
44-letnia Natalia, mężatka, matka dwóch nastolatków, co półtora-dwa miesiące pakuje plecak i wsiada do nocnego pociągu relacji Szczecin-Kraków. O piątej rano jest w Krakowie, idzie na dworzec autobusowy, sprawdza, który PKS odjeżdża najszybciej, i jedzie, gdzie oczy poniosą. - Podróżuję przede wszystkim po Polsce, bo "cudze chwalicie, swojego nie znacie'" Najeździłam się już z rodziną na wyjazdy zorganizowane do Egiptu, teraz, gdy synowie podrośli, mogę eksplorować świat tak, jak chcę - mówi. Pierwszy raz odważyła się pojechać sama kilka lat temu - w Pieniny. - Zdałam sobie sprawę, że to nic strasznego. I że mam absolutną wolność.
>>>Pamiętajcie, by podczas podróży zachowywać środki bezpieczeństwa<<<
36-letnia Marta zaczęła podróżować solo cztery lata temu, kiedy się rozwiodła. Wcześniej jeździła zawsze z mężem, przede wszystkim po Europie, dalej nie chciał się zapuszczać. - Po rozwodzie postanowiłam zobaczyć więcej świata - mówi. Pierwszy raz w pojedynkę pojechała na Majorkę. Ale już drugi - do Izraela, potem do Brazylii. Nie chciała, żeby towarzyszyły jej koleżanki - często podczas podróży ze znajomymi dochodziło między nią a innymi osobami do nieporozumień. Przyczyna? Zupełnie inny styl podróżowania. Marta nie lubi mieć sztywnego programu wycieczki, woli podążać za intuicją, jej koleżanki - przeciwnie. - Podróżowanie solo jest dla mnie idealne, nie muszę na nikogo czekać, nikogo pospieszać, mogę działać zgodnie ze swoim wewnętrznym rytmem - opowiada.
50-letnia Sławomira swoją pierwszą samotną podróż odbyła 25 lat temu. - Mieszkałam w Niemczech. Na każdym spotkaniu ze znajomymi rozmawialiśmy o tym, żeby jechać do Holandii. Nic z tych rozmów nie wynikało. Postanowiłam w końcu pojechać sama - z Monachium do Amsterdamu pociągiem, z dziewięcioma przesiadkami - opowiada. Drugą podróż solo odbyła dopiero po 20 latach. - Po zakończonym wieloletnim związku poczułam ogromną potrzebę znalezienia się na pustyni. Nie zastanawiając się zbyt długo, kupiłam bilet do Ejlatu. Miałam mnóstwo obaw, w mediach o Izraelu mówi się wyłącznie wtedy, gdy wybuchnie jakaś bomba. Okazało się, że to fantastyczny kraj do podróżowania w pojedynkę, że na każdym kroku spotyka się kogoś z plecakiem, że media bardzo wypaczają rzeczywistość.
Marzeniem 39-letniej Ani było objechanie świata na motocyklu. Swój projekt realizuje już ponad cztery lata z drobnymi przerwami. W duecie ze znajomym odbyła podróż z Polski do Australii, a samotnie przebyła trasę z Ziemi Ognistej aż do granicy z USA. Wszystko na Suzuki Dr 650.
38-letnia Asia pierwszą podróż solo wspomina jako traumę. - W młodości byłam w harcerstwie. Żeby zdobyć kolejny stopień, trzeba się było wystawić na jakąś próbę. Miałam już za sobą noc spędzoną w lesie w samotności, przyszła kolej na samotną podróż. Jako 16-latka, z 50 złotymi w kieszeni, pojechałam do Kazimierza Dolnego. Wszystko, co mogło pójść źle podczas tej podróży, tak właśnie poszło - opowiada Asia. Została okradziona, a w drodze powrotnej nagle przyczepił się do niej starszy mężczyzna. Była przerażona. Ukryła się przed nim w toalecie na dworcu kolejowym.
Lęki udało się przepracować - Asia wielokrotnie podróżowała potem sama po Polsce, po Europie. - Chciałam sprawdzić się w różnych sytuacjach, daleko od domu. Najbardziej zależało mi, żeby nie spotkać w drodze nikogo znajomego - śmieje się. Doświadczeniem jej życia była podróż do Indonezji, gdzie spędziła rok. Poczuła potrzebę podzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi kobietami, chciała wesprzeć je w podróżach solo i przede wszystkim walczyć ze stereotypami na temat samotnie podróżujących kobiet. Wraz z dwiema przyjaciółkami stworzyła projekt Solo Jolo .
Szalone dziewczę
- Pierwsze pytanie, które pada, gdy ktoś dowiaduje się, że podróżujesz sama, to: nie boisz się? Drugie: a gdzie twój mąż? Trzecie: czy mąż ci na to pozwala? - mówi Asia.
Ania dodaje: - Pytają, gdzie są dzieci, czy zostały w domu i kto się nimi zajmuje.
- Tak jakby dzieci ojca nie miały! - wtóruje jej Natalia. - Gdy ktoś się dowie, że prowadzę firmę, pada z kolei pytanie: a co z pracownikami, kto ich pilnuje? Odpowiadam, że zatrudniam dorosłych ludzi, sami się pilnują.
Ania: - Dla mieszkańców wielu krajów spotkanie na swojej drodze samotnie podróżującej kobiety jest jak spotkanie kosmity. Gdy w Chile miałam awarię motocykla, zebrało się wokół mnie 20 chłopa i z szeroko otwartymi oczami obserwowali, jak zdejmuję koło i wymieniam klocki hamulcowe. Mówili: chica loca, czyli szalone dziewczę.
Gdy Marta mówi, że podróżuje sama, innym kobietom robi się jej żal. - Wychodzą z założenia, że nie mam innego wyjścia, bo nie mam chłopaka, znajomych, nie wierzą, że to z wyboru - twierdzi.
Sławomira widzi w oczach ludzi przerażenie. Jej koledzy i koleżanki z pracy nie pojechaliby nigdzie sami. A ona się śmieje, że jest w idealnym wieku do samotnego podróżowania. Wylicza zalety: - 50-letnia kobieta nie jest tak bardzo narażona na zaczepki jak młoda dziewczyna. Gdy na szlaku spotykam jakąś młodą parę - chłopaka i dziewczynę - zawsze jest sympatycznie, bo nie jestem odbierana przez nią jak konkurencja. Gdy ludzie widzą kobietę w średnim wieku podróżującą samotnie, mają odruch, żeby się o nią zatroszczyć.
Natalia opowiada: - Mąż kupił mi gaz pieprzowy, ale go zgubiłam. Jestem z tych niebojaźliwych - mam teorię, że jak ktoś swoją postawą pokazuje, że jest pewny siebie, to nikt go nie będzie zaczepiał. To strach przyciąga kłopoty i złą energię.
Zawsze ktoś pomoże
Ania z 20-miesięcznej podróży motocyklem po świecie jest w stanie sobie przypomnieć tylko jedną wyjątkowo stresującą sytuację, a jechała sama przez Boliwię, Chile, Argentynę, Peru, Kolumbię, Meksyk. Większość nocy przespała na dziko. - To było w Meksyku. Zbliża się wieczór, rozbijam się nad jeziorem, w krzakach. Po chwili przyjeżdżają vanem jacyś młodzi ludzie i zatrzymują się nieopodal, ale w bardziej odsłoniętym miejscu, pod latarnią. W środku nocy budzi mnie strzał. Otwieram namiot i z daleka widzę postać, która trzyma coś w ręku i celuje do dziewczyny. Ta się drze. Myślę: ktoś napadł na te dzieciaki. Chowam się do namiotu i zastanawiam się, co robić. Po chwili słyszę kolejny strzał. Z czymś mi się kojarzy. Okazało się, że młodzież postanowiła odpalić petardy. Nigdy się tak nie zestresowałam w podróży, jak wtedy - opowiada Ania.
Mówi, że bywają trudne sytuacje, na przykład gdy złapie cię choroba albo tęsknota - za domem czy polskim twarożkiem. Ale zazwyczaj znajdzie się ktoś, kto wyciągnie pomocną dłoń - da nocleg albo specjalnie dla ciebie przygotuje to, o czym marzysz. - Społeczność motocyklowa w Ameryce Południowej jest duża i wszyscy traktują się jak członkowie rodziny. Przygarną cię pod swój dach, nic nie będą chcieli w zamian. Raz nocowałam u motocyklisty, którego żona była Polką. Zapytała mnie, czego najbardziej mi brakuje z Polski, odpowiedziałam, że twarogu. Następnego dnia wstała o szóstej rano, żeby z jakiegoś miejscowego jogurtu zrobić mi ten twaróg. Stała nad garami trzy godziny. Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia, jak to zobaczyłam - opowiada.
Marta mówi, że podobnie jest w Indiach - ludzie są tam szczęśliwi, kiedy mogą się z kimś czymś podzielić. Mówi, że podczas podróży autokarem między miastami nie miała się gdzie zatrzymać, jakaś obca kobieta zaproponowała jej nocleg. Jak przekonuje, dla Hindusów gość to dar od boga.
Asia wspomina, jak jechała autobusem do małej wioski w górach na jednej z wysp indonezyjskich. Miała spotkać się z chłopakiem, który prowadził tam szkołę wiejską. Chciała w ramach wolontariatu uczyć dzieci angielskiego. - Zbliża się wieczór, nagle autobus staje, przed nami sznur samochodów. Okazało się, że ziemia się obsunęła z gór i zasypała drogę. Mój gospodarz miał odebrać mnie z przystanku, nie wiedziałam, gdzie mieszka, miałam tylko jego numer telefonu. I klasyk - bateria w telefonie pada, udaje mi się tylko zapisać jego numer na kartce. Do wioski dotarłam o czwartej nad ranem. Poprosiłam pomocnika kierowcy, żeby zadzwonił do mojego gospodarza. Nikt nie odebrał. Już miałam przed oczami wizję nocy spędzonej na dziko, kiedy nagle kilku chłopaków, którzy ze mną jechali, podniosło się z siedzeń i powiedzieli, że mi pomogą. Wysiedli ze mną i zaczęli pukać do wszystkich domów we wsi. W końcu ktoś otworzył, okazało się, że zna mojego gospodarza i pokierował mnie do niego - wspomina.
Sławomira również mogła liczyć na pomoc, gdy straciła poczucie czasu i została sama na drugim końcu Parku Timna, na pustyni Negew w Izraelu. - Cały dobytek zostawiłam w restauracji po drugiej stronie parku, planowałam wrócić tam stopem, wielu ludzi przemieszczało się po pustyni samochodami. Gdy wyszłam z jaskini, okazało się, że wszyscy już odjechali. Zostałam sama. Byłam pewna, że będę musiała spędzić noc na pustyni, a nie miałam nawet śpiwora. Zauważyłam jakieś auto. Samochód był po brzegi wypakowany bagażami, ale pasażerowie wzięli, co mogli na kolana i wcisnęli mnie do środka - opowiada.
Butelka wody i kilka groszy w staniku
- Jak jeździsz sama, ludzie traktują cię inaczej - prędzej pomogą tobie niż grupie ludzi - mówi Asia. Nie zawsze jednak pomoc jest w zasięgu ręki.
Gdy Natalia zgubiła się na szlaku w Pieninach, uratował ją spokój. - Zaczęło robić się ciemno i groziło mi spędzenie nocy w lesie. Do tego wpadłam w jakieś błoto po pas, potem rozładował mi się telefon. Dostałam ataku paniki. Przypomniałam sobie, że w takiej sytuacji trzeba kucnąć, zakryć głowę, policzyć do dziesięciu i coś zjeść. Człowiek zaczyna myśleć racjonalnie. Tak zrobiłam. Usłyszałam odgłos strumienia, znalazłam go i postanowiłam iść wzdłuż niego. W końcu dotarłam do jakiegoś miasteczka - opowiada.
Dla Marty najtrudniejszą wyprawą była ta do Brazylii, gdzie jako biała kobieta, do tego blondynka, zwracała uwagę wszystkich. Kobiety na nią pokrzykiwały, czuła się non stop obserwowana. Została okradziona. Ktoś na ulicy zerwał jej z ramienia plecak. Policjanci stali nieopodal, ale nie zareagowali. Podeszła do nich i zapytała, dlaczego nic nie zrobili. Odpowiedzieli: Po pierwsze - mówi się "dobry wieczór", a po drugie - nic nie widzieliśmy. W plecaku miała trochę pieniędzy i telefon komórkowy. Była przerażona - jak będzie się poruszać bez telefonu? Potrzebowała kilku dni, żeby nauczyć się żyć bez niego - wystarczył jej przewodnik i Internet w komputerze hotelowym, gdzie przed wyjściem sprawdzała wszystkie potrzebne informacje. Od tamtej pory pieniądze nosiła w biustonoszu.
Asi wielokrotnie zdarzyło się, że albo pieniądze się skończyły, albo bankomat nie działał. Bywało, że nie miała gdzie spędzić nocy. - Jak jesteś sama, czujesz determinację, żeby jakoś wybrnąć z trudnej sytuacji - a to poprosisz kogoś o podwiezienie do innego bankomatu, a to znajdziesz miejsce, gdzie można skorzystać z cashbacku, a to pożyczysz od kogoś hamak - opowiada Asia.
"Mąż zaraz wróci"
Dziewczynom, które rozważają wyjazd solo, samotnie podróżujące kobiety powtarzają: nie ma się czego bać. Ale też dają kilka cennych rad.
- Naucz się głośno krzyczeć - mówi Marta. - Zwłaszcza takie słowa jak "złodziej" czy "zboczeniec", oczywiście w języku miejscowych. Zawsze znajdzie się ktoś, kto to usłyszy i zareaguje.
Wspomina, jak na jednej z brazylijskich słynnych plaż podszedł do niej mężczyzna i zapytał, czy popilnuje mu rzeczy. Zgodziła się. Odszedł i szybko wrócił. Podziękował i zabrał rzeczy. Marta dowiedziała się od jednej z dziewczyn wypoczywających na plaży, że był to złodziej, który w ten sposób sprawdzał, czy opalający się turyści śpią. Zaleca, żeby nie nosić przy sobie cennych rzeczy, wystarczy trochę gotówki i butelka wody. Oraz słuchać rad lokalnych mieszkańców.
Asia mówi, że w podróży zawsze warto mieć pieniądze, szczególnie gotówkę, i to więcej, niż wydaje się potrzebne. Dają poczucie bezpieczeństwa i można dzięki nim prawie wszystko załatwić. Co oprócz pieniędzy? - Obrączkę. Samotna kobieta często postrzegana jest jako osoba przekraczająca społeczną normę, dla wielu to równoznaczne z tym, że nie ma granic, że prosi się o uwagę, prowokuje. Jest też łatwiejszym "łupem". Obrączka to sygnał, że ten mąż gdzieś jest, jak nie obok niej, to w domu, w hotelu - stwierdza.
- Jeśli nie czuję się przy kimś bezpiecznie i ktoś zapyta, gdzie jest mój mąż, to odpowiadam, że zaraz wróci - wtóruje jej Ania. Gdy rozbija się gdzieś na dziko, unika nieznajomych. - Gdy zauważę, że ktoś przypadkowy zaczyna się kręcić w mojej okolicy, to dla mnie sygnał, żeby się spakować i zmienić miejsce. Chodzę w kapturze, żeby nie było widać, że jestem kobietą. Na pewno nie paraduję w stroju kąpielowym - opowiada. Dodaje, że gdy spędzi się już jakiś czas w podróży, pewne sytuacje przestają robić wrażenie. Nie zastanawiasz się już nad zagrożeniami, po prostu rozbijasz namiot i idziesz spać. A wcześniej wkładasz do uszu zatyczki: - Gdy śpi się w dziczy, słychać różne dźwięki, które mogą uruchamiać wyobraźnię. W zatyczkach śpisz jak dziecko.
Podróżujące samotnie kobiety są zgodne co do tego, że w drodze warto przede wszystkim słuchać swojej intuicji. Co jest dla nich najtrudniejsze? Nie ma jednej odpowiedzi.
Zdarza się, że nawet w samotnej podróży nie można się uwolnić od tego, przed czym ma ona być ucieczką. - W Izraelu poznałam Żydówkę z Australii. Była po pięćdziesiątce. Całe życie wychowywała dzieci. Miała czwórkę. W dniu, w którym najmłodsze skończyło 18 lat, kupiła bilet lotniczy i pojechała w samotną podróż. Gdy z nią rozmawiałam, była w drodze już dwa miesiące. Narzekała tylko na jedno - że rodzina ciągle do niej wydzwania - opowiada Sławomira.
Ewa Jankowska. Dziennikarka magazynu Weekend.Gazeta.pl, była redaktor naczelna serwisu Metrowarszawa.pl. Wcześniej pracowała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała w serwisie Ksiazki.wp.pl, magazynie Vice.com. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu.