Odpocznij
Lockheed 14H 'Super Electra', który rozbił się w Rumunii (fot. autor nieznany/'Orędownik', s. 1-2, Nr 168 z 25 lipca 1938/Wikimedia Commons/public domain)
Lockheed 14H 'Super Electra', który rozbił się w Rumunii (fot. autor nieznany/'Orędownik', s. 1-2, Nr 168 z 25 lipca 1938/Wikimedia Commons/public domain)

Jest 22 lipca 1938 roku. "Super Electra" w barwach LOT-u jest w trasie z Warszawy do Bukaresztu. Pierwsze dwa etapy podróży - ze stolicy Polski do Lwowa i ze Lwowa do Czerniowców - przebiegły bez zarzutu. O godz. 17.25 "Electra" startuje z czerniowieckiego lotniska. Przed maszyną LOT-u najtrudniejsza - jak podkreślał w "GW" Włodzimierz Kalicki - część podróży: do Bukaresztu, nad rumuńskimi Karpatami. Ta droga okaże się jej ostatnią.

Kokpit "Electry" (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Nawet dzisiaj zła pogoda może stanowić dla samolotów, ich załóg i pasażerów śmiertelne zagrożenie. Ponad 70 lat temu było jeszcze trudniej - piloci nie mieli do dyspozycji tak zaawansowanych technicznie maszyn, jak obecnie. A trasa nad szczytami Karpat, z powodu często niesprzyjających warunków pogodowych, była uważana - jak podkreśla "GW" - za trudną.

Dlatego załoga "Electry" to creme de la creme polskiego lotnictwa. Pilotem jest Władysław Kotarba, weteran LOT-u, obsadzany na najtrudniejszych trasach. Olimpiusz Nartowski również świetny pilot, pod okiem Kotarby ma się uczyć latania w tym rejonie Europy. Radiooperatorem jest Zygmunt Zarzycki, mechanikiem - Franciszek Panek.

Lockheed 14H "Super Electra", tu w barwach linii KLM (fot. RuthAS/archiwum rodzinne/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0)

Samolot, którym lecą, jest najnowszym cudem techniki, stworzoną do bicia rekordów maszyną osiągającą zawrotną wówczas prędkość 402 kilometrów na godzinę. To właśnie jednym ze sprowadzonych do Polski Lockheedów L-14H inna polska załoga dokonała wspaniałego przelotu przez Atlantyk, bijąc ówczesny rekord dystansu bez międzylądowania - 3070 kilometrów.

Kilkanaście minut po starcie, dokładnie o godzinie 17:38, "Electra", nadaje do lotniska w Czerniowcach: pułap lotu: 2000 m, złe warunki pogodowe, utrudnienia w komunikacji przez wyładowania elektryczne. Pada lekki deszcz, jest duże zachmurzenie. Załoga nie wie, że ma przed sobą jeszcze zaledwie 12 minut lotu.

Relację cytowanego przez "GW" świadka, rumuńskiego oficera i opiekuna zastępu skautów, porucznika Constantina Pitu, da się streścić następująco: po potężnym uderzeniu pioruna, z chmur nad lasem Dorotea Latonica w pobliżu miejscowości Gura Humorului wylatuje - niepewnym, chwiejącym się lotem - polski samolot. Na chwilę udaje mu się wyrównać lot. Po chwili wpada jednak w korkociąg, po czym uderza we wzgórze. Ten opis pokrywa się z zamieszczoną w "Czasie" relacją miejscowego rolnika .

Kokpit "Electry" (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Porucznik Pitu natychmiast wysyła kilku skautów z informacją o katastrofie w kierunku Czerniowców. Zaalarmowana ekipa ratowników do późnej nocy przedziera się do wraku przez trudny, górski teren. Na miejscu znajduje zwłoki załogi i pasażerów. Zginęli wszyscy - wymieniona wcześniej czwórka oraz międzynarodowy skład pasażerów. Major Masakatsu Waka, członek sztabu generalnego Cesarstwa Japonii i zastępca attaché wojskowego Japonii w Polsce, który leci do Bukaresztu objąć tam funkcję attaché wojskowego. Inżynier Radi Radew, doktor Lemuel Caro, Amerykanin, również pilot, a także lekarz i dziennikarz. Kapitan Ionesco - Rumun, komendant lotniska w Czerniowcach, doktor Bodea i doktor Nissenbaum, a także muzyk i pilot Ionel Fernic. I pozostali Polacy: kapitan Kazimierz Krys oraz kapitan Waliszewski.

Pracę polsko-rumuńskiej komisji badającej przyczyny wypadku przerywa rok później II wojna światowa. W trakcie konfliktu giną dokumenty dotyczące katastrofy. Wśród najbardziej prawdopodobnych przyczyn wypadku wymienia się uderzenie pioruna w samolot lub utratę sterowności w niskich chmurach i trudnych warunkach atmosferycznych. Zanim wojna przerwie prace, komisja stwierdzi m.in. przetarcie linki steru wysokości. Jednak to, co dokładnie stało się tego dnia między godz. 17.38 a 17.52 w gęstych chmurach nad rumuńską Bukowiną, pozostanie tajemnicą, którą załoga polskiej "Electry" zabrała do grobu.

Feralny lot "Electry" to tylko jedna z wielu historii, kryjących się za zdjęciami zgromadzonymi przez Narodowe Archiwum Cyfrowe. W zbiorach NAC znalazły się prawdziwe perły, jak fotografie polskich bombowców "Łoś":

Polskie bombowce PZL-37 "Łoś" (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Jest też znakomita fotografia ukazująca przelot nad górami samolotu Potez XV:

Przelot nad Tatrami (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

I najprawdziwszy polski sterowiec wojskowy "Lech" nad Warszawą:

Sterowiec nad Warszawą (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Ukazane na archiwalnych fotografiach bogactwo i różnorodność typów maszyn, czy to budowanych przez polskie zakłady, czy przez samych inżynierów-pasjonatów, dowodzą, jak prężnie rozwijała się przed II wojną światową w Polsce branża lotnicza. W dużej mierze decydowała o tym liczba polskich pasjonatów latania. Takich choćby, jak ci na zdjęciu, pozujący na tle samolotu PZL-5 na lotnisku w Katowicach, w 1931 r., podczas kobiecego rajdu lotniczego:

Polskie pilotki i piloci (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Tak, zgadza się. Jeśli myślicie, że na przedwojennych zdjęciach znajdziecie tylko pilotów-mężczyzn, to się mylicie. Panie zapisały w pionierskich czasach polskiego lotnictwa przepiękną kartę. Tak jak mężczyźni rywalizowały w międzynarodowych zawodach lotniczych i dokonywały pierwszych przelotów na trudnych trasach. Oto jedna z tych wspaniałych dziewczyn, Janina Loteczkowa:

Pilotka Janina Loteczkowa na skrzydle samolotu De Havilland DH 60 Gipsy Moth (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Historią Loteczkowej można obdzielić kilkanaście osób. Ta trzykrotna mistrzyni Polski w biegach narciarskich zwyciężała też we Francji, Czechosłowacji i Austrii i  była uznawana przez pisma sportowe za najlepszą narciarkę Europy. Bieganie jej nie wystarczało - trenowała też skoki narciarskie, grała w tenisa, jeździła konno, ścigała się w wyścigach motocyklowych, latała balonami, szybowcami i samolotami. Znała się z legendarnymi lotnikami - Franciszkiem Żwirką i Stanisławem Wigurą:

Polscy lotnicy: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

W wielu pasjach Loteczkowej towarzyszył jej mąż Roman. Po II wojnie światowej 43-letnia wówczas Janina Loteczkowa nie wróciła już jednak do sportu. Nie ona jedna. Nie sposób pozbyć się myśli, jak inaczej potoczyłyby się losy wielu z tych ludzi - pilotów, pilotek, konstruktorów, inżynierów, projektantów - gdyby nie wybuch wojny i 44 lata PRL-u.

Okładka albumu "Samoloty, szybowce..." i jeden z pilotów (wyd. BOSZ) (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Podczas pisania tego tekstu korzystałem ze zbioru zdjęć "Samoloty i szybowce" (wyd. BOSZ) a także z informacji z przedwojennych wydań gazet gazet "Czas", "Gazeta Lwowska" oraz z publikacji "Gazety Wyborczej". Zdjęcia dzięki uprzejmości Narodowego Archiwum Cyfrowego i wyd. BOSZ, wydawcy albumu "Samoloty, szybowce...".

Michał Gostkiewicz . Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej w dziale zagranicznym "Dziennika" i w tygodniku "Newsweek". Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik , bywa na Twitterze i Instagramie .

r e me de la cr e me