Reportaż
Wezwania do zgonów zdarzają się najczęściej latem (fot. Shutterstock)
Wezwania do zgonów zdarzają się najczęściej latem (fot. Shutterstock)

Paulina Brodacka: – O północy dostałam wiadomość od mojego chłopaka: "Słuchaj, mamy takie zlecenie, że przed ranem nie wyjdziemy na pewno, nie ma takiej opcji". Myślę: bez jaj, to kto mnie odbierze z imprezy? I mówię: "Czekajcie, zaśpiewam Sto lat, przyjadę i posprzątam wszystko w cztery godziny, zobaczycie". Więc ja, sukienka i wizytowe buty wpadamy do tego mieszkania. Choć słowo "wpadamy" jest może przesadą. Do 30-metrowego mieszkania można było wejść, położyć się na łóżku i obrócić wokół własnej osi. Tyle. Było zawalone mniej więcej do wysokości pasa rzeczami, dziennikami, tygodnikami, gazetkami reklamowymi, listami.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Najpierw Paulina pomyślała: faktycznie, paskudztwo. Potem: wcale aż tak bardzo nie śmierdzi.

Paulina: – Założyłam kombinezon – mamy takie pełne, z kapturem, z suwakiem pod nos – do tego maska. Na lakierki wciągnęłam dwa worki medyczne i obkleiłam je taśmą, całe szczęście, bo okazało się, że pan oprócz tego, że zbierał "Wyborczą", kolekcjonował też pinezki na podłodze. I jeszcze rękawiczki. Dwie pary. Ostrożności nigdy za wiele. Cieszyłam się trochę, że wcześniej wypiłam dwa piwa, pewnie dzięki temu było mi minimalnie łatwiej.

Ten pierwszy raz? Trochę fascynacja, chociaż głupio się do tego przyznać. A trochę lęk, że fizycznie nie da się rady. Ale jednak bardziej fascynacja.

Sprzątanie po zgonach

Sprzątanie po zgonach to fach, który istnieje w Polsce od niedawna – Bio-Clean, najstarsza firma prowadząca taką działalność, ma 11 lat. Do tego czasu próbowano radzić sobie na własną rękę. Sprzątała rodzina albo właściciel mieszkania, w którym doszło do zgonu.

Nasza praca polega głównie na uprzątnięciu miejsca, w którym znaleziono zwłoki, i odbywa się wieloetapowo. Najczęściej zlecenie rozpoczyna się od dezynfekcji całego sprzątanego pomieszczenia. Potem następuje zabezpieczanie odpadów biologicznych. Usuwa się zanieczyszczenia w postaci krwi, moczu, kału, tkanek oraz oznaki rozkładu i zgnilizny – opowiada Mateusz Węgorowski, współwłaściciel firmy Bio-Clean.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Wszystko, co miało kontakt z płynem fizjologicznym zmarłego, musi być spakowane do czerwonych worków na odpady medyczne i wywiezione do spalarni. Już nawet kilka godzin po śmierci w organizmie zachodzą procesy gnilne, w wyniku których powstaje wiele toksycznych substancji, niebezpiecznych dla zdrowia osób przebywających w pomieszczeniu.

Po zabezpieczeniu materiałów należy zająć się opróżnianiem mieszkania z mebli i akcesoriów, które mogły ulec skażeniu. Czasem wystarczy zdezynfekować wybrane powierzchnie, częściej jednak trzeba usuwać je w całości, rąbiąc w razie potrzeby na kawałki.

Po kilkunastu godzinach pracy po człowieku nie będzie już śladu.

Jak znaleźć taką pracę?

Czasem, jak w przypadku Pauliny, wystarczy rozkochać w sobie odpowiednią osobę – partner Pauliny prowadzi firmę zajmującą się sprzątaniem specjalistycznym. Częściej jednak szuka się jej w serwisach z ogłoszeniami o pracę. "Polska firma z Berlina poszukuje od zaraz dwóch zdecydowanych osób do pracy w Niemczech przy sprzątaniu po zgonach. Zatrudnienie bez znajomości języka niemieckiego, z zakwaterowaniem na miejscu". Ogłoszeniom o pracę towarzyszą podobne wymagania: dobra kondycja fizyczna, prawo jazdy kategorii B, dyspozycyjność 24/h, również w dniach i godzinach powszechnie uznawanych za nierobocze, doświadczenie na podobnym stanowisku (mile widziane: rzeźnia, prosektorium, domy pogrzebowe).

Paulina skończyła biotechnologię na Politechnice Warszawskiej, choć w tej pracy nie wymaga się akurat świadectwa z wykształceniem wyższym. Bardziej liczą się kompetencje miękkie: tolerancja zapachów powszechnie uchodzących za obrzydliwe, stopień oswojenia z widokiem krwi, mocny żołądek, odporność psychiczna. Ale dopóki nie pojedzie się na pierwsze zlecenie, trudno ocenić, czy będzie się zdolnym do tej pracy, czy nie.

Pieniądze w tym fachu są dobre, ale nieregularne. A i sama praca jest raczej sezonowa. Wezwania do zgonów zdarzają się najczęściej latem. Wysokie temperatury sprawiają, że ze skutkami rozkładu ciała trudno poradzić sobie domowymi sposobami; doświadczenie i możliwości ekipy sprzątającej bywają wtedy nieocenione. Resztę roku spędza się na zleceniach z szeroko pojmowanego zakresu sprzątania specjalistycznego, takich jak: tępienie insektów, ozonowanie mieszkań, sprzątanie po pożarach. Potem znowu przychodzi wiosna i lato i historia zatacza koło: będą wyjazdy, wakacje i kolejna rodzina po urlopie przypomni sobie, że babcia ostatnio nie odbierała telefonu.

Paulina Brodacka (fot. Archiwum prywatne)

Najstarsza siostra: Króliczku, jesteś pewna, że to praca dla Ciebie?

Na początku Paulina słyszała: "Nie dźwigaj, jesteś kobietą". Teraz, dopóki sama nie poprosi o pomoc, może sobie nosić, co chce. Dywany, meblościanki, krzesła, wersalki.

Z tymi ostatnimi jest najwięcej zachodu: są tacy ludzie, którzy umrą na tapczanie w lipcu i nikt się nie zorientuje przez półtora tygodnia. Zakład pogrzebowy ma duży problem, żeby zabrać takiego człowieka w całości – czasem zostaje na podłodze na przykład skalp albo kawałek skóry, bo ktoś nie dopatrzy i go nie zabierze.

Paulina: – Zdarzają się fragmenty ludzi poprzyklejane do wersalek. Niewielkie. Skóra albo skóra i włosy. Zapach jest obrzydliwy, ale dotykanie mokrego materaca gorsze. Żeby ofoliować taki tapczan czy wersalkę, trzeba się do niego prawie przytulić, podając sobie rolkę stretchu wokół. A potem patrzysz do skrzynki pod spodem, a tam cały pojemnik płynów z człowieka. I nie bardzo wiadomo, co z tym zrobić, nie wylejesz przecież na podłogę. Wkłada się tam wtedy stare ubrania, aż nawilgną, i wyrzuca je do worków na odpady biologiczne.

Sąsiadka: Taka pani dzielna. Ja bym się bała!

Cztery godziny, jedna doba, dwa dni – tyle może trwać praca Pauliny, w zależności od tego, co trzeba uprzątnąć. Telefony dzwonią w tylko sobie znanym rytmie – i o ile klientów, którzy wyrywają z fazy REM do dokonanego morderstwa, można zrozumieć, o tyle tych, którzy w środku nocy chcą tępić pluskwy, raczej wyklina się pod nosem. Przed zleceniem warto się zorientować, która jest godzina, bo jeśli to sprzątanie po strzelaninie, czas będzie gonił. Wypadałoby wszystko umyć, zanim przed ósmą sąsiedzi będą odprowadzać swoje dzieci do szkoły.

Po telefonie, że policja właśnie kończy czynności i można przyjeżdżać na miejsce, Paulinie i jej ekipie zebranie się zajmuje nie więcej niż 40 minut. Do samochodu biorą: łom, szpachelkę, młot wyburzeniowy, skrobak, proste przybory kuchenne, worki na odpady, kombinezony ochronne, środki odkażające i płyny dezynfekujące. Na miejscu może przydać się dosłownie wszystko.

Podczas rozmowy telefonicznej warto zapytać o metraż mieszkania, piętro, dostępność windy, udostępnienie przez administrację kontenera na odpady, stopień opróżnienia mieszkania, rzeczy, które warto uratować. Czasem trzeba rąbać meble i czyścić mieszkanie do gołego betonu, a czasem wystarczy drobny home staging. To się wyniesie, tamto ściągnie. W mieszkaniu od następnego dnia będzie można z powrotem normalnie żyć. Albo je sprzedać.

Minusy tego fachu? Telefony zdarzają się też na randce, w kinie albo tuż przed wybuchem kłótni tygodnia. No i robaki. W klasyfikacji Pauliny czerwie są najgorsze. O ile do karaluchów idzie się przyzwyczaić, o tyle widok czerwi wciąż budzi w niej obrzydzenie.

Przed zleceniem warto się zorientować, która jest godzina, bo jeśli to sprzątanie po strzelaninie, czas będzie gonił (fot. Shutterstock)

Znajomi: Ale fajnie, poopowiadaj nam, co tam w pracy

Paulina: – Staruszka umarła i rodzina poprosiła nas o wyczyszczenie mieszkania do zera, do betonu. I my pracujemy piątą, szóstą godzinę, rzeczy wyniesione, wszystko jest odkażone, zmyte z wierzchu, czuć, że śmierdzi, ale bez przesady. No i ja – bo jestem wielką fanką zrywania podłóg, jak można zerwać podłogę, to zrywam – myślę sobie: kurczę, to jest skuteczniejsze niż terapia i osiem razy tańsze. I dochodzę do tego miejsca, w którym babcia zmarła i leżała przez jakiś czas. Oderwałam panele i już wiedziałam, że to koniec. Ja do okna, na balkon, mój kolega akurat wchodził do mieszkania, bo wynosił śmieci, tylko uchylił drzwi, stanął w progu, mówi: "Nie ma opcji". Zamknął drzwi i poszedł. Okazało się, że my żeśmy te panele umyli, a ta biedna pani wsiąkła pod spód i tam gniła dalej. Jak w kreskówkach, taki zielony obłok się uniósł i było wiadomo, że ja już tam podłogi zrywać nie będę.

Paulinie najłatwiej sprząta się po morderstwach. Miejsce świeże, często pełno krwi, ale przynajmniej zwłoki zostały zabrane w całości. Więc kiedy dostaje telefon, że było morderstwo, wie, że praca będzie łatwa i – na swój sposób – przyjemna.

Zobacz wideo Na cmentarzach może wkrótce zabraknąć miejsca

Paulina: – Psychicznie najgorsze są samobójstwa, szczególnie jeśli umierają młodzi ludzie. Wejście do takiego mieszkania, posprzątanie go to jest żaden problem, ale obcowanie z rodziną, która się w ogóle nie spodziewała i jest załamana… My gdzieś tam na ścianach widzimy zdjęcia tych ludzi, wiemy, że taki człowiek miał dzieci, pasje, że ostatnie, co w swoim życiu zobaczył, to bałagan na biurku i sterta gazet.

Paulina już podczas pierwszego zlecenia pomyślała, że sprzątanie po zgonach jest z jednej strony smutne, a z drugiej fascynujące. Wchodzi się w sytuację, w której się jeszcze nigdy nie było i już nigdy nie będzie. A po wszystkich rzeczach, które się usuwa z mieszkania, widać, że taki człowiek żył.

I że był.

Bardzo wykształcony albo bardzo przywiązany do rodziny. Że miał poglądy lewicowe albo nie. Można domyślić się, że miał wnuki, bo szuflada jego biurka cała wypchana była laurkami. Paulinie nieraz zdarzyło się składać rzeczy po starszej pani i pomyśleć: "No, babcia jak babcia", a potem znaleźć w szafie jej zdjęcia z egzotycznych wakacji i świadectwa z kółka strzeleckiego.

Po wszystkich rzeczach, które się usuwa z mieszkania, widać, że taki człowiek żył (fot. Shutterstock)

Zapomnieć na śmierć

Paulina ze zlecenia na zlecenie coraz mniej brzydzi się robaków. Mniej przeszkadza jej smród, jest w stanie szybciej ocenić, jak dużo czasu zajmie jej praca.

Jest jednak jedna rzecz, która Paulinie nie daje spokoju i która nadal ją dziwi: – Jak można nie zauważyć, że ktoś z twojej najbliższej rodziny nie żyje? Dla mnie szokujące jest, że można przez dwa tygodnie nie zorientować się, że twój rodzic umarł, a mieszkasz z nim blisko, na przykład przez ulicę…

Paulina po namyśle stwierdza, że w swojej pracy trafia niemal wyłącznie na przypadki, w których ktoś przeoczył czyjąś śmierć. Zdarzają się klienci, którzy tak bardzo wstydzą się tego, że nie zauważyli śmierci bliskiego, że unikają rozmowy i bezpośredniego kontaktu z ekipą sprzątającą. Są też tacy, którzy próbują się wybielać: "Czy można byłoby odratować te krzesła, bo to ja je babci wybierałam i kupiłyśmy je razem", tak jakby chcieli się usprawiedliwić, że OK, nie zauważyliśmy, że babcia zmarła, ale to nie tak, że jej nie kochaliśmy.

Paulina: – Jestem ze wschodu Polski. W miejscu, z którego pochodzę, moja praca nie miałaby racji bytu, relacje rodzinne są raczej bliskie, a i tradycja pogrzebowa jest tam zupełnie inna. Kiedy moi dziadkowie byli chowani, zwłoki przewoziło się do domu i leżały tak w otwartej trumnie, a najstarsza babka ze wsi intonowała smutne pieśni. Z drugiej strony dzięki temu do tematu śmierci podchodzę naturalnie, widziałam wiele razy zmarłego, nawet jako małe dziecko. Może dlatego mój zawód tak bardzo mnie fascynuje…

To, że nie będziemy mówić o śmierci, nie sprawi, że ludzie nie będą umierać, tylko że rodzina nie będzie przygotowana.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Magdalena Kostyszyn. Polonistka, dziennikarka, autorka książek, studentka Polskiej Szkoły Reportażu. Od 2007 roku aktywna twórczyni polskiej blogosfery. Prywatnie matka, po godzinach literatka. Kocha podróże - najlepiej te do Szwecji i Danii.