Odpocznij
Na czym polega fenomen serialu 'Squid Game'? Ekspert tłumaczy (materiały prasowe Netflix)
Na czym polega fenomen serialu 'Squid Game'? Ekspert tłumaczy (materiały prasowe Netflix)

Dawno, a może nawet nigdy, nie byłam tak zaskoczona przebiegiem akcji w serialu. Co więcej, działał na mnie jak narkotyk – zazwyczaj potrafię dawkować sobie kolejne odcinki, w tym przypadku było to naprawdę trudne.

Sukces serialu "Squid Game" jest niespodziewany, nawet dla samych twórców. Można bez wahania mówić o światowym fenomenie. Serial już znalazł się w czołówce najpopularniejszych produkcji Netfliksa, są duże szanse, że stanie się najpopularniejszym serialem w historii serwisu.

W Korei Południowej widzowie tak się wkręcili w serial, że aż padł Internet!

Popularność "Squid Game" znacznie zwiększyła koszty, które ponosi dostawca Internetu. Już wystosował pozew przeciwko Netfliksowi, żądając 23 mln dolarów odszkodowania za zwiększony ruch w sieci. Bardzo możliwe, że Netfliks będzie musiał zapłacić.

Przypomina mi to fenomen innego hitu, tym razem muzycznego, ale również pochodzącego z Korei Południowej, czyli "Gangnam Style". Piosenka w 2012 roku pobiła absolutny rekord YouTube’a, odnotowując jako pierwsza w historii dwa miliardy wyświetleń. Zdetronizował ją dopiero sześć lat później utwór amerykańskiego rapera Wiza Khalify "See you again". Nie muszę zapewne wspominać o filmie "Parasite", który był wielkim zwycięzcą zeszłorocznego rozdania Oscarów.

Nie mówilibyśmy o fenomenie, gdyby sytuacja dotyczyła serialu czy utworu amerykańskiego, bo jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że produkcje z USA odnoszą sukcesy. Jednocześnie zupełnie mnie nie dziwi, że to właśnie produkcja z Korei Południowej stała się hitem. Wierzę, że tych koreańskich hitów będzie coraz więcej.

 

Dlaczego to pana nie dziwi?

Rozrywka z Korei Południowej od lat skutecznie przebija się do świadomości szerokiego kręgu odbiorców – zaczęło się od filmów, potem coraz większą popularnością cieszyły się tak zwane k-dramy, czyli seriale koreańskie, a następnie k-pop. Zjawisko to nosi nazwę "hallyu", czyli koreańskiej fali.

Wzrost popularności kultury koreańskiej nie jest oczywiście przypadkowy – cały tamtejszy przemysł rozrywkowy miał być od końca lat 90. przemysłem o globalnych ambicjach, wspierającym kraj ekonomicznie i wizerunkowo. Produkcje koreańskie miały być świetnie zrobione i wciągające, w żaden sposób nie odstawać od produkcji hollywoodzkich. Już o "Swiri", pierwszym koreańskim blockbusterze z 1999 roku, mówiono, że jest to pod względem technicznym produkcja na miarę Hollywood, mimo że tematyka i emocjonalny wydźwięk filmu były lokalne.

Widzowie są zachwyceni wysoką jakością i efektami specjalnymi w "Squid Game". Ci, którym serial nie przypadł do gustu, bo tacy też są, mówią, że to właśnie budżet serial uratował. Produkcja kosztowała Netfliks prawie 17 mln dolarów.

Co i tak wypada blado przy kosztach produkcji niektórych amerykańskich seriali czy filmów. Najdroższą koreańską produkcją był film „Snowpiercer" Bonga Joon-ho, reżysera "Parasite". Kosztował 40 mln dolarów. Budżet "Parasite" wyniósł cztery razy mniej. W Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie byłoby to kilka razy więcej. Dla przykładu słynny "House of Cards" miał budżet w wysokości 100 mln.

Koszty produkcji w Korei Południowej oczywiście są niższe.

Podobnie jak zapewne dużo niższe są gaże aktorów, którzy nie są gwiazdami światowego kina.

Ale 10 czy 17 mln dolarów to już w Korei budżet na miarę blockbustera.

Na wzrost popularności rozrywki koreańskiej ogromny wpływ miały też sieci społecznościowe, silnie działające w nich grupy fanowskie, szczególnie te złożone z młodych dziewczyn, które nie przegapią żadnego nowego serialu koreańskiego. Nie bez znaczenia jest  także YouTube. I w końcu Netfliks, którego idea jest taka, aby inwestować w talenty na całym świecie. Tych talentów w Korei Południowej jest mnóstwo. W 2020 roku Netfliks zobowiązał się wydać na oryginalny kontent koreański aż 500 mln dolarów. Efektem tych inwestycji jest między innymi właśnie "Squid Game".

W 2020 roku Netflix zobowiązał się wydać na oryginalny kontent koreański aż 500 mln dolarów. Efektem tych inwestycji jest między innymi właśnie 'Squid Game' (materiały prasowe Netflix)

Niestety, pompowanie pieniędzy w seriale ma też negatywne strony. Od pewnego czasu, paradoksalnie już po sukcesie "Parasite", obserwujemy gwałtowny odpływ talentów z kina do Netfliksa. Reżyser "Squid Game" Hwang Dong-hyuk również wywodzi się z filmu, przed serialem odniósł trzy niemałe sukcesy kinowe: "The Fortress", "Silenced" i "Miss Granny". Mimo to nie zrezygnował z zapewne lukratywnej propozycji zrobienia serialu dla Netfliksa.

Co świadczy o tym odpływie?

Co roku kwalifikujemy filmy na festiwal Pięć Smaków. O ile w poprzednich latach naprawdę było w czym wybierać, jeżeli chodzi o południowokoreańskie kino komercyjne, rozrywkowe, w tym roku widać pewien kryzys. Co oczywiście nie oznacza, że nie będzie czego oglądać. I – żebym nie został źle zrozumiany – szalenie cieszy mnie powstanie "Squid Game". Można wiele zarzucić Netfliksowi, ale na pewno nie to, że nie przyczynił się do wypromowania produkcji innych niż anglojęzyczne, w tym na przykład indyjskich czy południowokoreańskich.

Do tych drugich widzowie podchodzą już z większym przekonaniem, bo skoro „Parasite" okazał się takim hitem, to może warto obejrzeć inne produkcje z tego kraju? „Squid Game" dowodzi, że Koreańczycy doskonale wykorzystali dwie ostatnie dekady rozwoju branży audiowizualnej, udało im się stworzyć markę, w którą warto inwestować. Netfliks wiedział, że mu się ta inwestycja opłaci.

W serwisie rzeczywiście można znaleźć wiele propozycji produkcji południowokoreańskich. Czy są one równie dobre jak "Squid Game"? Z jakiegoś powodu nie zdobyły aż takiej popularności. Tymczasem „Squid Game" ma drugie życie – użytkownicy Tik Toka urządzają wyzwania z wykorzystaniem tradycyjnych koreańskich gier dziecięcych, które pokazano w serialu, na przykład wycinanie różnych kształtów w plastrze miodu. O jego popularności może świadczyć także fakt, że udrękę przeżył jeden z obywateli Korei, którego numer telefonu pojawił się w kilku scenach. Od premiery produkcji ludzie do niego wydzwaniają.

Zakupem jego numeru był nawet zainteresowany jeden z kandydatów na prezydenta Korei Południowej – a w przyszłym roku wybory.

Użytkownicy Tik Toka urządzają wyzwania z wykorzystaniem tradycyjnych koreańskich gier dziecięcych, które pokazano w serialu, na przykład wycinanie różnych kształtów w plastrze miodu (materiały prasowe Netflix) , (materiały prasowe Netflix)

Wszystkich seriali oczywiście nie oglądałem, bo raczej zajmuję się południowokoreańskim filmem, ale mogę pokusić się o stwierdzenie, że większość jest na wysokim poziomie i są to dobrze napisane historie. Korea Południowa ma imponującą liczbę uzdolnionych filmowców – każdego roku pojawiają się tam tuziny niskobudżetowych debiutów młodych reżyserów, które w kraju oglądane są przez na przykład 200 osób, a zasługują na to, by je pokazywać na międzynarodowych festiwalach.

Dlaczego kino koreańskie jest takie dobre?

Po pierwsze, Koreańczycy nie boją się komercji – chcą, żeby ich filmy były kasowe, potrafią takie filmy robić dobrze i zupełnie inaczej niż Amerykanie.

To znaczy jak?

Widz koreański na co dzień dużo pracuje i jak idzie po pracy do kina, to chce oglądać filmy rozrywkowe, które dostarczą mu silnych emocji. Dlatego też filmy południowokoreańskie są zdecydowanie mocniejsze i brutalniejsze od filmów hollywoodzkich, co doskonale widać zarówno w „Parasite", jak i "Squid Game". Hollywood nigdy nie zdecydowałoby się na taką brutalność – ryzyko, że widz amerykański nie zaakceptowałby tego typu obrazów, jest zbyt duże.

Tymczasem niespodzianka – akceptuje je w koreańskim wydaniu.

Co nie oznacza, że ta brutalność koreańska Zachodu nie szokuje.

Szokuje. Dla mnie również oglądanie niektórych scen „Squid Game" było wyzwaniem. Wartością serialu nie jest jednak jego brutalność.

Nie, jest nią sposób, w jaki twórcy tę brutalność łączą z głęboką refleksją społeczną, melancholią, nawet łagodnością. I te emocje oraz przemyślenia, choć przejrzyste i doskonale zrozumiałe dla widza, nie są banalne. W ciągu kilku sekund scena spokojna, liryczna może zamienić się w rzeź. To jest nowe, zaskakujące i tym samym odświeżające.

W produkcjach hollywoodzkich z czymś takim się nie spotkamy, kino hollywoodzkie przestało nas już zaskakiwać, jest nudne i zachowawcze. To taka kontrolowana rozrywka. Amerykanie doszli do perfekcji w pisaniu historii idealnie zaprojektowanych, od linijki. Widz wie, czego się spodziewać po komedii romantycznej, a czego po thrillerze czy horrorze. W większości przypadków jest w stanie przewidzieć, co się wydarzy, jak film się skończy, w zależności od tego, w jakim jest gatunku. Nie ma miejsca na spontaniczność.

Kadr z filmu 'Parasite' (materiały prasowe)

Dlaczego tak jest?

Przyczyn jest kilka. Amerykanie tworzą filmy dla widza z całego świata, czyli dla widowni bardzo nieokreślonej. Jak się tworzy coś dla wszystkich, to się nie tworzy dla nikogo.

Istotne jest też to, że Hollywood musi nieustannie myśleć o Chinach – w ubiegłym roku powstał raport PEN America, dowodzący, jak duży wpływ na kino hollywoodzkie ma Państwo Środka. Chiny zainwestowały miliardy dolarów w amerykański rynek filmowy, dla USA rynek chiński jest ważny, bo ma potężną widownię. Żeby jednak Chiny pokazały jakiś amerykański film, muszą najpierw go zaakceptować, czyli poddać cenzurze, upewnić się, że żaden motyw antychiński nie pojawi się w filmie, żaden żart, którego chiński odbiorca nie zrozumie. Jak można się domyślić, taka cenzura bardzo ogranicza twórców.

Przykład?

Jeszcze w latach 90. w filmie amerykańskim popularny był temat Tybetu. Takim ambasadorem Tybetu w Stanach i ostrym krytykiem polityki Chin wobec Tybetu był Richard Gere. Dziś w filmie amerykańskim Tybet się nie pojawia, a Richard Gere jest na czarnej liście producentów filmowych. Nie znajdziemy w kinie amerykańskim tematu Hongkongu czy Ujgurów przetrzymywanych w chińskich obozach koncentracyjnych.

Bo to zbyt niewygodne tematy dla Chin.

Dokładnie. Nie wiadomo, jak długo ta cenzura będzie się utrzymywać, ponieważ relacje między USA a Chinami się zmieniają – ich drogi się rozchodzą. Chińscy komuniści coraz bardziej ograniczają swoje społeczeństwo w dostępie do mediów – w Chinach wprowadzono ostatnio przepis, wedle którego dzieci mogą korzystać z gier wideo tylko przez trzy godziny tygodniowo. Może się okazać, że już wkrótce zakażą tam w ogóle pokazywania kina hollywoodzkiego. Myślę, że to by wyszło kinematografii amerykańskiej na dobre.

Wracając do kina koreańskiego...

Koreańczycy wykorzystali słabości kina amerykańskiego i postanowili stworzyć nową jakość, docisnąć gaz tam, gdzie Hollywood z gazu stopę ściąga. I przede wszystkim postanowili, że w jednym filmie będą łączyć różne gatunki i przeciwne emocje.

"Squid Game" opisywany jest jako thriller, dramat, film akcji, survival.

Podobnie było z filmem "Parasite". Zaczyna się jak film obyczajowy, a wraz z rozwojem akcji Bong nie tylko funduje widzom zaskakujące przewrotki fabularne, ale także testuje różne konwencje gatunkowe. Zakończenie jest zupełnie w innym klimacie niż początek, film kończy się mocnymi scenami przemocy.

Produkcje koreańskie trudno zaszufladkować, twórcy sprawnie burzą mury między gatunkami, zbijając tym samym widza z tropu. Pierwszym takim zaskoczeniem w "Squid Game" jest przecież scena, w której podczas gry okazuje się, że nagle ginie kilkadziesiąt osób. Wątpię, żeby ktokolwiek się tego spodziewał. No ale życie też jest zaskakujące i wielogatunkowe, więc dlaczego film nie może taki być.

Niespodziewanych zwrotów akcji w "Squid Game" jest mnóstwo. Co więcej, wszystko się ze sobą klei. Zdaje się, jakby rzesza psychologów czuwała nad tą produkcją.

Ta historia to autorski pomysł reżysera. Oparł ją na własnym doświadczeniu, obserwacjach codzienności. Podobnie było z Bongiem Joon-ho, który w młodości dorabiał, udzielając korepetycji w jednym z bogatych domów. Zdał sobie sprawę, że to jedna z nielicznych sytuacji, w których biedni stykają się z bogatymi. Wykorzystał ten motyw w "Parasite".

'Squid Game' opisywany jest jako thriller, dramat, film akcji, survival (materiały prasowe Netflix) , (materiały prasowe Netflix)

Ciekawe, że reżyserzy koreańscy bardzo często odpowiadają również za scenariusz swoich filmów, a już na pewno oni są pomysłodawcami. Moim zdaniem to też może mieć wpływ na sukces tych opowieści.

Spotkałam się z opinią, że łączenie tych dwóch ról działa na niekorzyść w przypadku polskich filmowców, ponieważ reżyserzy nie potrafią pisać scenariuszy. I powinno być tak jak w USA, że scenariopisarz pisze scenariusz, reżyser reżyseruje, producent załatwia pieniądze.

Nie do końca się orientuję, jak wygląda edukacja filmowa w Korei Południowej, ale nie da się ukryć, że scenariusze autorstwa reżyserów są świetnie napisane. Reżyser "Squid Game" wpadł na ten pomysł 10 lat temu, więc miał dużo czasu, żeby go przemyśleć. Dopiero teraz nadarzyła się okazja, aby go zrealizować. I może dobrze. Pandemia jeszcze bardziej pogłębiła przepaść miedzy bogatymi i biednymi, więc pomysł w ogóle się nie zestarzał, przeciwnie – zyskał na aktualności.

Zwycięski "Parasite" podejmuje dokładnie ten sam temat.

Skutki kapitalizmu oraz różnice klasowe w tym bogatym przecież społeczeństwie to jeden z topowych tematów kina koreańskiego od przynajmniej 20 lat.

Może to przypadek, a może nie, ale tuż przed naszą rozmową dostałam mail z raportem na temat liczby dłużników w Polsce. Pomyślałam sobie – w Polsce również mógłby powstać taki serial jak "Squid Game".

Odkąd zajmuję się kinem południowokoreańskim, często powtarzam w swoich tekstach, że pod wieloma względami bardzo blisko nam do Korei Południowej. W podobnym momencie odzyskaliśmy niepodległość i zaczęliśmy budować demokrację, mniej więcej w tym samym czasie zaczęliśmy rozwijać kinematografię. Różnica jest taka, że Korea Południowa robi to zdecydowanie lepiej. Koreańczycy są mistrzami w rozliczaniu się ze swoją przeszłością, nie boją się pokazywać ciemnej strony swojego kraju, mówić o słabościach systemu. I to się sprzedaje, bo jest zrealizowane bardzo atrakcyjnie.

Na politycznych "wrogów" patrzy się ze zrozumieniem. Odkąd Korea Południowa stała się demokracją, zaczęły powstawać pozytywne filmy o Koreańczykach z północy – wcześniej było to nie do pomyślenia. Jedyne, czego Koreańczycy nie potrafią przepracować i wybaczyć, to kolaboracji elit koreańskich z Japończykami podczas wojny japońsko-koreańskiej.

W Korei o filmach dyskutuje się też publicznie. Warto wspomnieć o produkcji "Silenced" reżysera "Squid Game", która powstała 10 lat temu. Film opowiada o znęcaniu się i molestowaniu seksualnym dzieci przez nauczycieli w szkole dla niesłyszących uczniów. Nie tylko wywołał burzę w Korei, ale także doprowadził do ukarania sprawców.

W Korei Południowej, jeśli jakiś film czy serial odnosi sukces, wcale nie jest takie oczywiste, że powstanie jego kontynuacja (materiały prasowe Netflix) , (materiały prasowe Netflix)

U nas również są próby rozliczania się z przeszłością. Do kin niedawno trafił film o Grzegorzu Przemyku.

Ale w dalszym ciągu do historii podchodzi się na klęczkach. W Korei Południowej powstał kilka lat temu podobny film do "Żeby nie było śladów" – "Rok 1987", o studencie, który został zamordowany, ponieważ działał przeciwko prawicowemu reżimowi. Film był nie tylko  ważny społecznie, ale także świetnie nakręcony, w sposób mainstreamowy – miał tempo, zwroty akcji, świetnie zbudowane napięcie.

Zamiast gloryfikować kino amerykańskie, powinniśmy przyjrzeć się kinu koreańskiemu, bo to na nim nauczylibyśmy się zdecydowanie więcej.

Już nie mogę się doczekać kolejnego sezonu "Squid Game". Byłam przekonana, że scenariusz kolejnych odcinków jest już napisany. Tymczasem reżyser wyprowadził mnie z błędu. Scenariusza nie tylko nie ma – nie wiadomo, czy w ogóle powstanie!

Amerykańskie seriale cierpią na tak zwaną sequelozę, która nie jest tak powszechna w Korei Południowej. Jeśli jakiś film czy serial odnosi sukces, wcale nie jest takie oczywiste, że powstanie jego kontynuacja. Jestem jednak przekonany, że Netfliks nie pozwoli na zabicie kury znoszącej złote jaja. Jak jednak zaznaczył reżyser, przy kolejnym sezonie będzie potrzebował wsparcia dużej grupy twórców. Jego pomysł na „Squid Game" pączkował w nim przez ostatnie 10 lat. Na drugi sezon Netfliks na pewno nie będzie czekał dekadę. 

Marcin Krasnowolski. Filmoznawca i dziennikarz specjalizujący się w kinie azjatyckim, selekcjoner Azjatyckiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków, współtwórca podcastu „Azja kręci".

Ewa Jankowska. Dziennikarka. Redaktorka. W mediach od 2011 roku. W redakcji magazynu Weekend od 2019 roku. Współautorka zbioru reportaży "Przewiew". Jedna z laureatek konkursu "Uzależnienia XXI wieku" organizowanego przez Fundację Inspiratornia. Jeśli chcesz się podzielić ze mną swoją historią, napisz do mnie: ewa.jankowska@agora.pl.