
Dobre chęci, trochę sprytu, pieniądze na jedzenie i opłaty portowe, a także to "coś", co sprawi, że kapitan ci zaufa i wpuści cię na pokład - tyle w dużym skrócie wystarczy. W ramach jachtostopu za bilet w morską podróż płaci się własną pracą - na przykład myciem pokładu, konserwacją urządzeń czy gotowaniem dla załogi. Jachtostop może być jednorazową przygodą albo sposobem na życie.
>>>Ten tekst został napisany przed pandemią. Pamiętajcie, by podczas podróży zachowywać środki bezpieczeństwa<<<
Kapitan Radomski i jego załoga (fot. Jolanta Malawska)
Jak zacząć?
Poszukiwania jachtu z wolnym miejscem i kapitana gotowego zabrać przypadkowego załoganta można prowadzić na kilka sposobów. W marinach są tablice oblepione ogłoszeniami chętnych na morskiego stopa, a w Internecie - portale kojarzące kapitanów z jachtostopowiczami, np. Find a Crew, Crewbay, Crewseekers. Marek Kramarczyk przekonuje jednak, że nic nie zastąpi rozmowy na żywo, na przykład w portowej knajpie. Zwłaszcza jeśli potencjalny załogant nie ma doświadczenia.
- Szukanie przez Internet od razu odrzuciłem, bo nigdy wcześniej nie pływałem i trudno byłoby mi się umawiać z żeglarzami na rejs. Poszedłem do mariny i albo miałem dużo szczęścia, albo wyglądałem na mocno zagubionego, bo kapitan, z którym potem popłynąłem z Gibraltaru na Kanary, sam do mnie podszedł i zagadnął - wspomina. Marek wyruszył w morską podróż w 2015 r. Był świeżo po studiach, nie miał pomysłu na przyszłość. Na wodzie spędził - z przerwami - trzy lata. - Znajdowałem łódki metodą face to face. W ogłoszeniach liczy się doświadczenie, bez niego atutem staje się urok osobisty i osobowość - mówi.
Patrycja Długoń pierwszy raz wypłynęła w rejs z miłości. Ale nie do żagli, lecz do Mikołaja Westrycha. Gdy się poznali, on już wiele wiedział o żeglarstwie. I właśnie planował popłynąć jachtem Czarny Diament po Adriatyku jako pierwszy oficer u Jerzego Radomskiego - kapitana, który w latach 1978-2010 odbył najdłuższy rejs w historii polskiego żeglarstwa, przepływając tą samą jednostką ponad 240 tysięcy mil morskich. Patrycja nie chciała czekać na Mikołaja w porcie, więc dołączyła na pokład.
- Pierwsza samodzielna wachta uświadomiła mi, jak wielka odpowiedzialność ciąży na każdym członku załogi; że stojąc za sterem, mam w swoich rękach życie ludzi, którzy śpią w kojach - mówi. - Pamiętam też, jak się przestraszyłam, gdy usłyszałam dziwne dźwięki zza burty, które - jak się okazało - wydawały delfiny. W jednej chwili przerażenie przeszło w zachwyt. Takich momentów było więcej: wschody i zachody słońca, gotowanie, gdy buja, zasypianie przy kołysaniu morza, skrzypienie drewna pod pokładem. Nie każdy załapie bakcyla, ja przepadłam.
Mikołaj podkreśla, że pracując u kapitana Radomskiego, zdobył ogromne doświadczenie. - Najpierw przygotowywałem jacht do sezonu, potem żeglowałem. Nie sposób wyliczyć wszystkiego, czego nauczyłem się u Jurka - od reparacji żagli po organizację pracy podczas remontów i prowadzenie rejsów. Przede wszystkim posiadłem praktyczną wiedzę, jak się zorganizować, aby na morzu żyć, a nie tylko spędzać tam wakacje. I postanowiłem kupić kiedyś stalowy jacht - opowiada. Ale zanim spełnił to marzenie, postanowili z Patrycją kontynuować morską przygodę, tym razem jachtostopem. Założyli wspólny profil na Find a Crew i dwa tygodnie później znów byli na jachcie.
Jak się wyróżnić?
Co stawia potencjalnego załoganta w najlepszym świetle? - Kiedy żaden z moich rozmówców nie chciał mnie zabrać, wypłynąłem pożyczonym kajakiem na kotwicowisko, gdzie stały jachty, które nie miały miejsca w marinie. Dzięki temu udało mi się załapać na pierwszy rejs przez Atlantyk - wykazałem się sprytem. Ale liczy się też schludny wygląd. Dostając zaproszenie na jacht, praktycznie mieszkamy przez parę tygodni u kogoś w domu. Na wodzie, ale jednak. Warto zrobić dobre wrażenie - uśmiechem, czystością, zapachem. Z tym w marinach bywa różnie - mówi Marek. - Najważniejsze, żeby kapitan cię polubił. Nikt nie weźmie na rejs, zwłaszcza długi, kogoś, kto nie wzbudza sympatii czy zaufania. Przy pierwszym kontakcie musi zaiskrzyć.
Zarówno jego przykład, jak i doświadczenia Patrycji pokazują, że na jacht można zostać przyjętym bez wiedzy o żeglarstwie, praktyki, papierów. - Wbrew pozorom brak obycia na morzu nie musi dyskwalifikować. Kapitan nie zawsze potrzebuje rąk do pracy, czasem szuka towarzystwa. Wielu ceni umiejętność gry na instrumencie, bo lubią wspólnie muzykować podczas rejsu, często zależy im na interesujących rozmówcach lub wdzięcznych słuchaczach. Poza tym żeglarze są chętni, żeby uczyć debiutantów, odsłonić przed nimi swój świat. Umiejętności praktycznych nabiera się podczas rejsu naturalnie - tłumaczy Patrycja.
Od jachtostopowiczów oczekuje się głównie odciążenia w wachtach, pomocy w kuchni, w sprzątaniu pokładu. - Żeglarze dużą wagę przywiązują na przykład do umiejętności gotowania. Rodziny z dziećmi chętnie przyjmują na pokład osoby, które mogą zaoferować pomoc w opiece nad nimi - mówi Marek. Kiedy w 2015 r. wypływał z Las Palmas na Karaiby, w udziale przypadło mu szorowanie pokładu i polerowanie stali nierdzewnej - konserwatorskie prace fizyczne, które w agresywnym środowisku morskim trzeba regularnie wykonywać, a nikt tego nie lubi. - Jachtostop to nie wakacje. Bardziej przypomina wolontariat, bo zajęć nie brakuje - ocenia. Jego to nie zniechęcało. Był gotowy odpracować podróż, w końcu płynął za darmo po przygodę życia.
Czy było warto? Na podróżowaniu jachtostopem spędził dziewięć miesięcy. Przepłynął Atlantyk, odwiedził Karaiby, Azory, Zielony Przylądek. W międzyczasie zrobił w Polsce uprawnienia sternika morskiego i z papierem w kieszeni wrócił znaleźć na jachcie pracę. Zarobkowo pływał półtora roku.- Zakres moich obowiązków wcale się tak bardzo nie zmienił, choć oczywiście doszły bardziej odpowiedzialne zadania, na przykład związane z nawigacją. Zmieniła się sytuacja finansowa i stosunek czasu pracy do czasu wolnego. Bo przy pływaniu zarobkowym non stop jest coś do roboty. Plusem jest to, że podczas pracy na jachcie praktycznie nie ma kosztów. Ewentualne opłaty, na przykład za jedzenie, są symboliczne w porównaniu do zarobków, a dodatkowych wydatków nie ma, więc można coś odłożyć - mówi.
Patrycja i Mikołaj po dwóch kilkumiesięcznych wyprawach jachtostopowych podjęli pracę na czarterach. Akurat wpadło im w ręce ogłoszenie niemal szyte na miarę. Szukano kapitana i hostessy na luksusowy katamaran czarterowy na Karaibach. Pracowali tam przez rok, a potem zatrudnili się na superjachcie należącym do Amerykanina, stacjonującym na wyspie St. Barthes. Patrycja została kucharką, a Mikołaj bosmanem. Było intensywnie, ale na tyle dochodowo, że zaoszczędzili na wymarzoną łódkę - stalowy jacht YouYou, który upatrzyli w Trynidadzie. Zarobione pieniądze starczyły też na remont i wyposażenie.
Okiem kapitana
Mikołaj dziś pływa własnym jachtem i teraz on zabiera na pokład jachtostopowiczów. - Już podczas wymiany e-maili mogę wywnioskować, czy ktoś będzie pasował do reszty załogi - twierdzi. - Jako kapitan najbardziej cenię u załogantów pozytywne nastawienie do świata, uśmiech, chęć uczenia się i umiejętność adaptacji do wspólnego życia na małej przestrzeni. Umiejętności żeglarskie są plusem, ale stawiam je na drugim miejscu - mówi.
Takie podejście ma również kpt. Jerzy Radomski. - Bywają debiutanci, którzy zaskakują postępami. Inni często pływają, ale nie mają smykałki do żeglowania i nigdy nie opanują tej sztuki - mówi i podaje przykład niewidomej załogantki, która debiutując za sterami, radziła sobie jak wytrawny żeglarz. - Wolę ludzi niedouczonych niż takich, którzy liznęli trochę wiedzy i mają o sobie tak wysokie mniemanie, jakby pozjadali wszystkie rozumy.
Kapitan Radomski zdecydowanie wie, co mówi, bo przez pokład jego Czarnego Diamentu przewinęło się około 1300 osób, w tym co najmniej kilkudziesięciu jachtostopowiczów. - Miałem szczęście do przypadkowych podróżnych, z niektórymi cały czas się przyjaźnię, ale kilku nie wspominam najlepiej - dodaje. - Raz w ostatniej chwili przed wypłynięciem odmówiłem dziewczynie, która kopnęła psa. Okazało się, że miała problem z narkotykami. Innym razem wziąłem Czecha, który był nawet fajnym kompanem, ale po dwóch tygodniach rejsu mu odbiło. Odmówił wszelkich prac, poczuł się jak pasażer na wakacjach, choć płacił tylko za jedzenie. Psuł atmosferę podczas rejsu. Obiecywał poprawę i było lepiej, ale do czasu. Sytuacja się powtarzała. W Panamie musiałem go wyrzucić z jachtu. Na niektórych morze tak działa. Pewnych sytuacji nie da się przewidzieć - opowiada.
Dla kogo morze?
Czy każdy nadaje się na jachtostopowicza? To byłoby zbyt piękne. Trzeba być świadomym zagrożeń, zanim wyruszy się szukać szczęścia w marinie. Choćby choroba morska. - Ja jestem odporny, ale wiele osób cierpi w pierwszych dniach podróży. Jeśli ktoś wybierze się od razu w rejs przez Atlantyk, musi się liczyć z tym, że być może jest w grupie nielicznych, którym choroba morska tak szybko nie przechodzi, co grozi odwodnieniem - przestrzega Marek. A Mikołaj dodaje: - Z obserwacji wiem, że choroba morska potrafi odebrać siły i chęci do życia. Dobra wiadomość jest taka, że z czasem można się na nią uodpornić i że jest wiele specyfików, które pomogą się przed nią uchronić.
Na pokładzie we znaki może dawać się nawet codzienność. Trzeba liczyć się z tym, że będziemy skazani na towarzystwo nieznajomych, z którymi musimy dzielić ograniczoną przestrzeń. We znaki mogą się dawać prozaiczne z lądowego punktu widzenia sprawy: limit wody pitnej, higiena. - Na większości jachtów są odsalarki, więc nie ma problemu z dostępem do słodkiej wody. Na małych jednostkach bazuje się na zapasie wody butelkowanej do picia i wody w zbiornikach do celów sanitarnych. Wtedy trzeba oszczędzać - opowiada Marek.
- Na większości jachtów bardzo restrykcyjnie podchodzi się do konsumpcji wody słodkiej. Aby ograniczyć jej zużycie podczas rejsu niewielkim jachtem przez ocean, gotowaliśmy potrawy z dodatkiem jednej trzeciej wody morskiej. Kąpaliśmy się w wodzie morskiej, jedynie spłukując sól wodą butelkowaną, której każdy miał wyliczony przydział. Jeśli jacht nie ma zainstalowanego systemu do kolekcji deszczówki, warto coś zaimprowizować. Ulewny tropikalny deszcz potrafi znacznie zasilić zapasy wody pitnej - dodaje Mikołaj.
Niektórzy z trudem znoszą konieczność dostosowania się do zasad życia na jachcie - obowiązku pełnienia wacht, zakazu spożywania alkoholu. I do tego, że muszą być bezwzględnie posłuszni kapitanowi. - Jachtostopowicz wkracza w prywatny świat kapitana, który dzieli się z nim przestrzenią swego pływającego domu. Trzeba sobie zdać sprawę, że na jachcie tylko jedna osoba podejmuje ostateczne decyzje, i jest to kapitan. To on ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo i życie załogi oraz za sam jacht. Najczęściej to również on ma największe doświadczenie, dlatego należy wykonywać jego polecenia - mówi Mikołaj.
Podróżowanie jachtostopem wymaga też świetnej logistyki, przewidywania różnych sytuacji oraz umiejętności odnalezienia się w tych, których przewidzieć się nie da. Bo co zrobić, kiedy dopłyniemy do portu? Jak wrócić do domu? A jeśli w planach jest kolejny rejs, co robić w oczekiwaniu, aż trafi się okazja?
- Najtrudniejsze jest czekanie na kolejną opcję transportu w drogim kraju, bez tanich noclegów, legalnego campingowania itp. Trzeba też mieć na uwadze, że niektóre egzotyczne miejsca mogą być mało popularne wśród żeglarzy i można gdzieś utknąć na dłużej - mówi Mikołaj. Na własnej skórze przekonał się o tym Marek. Na Wyspach Dziewiczych, znanych z restrykcyjnego podejścia do turystów, miał nieprzyjemny epizod z Urzędem Imigracyjnym. - Musiałem przenieść się na pobliską wyspę, a to wiązało się z nieplanowanym wydatkiem. Na miejscu wylądowałem więc bez grosza, ale zacząłem dorabiać na jachtach i kontynuowałem podróż. Trzeba być przygotowanym na takie sytuacje - sygnalizuje. Dodaje, że wiele zależy od posiadanych pieniędzy i oczekiwań względem warunków podróży. - Mój budżet nie pozwalał mi na noclegi w hotelu, więc czekając na jachtostop, spałem w namiocie, a przez kilka ulewnych dni w Las Palmas spałem z bezdomnymi. Nie każdy tak sobie wyobraża przygodę życia - mówi.
Czy rzeczywiście jest tanio?
Skoro mowa o finansach, trzeba zadać pytanie, czy gra jest warta świeczki i co zrobić, by wyjść na tym jak najlepiej. Zwykle na jacht można się załapać w zamian za zrzutkę na jedzenie i opłaty portowe. - Przeważnie oczekiwałem składki - mówi kpt. Radomski. - W '68 w Jugosławii nie płaciło się za żaden postój w porcie, 10 lat temu w Dubrowniku życzono sobie 140 euro za dobę postoju. Opłaty portowe na całym świecie rosną. Takie koszty trzeba dzielić. To samo dotyczy wyżywienia. Czasem ktoś zapewnia, że bardzo mało je, a wsuwa za pięciu. Oczywiście, bywa, że zabiera się kogoś za darmo, bo brakuje załogi i każda pomoc się przyda.
- Wielu kapitanów pokrywa wszelkie koszty załogi związane z rejsem - twierdzi Mikołaj. - Innym rozwiązaniem jest udział w kosztach. Niekiedy załoga dokłada się do paliwa, postojów w marinach itp. Spotkałem się z kosztami rzędu 10-25 dolarów od osoby za dzień. Inną praktyką jest pobieranie opłaty za tydzień rejsu przy wyżywieniu we własnym zakresie. Przykładowa stawka za tydzień na jachcie to 200 dolarów - wylicza.
Jachtostop nie jest więc sposobem na zupełnie "bezkosztowe wakacje", ale - jak pokazują przykłady moich rozmówców - nabyte w czasie rejsów doświadczenie, niekiedy poparte odpowiednimi kursami, może w przyszłości zaprocentować finansowo. A już na pewno będzie niezwykłą przygodą, o której szczury lądowe mogą tylko pomarzyć.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>
Małgorzata Szerfer-Niechaj - absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Od kilkunastu lat pracuje jako dziennikarz i redaktor. Lubi wszystko, co związane z kulturą. Z przyjemnością zagląda do książek i do kuchni. Poszukiwaczka ciekawych historii z potencjałem na temat.