Odpocznij
Kultowa reklamówka BOSS (fot. Piotr Idem)
Kultowa reklamówka BOSS (fot. Piotr Idem)

Reportaż został opublikowany w 2015 roku.

Czesław, ogrodnik, lat 57: Reklamówka musi być mocna, żebym mógł ją zwinąć i schować do torby, żeby uszy się nie urwały, jak dużo napakuję. Tę mam już dwa miesiące. Poprzednia wytrzymała trzy. Gdzie kupiłem? Tu, niedaleko, na targu, za 60 groszy - macha w stronę zadaszonego targowiska. Wchodząc tam, mijam cygańskie firany i wisiorki ze stepów Azji. Obok jedna pani do drugiej: - Królowo złota, każdy chce zarobić, naprawdę taniej się nie da. - Gdzie mi pani taką marchew nieumytą chce sprzedać? - kończy rozmowę ta druga.

Dalej mężczyzna w kowbojskim kapeluszu z brystolową tabliczką na piersi: "Naprawy instalacji gazowych, elektrycznych i inne roboty domowe". W prawej ręce rozłożone jak karty skserowane wizytówki. W końcu karuzela reklamówek. Obok siatki z twarzą i autografem Marilyn Monroe wisi reklamówka Boss. Na stoisku jeszcze rajstopy, "lingerine - bielizna italiana" i sprzedawczyni, pani Hanna, z krzyżówkami panoramicznymi.

- Ja w sprawie bossów. Dobrze się sprzedają? - zaczynam rozmowę. - Nawet się sprzedają. Ludzie kupują, ale dla ludzi ważne, do czego siatka ma być. Czy na śniadanie do pracy, czy na znicze. W te akurat dużo wejdzie, bo są mocne - mówi pani Hanna. - A skąd te mocne siatki? - dopytuję. - Od hurtowników. Mam je tak od pięciu, sześciu lat. Nic więcej panu nie powiem. Musi pan sobie w internecie poszukać.

Ten napis oznacza jakość (fot. Piotr Idem)

Napis jako jakość

Znalazłem numer. Dzwonię. - Dzień dobry, ja w sprawie bossów... - zaczynam. - Tajemnica handlowa; nie mam czasu; nie mogę powiedzieć; spytam szefa; ale my to mamy od hurtownika, ale ja nie mogę powiedzieć, kto to jest. Bardzo panu zależy? To ja do niego zadzwonię. Niech pan jutro się ze mną skontaktuje . Dwa dni później słyszę: - Niestety, hurtownik nie chce nic powiedzieć. Przykro mi. Też mnie to zaciekawiło teraz, ale naprawdę nie wiem.

Kolejny numer telefonu. - Tak, dostałem od pana mail. My je mamy od ładnych paru lat, co najmniej od dziewięciu. Przyjęła się ze względu na napis. Napis jako jakość. Jak buty Adidasa. Nie ma jednej siatki Boss. Charakteryzuje je różna specyfika. Różne parametry, kilka wielkości, kilka grubości. To są reklamówki mocne, doceniane przez klientów. 10 kilo utrzymają. Cena umiarkowana, choć ciut wyższa od innych, średnio o 20 proc. Zaopatrujemy sklepy spożywcze, niefirmowe, takie niesieciowe. Na przykład pani Hania ze sklepu ze zdrową żywnością kupuje, żeby miała w co pakować. No i hurtowników jeszcze zaopatrujemy - dziarsko tłumaczy głos w słuchawce. - Ale to pan przecież jest hurtownikiem? - upewniam się. - Tak, ale my kolejnych zaopatrujemy - tłumaczy mój rozmówca. - To ma pan je od producenta? - drążę. - Nie, od dystrybutora, on je sprowadza z Chin - tłumaczy głos. - Ma pan do niego numer telefonu? - pytam. - Muszę znaleźć. Ale nie ma pan go ode mnie!

Wychodzi na to, że reklamówka po wyprodukowaniu w Chinach, zanim trafi do Czesława ogrodnika, przechodzi przez ręce dystrybutora, dwóch hurtowników i sprzedawcy. Dzwonię zatem do dystrybutora. - Ale skąd ma pan w ogóle ten numer? Jak pan jest dziennikarzem, to proszę sobie samemu znaleźć producenta. Ja żadnego wynalazcy i pomysłodawcy panu nie podam. My nie produkujemy i informacji nie podajemy - ucina rozmowę człowiek po drugiej stronie słuchawki.

Reklamówka BOSS w akcji (fot. Piotr Idem)

Po tygodniu dzwonię z innego telefonu jako właściciel ciucholandu spod Krakowa. Tym razem udaje mi się wyciągnąć informacje. - Mamy. Tylko zależy, który chce pan model. Są trzy rozmiary czarne i jeden mały czerwony. Z napisem " BOSS - Hugo Boss". Sprzedaję w paczkach po 500 sztuk. Na przykład czarne średnie wychodzą po 30 groszy za jedną. Jak większa suma, to ja mogę rabacik albo ofertę handlową dla pana przygotować. A do jakiego sklepu pan to potrzebuje? Do taniej odzieży? To boss będzie dobry, ale mniejszy. A gdzie pan ma ten sklep? - pyta tajemniczy dystrybutor. Mówię, że sklep jest pod Krakowem, on twierdzi, że następnego dnia będzie w pobliżu. - Ale pan jest z Lublina! - dziwię się. - Akurat będę jechał z towarem do Wadowic. Skąd sprowadzam? Z różnych źródeł. Z Polski i z zagranicy. Pytam, czy bossy sprowadzane są z Chin. Nie odpowiada, mówi tylko, że ma je od hurtowników i producentów.

- Dobra cena - myślę. W znanym portalu aukcyjnym bossy sprzedają w paczkach po 25 sztuk. 28 groszy wychodzi za jedną reklamówkę, ale trzeba dodać przesyłkę, a tutaj transport gratis. W Warszawie na Wileńskiej można je kupić za trzy złote. W Krakowie, na Starym Kleparzu, kosztują osiemdziesiąt groszy, a na Kurdwanowie sześćdziesiąt. To może być opłacalne.

Prać i suszyć na lewej stronie

Pani z krakowskiego Kleparza ze stoiska z warzywami: - Nie pytamy hurtowników, skąd je mają. Przywożą je od 10 lat. Kiedyś to tylko zrywki były. A w te to ponad 3 kilogramy wejdą i nic. One są takie, że nie do zniszczenia. Ani tego spalić, ani nie zgnije. Niektórzy jak upiorą, to i to wytrzyma.

Kupuję dwie za sześćdziesiąt groszy. Rozmiar średni: 50 na 50 cm. W sieci znajduję zdjęcia sznurków do suszenia prania, na których na lewej stronie schną popularne reklamówki z nieśmiertelną martwą naturą. To znaczy, że rzeczywiście ktoś tak robi! Gotuję więc najpierw jednego bossa przez dwadzieścia minut pod przykryciem, co chwila mieszając. Potem piorę, dodając proszku do kolorowego. Reklamówka trochę się wygniata, straciła zapach worka na śmieci. Proszek był rumiankowy, z bossa czuć wiosnę. Pozostaje mi ustawić ósmy poziom w zamrażarce i zostawić tam bossa na całą noc.

Prać i suszyć na lewej stronie! (fot. Piotr Idem)

Rano wyciągam i dalej żyje! Reklamówka jest jak nowa, gotowa do wyjścia. Wybieram cmentarz, bo tam widziałem już inne bossy. Faktycznie, mijam ich kilka. Panie w żakardowych płaszczach niosą w nich grabie i sztuczne kwiaty. Jestem najmłodszy z bossem na cmentarzu. Po opróżnieniu reklamówki inni ją składają, więc i ja tak robię, w coraz mniejszą kostkę, wygładzając na kolanie nabożnie, żeby nie powstydzić się zmiętej.

Czas na test wytrzymałości. Jadę do wujka, którego jabłonie, jak wszystkie polskie, dobrze obrodziły. Wujek wyraża opinię: - Jak na moje oko to ona nie pęknie przy dnie, bo to dobra folia, ale uszy są dogrzewane. One puszczą.

Najpierw biorę bossa po przejściach w garnku, zamrażarce i pralce. Pakuję jabłka, 7 kilogramów. Podnoszę. Nic się nie dzieje. Przechodzę 10 metrów. Uszy się wyciągają. Po 15 pękają i wyrywają się ze struktury reklamówki. Próbuję z drugą. Ta od kupna leżała i odpoczywała - to samo. Wniosek: po pierwsze, hurtownik kłamał, mówiąc, że wytrzyma 10 kilogramów, po drugie - w reklamówce należy nosić drugą, jakby ta pierwsza się podarła.

Ludzie z reklamówką BOSS, to częsty widok (fot. Piotr Idem)

Napis to obciach

Justyna założyła fanclub reklamówek Bossa na Facebooku. - Mam takiego kolegę, który pracuje w branży IT . Jest dla mnie "człowiekiem z reklamówką", który nosi netbooka w przypadkowych reklamówkach z hipermarketów. Chce zakamuflować drogi sprzęt. Stwierdziłam, że trzeba mu kupić porządną torbę, czyli czarną reklamówkę Bossa, dzięki której będzie wyglądał stylowo.

Mateusz, student zarządzania, ma już bossa w domu, ale nie wie skąd. - Jak mam taką reklamówkę, to przekładam na lewą stronę. To obciach chodzić z takim napisem. Jakbym się chwalił. A przecież czasami trzeba coś przenieść w reklamówce .

Napotkana pod halą targową kobieta też tak twierdzi. W bossie niesie piżamę dla swojego męża, który leży w szpitalu. 14-letnia Hania w małym bossie 15 na 30 cm niesie strój na WF, a 57-letni Andrzej sobotnie zakupy: ziemniaki, marchew, jabłka, a na samej górze świeżutki kawał schabu. Bezdomny Marek mówi, że trzyma w bossie cały swój dobytek. Jaki? Nie chce pokazać.

Są też inne reklamówki Bossa. Białe, duże z lakierowanego kartonu z wypukłym, czarnym napisem na środku: " BOSS - Hugo Boss". Marta i Krzysztof niosą w takiej koszulę błękitną za 379,99 i skarpety za 59,99.

Reklamówka niezniszczalna? (fot. Piotr Idem)

Solidny jak Hugo Boss

Sklep Hugo Bossa w galerii handlowej. Powinienem napisać - salon firmowy marki, która wsławiła się produkcją mundurów dla nazistów, za co musi przepraszać do dziś. Ale nie bez powodu powstają strony miłośników stylu i kroju armii Trzeciej Rzeszy, takie jak fanpage "Naziści byli źli, ale dobrze się ubierali". Bo to był styl spod igły krawca, a nie sztabisty. Znane jest powiedzenie: "Solidny jak Hugo Boss".

Jestem przy ladzie, tam pani z obsługi w śnieżnobiałej bluzce. Na półce równo ułożone slipy męskie Hugo Bossa. Po sklepie przechadza się jeszcze pan w idealnie dopasowanym garniturze oraz druga pani - ta na bluzkę ma włożoną czarną marynarkę. To moja druga wizyta w salonie. Za pierwszym razem pani w koszuli i pan w garniturze nie mogli mi pomóc. Teraz po półgodzinnym czekaniu mam rozmawiać z panią kierownik.

- To nie ma nic wspólnego z naszą firmą. Hugo Boss to jest tak globalna marka, że ciężko uzyskać jakąkolwiek odpowiedź w takiej sprawie. My na każde słowo musimy uważać. Bo nie może wyjść od nas żadna wypowiedź bez konsultacji z górą. Hugo Boss to jest tak duża firma, o tak silnej marce, że ciężko, aby reagowała na takie rzeczy. Wiem, że pan pisał i dzwonił. Poproszę kierownictwo, może odpiszą panu na mail. Ale nie obiecuję. Proszę czekać - mówi pani kierownik. Nie doczekałem się, ale pani zamigotała mi przed oczami prawdziwą torbą Bossa. Bo reklamówka, jak mówi, to zwyczajna podróbka. Pod sklepem spędzam jeszcze trochę czasu. Pan w garniturze akurat kończy zmianę. Ze sklepu wychodzi z torbami z tektury z uchwytami ze sznurka, niesie je jak damską torebkę. Kiedy przystaje, zaglądam mu do tych toreb. Ma w nich zakupy i nie są to ani męskie slipy, ani garnitur: bułki, ketchup, ziemniaki. Wygrywa hasło reklamowe firmy: "Jeden koncept, różne zastosowania".

Skąd biorą się reklamówki BOSS? (fot. Piotr Idem)

Trend międzynarodowy

Trop chiński się urwał. Hurtownik nie potwierdził. Pozostaje mi szukać bliżej polskich granic. Blogerka z Chicago donosi, że w Kremenczuku na Ukrainie osaczyli ją ludzie z bossami. Gdy poszła do sklepu, zrozumiała dlaczego. Tam spośród wszystkich reklamówek bossy szły, jakby były na wyprzedaży. Dopytuję znajomą z zachodniej Ukrainy, czy u niej jest podobnie. Potwierdza. Gdzie indziej wyczytuję, że na wyjazdy za pracą na Wyspy Brytyjskie Polacy zabierają reklamówki i to one są charakterystyczne dla naszej populacji. Ekspansja trwa.

Przerzucam oferty wschodnich hurtowników i mam! W Mołdawii właśnie sprzedają maszyny produkujące folię HDPE i LDPE. Chyba się wycofują. Dotąd sprzedawali bossy. Jest jeszcze rosyjski hurtownik Valery z Kołomny. Kołomna leży w obwodzie moskiewskim, nazywana jest młodszą siostrą Moskwy. Z Polską wspólnego ma tyle, że w 2004 roku przebywał tam zespół Granda z Kutna, z województwa łódzkiego. Valery sprzedaje bossy prosto od producenta. Jedynie 1,60 rubla za sztukę. Do Polski chyba nie sprowadza. Na mail nie odpisuje.

Pod Teatrem Słowackiego w Krakowie z przyzwyczajenia zatrzymuję kobietę z bossami. - Kupiłam je w Limanowej od pana, który z samochodu sprzedaje warzywa i owoce. Noszę je, bo są wytrzymałe i łatwo mogę je schować do torebki. Wyciągam i niosę chleb czy kwiaty. Trochę mi przeszkadza napis, bo nie chcę robić reklamy tej firmie. Ale ciężko dostać niejaskrawą reklamówkę. A ja noszę żałobę po bracie. 13 lat już.

Piotr Idem. Fotograf. Z aparatem nie rozstaje się nigdy. Zdobywca Grand Prix PUOT Expo 2013. Dotąd publikował zdjęcia i teksty w "Gazecie Wyborczej", "Dużym Formacie", "Tygodniku Powszechnym", "Newsweeku", "Wprost" i "Doc! Photo Magazine". Można śledzić jego prace na blogu kefas-photo.blogspot.com