Odpocznij
materiały archiwalne (materiały archiwalne)
materiały archiwalne (materiały archiwalne)

Dużo napięć, mało możliwości ich rozładowania. Bo przecież nie pójdziemy ani do kina, ani na siłownię, nie zawsze możliwe jest nawet spotkanie z przyjacielem. Tak wygląda pandemiczna rzeczywistość, w której trudno odzyskać spokój. Gdzie go szukać?

Jean, który niedawno z Warszawy przeniósł się do Oslo, nie spodziewał się, że spokój umysłu odnajdzie w obserwowaniu ptaków. Jak mówi, odkrywanie nowych dla niego gatunków jest jak łapanie pokemonów, ale w realnym świecie. – Już w dzieciństwie interesowałem się ptakami, ale dopiero niedawno zacząłem poświęcać im więcej uwagi. Gdy obserwujesz ptaki, musisz być bardzo uważny i cierpliwy. Zauważenie okazu, którego wcześniej nie widziałeś, daje ogromną satysfakcję. Możesz obserwować, jak ptaki żyją, jak budują gniazda, rozmnażają się. Na powrót stajesz się dzieckiem, które zachwyca się prostymi rzeczami – mówi Jean.

Jeana uspokaja obserwowanie ptaków (Shutterstock.com)

Jean nie spodziewał się, że obserwowanie ptaków stanie się dla niego formą medytacji. Małgosię zaskoczyły robótki ręczne. – Zaczęło się kilka miesięcy temu. Byłam w momencie kompletnego przeciążenia, fizycznego i emocjonalnego, wypalona zawodowo. Dzieci od kilku miesięcy spędzały cały czas w domu, codziennie nowe informacje na temat pandemii przygnębiały. Nie miałam na nic sił, a jednocześnie była we mnie ogromna potrzeba zrobienia czegoś dla siebie. Tylko nie miałam pomysłu, co to mogłoby być. Któregoś dnia dzieci przyniosły krosno tkackie z przedszkola, do którego w pewnym momencie zaczęły chodzić na kilka godzin. Pomagałam im w robieniu prostych tkanin. Wkręciłam się bardziej niż one – opowiada Gosia.

Gosia kupiła zestaw: druty, wełnę i krótką instrukcję robienia swetra. Obejrzała kilka tutoriali na YouTubie i zaczęła dziergać. – Brak mi było doświadczenia, dlatego musiałam być całkowicie skupiona i uważna. Po prostu się wyłączałam, nie myślałam o niczym. W końcu odpoczywałam.

Gosia, żeby się uspokoić, robi na drutach (materiały archiwalne) , (materiały archiwalne)

Gosia zrobiła sweter dla siebie, po czym dzierganą kamizelkę dla męża i kominy dla ich bliźniaków. Już planuje kolejne projekty. – Mam kilka zamówień od znajomych i przyjaciół na sweter czy sukienkę. Coś czuję, że druty zostaną ze mną na dłużej – mówi.

Zbawienny dotyk

Karolina od dwóch lat zmaga się z zaburzeniami lękowymi. Pandemia nasiliła te stany i zwiększyła częstotliwość ataków paniki. Ale Karolina już wie, co pomaga jej się wyciszyć, gdy zbliża się kolejny atak. – Nazywam to roboczo "osadzeniem w rzeczywistości". Gdy zaczynam się nakręcać i atakują mnie myśli, że wszystko jest źle, że pandemia nigdy się nie skończy, staram się przenieść uwagę na coś zupełnie innego: dotykam różnego rodzaju tkanin, głaszczę kota i skupiam się na tym, co czuję na skórze. Nazywam to głośno, że coś jest szorstkie, miękkie, ciepłe czy zimne. Gdy niepokój dopada mnie poza domem, podchodzę do drzew i dotykam kory, gałęzi, liści – opowiada.

W przypadku Moniki dotyk również jest zbawienny. Ale musi to być dotyk człowieka. – Podczas spotkania z przyjacielem złapałam się na tym, że mam potrzebę dotknięcia go – przytulenia, trzymania za rękę. To się pojawiło nagle i było całkowicie nieerotyczne. Gdy wybuchła pandemia, bardzo starałam się dbać o utrzymywanie dystansu od ludzi. Napięcie związane z kontaktami społecznymi było bardzo silne. I wciąż jest, ale w tej chwili paradoksalnie dotyk mnie uspokaja, oswaja z tym, co potencjalnie zagrażające – tłumaczy.

Ucieczka od myśli w stronę fizyczności to również dla Pawła sposób na uspokojenie się. Na urodziny dostał matę do akupresury i od tamtej pory, kiedy tylko coś go mocno zdenerwuje, kładzie się na niej i... odpływa. – Kolce wbijają się w skórę, ale jest ich tak dużo, że nie kaleczą. Na początku odczuwasz fizyczny ból, który odwraca uwagę od bólu emocjonalnego, po chwili ból znika i ciepło rozchodzi się po całym ciele, dając ogromną ulgę. Raz tak mnie to uspokoiło, że zasnąłem – opowiada Paweł.

Uważa, że mata ma podobne działanie do morsowania, które wyciągało go z pandemicznego dołka zimą. – Wystawianie się na chłód, czyli też swego rodzaju ból, to wyjście ze strefy komfortu. W organizmie uruchamiają się wtedy mechanizmy obronne. Zamiast bujać w obłokach, zagłębiać się w myślenie o problemach, analizowanie informacji podawanych w mediach, umysł też „schodzi na ziemię” i skupia się na tu i teraz, na walce o przetrwanie – tłumaczy Paweł.

Mogę poczuć się jak Włoch

Dla Michała, ojca dwóch chłopców, odskocznią od problemów dnia codziennego okazało się robienie pizzy. – Przed pandemią uwielbialiśmy chodzić całą rodziną na pizzę. Najlepsza oczywiście jest ta neapolitańska, podawana na świeżo, na wynos to nie to samo. Restauracje zamknęli, więc musiałem nauczyć się pizzę robić sam – opowiada Michał i przyznaje, że nie była to jedyna motywacja. – Od początku pandemii musieliśmy się całą rodziną mocno odizolować, bo mój trzyletni syn urodził się z wadą serca. Mimo że jest już długo po operacji, mamy duże obawy, że COVID-19 mógłby źle wpłynąć na jego stan zdrowia. To psychicznie bardzo obciąża. Do tego dochodzi spędzanie 24 godzin na dobę z dziećmi w domu – ja pracuję zdalnie, moja żona jest jeszcze na urlopie wychowawczym. Powiem szczerze: banię mam zrytą do cna! Robienie pizzy działa na mnie kojąco, to taka namiastka normalności – dodaje.

Dla Michała, ojca dwóch chłopców, odskocznią od problemów dnia codziennego okazało się robienie pizzy (materiały archiwalne) , (materiały archiwalne)

Michał odpoczywa psychicznie, ale fizycznie – przeciwnie, bo jak mówi, to masa roboty. – Na początku pizzę robiłem na blasze, potem kupiłem kamień do pieczenia, eksperymentowałem z różnymi ciastami. Najpierw dodawałem dużo drożdży i polską mąkę, potem zacząłem robić tylko pizzę neapolitańską na włoskiej mące i to w niej się doskonalę. Zamiast oglądać Netfliksa wieczorami, oglądam filmiki na YouTubie, jak robić pizzę – opowiada.

Cel Michała: jedzenie ma smakować coraz lepiej.

Największą satysfakcję daje mu efekt, ale i sam proces jest swoistą medytacją – wyrabianie ciasta, krojenie go i formowanie w kulki, następnie ugniatanie i rozciąganie, a na końcu obserwowanie, jak wyrosło i jakie jest chrupiące po upieczeniu. – Nie zapominajmy oczywiście o ostatnim etapie, czyli jedzeniu – dodaje.

Tym, czym pizza jest dla Michała, dla Małgosi są rośliny. – Do września miałam trzy, w tej chwili mam około 130 – opowiada. Gdy pytam ją, czy ma jeszcze miejsce na nowe, odpowiada: – Niestety tak!

Małgosia złapała się na tym, że zaczyna kupować rośliny kompulsywnie. – Nie jestem jedyna. Gdy we wrześniu dołączyłam do kilku grup na Facebooku zrzeszających miłośników roślin, okazało się, że takich osób jak ja jest dużo, dużo więcej – mówi.

Małgosia we wrześniu zaczęła kolekcjonować rośliny (materiały archiwalne) , (materiały archiwalne) , (materiały archiwalne)

Kilka czynników wpłynęło na pojawienie się nowej pasji w życiu Małgosi. – Latem zeszłego roku skończyliśmy z mężem budować dom. Okazało się, że jest w nim dużo miejsca do zagospodarowania. Po drugie, zaczęłam mieć więcej wolnego czasu – z mojego hobby, czyli chodzenia na wystawy z psami, musiałam zrezygnować przez pandemię. I jeszcze jestem na urlopie macierzyńskim po urodzeniu drugiego dziecka – wyjaśnia.

O nowej pasji mówi: – Weszłam w posiadanie wielu gatunków roślin, nie wszystkie przeżyły, bardzo dużo nauczyłam się o tym, czego dany gatunek wymaga. Teraz o wiele bardziej świadomie dobieram kolejne okazy – opowiada.

Małgosia uwielbia alokazje, zwane w roślinnych kręgach „eutanazjami”, ze względu na to, że często obumierają. – Są pozornie bardzo wymagające, ale jak się im zapewni optymalne warunki, to odpłacają się pięknymi sercowatymi liśćmi. Zajmują w mojej roślinnej gablocie specjalne miejsce – mówi Małgosia.

Ucieczka do świata wirtualnego

Zdrowie psychiczne i fizyczne Tomka zostało uratowane dzięki okularom do wirtualnej rzeczywistości. Kiedy tylko ma wolną chwilę, zakłada gogle i przenosi się do innego świata.

Trudno czasem wyjść z domu, jak masz pracę od do. A siedzenie przy biurku mocno osłabia kondycję. Jeśli nic się nie dzieje przez pół godziny, godzinę, nie mam żadnych spotkań w grafiku, przebieram się w spodenki, koszulkę i tnę na całego – opowiada.

"Tnie", czyli gra w ping-ponga. To jedna z jego ulubionych aplikacji. Gra symuluje rozgrywki tenisa stołowego. – Wszystko jest wirtualne, ale pot prawdziwy. Mam też konsolę, ale z gogli w pandemii korzystam najczęściej. Po pierwsze, wysiłek robi dobrze na głowę i ciało, a gry na konsolę sprawiają, że „gniję” na kanapie. Po drugie, interakcja, nie gram z robotem, ale z prawdziwymi ludźmi, dochodzi więc element rywalizacji, który motywuje do tego, żeby ruszyć się zza biurka – tłumaczy.

Tomek spotyka się w rzeczywistości VR z bardzo różnymi graczami – od zupełnych żółtodziobów po totalnych wyjadaczy. Trafiają się też po prostu ciekawe osoby. Może z nimi nie tylko grać, ale i rozmawiać przez czat głosowy. – Niedawno grałem z byłą nauczycielką WF-u ze Szkocji, która ma stwardnienie rozsiane. Dzięki VR-owi wystartowała w pierwszych zawodach w ping-ponga dla osób ze specjalnymi potrzebami. Sporo jest Anglików po czterdziestce, pięćdziesiątce. Są szalenie kulturalni, bijemy sobie brawo po udanych zagraniach. Z kolei Francuzi i Włosi są najbardziej impulsywni – potrafią skakać, wymachiwać rakietką, robić tak zwany rage quit, czyli przerywać grę, gdy im nie idzie, rzucać inwektywami – opowiada Tomek.

Zdrowie psychiczne i fizyczne Tomka zostało uratowane dzięki okularom do wirtualnej rzeczywistości (Shutterstock.com) , Gdy Tomka znudzi gra w ping-ponga, wystawia na środek pokoju swój ergometr i zakłada gogle VR (Shutterstock.com)

Gdy Tomka znudzi gra w ping-ponga, wystawia na środek pokoju swój ergometr, czyli maszynę umożliwiającą wioślarzom treningi na sucho, która długo stała w piwnicy i zbierała kurz. Zanim zacznie ćwiczyć, zakłada gogle VR i włącza aplikację, która ładuje dowolną trasę do pływania z Google Earth. Tym samym ze swojego mieszkania na warszawskim Mokotowie w ciągu kilku sekund przenosi się do amazońskiej dżungli czy Zatoki San Francisco, by przepłynąć pod słynnym mostem Golden Gate.

Tomek dzięki VR powoli chudnie, choć nie utrata wagi jest jego głównym celem. – Przede wszystkim chodzi o poprawę samopoczucia – podkreśla.

Przyznaje, że VR może być uzależniające. Szybko mnie jednak uspokaja i na dowód, że nie jest jeszcze – jak mówi – "zrytym 'piwniczakiem' i 'nerdem'", wysyła mi zdjęcie ze spaceru po Lesie Bielańskim.

Pozorant

Pomaga również kontakt ze zwierzętami. Przytulanie psa, głaskanie go, spacery z nim z jednej strony poprawiają nastrój, z drugiej motywują do ruszenia się z łóżka, wyjścia z domu. Gdy o tym myślę, od razu staje mi przed oczami bohater serialu "After Life" grany przez Ricky’ego Gervaisa, który po śmierci żony wpadł w depresję. Jedynym, co utrzymywało go przez długi czas przy życiu, była właśnie jego ukochana suka – owczarek niemiecki Brandy.

Jędrzej i jego żona od lat prowadzą hodowlę psów rasy labradoodle, więc kontakt ze zwierzętami to dla nich codzienność. Mieszkają w domku przy lesie, ich zwyczaje nawet w pandemii nie uległy dużej zmianie. Co nie oznacza, że spacery wystarczają, żeby odreagować stres i napięcie. Dla Jędrzeja aktywnością, która obecnie ratuje mu głowę, jest tropienie z psami. – Spotykamy się w grupie kilku osób, jedna zawsze jest pozorantem, czyli idzie w las albo w miasto i się ukrywa. Ten, kto ćwiczy tropienie ze swoim psem, ma za zadanie ją odnaleźć – tłumaczy Jędrzej.

Dla Jędrzeja aktywnością, która obecnie ratuje mu głowę, jest tropienie z psami (materiały archiwalne) , (materiały archiwalne)

Pies dostaje do powąchania najczęściej znoszoną skarpetę pozoranta i wyrusza na poszukiwania. Mogą one trwać nawet kilka godzin. – Im dłużej się ćwiczy, tym czas między zniknięciem pozoranta a wyruszeniem na poszukiwania się wydłuża – opowiada Jędrzej.

W roli tropiciela musi całkowicie skupić się na zadaniu, na odczytywaniu zachowań psa. – Myślę tylko o tym, żeby iść za tropem – dodaje.

Podkreśla, że bardzo relaksujące jest dla niego także bycie pozorantem. – Idziesz w las, znajdujesz sobie miejsce na jakiejś trawce, przy drzewie, kładziesz się tam albo sobie siadasz i czekasz, aż cię znajdą. To często jedyny moment dla mnie, kiedy mogę naprawdę odpocząć, wyciszyć się, skupić na tym, co wokół mnie, na dźwiękach lasu. Nie mogę się stamtąd ruszyć, żeby pies nie zgubił tropu. Czasem takie czekanie trwa kilkadziesiąt minut, niekiedy dłużej – opowiada Jędrzej.

Mówi, że czasem dochodzi do zabawnych sytuacji. – Jak ludzie widzą człowieka leżącego przy drzewie, to myślą, że zemdlał – mówi. Innemu pozorantowi, tym razem w mieście, ktoś groził, że wezwie policję. – Pozorant skulił się przy jakimś samochodzie, jego właściciel zaniepokoił się, że coś przy nim majstruje – opowiada Jędrzej.

Inni mają gorzej

Chyba każdy ma swój sposób na wyciszenie się i uspokojenie. Niektóre są co najmniej zaskakujące. Dla Joanny to oglądanie na YouTubie, jak perfekcyjnie Japończycy robią desery. Jolę z kolei uspokaja oglądanie erupcji wulkanu. – Ostatnio sporo dzieje się na Islandii, ale ja najbardziej lubię obserwować Etnę. Może dlatego, że niedawno tam byłam. Na Facebooku łatwo znaleźć transmisje na żywo z aktywności tego wulkanu – jeśli akurat ją przejawia. Najlepiej patrzeć na Etnę wieczorem: lawa strzela w górę, spływa zboczami, słychać uspokajający szum. Sama się dziwię, że coś takiego może człowieka relaksować. I zastanawiam się, czy to normalne – mówi Jola.

Jolę uspokaja oglądanie erupcji wulkanu (Shutterstock.com)

Ewa podobny efekt osiąga, oglądając filmy, w których buduje się domy. Marzy o własnym. Przyglądanie się temu, jak inni realizują swoje projekty, przybliża ją – przynajmniej w myślach – do celu.

Magda przyznaje się, że odkąd wybuchła pandemia, namiętnie słucha podcastów o zbrodniach. Mrożące krew w żyłach historie pozwalają jej oderwać się od rzeczywistości, są bardzo wciągające i odwracają uwagę od jej codziennych kłopotów. Przy problemach, które mają bohaterowie podcastów, te jej wydają się błahe. – To na swój sposób uspokajające, że można mieć w życiu jeszcze bardziej przerąbane – żartuje Magda.

Ewa Jankowska. Dziennikarka. Redaktorka. W mediach od 2011 roku. W redakcji magazynu Weekend od 2019 roku. Współautorka zbioru reportaży "Przewiew". Jedna z laureatek konkursu "Uzależnienia XXI wieku" organizowanego przez Fundację Inspiratornia. Jeśli chcesz się podzielić ze mną swoją historią, napisz do mnie: ewa.jankowska@agora.pl.