
To już 30 lat? Tak, polska premiera pierwszej części "Psów" odbyła się 20 listopada 1992 roku. Film w reżyserii Władysława Pasikowskiego i według jego scenariusza wyprodukował Juliusz Machulski. "Psy" okazały się kinowym hitem. Film obejrzało kilkaset tysięcy osób, zdobył pięć nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Powstały też kolejne – mniej udane – części.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Opowieść o Polsce roku 1990 – czasie wielkich przemian – zaczyna się od sceny, w której przed komisją weryfikacyjną siedzi, z papierosem w dłoni, były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa Franciszek "Franz" Maurer (Bogusław Linda). A potem jest palenie akt, zorganizowana przestępczość, narkotyki, strzelaniny, miłość, przyjaźń, zdrada i kilka innych wątków, które łączą się w historię do dziś uważaną za świetne kino gatunkowe, z bardzo dobrymi rolami nie tylko Bogusława Lindy jako Franciszka „Franza" Maurera, ale i Marka Kondrata jako Olgierda "Ola" Żwirskiego czy Janusza Gajosa jako "Siwego" Grossa.
Na wspomnienia z planu chcieliśmy namówić kilku twórców i aktorów "Psów" – wszyscy uprzejmie odmawiali. Postanowiliśmy więc porozmawiać z tymi, którzy rzeczywiście stawali przed komisjami weryfikacyjnymi, by z milicji czy PRL-owskich służb móc przenieść się do policji. I z tymi, którzy wówczas w niej pracę zaczynali, jak Waldemar "Nowy" Morawiec (w tej roli doskonały Cezary Pazura). Zapytaliśmy ich między innymi o to, które ze scen pokazanych przez Pasikowskiego mogły się wydarzyć i co sądzą o kultowej produkcji.
"Służby specjalne były, są i będą"
– Byłem niedawno na spotkaniu z kolegami, którzy tak jak ja ukończyli Wyższą Szkołę Policji w Szczytnie. I uświadomiłem sobie, że podobnie jak w "Psach" Pasikowskiego bardzo różnie potoczyły się ich losy. Są zagmatwane, często nawet tragiczne. Znam oficera, który często z przestępcami mija się na ulicy. Zwykle przechodzi wtedy na drugą stronę. Znam też innego, którego żonę gangsterzy wykorzystywali seksualnie – opowiada Arkadiusz Andała.
Przez kilkanaście lat jako policjant kryminalny tropił zabójców, przestępczość narkotykową i gospodarczą, a dziś prowadzi koncesjonowane biuro detektywistyczne Andała Patrol. – Miłostki, romanse, donoszenie na kolegów? Były wtedy na porządku dziennym – twierdzi.
– W tym filmie jest dużo prawdy o służbach – mówi Krzysztof, emerytowany oficer służb specjalnych.
Ma za sobą 30 lat pracy, także w policji, w wydziale kryminalnym i Centralnym Biurze Śledczym. Ci, którzy go lepiej znają, mówią, że nieco przypomina im postać graną przez Bogusława Lindę. – Podobnie jak Franz też przypłaciłem pracę w policji rozwodem. Wyjeżdżałem na dwa–trzy dni, a wracałem po ośmiu. Żona nie mogła tego wytrzymać, była pewna, że ją zdradzam, i nasze małżeństwo się rozsypało – dodaje gorzko.
Aśka, funkcjonariuszka milicji, a po weryfikacji policji i służb specjalnych, dziś na emeryturze: – "Psy" Pasikowskiego widziałam co najmniej dwa razy. To według mnie umiejętne pomieszanie prawdy z fikcją, momentami przerysowaną. Choć trzeba przyznać, że wiernie oddaje klimat i ducha tamtych czasów. Mocny, realistyczny, bez cukierkowej sztuczności. Dla mnie film jest kultowy.
Chociaż jej zdaniem grupa funkcjonariuszy SB była w latach 90. dużo bardziej zróżnicowana, niż pokazują to twórcy. – W bezpiece pracowały zarówno osoby tak nieporadne, że bardziej nadawałyby się do komedii Stanisława Barei niż do "Psów" Pasikowskiego, jak i świetni oficerowie – mówi Aśka. I dodaje: – Jeden z bohaterów mówi w filmie tak: "Po co była mi ta weryfikacja?". Bo nie znał się na pracy kryminalnej, którą miał się zająć po transformacji, potrafił tylko podkładać świnie opozycjonistom. Rzeczywiście tak się zdarzało, sama znam podobne przypadki. Pasikowski świetnie pokazał też ducha służby i solidarność wśród funkcjonariuszy. Oczywiście, zawsze były mniejsze czy większe układy, ale większość z nas trzymała się razem.
Erwin Błaszczyk był ekspertem technik kryminalistycznych w Laboratorium Kryminalistycznym Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. "Psy" lubi, bo – jak podkreśla – po raz pierwszy ktoś tak dobitnie pokazał, że służba jest wyczerpująca, trudna i niewdzięczna.
– Ja mam po latach do tego filmu dystans, zresztą do mojej pracy już też. Ale wielu moich kolegów twierdzi, że Pasikowski dobrze oddał realia – mówi Błaszczyk. – Jako policjant cieszę się, że taki film powstał. Był potrzebny. Pewnie też uświadomił niektórym, że służby specjalne były, są i będą – dodaje.
Teczki? "Te, których nie spalono, trafiały do tajnych szaf"
Agentka kontrwywiadu Aneta Wybieralska, która pracowała w Służbie Bezpieczeństwa, potem w Urzędzie Ochrony Państwa, a teraz o tym pisze książki – jest autorką trylogii "Tajne blizny. O czym milczę od lat" – mówi: – "Psy" Pasikowskiego? Oglądałam kilka razy. Gdyby niektóre wątki nie były wymyślone, gdyby wszystkie fakty zostały oddane wiernie, "Psy" byłyby nudnym niczym flaki z olejem dokumentem.
Zarówno ona, jak i Błaszczyk, Andała oraz pozostali nasi rozmówcy ma do fabuły pewne zastrzeżenia. Wszyscy są zgodni co do tego, że – podobnie jak w "Psach" – palono teczki esbeków. Może nie tak widowiskowo jak w filmie, ale z pewnością to robiono.
Krzysztof: – Nie mam co do tego wątpliwości.
Aśka: – Na pewno. Te, których nie spalono, trafiły do tajnych szaf.
Andała: – Palenie akt to nie fikcja, ten proceder jest dla mnie niemal pewny. Co czwarty ksiądz katolicki był zadeklarowanym na piśmie agentem bądź współpracownikiem służb specjalnych. Gdyby nie zniszczono akt, bracia Sekielscy ze swoimi filmami o klerze byliby niepotrzebni, bo księży mocno by ubyło. Część akt, jak to pokazuje Pasikowski, spalono, a część sklonowano, żeby grać teczkami, czego dowodzą przypadki szafy Lesiaka czy Kiszczaka.
Wchodziliśmy z futrynami
Czy funkcjonariusze byli brutalni? Oczywiście, ale – co podkreślają moi rozmówcy – zdarzało się to w uzasadnionych sytuacjach. Nie tak nagminnie, jak pokazują w "Psach".
– Rozpracowywałem groźne grupy przestępcze, więc zarówno zatrzymania, jak i przesłuchania gangsterów zawsze musiały być na ostro. Wchodziliśmy z futrynami i wyciągaliśmy ich z domów. Wulgarne słowa? Klęło się, ale nie na taką skalę jak u Pasikowskiego – mówi Krzysztof.
Andała nie owija w bawełnę: – W policji kryminalnej lało się ludzi. Nie drobnych złodziejaszków czy włamywaczy, ale tych prawdziwych kryminalistów. Kiedyś bandzior musiał dostać wpie**l. Od razu chciał składać wyjaśnienia.
Krzysztof przekonuje, że nawet podczas przesłuchań najgroźniejszych przestępców policjanci starali się pozostawać ludźmi. – Kawa, herbata, papieros? Proszę bardzo, dostawali, jak chcieli. Jednak zawsze z krótkim zastrzeżeniem: "Dostaniesz, ale najpierw powiesz, jak było" – wspomina.
Pamięta też tę scenę z filmu, w której funkcjonariusz po strzelaninie w motelu zaczyna płakać. – To kompletna bzdura – unosi się. – W służbach specjalnych pracowali najsilniejsi twardziele. Ja sam widziałem wielu ludzi z rozłupanymi czaszkami czy bagnetem w plecach. Ale nigdy nie zdarzyło mi się płakać podczas akcji czy chwilę po niej.
Robi parę sekund pauzy i nie wytrzymuje: – Ciężkie akcje i przejścia odreagowywałem w domu, bywało, że płakałem w poduszkę, jak nikt nie widział.
Wątpliwości Andały budzą z kolei sceny, w których oficerowie do siebie strzelają. - W latach 90. to bandyci do siebie strzelali. Zabijanie się "w imię zasad" jest przerysowane - podkreśla.
Aśka podkreśla, że jej praca jako agentki, choć ciekawa, nie była tak spektakularna i obfitująca w nieprzewidziane sytuacje, jak zostało to przedstawione w filmie. – Przeważającą część pracy ówczesnych funkcjonariuszy stanowiła papierologia. Ale przecież dla widza nieatrakcyjne są sceny, w których funkcjonariusz siedzi przy biurku i wypełnia kwity czy tworzy teczki – mówi. – Rządziły głównie statystyki. Dlatego w raportach czasem robiło się agentów z ludzi, których się jedynie widziało na ulicy. Wkładało im się w usta słowa, które słyszano od znajomych. Po to, żeby wyrobić narzucony limit agentury.
"Alkohol lał się strumieniami"
Emerytowani oficerowie służb specjalnych i byli policjanci nawet nie próbują ukrywać, że w latach 90. w pracy dużo się piło.
– W tamtym czasie alkohol w policji lał się strumieniami. Przełożeni z tym walczyli, ale i tak piliśmy równo – przyznaje Andała. – Ani dnia nie byłem milicjantem. Przyjąłem się do służby w 1991 roku, więc nie ja tworzyłem panujące wówczas w służbach standardy. Ale siłą rzeczy im podlegałem. Na początku moja praca polegała głównie na tym, że biegałem do sklepu po wódkę dla starszych kolegów. Zresztą bardzo to sobie chwaliłem, bo doświadczeni oficerowie uchylali mi przy okazji rąbka tajemnicy, uczyli swojego abecadła. Sam piłem w służbie i nikt mnie nie zwolnił, bo miałem świetne wyniki. Ale tacy, którzy ich nie mieli, gdy wypili, tracili pracę – wspomina.
Krzysztof: – Zdarzało mi się chociażby pić z gangsterami piwo, bo na tym także polegała moja praca. Potem były na mnie skargi, nie raz i nie dwa.
Aśka: – Picie w pracy czy po pracy było powszechne. Normalne było, że ten, kto był trzeźwy, odwoził do domów pijanych kolegów.
Policjanci, gangsterzy i "pan zawsze jest w komisjach"
Mimo upływu lat ogromne emocje budzi wciąż w byłych oficerach pokazana w "Psach" sprawa weryfikacji. – Część funkcjonariuszy SB przeszła weryfikację pozytywnie i przeszli oni do policji. Ale niektórzy z tych, których zweryfikowano negatywnie i zwolniono ze służby, przeszli na złą stronę mocy. Bratali się z gangsterami albo sami współtworzyli grupy przestępcze. Bywało rzeczywiście tak, jak przedstawił to Pasikowski – mówi Andała. I dodaje: – "Psy" to udana, jak na ówczesne czasy, produkcja kina sensacyjnego, która nie najgorzej pokazywała rozpasanie i brutalność świata przestępczego oraz bezbronną, bezzębną policję. W tle walk o wpływy w handlu narkotykami czy zabójstw pojawiali się przecież w latach 90. zwolnieni z pracy esbecy. Tu widzę bardzo silną analogię do wydarzeń z "Psów".
Krzysztof też zna takich, którzy po negatywnej weryfikacji poszli na współpracę z przestępcami. Jednak ze sceną, w której Franz Maurer staje przed komisją weryfikacyjną, głęboko się nie zgadza. – Weryfikacja nie wyglądała tak, że oficer siadał przed komisją i palił papierosa. Odbywała się poza nim, on jedynie otrzymywał informację po jej zakończeniu. Albo zostawał w służbie, albo musiał odejść. Nie miał możliwości obrony – podkreśla.
Zdaniem Wybieralskiej w komisjach weryfikacyjnych zasiadali ludzie bardzo przypadkowi, niemający bladego pojęcia o istocie działania służb, o ich zadaniach i celach. – Oni nie weryfikowali przydatności do dalszej służby na podstawie jasno określonych, spisanych rzetelnie kryteriów, tylko według luźnych wytycznych politycznych. Zrujnowali życie wielu uczciwym, mądrym ludziom. To prawda też, że w każdym województwie weryfikowanie przebiegało inaczej – wspomina.
"Psy" i co dalej?
Wybieralskiej, choć jest już na emeryturze, nadal leży na sercu los służb specjalnych i policji: – Oj, przydałby się teraz w każdej formacji taki Franz Maurer. Gość z kindersztubą, ideowiec, niesłużący tylko po to, by galopem awansować, wchodzić przełożonym w tyłek i kombinować z szubrawcami – mówi. – Zresztą na czele wszystkich służb mundurowych powinni stać doświadczeni, okrzepli w tym fachu oficerowie, a nie niedouczone sługusy stojącej u władzy partii politycznej. Mam wrażenie, że obecnym chodzi dziś często głównie o karierę, awanse i pieniądze. A nie o rzetelną, solidną robotę mającą na celu pozyskiwanie i przetwarzanie informacji przydatnych w zarządzaniu państwem.
Andała, choć od 2004 roku pracuje jako prywatny detektyw, policyjnej przeszłości się nie wypiera. A określenie "psy" mu się podoba. – Do dziś uważam się za psa. To określenie nigdy mnie nie obrażało.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Kultowe teksty
Część dialogów z "Psów" na stałe weszła do potocznego języka. Pojawiają się w żartach i memach, zupełnie jakby nie imał się ich upływający czas. Które z nich są ulubionymi tekstami naszych rozmówców?
Erwin Błaszczyk: – Jakbym powiedział ci prawdę, to musiałbym cię zabić.
Arkadiusz Andała: – Nie chce mi się z tobą gadać. Oraz: Pie***lisz, pie***lisz moją dziewczynę.
Aśka: – Co ty wiesz o zabijaniu?
Aneta Wybieralska: – Czy jest pan gotów stać na straży porządku prawnego odnowionej, demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej? – Bezapelacyjnie, do samego końca... mojego lub jej...
Krzysztof: – Stopczyk, co wy tam palicie? Stopczyk: – Ja? Radomskie... ale jak pan major woli, to Franz ma camele. Oraz: To zła kobieta była.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.