
Co zrobić ze swoim ciałem? Zadaję sobie to pytanie od momentu, gdy pogodziłam się z faktem, że kiedyś mnie nie będzie. Że impulsy elektryczne w moim mózgu wygasną, a serce przestanie pompować krew. Wówczas zakończę swą historię na świecie i przejdę do sfery wspomnień. Poza nią pozostawię ciało, które służyło mi przez wszystkie lata podobnie jak ulubiony samochód. A skoro nie porzuciłabym ulubionego samochodu ot tak, na przydrożnym parkingu, by zardzewiał i rozpadł się ze starości, to nie mogę tego zrobić również temu superskomplikowanemu organizmowi, jakim jest moje ciało.
Właśnie fakt, że ludzki organizm jest wyjątkowy, przekonał mnie, że najlepsze, co mogę zrobić z własnym ciałem, to przekazać je nauce. Pozwolić, by przyszli chirurdzy uczyli się na nim, jak właściwie operować chorych, by neurolodzy badali mózg, a ortopedzi uczyli się składać kości. Niech je tną, łatają i preparują wedle potrzeb i możliwości. W końcu mnie w tym ciele i tak już dawno nie będzie.
Lekcja anatomii
Programy donacji zwłok prowadzą praktycznie wszystkie uczelnie medyczne w Polsce. Procedura jest wyjątkowo prosta: wystarczy wypełnić krótki formularz zawierający podstawowe dane, wpisać informację o osobach, które zobowiązały się zawiadomić uczelnię o zejściu donatora, podpisać dokument i wysłać na adres wybranej uczelni. Podpis musi być potwierdzony notarialnie. - To łatwa procedura, do wykonania w kilka minut - usłyszałam w biurze notarialnym. - Jej koszt to niespełna 25 zł.
Na tym koniec wydatków, także tych związanych ze śmiercią i pochówkiem. Bierze je na siebie uczelnia. W jej mocy leży transport zwłok z miejsca, w którym donator zmarł tam, gdzie posłużą nauce, a po okresie ich wykorzystywania - również pochówek. Raz na kilka lat odbywają się ekumeniczne pogrzeby, w których uczestniczą rodziny donatorów, władze uczelni oraz studenci.
- My organizujemy uroczysty pogrzeb wraz z nabożeństwem ekumenicznym. Biorą w nim udział księża wyznania rzymskokatolickiego, prawosławia i ewangelicznego - mówi profesor Grzegorz Bajor, opiekun Programu Świadomej Donacji Zwłok Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. - Okres wykorzystania ciała to maksymalnie trzy lata, choć wiele zależy od stanu wyjściowego zwłok, zaawansowania procesów chorobowych.
Do czego potrzebne są zwłoki? - Przede wszystkim do pracy ze studentami medycyny, dla których jest to najlepsza możliwość poznania anatomii. Prowadzimy również kursy doszkalające dla czynnych zawodowo lekarzy: ortopedów, laryngologów, neurochirurgów, a nawet fizjoterapeutów. Ważne jest również wykorzystanie ciał w endoprotezoplastyce - możliwość przetestowania nowych rodzajów protez na zwłokach powoduje, że wszczepianie ich chorym to już nie eksperyment, lecz przetrenowany zabieg - mówi profesor Bajor. - Całkiem niedawno istniał trend zastępowania ciał wysokiej klasy fantomami, prezentacjami 3D. Ale tak jak nie da się leczyć pacjenta na odległość, bez bezpośredniego kontaktu z nim, tak nie da się wykształcić lekarza bez nauki na zwłokach. Takiego doświadczenia się nie zapomina .
Program Świadomej Donacji Zwłok istnieje 15 lat. W tym czasie Katedrze Anatomii Prawidłowej Wydziału Lekarskiego w Katowicach przekazano 264 ciała. Tylko w ubiegłym roku było ich 40. Przez 15 lat wpłynęło również 1615 notarialnie potwierdzonych aktów donacji.
- Program funkcjonuje już długo i udało nam się przekonać do niego wielu ludzi. Akty donacji składają czasami całe rodziny, również lekarskie. Często donacji dokonują osoby samotne, które mają świadomość, że jeśli przekażą ciało nauce, to uczelnia weźmie na siebie obowiązek pochówku - wyjaśnia profesor Bajor.
Kości, mięśnie, tkanka łączna
Aby lepiej zrozumieć fakt, że moje ciało to dobrze skonstruowana biologiczna układanka, skomplikowana maszyna, w której żyję i jej donacja na rzecz nauki to dobry pomysł, wybrałam się do krakowskiego Muzeum Anatomii. To najstarsze i największe tego typu muzeum w Polsce. Mieści się w budynku Katedry Anatomii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego i w chwili obecnej do obejrzenia udostępnia 2077 preparatów. Zanim wraz z grupą zwiedzających weszłam do sali, zostaliśmy poproszeni o nieużywanie telefonów komórkowych i nierobienie zdjęć. A także o zachowanie powagi, by uszanować ludzi, którzy przekazali swoje ciała lub ciała swoich bliskich na rzecz nauki.
W pierwszej sali prezentowane są kości - czaszki, żebra, miednice, kręgosłupy zdrowe i te wykrzywione przez skoliozę. W jednej z gablot - rozwój kośćca człowieka od etapu płodowego po pełną dojrzałość. Tuż obok pełen szkielet dorosłego człowieka. W kolejnej sali prezentowane są preparaty mokre. Za tym eufemizmem kryją się wypełnione formaliną szklane pojemniki, w których przechowuje się rozczłonkowane do celów badawczych fragmenty ludzkiego ciała. W słojach pływają głowy, całe i porozcinane. Mają wciąż zachowane rysy twarzy. Są również głowy małych dzieci z odciętą górną wargą i dziąsłami, by pokazać zalążki zębów. Płód w charakterystycznej pozie ostatnich dni przed rozwiązaniem ma odkryty kręgosłup. Przedostatnia gablota cała poświęcona jest życiu płodowemu. W słojach leżą zarodki i płody. W jednym z nich obejmują się bliźnięta syjamskie. Przyglądając się im, myślałam o badaniach USG, które przechodziłam, będąc w ciąży, o całej wiedzy mojej ginekolog prowadzącej i innych lekarzy, którzy pomogli mi stać się matką zdrowego berbecia. Bez wątpienia oglądali te słoje dziesiątki razy. - Nic nie daje nam takiej wiedzy, jak nauka na prawdziwych preparatach, po prostu na ludzkich ciałach - mówi obecna w muzeum studentka położnictwa.
Po wizycie w Collegium Medicum, w drodze powrotnej do domu, rozmyślałam o matkach, które przekazały zmarłe płody swoich dzieci nauce, pewnie z nadzieją, by tragedia, jaka je dotknęła, nie przydarzyła się innym. W pewnym momencie stanęłam w potężnym korku. W oddali widziałam migające światła straży pożarnej, słyszałam odjeżdżające karetki. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że wypadek mógł zakończyć czyjeś życie. To nasunęło mi kolejną myśl - transplantacje.
Nie zabierzesz serca do grobu
Trzeciego kwietnia tego roku lista oczekujących na nerkę liczyła 1072 osoby. Na wątrobę czekało 172 ludzi, na serce 390, na trzustkę 39, płuco 66, a na kończynę górną 18. Najwięcej, bo aż 3034 osoby czekały na rogówkę - takie dane otrzymałam w Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnym Do Spraw transplantacji "Poltransplant". Potencjalnym dawcą pośmiertnym może zostać każdy, bo zgodnie z polskim prawem obowiązuje zgoda domniemana. - Mimo to zachęcamy do wypełnienia i noszenia przy sobie oświadczenia woli, potwierdzającego, że chcemy, aby w razie śmierci nasze organy mogły pomóc innym - mówi Paweł Klikowicz z Dawca.pl. To największa w Polsce kampania zrzeszająca osoby (konkretnie 127 tysięcy osób) przekonane, że tego, co może dać innym życie, nie należy zabierać ze sobą do grobu.
Przeglądając profil Dawcy.pl na Facebooku, trafiłam na notatkę ze zdjęciem ładnej, uśmiechniętej dziewczynki. "Moja 8-letnia córka była zdrowym dzieckiem. Miewała przeziębienia, katarki czy nawet alergię, ale to jak większość dzieci w dzisiejszym świecie" - napisała mama dziewczynki ze zdjęcia. Dziecko zachorowało nagle - wylew krwi do mózgu, pęknięte główne naczynie krwionośne, wreszcie stwierdzona śmierć mózgu. Wszystko w błyskawicznym tempie. Nie jestem w stanie objąć rozumem tego, co czuli wówczas jej rodzice. Rodzic nigdy nie powinien grzebać swoich dzieci - powtarzano w moim domu i podzielam tę opinię. "Od 3 lat w moim portfelu noszę oświadczenie woli. Kiedyś córka mi powiedziała, że ona też chce taką kartę, bo po co robaki mają to zjeść." - napisała matka. Od jej dziecka pobrano serce, wątrobę, nerki i rogówki. "Czy żałuję? Nie - kontynuuje swoją opowieść. - Nasza córka była wychowana tak, że od maleńkiego pomagała każdemu (...) To była jej świadoma (dojrzała jak na swój wiek) decyzja. A my spełniliśmy tylko jej wolę. Trudno napisać, że żyje się nam lżej, ale żyjemy ze świadomością, że ona żyje w ciałach innych dzieci. Inne dzieci mają szanse, by żyć tylko i wyłącznie dzięki niej".
Nie każda rodzina jest przygotowana na podjęcie heroicznej decyzji. Nie zawsze bliscy, stojąc w obliczu tragedii, są w stanie zgodzić się na pobranie narządów. A choć obowiązuje domniemana zgoda na zostanie dawcą, to w praktyce niemal zawsze rodzina zmarłego pytana jest o jego stosunek do transplantacji oraz o wyrażenie zgody na pobór organów. Takiej zgody można również nie udzielić. W sensie prawnym, aby nie zostać po śmierci dawcą, należy zgłosić swój sprzeciw w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów. Do tej pory zarejestrowano tam ponad 29 tysięcy wniosków. Jeśli zmarły nie zdążył wpisać się do rejestru, rodzina może przedstawić dwóch świadków, którzy słyszeli, że zmarły nie życzył sobie, by jego organy zostały pobrane. Takich sprzeciwów w ubiegłym roku odnotowano 71.
Ciało wielorakiego użytku
Do czego jeszcze może przydać się ciało? Ot, choćby do testów zderzeniowych samochodów. - "Przez ostatnie sześćdziesiąt lat martwi pomagali żywym wyznaczyć granice ludzkiej odporności na uderzenie w głowę, nadzianie się na coś klatką piersiową, miażdżenie kolan i wnętrzności - wszystkie te okropności, które mogą przydarzyć się uczestnikom wypadków na drodze. Kiedy już producenci samochodów dowiedzą się, jak wielką siłę uderzenia może wytrzymać czaszka lub kręgosłup czy ramię, będą mogli produkować samochody, w których, jak mają nadzieję, w razie wypadku ludzie nie będą narażeni na działanie sił przekraczających wartości krytyczne " - czytam w świetnej książce Mary Roach "Sztywniak" wydanej kilka lat temu przez Znak.
Zwłoki służą również antropologom i kryminologom badającym na ich podstawie sposoby określania czasu zgonu ofiar przestępstw i martwych znalezionych po dłuższym czasie od śmierci. "To przeurocze wzgórze w Knoxville jest poletkiem doświadczalnym, jedynym na świecie, wykorzystywanym do badań nad ludzkim rozkładem. Ludzie leżący w słońcu są martwi. Są to darowane ciała, które przyczyniają się na swój milczący, wonny sposób do rozwoju medycyny sądowej. Im więcej wiesz na temat rozkładu martwych ciał - następujących po sobie fazach biologicznych i chemicznych, czasu ich trwania, wpływu środowiska - z tym większym prawdopodobieństwem możesz określić, kiedy dane ciało przestało żyć" - opowiada Mary Roach. Nie będę przytaczać cytatów opisujących rozkład zwłok, dość powiedzieć, iż autorka wspomina, że zapachu, który wsiąknął w podeszwy jej butów wraz z toksynami wydzielanymi przez zwłoki, kiedy przechodziła pomiędzy ciałami, nie udało się usunąć nawet wybielaczem.
"Martwi ludzie, a w każdym razie ci niezabalsamowani, po prostu się rozpuszczają; zapadają się w sobie, dematerializują i ostatecznie wsiąkają w grunt. (...) Na początku znikają części układu trawiennego oraz płuca, bo dają schronienie największej liczbie bakterii - im większa załoga, tym szybciej konstrukcja się wali. Mózg jest następny w kolejce" . Im dłużej to czytałam, tym bardziej byłam przekonana, że nie chcę wsiąknąć w grunt, wydzielając z siebie jednocześnie płyny trujące otoczenie. Musi być lepszy sposób na odejście z tego świata.
Z prochu powstałeś, w brylant się obrócisz
A może tak zostać brylantem? - rozważałam, czytając ofertę szwajcarskiej firmy Algordanza (czyli 'pamięć'), która ludzkie prochy przemienia w szlachetne kamienie. Działa od 2004 roku, obecnie w 33 krajach. Czym są oferowane przez nią Brylanty Pamięci? "To alternatywny sposób uczczenia i pożegnania naszych ukochanych, z którymi pragniemy pozostać w bardziej personalnym kontakcie" - czytam na stronie firmy. "Każdy brylant tworzony jest indywidualnie według życzenia zamawiającego. Zamawiający wybiera wielkość, kształt, a nawet typ szlifu. Można wybierać spośród siedmiu szlifów oraz 10 wielkości. Z prochów dorosłego człowieka można wykonać aż 4 brylanty o średnicy 3,4 mm".
Każdy Brylant Pamięci otrzymuje numer i sygnaturę Algordanzy, można również opatrzyć go wykonaną laserowo inskrypcją, jednak widoczna jest ona jedynie pod mikroskopem. - Do tej pory wykonaliśmy ponad siedem tysięcy Brylantów Pamięci - mówi Celine Lenz z Algordanza AG. - Tego typu pochówki są najpopularniejsze w niemieckojęzycznej części Europy, także w Azji - Japonii, Hongkongu, Singapurze oraz Chinach. Zyskujemy również uwagę w Kanadzie oraz w USA.
Jak powstaje taki kamień? Tworzenie sztucznych diamentów z węgla przemysłowego możliwe jest od 1960 roku. Pomysł, by wyabstrahować węgiel z popiołów ludzkich, a następnie przekształcić go w cenny kamień, narodził się w 2003 roku. Prace nad projektem zajęły rok.
Naturalne diamenty powstawały pod ogromnym ciśnieniem i w wysokiej temperaturze głębi naszej planety. Aby wygenerować sztuczne, należało powtórzyć ten proces w warunkach laboratoryjnych. Tak powstało HPHT - High Pressure/High Temperature, czyli technologia umożliwiająca zmienianie naszych prochów w błyszczące i przezroczyste kamienie. Maszyny HPHT mogą wygenerować ciśnienie rzędu 60 tys. barów oraz temperaturę 1400 stopni Celsjusza. Zwykle z kremacji pozostaje około 2,5 kg prochów, do wykonania kamienia potrzeba przynajmniej pół kilograma, ale można wykorzystać całe prochy. Synteza trwa od 5 do 8 miesięcy. Ceny Brylantów Pamięci zaczynają się od 3927 euro.
Można zamówić własny diament, zanim jeszcze nasze prochy znajdą się w urnie. Algordanza ma specjalny program dla osób, które w przyszłości chciałyby, aby ich prochy wylądowały na dłoni lub szyi kogoś bliskiego. Taka osoba podpisuje specjalną umowę, określa jaki diament należy wykonać z jej prochów, opłaca proces i na tym koniec.
Ludzkie prochy mogą posłużyć również jako... proch strzelniczy. Za jedyne 850 dolarów zamienia się spopielone zwłoki w amunicję. Pod warunkiem że mieszka się w Alabamie, albo się do niej akurat wybiera. Tam mieści się siedziba Holy Smoke , firmy oferującej naprawdę wystrzałowe pochówki. Z pół kilograma prochów wykonuje np. 250 nabojów do strzelby. Firma zachwala swe usługi, przekonując, że dzięki niej można chronić swych bliskich również po śmierci... - Stój, bo strzelę dziadkiem - przychodzi mi do głowy scena jak z komedii Latającego Cyrku Monty Pythona.
Wyrośnie z ciebie magnolia
Spopielonymi szczątkami zmarłego można wspomóc rafę koralową. Z prochów zmieszanych z cementem formuje się kulę z otworami, która po umieszczeniu w morzu staje się domem dla podwodnych zwierząt. Usługę taką oferuje mieszcząca się na Florydzie firma Etarnal Reefs (Wieczna Rafa). Jej założyciele przekonują, że ten sposób pochówku jest nie tylko ekologiczny, ale też najlepiej oddający ideę kręgu życia, ponieważ w czymś, co powstało z martwego ciała, zagnieżdża się i rozrasta żywy organizm.
Ta idea jest bliska również pomysłodawcom i producentom biourn, które - wykonane z całkowicie biodegradowalnych surowców - po wypełnieniu prochami zmarłego oraz zakopaniu w ziemi stają się nawozem dla wybranej rośliny. Historia biourn zaczęła się zaledwie dwa lata temu. Słuchając wypowiedzi ludzi, którzy właśnie w ten sposób zdecydowali się uczcić pamięć swoich zmarłych bliskich, trudno nie odnieść wrażenia, że drzewo daje poczucie bliższego, bardziej realnego kontaktu niż kamienna płyta nagrobna.
Podobnym pomysłem jest tworzenie lasów pamięci zaproponowane przez dwoje włoskich artystów: Annie Citelli oraz Raula Bretzela. "Drzewa zamiast nagrobków" - głosi hasło na stronie internetowej projektu Capsula Mundi. Jego zamysł jest prosty - zwłoki człowieka lub jego prochy umieszcza się wraz z nasionkiem wybranego drzewa w biodegradowalnej kapsule - jaju, które zakopuje się w ziemi. W ten sposób podlegające mineralizacji ciało staje się naturalnym "pożywieniem" dla wzrastającego drzewa i niejako przeradza się w nie. Śmierć znów przechodzi w życie. W zamyśle artystów drzewa nie mają być opatrzone żadnymi tabliczkami, jednak każde otrzyma namiar GPS, który umożliwi bliskim zlokalizowanie go w lesie.
Rozdziobią nas kruki, wrony
Idea oddania ciała naturze, nakarmienia jej sobą, nie jest niczym nowym w historii człowieka. Wyznawcy buddyzmu uznają, że ciało jest tylko przejściowym miejscem przebywania umysłu i w chwili, gdy człowiek umiera, a umysł opuszcza ciało, to ostatnie staje się bezużyteczne, dlatego poddawane jest kremacji. W Tybecie, gdzie trudno o opał, kremacje były niemożliwe i w ten sposób narodziła się tradycja tzw. pogrzebów powietrznych. - Chciałbym zostać tak pogrzebany - mówi mój znajomy buddysta, austriacki artysta Anton Winzer. - Chciałbym, żeby moje martwe ciało, w którym przecież już mnie nie będzie, stało się użyteczne Naturze. Chciałbym, żeby Natura je zjadła, dosłownie.
Zjadła, ponieważ pogrzeb powietrzny polega na pozostawieniu ciała na żer dzikim zwierzętom. Trzy do pięciu dni po śmierci oraz po odprawieniu ceremoniału, którego częścią jest odczytanie Księgi Umarłych, o świcie zwłoki wynoszone są w odosobnione miejsce, np. do Doliny Buddy nieopodal świętej góry Kajlas. Następnie są wielokrotnie nacinane i pozostawiane, by posiliły się nimi zwierzęta, zazwyczaj sępy. Po jakimś czasie grabarze wracają i rozbijają grubsze kości siekierami, by również te mogły stać się pożywieniem padlinożerców. - My, wychowani w kulturze Zachodu, widzimy w sępach padlinożerców, ale w buddyzmie są łącznikami pomiędzy sferami, potrafią przenieść ciało zmarłego do stanu bardo, czyli sfery pośredniej, choćby tej pomiędzy śmiercią a ponownymi narodzinami - wyjaśnia artysta.
Trumna, urna i cmentarz
Niestety, niewiele z wyliczonych tu metod jest dopuszczalnych w Polsce. Nasze prawo, sformułowane w ustawie z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (Dz.U. z 2000 r. nr 23 poz. 295), mówi, że zwłoki mogą być pogrzebane w całości lub spopielone. Ciała chowane w całości mogą być grzebane w grobach ziemnych, murowanych, katakumbach oraz zatapiane w morzu. Zwłoki poddane kremacji - podobnie, wyjąwszy groby ziemne, ale za to z możliwością umieszczenia prochów w kolumbariach, czyli w grobowcach ściennych. Na tym koniec. Nie wydaje się prochów rodzinom, by trzymały je na kominku, nie można rozsypać ich w górach, nad morzem czy we własnym ogródku. - Można umieścić w testamencie informację o preferowanej formie pochówku, ale jest to jedynie wyrażenie woli, prośba wobec spadkobierców. Prośba, do wypełnienia której spadkobiercy nie są prawnie zobligowani - informuje mnie jeden z krakowskich notariuszy. W jego kancelarii słyszę też, że dyspozycje związane z ciałem i z pochówkiem nie pojawiają się w testamentach często.
To może wywieźć prochy za granicę i tam zmienić je w brylant lub w drzewo? - zastanawiałam się i żeby sprawdzić tę możliwość, zadzwoniłam do jednego z dużych domów pogrzebowych, który na swojej stronie internetowej posiada tę opcję w ofercie.
- Nie określę pani kosztów przewozu urny z prochami za granicę, ponieważ każdorazowo jest to sprawa indywidualna, zależna od bardzo wielu czynników - informuje mnie miła pani. Chociaż wywóz urny z prochami za granicę jest zdecydowanie prostszy i mniej kosztowny niż wywóz ciała, to również w tym przypadku procedura jest skomplikowana. Potrzebny jest akt zgonu, upoważnienie do czynności formalnoprawnych związane z transportem prochów, przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego dokument potwierdzający zgodę na przyjęcie urny przez zagraniczny cmentarz lub kolumbarium, protokół kremacji i zezwolenie na wywóz prochów wydane przez Powiatowy Inspektorat Sanitarny. To założenia ogólne, ponieważ każdy kraj ma odmienne przepisy dotyczące wwożenia i wywożenia zwłok i prochów. W niektórych przypadkach można je przewieźć samodzielnie samochodem osobowym, kiedy indziej konieczne jest przekazanie ich przesyłką dyplomatyczną, a czasami sprawa odbywa się wyłącznie pomiędzy domami pogrzebowymi.
Dlatego jeśli po przeczytaniu tego tekstu chcecie, aby wasze prochy wspomogły ekosystem wielkiej rafy koralowej, musicie mieć świadomość, że będzie to kosztowało waszych spadkobierców wiele wysiłku i całkiem sporo pieniędzy.
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarz, redaktor, związana m.in. z "Życiem Warszawy" i "Echem Miasta".