
To się nie miało prawa zdarzyć - komentowałem, gdy sześć lat temu Barack Obama palnął gafę o "polskich obozach śmierci" , i to w laudacji na cześć Jana Karskiego, który poinformował świat o Zagładzie.
Wtedy polska dyplomacja zadziałała skutecznie. Na protestacyjny list prezydenta Bronisława Komorowskiego odpisał sam prezydent USA. Podkreślił, że nieumyślnie użył tego sformułowania, popełnił nieświadomy błąd, którego bardzo żałuje, a polskich obozów śmierci "po prostu nie było". Napisał też, że Polska ma pełne prawo do walki z pojęciem "polskich obozów koncentracyjnych".
Chyba nie spodziewał się, jakie formy ta walka przybierze.
Prawdziwa "bomba" czy fake news?
To się nie miało prawa zdarzyć - powtórzę dziś. Tyle, że tym razem chodzi o - jak podał Onet.pl - nieformalne uznanie polskiego prezydenta i premiera za personae non gratae w Białym Domu i groźby dotyczące zamrożenia współpracy wojskowej. I ostre rozmowy z wierchuszką Departamentu Stanu, w której z ust jednego z najważniejszych dyplomatów, Wessa Mitchella, paść miało ostrzeżenie, że jeśli polska prokuratura zacznie ścigać na postawie ustawy o IPN jakiegokolwiek obywatela USA, to skutki będą "dramatyczne".
Czy chodzi o Jana Tomasza Grossa, kontrowersyjnego historyka, który spopularyzował na świecie wiedzę dotyczącą zbrodni Polaków na Żydach w czasie II wojny światowej, choć jego informacje zawierały błędy? Jeden z moich rozmówców, dyplomata, nie chce spekulować, że chodzi tu właśnie o Grossa, ale podkreśla, że dla USA oskarżenie obywatela amerykańskiego przez sojuszniczy kraj jest bardzo poważnym naruszeniem zasad współżycia.
Nieszczęsna ustawa o IPN, rodząca obawy o możliwość kneblowania ust osobom podającym niewygodne dla Polski informacje dotyczące udziału ludności polskiej w Zagładzie, leży u podstaw polsko-amerykańskiego kryzysu.
- Gdyby USA rozważały zamrożenie współpracy wojskowej z Polską - choć trudno w to uwierzyć - to byłby sygnał, że strona amerykańska traktuje sprawę IPN i narracji o Holokauście priorytetowo. Oznaczałoby to, że tu nie ma żartów. Że jesteśmy na skraju bardzo poważnej izolacji Polski
- komentował nam na gorąco dr Ryszard Schnepf, dyplomata, były ambasador RP w USA.
Rzeczniczka Departamentu Stanu USA zdementowała później - przynajmniej oficjalnie - informacje o groźbie zamrożenia współpracy wojskowej. A co z resztą rewelacji? W kwestiach innych niż współpraca wojskowa oficjalnie padły jedynie ogólne wypowiedzi o "współpracy w kwestiach bezpieczeństwa" oraz o "braku planowanych spotkań". A to nie to samo, co bezpośrednie zaprzeczenie tego, jakoby prezydent i premier nie mogli spotkać się z Donaldem Trumpem.
O co w tym wszystkim chodzi? Skąd informacyjny chaos?
Źródłem informacji Onetu ma być notatka z ambasady RP w USA, do której dotarł portal. Powstała 20 lutego, dwa tygodnie po podpisaniu przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy o IPN i skierowaniu jej do Trybunału Konstytucyjnego, i trzy dni po słowach o "żydowskich sprawcach" Holokaustu, którymi "popisał" się w Monachium premier Morawiecki.
- Jeżeli ta notatka jest prawdziwa, a na dodatek nie opatrzona klauzulą poufności, oznaczałoby to, że w polskiej ambasadzie w USA sztuka dyplomacji upadła
- mówił Ryszard Schnepf.
I podkreśla niezwykle istotną rzecz. Mianowicie Wess Mitchell, zastępca sekretarza stanu Rexa Tillersona ds. Europy i Eurazji, ten, który miał najostrzej rozmawiać z Polakami, to człowiek znający nasz kraj i bardzo nam przychylny, a do tego nie jest wrogiem obecnej władzy.
- Jeżeli musiał wypowiedzieć słowa, które są poważnym ostrzeżeniem dla Polski, to znaczy, że sytuacja jest naprawdę zła. Nie mam wątpliwości, że gdyby Wess Mitchell mógł nam czegoś oszczędzić, to by to zrobił
- zaznacza Schnepf, zwracając równocześnie uwagę na amerykańskie dementi, które brzmi:
"Doniesienia o rzekomym zawieszeniu współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa bądź dialogu na wysokim szczeblu są po prostu nieprawdziwe"
Reakcja Polski? Najpierw rząd nie widział problemu. - Dwustronna współpraca strategiczna z USA nie jest zagrożona, kontakty dyplomatyczne pozostają na dotychczasowym poziomie - skwitowała rzeczniczka gabinetu Morawieckiego, Joanna Kopcińska. Później wiceminister spraw zagranicznych Bartosz Cichocki twierdził, że żadnego ultimatum nie było . Mało tego, podkreślił, że ustawa o IPN była potrzebna, żeby bronić Polaków przed oskarżeniami w zagranicznej prasie.
- No to ja, jako obywatel polski przebywający przez ponad 18 z ostatnich 25 lat za granicą stwierdzam, że to fikcja. Nie było żadnych ataków na Polskę w amerykańskiej prasie. Jak na liczbę mediów w USA 5,6, nawet siedem przypadków "polish death camps" rocznie to naprawdę niewiele. I były to przypadki wynikające niemal zawsze z niechlujstwa lub niewiedzy. I zawsze była na nie reakcja
- kwituje Schnepf.
A potem zaczęło się najwyraźniej szukanie winnego. Czyżby miał się nim okazać prezydent Duda? WP.pl dotarło do osoby z bliskiego otoczenia premiera Morawieckiego, która wskazała, że sekretarz stanu USA Rex Tillerson prosił o rozmowę z polskim prezydentem zaraz po przegłosowaniu ustawy o IPN przez Sejm i Senat. "Duda się nie zgodził, bo uznał, że Tillerson jest poniżej jego rangi" - pisze Wirtualna Polska . Jeżeli informacje o nieoficjalnym zakazie spotkań z Donaldem Trumpem i Mike'iem Pence'm się potwierdzą, nie sposób będzie pominąć w tym kontekście wątku odmowy Dudy.
Dopytywany o "nieformalne uznanie prezydenta i premiera RP za personae non gratae w Białym Domu" w związku z ustawą o IPN, Schnepf nie może uwierzyć. Jego zdaniem byłoby to "porażające". A niezależnie od tego podkreśla: Mam wrażenie, że polski rząd nie ma ochoty podejmować z USA czy Izraelem poważnej debaty na temat ustawy o IPN - kwituje.
Trudne relacje w trójkącie USA-Polska-Izrael
Właśnie, Izrael. Dosłownie w ostatnich dniach w sieci pojawiły się zdjęcia ze spotkania Trumpa z premierem tego kraju Benjaminem Netanjahu. Netanjahu, który leciał do USA dzień po spotkaniach z polską delegacją w Jerozolimie. Rezultaty tych spotkań to było "otwarcie dialogu", czyli w języku dyplomatycznym jedno wielkie nic. Żadnej decyzji, żadnego przełomu, żadnego sygnału, że powstało pole porozumienia.
- Netanjahu miał czas po przylocie do USA, żeby wyniki rozmów z Polakami zrelacjonować w AIPAC-u, czyli w The American-Israel Public Affairs Committee - dodaje Schnepf. AIPAC to grupa lobbystyczna, będąca adwokatem proizraelskiej polityki w USA.
W świat poszedł silny przekaz z Białego Domu o bliskości żydowskiego państwa ze Stanami Zjednoczonymi. Między Obamą a Netanjahu nigdy nie było miłości. Ale ten izraelski jastrząb, były wojskowy, zwolennik twardego kursu wobec przeciwników Jerozolimy, natychmiast zyskał przychylność nowego amerykańskiego prezydenta. Trump stwierdził - w swoim zwykłym bombastycznym stylu - że stosunki USA z Izraelem nigdy nie były lepsze.
To powrót do stanu normalnego po epoce Obamy. Dobre stosunki z Izraelem to w amerykańskiej polityce więcej niż aksjomat. To fundament. Dogmat. Nie ma co liczyć, że Waszyngton odpuści sprawę ustawy o IPN, a tym bardziej - że w sporze polsko-izraelskim stanie po polskiej stronie.
Dyplomata: Nie warto marnować dobrych relacji z USA
Niezależnie od tego, czy rozmowy Polaków z Departamentem Stanu USA w ogóle się odbyły i jakie słowa w nich padły, mamy w relacjach z USA problem. I nie umiemy go na poziomie dyplomatycznym rozwiązać. Co dalej? Pytany o to były ambasador RP w Waszyngtonie Janusz Reiter nie chce komentować obecnego informacyjnego chaosu. Jasno jednak stwierdza, że "w stosunkach polsko-amerykańskich jest dziś nadszarpnięte zaufanie".
- A to jest tak ważny partner, że taka sytuacja jest po prostu niebezpieczna. Budowanie zaufania między Polską a Ameryką trwało długo i to jest dobro, którego nie można lekceważyć.
Dyplomata podkreśla, że mimo politycznego zwrotu po wyborze Donalda Trumpa i jego retoryki, USA nadal są mocarstwem zachodnim, które kieruje się przede wszystkim interesami, ale także wartościami. I o ile sam prezydent nie wydaje się do tego zestawu wartości przywiązany, to już jego ekipa reprezentuje tradycyjną linię.
- W ramach tej linii było jasne, że istotną dla polsko-amerykańskiej relacji kwestią było porozumienie z silnymi w Stanach Zjednoczonych środowiskami żydowskimi. I to się udało! A ustawa o IPN to podważyła. I to jest sytuacja, z którą polski rząd musi sobie poradzić. Bo jeżeli sobie z tym nie poradzi, będzie bardzo trudno układać stosunki z Ameryką również w innych dziedzinach. Tego się nie da oddzielić
- tłumaczy były ambasador. I ostrzega, że Polska może łatwo stracić sympatię i zaufanie w Kongresie i w opiniotwórczych środowiskach mających wpływ na politykę Waszyngtonu:
- Trudno oczekiwać, żeby jakikolwiek polski rząd przyznał, że mamy problem w relacjach z USA, ale musi jak najszybciej spróbować go rozwiązać. Przedłużająca się nieufność na linii Polska-USA to rzecz dla Polski bardzo niebezpieczna.
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU