
Z ksiąg wieczystych dowiesz się, czy nieruchomość ma obciążoną hipotekę. Z forów o eksploracji ruder i z ezoterycznych grup w mediach społecznościowych - tego, czy na domu ciąży klątwa. Krakowianie Michał Stonawski i Krzysztof "Korsarz" Biliński potraktowali te wpisy z dozą ufności. Poszli śladem miejskich mitów na temat nawiedzonych miejsc w Małopolsce, a potem wydali książkę "Mapa Cieni. Reportaże i opowiadania z nawiedzonych miejsc". Podróżowali od adresu do adresu, nagabywali mieszkańców i sąsiadów, przebijali się przez chaszcze i odpadki, a w niektórych przypadkach przekopali się także przez archiwalne roczniki gazet oraz stare mapy. Zagadnęli towarzystwo spirytystyczne, odwiedzili miejsce przeprowadzenia egzorcyzmów, słuchali lokalnych pogłosek, czytali plotki w internecie. Czego udało im się dowiedzieć?
O Nowej to Hucie horrory
Inicjatywa wyszła od Stonawskiego - miłośnika, znawcy i twórcy literackiej grozy, organizatora konwentów pod znakiem czaszki i piły mechanicznej. - Michał zadzwonił do mnie z propozycją podróży po nawiedzonych miejscach w naszej okolicy - mówi "Korsarz" Biliński, też piszący horrory. - Pomysł wydał mi się niecodzienny i zaskakujący, ale jak najbardziej fascynujący i kuszący. Wyszukiwaliśmy wspólnie różne historie. Sprawdzaliśmy, czy te opowieści zgadzają się ze stanem faktycznym.
Informacje o nawiedzonych lokalizacjach są w internecie na wyciągnięcie ręki z myszką, ale część danych to "fake". Tak było z nowohuckim tzw. tunelem satanistów, w którym "czciciele diabła" mieli składać ofiary z kotów i ludzi. Stonawski z Bilińskim odszukali ten kawałek kanału ściekowego. Rozejrzeli się w środku, poszukali czegoś charakterystycznego w otoczeniu. Miejsce można było uznać za mroczne tylko z powodu braku oświetlenia. Poza tym - nic. Żadnej bazgraniny na ścianach, zero śladów po rytuałach. Może jakieś zło tam kiedyś było, ale od tego czasu w studzienkach musiało zwyciężać dobro, bo domniemana świątynia ciemności była tylko ciemnym elementem infrastruktury miejskiej.
Jednak poszukiwacze miejsc nawiedzonych nie odpuścili Nowej Hucie. Cieszy się zbyt złą sławą, by pominąć te rejony. - Mieszkałem przez dwa lata na tamtejszym osiedlu Centrum B. I potwierdzam, że Nowa Huta ma mroczny potencjał. Nie jest zbudowana "po ludzku", panuje tam geometryczna symetria i niemal widać punkty przyłożenia linijki projektanta. Ma w sobie coś przytłaczającego. Depresja, wrażenie bycia przybitym to dobre klimaty dla grozy - ocenia Stonawski.
Krakowskiego mieszczucha można porządnie postraszyć nowohuckimi zakątkami. Robotnicze dzielnice we wschodniej części miasta, wybudowane na chwałę proletariatu i na złość podwawelskim burżujom, wciąż budzą emocje. I nie chodzi tylko o prawdopodobieństwo nadziania się na nóż, dostania kopniaka, ale i mroczne opowieści, np. tę o nawiedzonej hali. Lokalni mieszkańcy twierdzili, że to niedokończona stołówka pracownicza.
Obskurny obiekt w rejonie ul. Wojciechowskiego miał stać się przeklęty po tym, jak powiesił się w nim jakiś desperat. Stonawski i "Korsarz" popytali, powęszyli, pozaczepiali nowohucian. Jedni mówili, że życie odebrał sobie bezdomny. Inni opowiadali o śmierci mieszkańca któregoś z osiedli. Poszukiwacze zauważyli w budynku napis "klątwa". W miejscu, w którym się on znajduje, według pogłosek, miał być zaczepiony sznur. To ślad mogący wskazywać bardziej na tragiczną niż mroczną historię. I na pewno nie jest tropem na miarę opowieści, jakie powtarza się o hali w krakowskim środowisku miłośników spirytyzmu i tajemnic. Ci wierzą, że w tym obiekcie niewyjaśnione oddziaływanie zgniatało bezdomnym mózgi.
Dom, w którym rozlegają się krzyki
Na liście miejsc do odwiedzenia Stonawskiego i "Korsarza" znalazły się budynki przemysłowe, wille, domy na wsi. Niejedna wyprawa okazała się rozczarowaniem, jak ta do małopolskiej wsi Posądza. W jednorodzinnym domu miał tam zamieszkiwać diabeł we własnej osobie, a po ścianach tego budynku - według legendy - spływała krew. Namiar z internetu okazał się kolejnym pudłem. Za to lokalną społeczność zaciekawili "łowcy sensacji". Miejscowi starsi panowie, którzy cieszą się autorytetem z racji wieku i funkcji w ochotniczej straży pożarnej, zaprosili Michała i Krzysztofa na obiad. Starszyzna duchów nie widziała, opowiedziała tylko coś niecoś o wojnie. Ekipa wróciła więc z wyjazdu bez historii o zjawiskach nadprzyrodzonych, ale przynajmniej z napełnionymi żołądkami.
W Posądzy II wojna światowa była zastępczym tematem "do kotleta". Jednak Niemcy, przemoc, lojalność lub zdrada w obliczu zagłady czy ludobójstwo często pojawiają się w kontekstach "nawiedzonych" lokalizacji. Chrzanowski dom przy drodze wojewódzkiej nr 933, w którym podobno rozlegają się krzyki, ma być przeklęty przez rozlaną tu krew niewinnych. Jedna z wersji legendy mówi, że w okolicy hitlerowcy zabili żydowskie dzieci - uciekinierów z pociągu do Auschwitz.
- W sprawie domu w Chrzanowie kontaktowaliśmy się z Polskim Towarzystwem Studiów Spirytystycznych, które udostępniło raport na temat wizyty medium w obiekcie - wtajemnicza Stonawski. Dodaje, że organizacja spirytystów potwierdziła obecność ducha. Ale on sam widział w ruderze jedynie butelki po wyrobach spirytusowych.
Rudery martwe i nieumarłe
W czasie poszukiwania informacji o lokalizacji nawiedzonych miejsc można natrafić na internetową społeczność eksploratorów ruder. Uwielbiają zamknięte szpitale, upadłe fabryki, zdemobilizowane i porzucone instalacje wojskowe. O swoim hobby mówią i piszą, że to "urban exploration". Lubią atmosferę miejsc, w których normalne życie nagle zostało przerwane. Część pasjonatów bada tereny zbankrutowanych zakładów. Innym marzy się pielgrzymka do ewakuowanej zony wokół Czarnobyla. W Krakowie jedna firma turystyczna organizuje takim klientom wyjazdy w rejon pechowego reaktora. Jest też grupa eksploratorów, których najbardziej nęcą nieruchomości obciążone klątwą. Także od nich - na przykład ze stron forgotten.pl, opuszczone.net - można uzyskać adresy nawiedzonych budowli.
- Rozważaliśmy umieszczenie w książce szczegółowych przypisów, w których byłyby wszystkie wykorzystane źródła - mówi Stonawski. - Dyskutowaliśmy o tym z wydawcą naszej "Mapy Cieni", aby nie podawać do wiadomości publicznej wszystkiego, czego dowiedzieliśmy się o danej nieruchomości. Była obawa o to, że właściciele domu czy działki będą ciągać wydawnictwo po sądach.
O ile żywe trupy eliminuje się ciosem łomu w czółko, na wampiry pomaga kołek w pierś, a wilkołaka kasuje się srebrną kulką, to już z listem od adwokata takimi sposobami trudno sobie poradzić. Skończyło się więc na podaniu lokalizacji nawiedzonych miejsc z grubsza, bez współrzędnych do GPS-a. Zainteresowani i tak sobie wszystko wyszukają.
Mogą trafić np. do Wieliczki. Należy ona do tych miejscowości, które są na małopolskiej liście atrakcji typu "musisz zobaczyć". Kolej, parkingi, hotele i cała infrastruktura miasteczka są jak lejek, którym masa turystów wlewa się do szybów wielickiej kopalni soli. Stonawski i Biliński ominęli ten główny nurt, by zainteresować się zrujnowanym domem przy ul. Dobczyckiej. Internetowa wieść niesie, iż rozegrała się tam rzeź. Według opowieści mężczyzna pozabijał domowników. Potem miał się powiesić. Alternatywna wersja legendy mówi o lekarzu, który pod tym adresem dokonywał aborcji. Napisy na murach świadczą, iż od lat 70. różne osoby odwiedzały ruiny. Nie są one atrakcją na miarę słonej kopalni, ale przyciągnęły niejednego ciekawskiego.
- Trudno twierdzić, że w nawiedzonych miejscach chodzi o strach. Może taka emocja jest u podłoża, ale nie jest najważniejsza. Bardziej mamy do czynienia z niezdrową, zbiorową fascynacją plotką. Człowiek samemu sobie wciska, że "tu są duchy". Ludzie wyznają potem, że czuli się niepewnie. Niektórzy utrzymują, że słyszeli głos czy zobaczyli coś na granicy pola widzenia - mówi Stonawski.
W odwiedzanych miejscach Michał i Krzysztof kręcili krótkie filmiki. - Zakładaliśmy, że to będzie zwykły materiał poglądowy. Klipy te okazały się jednak atrakcją dla tysięcy internautów. Niektórzy zobaczyli podejrzane cienie. W jednym wypadku był to po prostu mój cień, ale ktoś i tak widział ducha - stwierdza Stonawski.
Upiory poszły w las
Czasem poszukiwacze nawiedzenia znajdują w internecie "podejrzaną" lokalizację, a na miejscu dowiadują się, że - według okolicznych mieszkańców - straszy w innym domu. Podobna sytuacja wystąpiła w krakowskiej dzielnicy Witkowice. Internauci pisali o witkowickim lesie grozy, a lokalnie mówiło się o przeklętym budynku. - Urzekła nas skromna babcia, mieszkanka domu "po wisielcu". Mówiła, że chodzi do kościółka i że Bóg pomaga z duchami - opowiada Michał.
Upiorów, potworów, lewitacji nadal nie udawało się poszukiwaczom uchwycić naocznie. Wydłużała się tylko ewidencja opowieści o zwykłych nieszczęściach z tego świata. Znów było o okupacji, rozpaczy, nagłej i niespodziewanej śmierci. Plotka o nawiedzeniu często zaczyna się bowiem od jakiegoś ludzkiego dramatu. Dopiero później robi się paranormalnie.
- To może być samobójstwo, śmierć ze zgryzoty, zbrodnia z zemsty. Potem dodawane są kolejne elementy: historie o okaleczonych zwierzętach, śmiałkach próbujących spędzić noc w przeklętym miejscu. Na tym etapie pojawia się najwięcej zmyśleń. Opowieść krąży najpierw w lokalnej społeczności, następnie wychodzi poza nią, wreszcie wybucha w internecie - stwierdza Michał Stonawski.
Niektóre legendy od początku do końca biorą się trochę z sufitu, trochę z kina. W przypadku witkowickiego lasku daty wskazują na to, że ktoś zainspirował się "Blair Witch Project". - Film był popularny w 1999, 2000 roku. Las w Witkowicach zrobił się sławny w 2000, 2001. Zaczęło się opowiadanie historii o zaginionych w nim studentach. Ludzie cały czas wypisują coś w sieci, fabrykują niby-gazetowe reportaże czy materiały wideo z marnymi efektami - komentuje Stonawski.
Lasek jest malutki, mniejszy od niejednego parku. Sąsiad powiedział o nim: "W tym lesie nie da się zgubić nawet po pijaku". Także "wycinki prasowe" na temat zaginięcia ludzi, które są rozpowszechnione w internecie, nie mają odpowiedników w archiwum z gazetami w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie. O ile historia o studentach jest bardzo mocna w sieci, o tyle w realu zupełnie się nie potwierdza.
Śmiertelne wywłaszczenie
Swoim życiem żyje też plotka o budynku przy Kosocickiej w Krakowie. Ludzie dołączają do niej cokolwiek, co z grubsza pasuje. W sąsiedztwie domu, według internetowych pogłosek, miał być cmentarz ofiar epidemii cholery. Stonawski z Bilińskim sprawdzili w archiwum, że taki w Krakowie istnieje, ale pod innym adresem.
- Grupa młodych ludzi zrobiła film o domu na Kosocickiej, w którym na jednym z pięter pojawia się dyndające na sznurze ciało. Odnalezienie wisielca i paniczna ucieczka z miejsca makabrycznego odkrycia zostały rzecz jasna zainscenizowane. To właśnie takie podsycanie plotki lub jej wygaszanie jest najbardziej interesującym mnie tematem, jeśli chodzi o nawiedzone domy - mówi Michał Stonawski.
Materiał z "wisielcem" został obejrzany w internecie ćwierć miliona razy. Bohaterowie palą szlugi, chrupią chipsy, a potem chyżo zmykają na widok bujającej się sylwetki. Krew się nie leje, wrażliwym odbiorcom może przeszkadzać najwyżej - jak to w polskim filmie - nadużywanie słowa na literę "k".
W sieci już tysiące użytkowników bawiło się klątwą z Kosocickiej. Jednak pewien internauta oświadczał, że tam nie straszy i że jego matka jest obecnie synową budowniczego domu. - Napisałem do niego, pomógł mi umówić się z tą kobietą. Przyszła pani z broszką, w kapelutku starszej elegantki. Mówiła: "Jakie duchy?! Tam nic nie straszy! Normalny dom!" - wspomina Stonawski. - Pani jakby nie zdawała sobie sprawy, że w sieci aż huczy od pogłosek o tym, jak bardzo miejsce jest nawiedzone. Jeden ze słynnych łowców duchów, Piter Shalkevitz, przeprowadził tam egzorcyzm. Jacyś studenci też twierdzili, że egzorcyzmowali. Na miejscu były medaliki.
Tymczasem pani z broszką opowiedziała historię mężczyzny, któremu peerelowscy urzędnicy odebrali część posiadanej ziemi, by postawić na niej bloki mieszkalne. Wywłaszczony, według tej relacji, umarł z żalu we śnie. Nie dokończył budowy własnego domu.
Pomysł na większy lęk
Według statystyk Polska to kraj katolicki. Wierni tego Kościoła nie powinni czcić "bogów cudzych" czy szukać kontaktów z duchami w przeklętych miejscach. Jednak Polacy nie tylko opowiadają sobie historie o nawiedzonych domach, ale i angażują się w neopogaństwo, rekonstruują słowiańską mitologię i drążą dynie na importowane święto Halloween. - Jest w nas przekorna wiara w "niekościelne" zjawiska duchowe. Chrześcijaństwo jej nie zabiło - uważa Michał Stonawski.
Michał Stonawski i Krzysztof "Korsarz" Biliński zaprosili do współpracy innych polskich autorów horrorów. Do notatek o 15 nawiedzonych miejscach w Małopolsce dodano fikcyjne opowiadania, w których wykorzystano wątki lokalnych legend. Tak powstała "Mapa Cieni", książka wydana w tym roku w Krakowie. Horrory odnoszą się do realnych miejsc, czytelnik może je odwiedzić osobiście.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Łukasz Grzymalski. Dziennikarz z Krakowa, współpracownik dawnego "Przekroju" i mediów regionalnych.