Świat
Ludzie przechodzący przez ulicę w ruchliwym mieście (fot. Kaique Rocha/Pexels)
Ludzie przechodzący przez ulicę w ruchliwym mieście (fot. <a href='https://www.pexels.com/photo/people-brasil-guys-avpaulista-109919/'>Kaique Rocha/Pexels</a>)

Na podstawie danych zebranych przez Bank Światowy Bloomberg zwrócił uwagę , że wskaźniki płodności spadają niemal na całym świecie i ocenił, że istnieje szansa na uniknięcie eksplozji bomby demograficznej na naszej planecie. Czyli pojawienia się zbyt dużej liczby ludzi, by można było ją wyżywić, czego obawiał się jeszcze w latach 70. XX wieku biolog z uniwersytetu Stanforda, Paul Ehrlich.

Trendy współczynnika dzietności w ciągu ostatnich 70 lat i prognoza na kolejne 30 (fot. Rcragun/Wikimedia Commons/CC BY-3.0)

Wtedy, 60 lat temu, ludzkość od klęski głodu na niespotykaną skalę uratowała tzw. zielona rewolucja, czyli rozwój agrotechniki i zastosowanie w rolnictwie wydajniejszych odmian roślin. Ale produktywności planety Ziemia - przypomina "Bloomberg " - nie da się zwiększać w nieskończoność.

- Powiedzmy wprost: redukcja przyrostu naturalnego jest konieczna. I to do zera. Gdybyśmy założyli, że na Ziemi może istnieć nieskończona liczba ludzi, byłby to nonsens

- mówi prof. Marek Okólski, kierownik Katedry Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych w Uczelni Łazarskiego w Warszawie, w latach 1993-2016 dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.

Wskaźnik płodności w przeliczeniu na 1 kobietę w poszczególnych krajach świata (fot. M Tracy Hunter/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0)

W ciągu ostatnich 50 lat średnia liczba dzieci na świecie na jedną kobietę spadła z 5 do 2,45. Stąd już tylko krok do wartości poniżej 2.0, która oznacza pełną zastępowalność pokoleń - tyle samo ludzi się w danej populacji rodzi, ile umiera. Co takiego stało się z gatunkiem, który przez całą swoją historię rozmnażał się najskuteczniej na Ziemi, że nagle wyhamował?

DLACZEGO KOBIETY ZACZĘŁY RODZIĆ MNIEJ DZIECI?

Od tysiącleci na Ziemi istnieją kultury afirmujące dużą rodzinę. Niegdyś była taką kultura chrześcijańska, ale dziś wychowana w tejże kulturze Europa ma bardzo niski przyrost naturalny. - Według najnowszej prognozy ONZ w tych krajach europejskich, w których około 2000 r. przyrost naturalny wynosił między 1,1 a 1,6 proc., około 2050 r. będzie to między 1,6 a 1,9, a więc blisko bezpiecznych dwóch.

- podkreśla prof. Okólski.

Czempionami spadku rozrodczości stały się Chiny i Indie. Trend - choć powoli - sięgnął nawet krajów muzułmańskich i czarnej Afryki, gdzie tempo rozmnażania gatunku ludzkiego jest wciąż najwyższe. Prognoza demograficzna Narodów Zjednoczonych od kilkudziesięciu lat przewidywała osłabienie tempa przyrostu naturalnego w oparciu o koncepcję tzw. przejścia demograficznego (ang. demographic transition ). Jak wyjaśnia prof. Okólski, przejście demograficzne polega na tym, że kiedy spada śmiertelność populacji, niedługo później zaczyna spadać także jej rozrodczość.

- Aż do XIX wieku na całym świecie śmiertelność populacji ludzkiej była ogromna. Ludzie, którzy chcieli mieć pewność, że pozostawią po sobie potomstwo, musieli po prostu mieć go więcej. Gdy liczba dzieci umierających w młodości zaczęła maleć, powstała nadwyżka młodych ludzi. Potrzeba było jednak około dwóch pokoleń, żeby ludzkość to sobie uświadomiła - a gdy tak się stało, spadła liczba urodzeń

- wyjaśnia prof. Okólski, który nie jest zaskoczony obecnym trendem.

Jakie czynniki społeczne są kluczowe dla spadku rozrodczości? W Chinach była to odgórna polityka "jednego dziecka". Mimo potężnych kosztów społecznych - preferowanie synów jako pierworodnych spowodowało tam plagę aborcji dziewczynek i liczony w milionach deficyt kobiet w społeczeństwie - udało się. W Indiach z kolei masowy program sterylizacji kobiet nie zahamował przyrostu naturalnego. Pomogło co innego: edukacja i wzrost świadomości społecznej - przede wszystkim kobiet. Na płodność i liczbę dzieci mają też ogromny wpływ przenosiny z prowincji do dużego miasta.

- To zerwanie z dyktatem małej społeczności, której członkowie są poddani ścisłej społecznej kontroli, i gdzie tradycyjne normy dotyczące małżeństwa i liczby posiadanych dzieci silniej wpływają na ludzi, niż w indywidualistycznym środowisku miejskim

- mówi prof. Okólski.

Zatłoczona ulica w Bangkoku (fot. suzukii xingfu/Pexels/CC0)

To, że upowszechnienie edukacji wpłynęło na stan świadomości społecznej i wspomogło emancypację kobiet, to truizm. Najważniejsze są efekty długofalowe tej zmiany: mniej dzieci.

- Gdy spadła presja wobec kobiet, skierowana na urodzenie i wychowanie dużej liczby dzieci, wzrosła ich rola poza gospodarstwem domowym. Aktywizacja zawodowa, która nastąpiła niedługo po tym, jak kobiety zyskały dostęp do powszechnej edukacji, była kluczowym czynnikiem spadku dzietności. Obecny, tak niski pułap rozrodczości jest w oczywisty sposób związany z super-emancypacją kobiet. To bunt kobiet przeciw nierównowadze ról społecznych sprawił, że dziś częściej kobiety chcą być bezdzietne, niż mężczyźni

- podsumowuje demograf.

JAK SPADEK DZIETNOŚCI WPŁYNIE NA GOSPODARKĘ?

Czy czeka nas w przyszłości świat podzielony na te regiony, gdzie wzrost populacji został skutecznie zahamowany, i te, które będą przeludnione? Czy kraje notujące ujemny lub niski przyrost naturalny powinny za wszelką cenę utrzymać zastępowalność pokoleń, wynoszącą dwoje dzieci na jedną kobietę, gdy w skali świata mamy aż nadmiar rąk do pracy? O to, jak spadający globalnie przyrost naturalny wpłynie na światową i polską gospodarkę, pytam doktora Macieja Grodzickiego, ekonomistę z Fundacji im. Michała Kaleckiego, pracownika naukowego Instytutu Ekonomii, Finansów i Zarządzania Uniwersytetu Jagiellońskiego.

-  W skali globalnej głównym problemem przez najbliższe 30 lat nie będzie to, że tempo przyrostu naturalnego maleje, ale to, że nadal jest on dodatni. Liczba ludności będzie nadal wzrastać. I będzie rosnąć przede wszystkim w regionach najbiedniejszych - w Afryce i w Azji, gdzie kumulują się wyzwania społeczne i polityczne oraz nie ma infrastruktury gospodarczej zapewniającej minimalny standard życia. Wzrost liczby ludności, z 7 do 9-10 miliardów, to również odpowiednio większa presja na środowisko naturalne, związana z wydobyciem surowców i emisją gazów cieplarnianych.

- mówi dr Grodzicki.

W 2017 roku populacja Europy zwiększyła się o prawie 627 tysięcy osób . Afryki - o ponad 31 milionów . 2016 był w Polsce piątym z rzędu rokiem z ujemnym przyrostem naturalnym. Ostatni rok z przyrostem powyżej 1 to 1964. Nasz kraj wpisuje się w światowy trend - i nic nie wskazuje na to, żeby Polki zaczęły nagle rodzić więcej dzieci.

Wskaźnik płodności dla wybranych krajów, rok 2010 (fot. RCragun/Wikimedia Commons/CC BY 3.0)
- Spowolnienie przyrostu naturalnego może jednak być problematyczne dla poszczególnych gospodarek. I to nawet nie dlatego, że będzie w nich stopniowo coraz mniej rąk do pracy - możliwości technologiczne, także na skutek robotyzacji, są współcześnie wystarczające, żeby zapewnić wszystkie podstawowe potrzeby ludności, nawet przy malejącej liczbie pracowników. Problem, z którym nie radzą sobie gospodarki kapitalistyczne, to jak wygenerować popyt na dobra i usługi. Niska dzietność to bowiem mniejsze wydatki związane z zakładaniem rodziny czy urządzaniem domu, czyli w głównych kategoriach konsumpcji. Powstałą w ten sposób lukę mogłyby załatać wydatki osób starszych: na zdrowie, usługi opiekuńcze czy rekreację. Możliwości nabywcze emerytów są jednak zależne od świadczeń społecznych, a zatem od decyzji politycznych. Niskie i nieprzewidywalne emerytury osłabiają zatem koniunkturę, hamują inwestycje i sprzyjają wzrostowi bezrobocia

- podkreśla ekonomista.

Dr Grodzicki zaznacza też, że obecni 60-latkowie, urodzone po wojnie pokolenie "baby boomers", czyli wyżu demograficznego, miało relatywnie mniej osób starszych do opieki i posiadało mniej dzieci od swoich rodziców. Na Zachodzie pokolenie to na dodatek miało czas i pieniądze na swoje potrzeby i pasje. W Polsce w poprzednim systemie ta sama generacja nie miała takich komfortowych warunków. Teraz baby boomersi zaczynają przechodzić na emeryturę. I będą mieli tę emeryturę relatywnie wysoką. A raczej mieliby ją, gdyby nie to, że jest problem ze sfinansowaniem tej emerytury. Z jednej strony, składki płacone przez pracowników do ZUS-u nie wystarczają na pokrycie wydatków emerytalnych, co skutkuje potężną dziurą w systemie emerytalnym. Z drugiej strony emerytury dużej części starszej populacji będą coraz niższe. De facto skazujemy naszych emerytów na biedę. Rykoszetem odbije się to również na całej gospodarce za sprawą osłabienia popytu.

Już teraz, gdyby nie fala imigracji zarobkowej z Ukrainy, polska gospodarka wyglądałaby zupełnie inaczej. Ponad trzysta tysięcy Ukraińców odprowadza też składki do ZUS . Ale imigranci nie wystarczą.

- Im mniej dzieci, tym mniej w przyszłości ludzi w wieku produkcyjnym - podkreśla prof. Okólski.

A to oznacza problem. Poważny. - Jeżeli uda nam się zwiększyć polski potencjał technologiczny, dzięki czemu utrzymamy konkurencyjność gospodarki, to wysokie dochody z eksportu będzie można wykorzystać właśnie na wydatki na rynku opieki czy w systemach emerytalnych. Warunkiem tego jest jednak transfer dochodów - od przedsiębiorstw i pracowników do starszych pokoleń - mówi dr Grodzicki. - Obecny system emerytalny takiego transferu nie umożliwia. Kluczowa część tej demograficznej układanki to malejąca liczba osób młodych, które muszą zaakceptować politycznie wzrost podatków na sfinansowanie emerytur swoich rodziców.

Jaką alternatywę ma rząd, który nie ma ochoty informować Polaków, że przez mniejszy przyrost naturalny będą mieli mniejsze emerytury i będą musieli płacić wyższe podatki?

- Alternatywą jest taka reforma emerytalna, która w pewnym stopniu wyrówna te emerytury. Czyli tzw. "emerytura obywatelska: "po równo dla każdego, ale na godnym poziomie - dr Grodzicki. I dodaje:

Któryś polski rząd będzie wreszcie musiał przyznać, że dziura w systemie emerytalnym jest nie do utrzymania, zaś emeryci zasługują na godne świadczenia. Rosnące obciążenie budżetu państwa zapewne prędzej czy później wymusi zmiany. Wymusi podwyższenie podatków, ściągnięcie ich z pracy i kapitału. Oby stało się to zanim wpędzimy całe starsze pokolenia w ubóstwo.
Ludzkiej populacji raczej nie grozi przeludnienie, ale wciąż będzie nas bardzo dużo (fot. Marianna/Pexels/CC0)

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Kocha Amerykę od Alaski po przylądek Horn. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU