Odpocznij
Etui do telefonów Bewood (mat. prasowe)
Etui do telefonów Bewood (mat. prasowe)

Artur Zaczyk już jako dziecko lubił zajęcia wymagające precyzji, a szczególnie pracę w drewnie. Pewnego razu trzymany w dłoni fragment drewna z dziurką w środku zainspirował go do stworzenia obrączki. Jednak nie od razu zaufał intuicji. Skończył technikum elektroniczne i zaraz po szkole zatrudnił się jako serwisant automatyki do bram. Z czasem awansował na stanowisko product managera, ale praca biurowa go uwierała. - Zawsze byłem trochę outsiderem. Poza tym potrzebowałem kreatywnego zajęcia, bo najlepiej czuję się wtedy, gdy tworzę coś z niczego - mówi.

Myśl, żeby zająć się drewnem na poważnie i robić z niego obrączki, stale wracała, choć Artur zdawał sobie sprawę, że rzucenie pracy i postawienie na własną działalność byłoby ryzykowne. Przecież nigdy nie uczył się rzemiosła i nie ma w rodzinie nikogo, kto mógłby stać się jego mistrzem. - Minęły dwa lata, zanim odważyłem się zrealizować pomysł na biznes, który od dawna chodził mi po głowie. To był czas prób i błędów, szukania dróg do finalnego produktu, z którego byłbym zadowolony i który byłbym gotów zaprezentować innym - wspomina.

Artur Zaczyk (fot. Zaczyk Wood Rings)

Sześć lat temu zaczął tworzyć markę Zaczyk Wood Rings, sprzedając pojedyncze sztuki obrączek. Liczba zleceń rosła, dodatkowa działalność coraz bardziej wypełniała mu czas i przynosiła coraz większe zyski. Dwa lata temu ostatecznie zrezygnował z etatu. Dziś sprzedaż drewnianych obrączek, zdobionych kamieniami i metalem, z rzeźbionymi motywami roślinnymi, pozwala na utrzymanie rodziny. W zeszłym roku zrealizował ponad 700 zamówień. Jego obrączki trafiają do wszystkich krajów Europy, a zdarzały się zamówienia z innych kontynentów. Wkrótce sprzedaż - na razie internetowa - rozszerzy się o punkty stacjonarne. Trafią do nich także drewniane spinki do mankietów.

- Młodzi ludzie znudzili się srebrem i złotem, coraz częściej poszukują alternatywy. Jesteśmy na tyle małą, niszową firmą, że zawsze, wbrew wszelkim modom, znajdzie się popyt na tak zindywidualizowane wyroby. Nie widzę dla siebie zagrożenia na rynku. Stworzyłem unikatowy wyrób i teraz inni mogą mnie gonić - mówi twórca Zaczyk Wood Rings i dodaje: - Chcę się rozwijać, ale jednocześnie zachować niezależność i rękodzielniczy charakter działalności. Stworzona marka jest dla mnie pracą i pasją, dlatego nie chciałbym dopuszczać nikogo do swojego warsztatu. Nie chcę zdradzać mu technologii, do której dochodziłem latami. Wszystkie obrączki wykonuję ręcznie, bez użycia maszyn i komputerów. Jedyną miarą są dla mnie suwmiarka i własne oko. Jednak moce przerobowe kiedyś się kończą, a chciałbym też mieć czas na życie rodzinne.

fot. Zaczyk Wood Rings

Sam jest pierwszym testerem nowych modeli i najlepszą wizytówką firmy, bo na co dzień on i jego żona noszą obrączki własnej roboty: on hebanową, żona - z ulubionej brzozy, zdobioną bursztynem. Ale mają też drugi komplet, "od święta", zrobiony ze złota otrzymanego na pamiątkę od babć. Taki kompromis zalecają tym, którzy nie potrafią całkiem zerwać z tradycją.

Dziś obrączki powstają w przydomowej pracowni w lesie, gdzie Artur przeniósł się z rodziną z Poznania, by doświadczyć spokoju i mieć inspirację na wyciągnięcie ręki. Większość wyrobów jest tworzona na zamówienie. Czasem klienci przekazują Arturowi coś, co chcieliby umieścić w obrączce ze względu na sentyment, na przykład fragment wyciętego już drzewa z działki, które było dla kogoś wyjątkowe. - Jedno z takich zleceń zapamiętałem szczególnie. Kolega poprosił mnie o drewniany pierścionek zaręczynowy z oczkiem z meteorytu. Sam zajął się wyszukiwaniem owego ozdobnika wśród kolekcjonerów. Taki materiał jest niezwykle cenny, dlatego nie mogłem sobie pozwolić na błąd. Ręce się trzęsły, ale efekt rzeczywiście był niezwykły - wspomina. - W drewnie najfajniejsze jest to, że drugi taki sam kawałek się nie pojawi. Różnią się odcieniem, usłojeniem itd. Poza tym praca ręczna też nigdy nie będzie tak powtarzalna jak maszynowa. Dlatego każdy wykonany przeze mnie komplet ma swój charakter - mówi.

Fot. Zaczyk Wood Rings
Paweł Jasiewicz, projektant i wykładowca na Wydziale Wzornictwa w ASP w Warszawie, były wykładowca na Wydziale Technologii Drewna SGGW: Drewno jest materiałem przyszłości, ma szerokie zastosowanie w przemyśle. Jednocześnie powstaje coraz więcej niewielkich produktów, np. okulary z obłogów z wklejonym rdzeniem z włókna węglowego, co pozwoliło otrzymać małe przekroje ramek, lub lampy z modyfikowanego forniru, który można giąć jak kartkę papieru. Wiele małych marek powstaje na fali zainteresowania konsumentów produktami jednostkowymi, wytwarzanymi w krótkich seriach i z naturalnych materiałów. Gwarantują one przejrzystość produkcji: tego, jakie czynniki wpływają na cenę, skąd pochodzi materiał, w jakim kraju produkt jest wytwarzany.

Warto zacząć od nowa

W historii Michała Fortuniaka i Macieja Boczkowskiego (obaj rocznik '86) kluczem do sukcesu wydaje się przyjaźń. Chociaż mieszkali na tym samym osiedlu - warszawskich Jelonkach - poznali się dopiero na pierwszym roku dziennikarstwa. - Wtedy każdy z nas myślał o pracy w mediach, a proszę zobaczyć, gdzie dziś jesteśmy. Już na studiach planowaliśmy wspólny biznes, ale nie byliśmy jeszcze gotowi - mówi Maciej. On podjął pracę w rodzinnej firmie poligraficznej. Michał został na Uniwersytecie Warszawskim i kontynuował studia na politologii, a potem koordynował projekty internetowe w administracji publicznej.

- Kilka lat temu SMS z życzeniami noworocznymi sprawił, że spotkaliśmy się ponownie. Wiedzieliśmy, że to znak i że warto powrócić do realizacji młodzieńczych planów - wspomina Michał. Z rozmów narodził się pomysł na drewniane etui na telefon - niespotykane, praktyczne, a zarazem naturalne.

Michał Fortuniak i Maciej Boczkowski z Bewood (fot.Bewood)

Samo założenie firmy w 2014 roku było proste, ale pojawiła się inna trudność. - Żaden z nas nie miał doświadczenia ani wiedzy o drewnie. Formalności związane z firmą okazały się niczym w porównaniu z trudnościami, jakie miały przynieść pierwsze próby z drewnem - opowiada Maciej. Jego dziadek udostępnił młodym biznesmenom garaż w otulinie Puszczy Kampinoskiej. Zaczęli pracować na 200 procent - ciągle na etatach, jednocześnie rozwijali własny biznes, a Michał miał jeszcze "trzeci etat", czyli rodzinę. W dodatku byli pionierami drewnianych akcesoriów do telefonów w Polsce - nie dało się więc podpatrzeć u konkurencji żadnych rozwiązań. Ale zapał urealniał to, co wydawało się niemożliwe. Przecież było miejsce i drewno, był wyleasingowany ploter laserowy do grawerowania i cięcia, były inne narzędzia. I był debiut, który okazał się klapą, bo źle dobrali lakiery. - Pamiętam mocną wymianę zdań w pracowni, gdy byliśmy o krok od porzucenia projektu. Zrozumieliśmy, jak mało jeszcze wiemy. Gdy pierwsze emocje opadły, zadaliśmy sobie pytanie: Czy warto zacząć od nowa? - wspomina Michał.

Uznali, że warto. Zaryzykowali i dziś nie żałują. Z pomocą przyszedł wujek Maćka - stolarz, który dał wskazówki technologiczne, od odpowiedniego doboru lakieru po właściwe wykończenie drewna. W końcu powstała autorska metodologia produkcji, która przyniosła zyski. - Dziś trudno uwierzyć, że zaczynaliśmy od sprzedaży kilku sztuk etui miesięcznie, teraz jest to czterocyfrowa liczba egzemplarzy, a firma ciągle się rozwija - mówi Maciej.

Dziś firma Bewood działa w zakładzie w Starych Babicach pod Warszawą - wciąż blisko Kampinosu i natury, ale na dużo większej powierzchni. - Zmiana miejsca dała nam nowe perspektywy, rozwijamy nowe pomysły, ale cały czas stawiamy na drewno - mówi Maciej. Firma pozostała kameralna - liczy kilku zaufanych pracowników, którzy wszystkim - od projektu i wykonania po pakowanie, wysyłkę i promocję - zajmują się sami. Robią zdjęcia kolekcji i prowadzą e-sklep. Ale nie zamykają się na ciekawe projekty. Część oferowanych wzorów jest efektem współpracy z młodymi polskimi artystami, np. z Agnieszką Rogozińską, która przygotowała grafikę z geometrycznymi zwierzętami na etui. Linia stała się hitem marki Bewood. Produkty wciąż są dostępne głównie w internecie, ale także w sklepach partnerskich, a wkrótce w pierwszym punkcie pod własną marką.

fot. Bewood

Na czym polega fenomen pomysłu chłopaków z Jelonek? - Drewno to klasa, szyk i styl, ma niesamowite możliwości twórcze, a zarazem gwarantuje najwyższą jakość. Każdy kawałek drewna jest inny, w naszej ofercie nie ma dwóch takich samych produktów. To daje poczucie indywidualności - przekonuje Maciej. Co więcej, w Bewood odpady produkcyjne są ponownie wykorzystywane, co odpowiada obserwowanym na rynku ekotrendom. Dziś marka zaczynająca od etui obejmuje także wizytowniki, zegarki, bransoletki, spinki do mankietów, podkładki na stół. Niebawem do sprzedaży trafią kolczyki i muchy. Wszystkie wyroby są z drewna polskiego i importowanego, nawet z Azji i Ameryki Południowej. Lakiery pochodzą ze Skandynawii.

Po produkty marki sięgają klienci detaliczni i biznesowi. - Uśredniając, dziennie sprzedajemy kilkadziesiąt detalicznych produktów własnych, a do tego dochodzą produkty wykonane dla naszych partnerów oraz zamówienia hurtowe - obrazuje wielkość sprzedaży Michał i dodaje: - Mamy klientów z różnych stron świata: z Azji, obu Ameryk, krajów arabskich. Najdłuższy lot odbyło etui wysłane do Nowej Zelandii .

Wśród firm, które zaufały marce Bewood, są znane koncerny. Maciek, wielki fan whisky, nie mógł uwierzyć, gdy Jack Daniel's zamówił u nich etui na telefon z logo firmy dla pracowników. Na mundial w trzy miesiące zrealizowali zlecenie, na które normalnie potrzeba pół roku. - Jesteśmy dumni, że światowy gigant z sektora elektroniki wybrał małą firmę spod Warszawy, by przygotowała etui z wizerunkiem Roberta Lewandowskiego. Serca szybciej nam biją, gdy widzimy nasze produkty na półkach Apple czy Samsunga. Utwierdzamy się, że warto zaryzykować i nawet kiedy jest źle, nie można się poddawać - mówi Michał. Ufają sobie, razem cieszą się z sukcesów, wspólnie spędzają czas po godzinach. - Może zabrzmi to patetycznie, ale my wierzymy w przyjaźń. To podstawa naszej firmy - jesteśmy wierni tym samym wartościom, mamy tę samą wizję rozwoju i to daje nam poczucie bezpieczeństwa - twierdzą zgodnie.

Zegarki Bewood (fot. Bewood)
Paweł Jasiewicz: Nowe produkty z drewna odpowiadają na potrzeby rynku i są wynikiem zmian kulturowych zachodzących w społeczeństwie. W ostatniej dekadzie design nawiązuje do tradycji rzemieślniczych, które kojarzą się z ciągłością historii, ze zrównoważoną produkcją, z wartością pracy wykonywanej rękoma. Nawet jeśli produkty powstają przy użyciu najnowocześniejszych obrabiarek i narzędzi, które pozwalają na osiągnięcie dużej precyzji. Zrównoważony rozwój produktu ma na uwadze ekonomiczne zaspokajanie potrzeb konsumenta przy minimalnym negatywnym oddziaływaniu na środowisko naturalne.

Najpiękniejsze w drewnie są niespodzianki

Rafał Bernatowicz długo szukał sposobu na połączenie filozofii życiowej z pracą. Jest dobrze znany w branży gastronomicznej, był kucharzem. Próbował też różnych innych zajęć, m.in. przez dziewięć lat prowadził rejestrację w lecznicy weterynaryjnej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Studiował archeologię, weterynarię, próbował sił w Akademii Filmu i Telewizji, ale też uczył się w Szkole Rzemiosł Artystycznych. I właśnie tam zdobytą wiedzę z zakresu obróbki drzewna wykorzystuje w obecnej pracy. - Długo szukałem tego właściwego zajęcia. Nie jest trudno zarobić pieniądze, ale żeby połączyć zarobek z pasją, musiałem przejść różne etapy - mówi.

Jeszcze na etapie pracy w gastronomii zaczął śledzić zagraniczne trendy i doszedł do wniosku, że w polskiej kuchni brakuje drewna. - Skoro w Japonii czy Peru można podawać jedzenie w drewnianych naczyniach, to dlaczego nie zapoczątkować tego w Polsce? - pomyślał i zaczął działać. Tak powstała marka ręcznie robionych desek i stołów BernOnTable.

Rafał Bernatowicz, założyciel BernOnTable (Kamil Zieliński)

Projekty powstają w przydomowej pracowni w Udrzynie, w obrębie Puszczy Białej, gdzie Rafał zamieszkał 12 lat temu, zostawiając za sobą Ursynów. Dziś żyje blisko natury, z rodziną u boku i zajęciem, które go cieszy. Z czasem 40 km od domu otworzył drugi zakład, w którym tworzy głównie stoły - drugi filar jego "drewnianego biznesu". Zatrudnił też pracowników, ale zapewnia, że każdą deskę osobiście wypala i olejuje. - Przy większych zamówieniach mam ludzi do pomocy, ale wszystkie deski, choćby na etapie postprodukcji, przechodzą przez moje ręce - dodaje.

Nieregularność pracy to dodatkowy atut zarobkowego rękodzielnictwa. Starcza też czasu i energii na gotowanie w RestoBarze Ogień w Beskidzie - kolejnym miejscu bliskim filozofii Rafała. W sezonie każdy weekend jest tu okazją do biesiadowania przy daniach przygotowanych na otwartym ogniu, na bazie lokalnych produktów, podawanych oczywiście na deskach. - Łączę pracę kucharza i deskarza. Kuchnię traktuję hobbystycznie, a rzemiosło zawodowo, bo z tego oprócz przyjemności mam pieniądze. Z kolei dzięki gotowaniu mam kontakty z ludźmi, a oni wracają do mnie po projekty z drewna - mówi Rafał. Dania, które serwuje, są proste, podobnie jak wyroby, które wychodzą z jego pracowni. - I w kuchni, i w pracowni jestem zwolennikiem zasady "less is more". Ingerencja w drewno powinna być minimalna. Najpiękniejsze w drewnie są niespodzianki, które ujawniają się po obróbce. Jestem wręcz fanatykiem spękań, sęków i innych "błędów" natury. Te niedoskonałości są największym walorem - mówi. A jego kuchenne rękodzieło przekonuje coraz więcej klientów: od najlepszych szefów kuchni po anonimowych amatorów oryginalnego designu.

Deski od BernOnTable (fot. Rafał Bernatowicz)

Wśród klientów Rafała są eleganckie restauracje z wyszukanym menu, dla którego kontrapunktem jest prostota drewna. - Moje produkty trafiły do najlepszych restauracji w Polsce: Atelier Amaro z pierwszą w kraju gwiazdką Michelin, Senses - z drugą, Butchery & Wine, Brasserie Warszawska, Stary Dom. Moje stoły służą gościom L'enfant Terrible. Realizowałem zamówienia, które trafiły do Salwadoru, Nowej Zelandii, Korei. Jedna z moich desek stała się elementem wystroju słynnej restauracji Grace w Chicago - wylicza. Pytany, co jest jego największą dumą, bez namysłu odpowiada: - Rodzina.

BernOnTable doskonale promuje polskie rzemiosło, tym bardziej że twórca marki stawia na swojskie gatunki: orzech włoski, dąb, jesion i drewno owocowe. Wykorzystywany surowiec pochodzi z upadających tartaków, stolarni, wiatrołomów. - Zależy mi, żeby nie przykładać ręki do wycinania drzew, dlatego pracuję na drewnie z odzysku - mówi Rafał. A pytany o pieniądze odpowiada: - Nie jest to interes, który pozwala jeździć bentleyem, ale da się z tego spokojnie wyżyć i cieszyć się dużą ilością czasu, a dla mnie to największy zysk.

fot. Rafał Bernatowicz

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>

Małgorzata Szerfer-Niechaj - absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Od kilkunastu lat pracuje jako dziennikarz i redaktor. Lubi wszystko, co związane z kulturą. Z przyjemnością zagląda do książek i do kuchni. Poszukiwaczka ciekawych historii z potencjałem na temat.