Reportaż
Suchowola (fot. Katarzyna Pawlińska)
Suchowola (fot. Katarzyna Pawlińska)

4 marca mija rok od stwierdzenia w Polsce pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem. Nikt nie przeczuwał jeszcze wtedy, jak najbliższe miesiące zmienią naszą rzeczywistość pod wieloma względami. Tysiące Polaków straciło bliskich, zmagało się z problemami zdrowotnymi, walczyło o przetrwanie w biznesie i na rynku pracy. Po 12 trudnych miesiącach pokazujemy pandemiczną codzienność z różnych perspektyw. Spoglądamy także w przyszłość - z ostrożnością, ale i nadzieją.

Suchowola to niewielkie gminne miasteczko w województwie podlaskim. Do gminy należy kilkadziesiąt wsi; łącznie jest tutaj ponad siedem tysięcy mieszkańców. W Suchowoli stoją cztery małe bloki, poza tym są tu głównie domy jednorodzinne, wszystkie z podwórkami. – Ludzie inaczej odczuwają pandemię, bo nie ma takiego zamknięcia, tu jest zupełnie inna przestrzeń – mówi pani Krysia, mieszkanka jednego z takich domów i radna gminy.

I to prawda. Jeśli ktoś w Suchowoli wyobraża sobie, że przez kilka tygodni człowiek ma do dyspozycji tylko kilkadziesiąt metrów kwadratowych mieszkania, to w ten sam sposób, w jaki wyobrażać sobie można kosmos.

Na wsi pod tym względem jest łatwiej. Wiem, bo tu mieszkam.

Wiosna 2020

Gospodarz z Czerwonki dziwi się, widząc w telewizji, że w miastach ze sklepów zniknął papier toaletowy, a ludzie stoją w gigantycznych kolejkach po produkty pierwszej potrzeby. On ma sto sztuk bydła mięsnego, całą piwnicę ziemniaków i własną studnię głębinową. Przetrwałby nawet kilkuletnie oblężenie.

Poza tym w tutejszych sklepach niczego nie brakuje. Może przez chwilę, jak nastała ta ogólnopolska panika, ludzie rzucili się na ryż, makaron i konserwy. Pani Magda, krawcowa, mówi, że jej sąsiadka do tej pory zastanawia się, co zrobić z tymi tuzinami paczek makaronu, które kupiła na wiosnę. Pewnie ugotuje i da do zjedzenia psom.

Bardziej niż chwilowy brak makaronu wiosną 2020 roku młodych rolników denerwowały godziny dla seniorów. To często jedyny czas, kiedy gospodarze mogli na spokojnie podjechać do miasteczka po sprawunki. Nieraz odbili się od sklepowych drzwi. W końcu nauczyli się przestrzegać reguł, ale niesmak pozostał.

Artur, lekarz weterynarii z Suchowoli, który dużo czasu spędza w terenie, wspomina, że wiosną praktycznie nie było gospodarstwa, w którym rozmowa nie zeszłaby na temat pandemii. Ludzie wyłącznie o tym słyszeli w telewizji czy radiu. A że w oborze zazwyczaj stoi radioodbiornik, więc tylko o tym chcieli rozmawiać.

„Chińczycy puścili gówno i męczą cały świat”, usłyszałam i ja we wsi Wólka. Do faktów szybko przylgnęły teorie spiskowe.

– W telewizji pokazywali, jak w Chinach, czy gdzie tam, ludzi w ziemi grzebali i traktorem ziemię spychali, żeby zasypać. Tyle trumien stało! Nie mają szacunku. Żeby tak traktorem zmarłych? Jak tak można? – Okazało się, że pani Janina trafiła akurat na wiadomość o pochówku bezdomnych ofiar koronawirusa na nowojorskiej wyspie Hart. Pocieszał ją fakt, że wszystko dzieje się daleko, to są inne państwa, inne kontynenty. Covid jeszcze wtedy był nieznany i owszem, straszny, ale równocześnie daleki i obcy.

Nikomu w gminie Suchowola do głowy wtedy nie przyszło, że jesienią również trumny ich bliskich mogą omijać domy, kościoły i wędrować ze szpitala prosto na cmentarz.

Bardziej niż chwilowy brak makaronu wiosną 2020 roku młodych rolników denerwowały godziny dla seniorów (fot. Katarzyna Pawlińska)

Na początku pandemii codziennie w notesie zapisywałam liczbę nowych zachorowań w Polsce, liczbę ofiar śmiertelnych, później też ozdrowieńców – opowiada pani Krysia. – Wtedy nam się wydawało, że to do nas nie dojdzie, szczególnie że na Podlasiu przez długi czas nie odnotowywano przypadków zakażeń – dodaje.

A jak już doszło, ludzie od razu wiedzieli, kto jest na kwarantannie. – Wtedy to było takie nowe i niespotykane, więc od razu wszyscy się tym interesowali – mówi jedna z mieszkanek Suchowoli. – W sąsiedniej gminie podobno pierwszy pacjent z covidem to taki chłopak, co wrócił z zagranicy w czerwcu jakoś i okazało się, że jest chory. Ludzie od razu to wiedzieli, może nawet trochę napiętnowali, że nieodpowiedzialny i jeszcze, nie daj Bóg, rozsieje tę zarazę.

Pierwsza druga fala

Gmina Suchowola broniła się do połowy października, kiedy pozytywny okazał się wynik testu na koronawirusa u jednej z ośmiu kucharek pracujących w stołówce szkoły podstawowej.

W ciągu tygodnia na L4 poszło kolejnych sześć kucharek, nie wszystkie robiły testy na covid, ale wszystkie miały podobne objawy. Z ośmiu kucharek została jedna zdrowa, a do wydania było 600 porcji obiadów – opowiada Tadeusz, prezes spółki, która zajmuje się stołówką szkolną. – Wtedy jeszcze przez chwilę szkoła działała w trybie stacjonarnym. Skrzyknąłem więc połowę rodziny, sam też założyłem fartuch, bo jestem po wydziale żywienia człowieka, i jakoś przez dwa tygodnie udawało nam się przygotowywać tych 600 porcji obiadów dziennie mimo braków kadrowych. Ale tak, pierwsze suchowolskie ognisko koronawirusa zaczęło się tutaj, na stołówce szkolnej.

Zaraz potem pojawiły się kolejne przypadki, chorowali między innymi członkowie chóru parafialnego. Zaczęło się to, na co wszyscy już w gruncie rzeczy czekali i z myślą o czym zdążyli się już nieco oswoić.

– Ja myślałam, że może ten wirus i jest, ale jakoś specjalnie się nie bałam. Bo to taka zmutowana grypa. A ja grypę w 2019 roku przechodziłam, dwa tygodnie chorowałam – wspomina pani Magda, która przeszła covid w listopadzie. – No ale covida jak złapałam, to po dwóch miesiącach dopiero na nogi stanęłam. Myślałam, że umrę, tak źle było. Najpierw gorączka 38 stopni, potem temperatura spadła do 35, nie jadłam, bo żołądkowo też ciężko, później jeszcze wysypka, problemy z oddychaniem. I psychicznie złe samopoczucie. Pomagało mi trochę, jak wyszłam na 10-15 minut na podwórko pochodzić. Sam lekarz zalecił. Jakbym zamknięta była, tobym chyba zwariowała.

Chorzy chorymi, ale starsza gospodyni z Grymiaczek przekonuje mnie, że pandemia nic nie zmieniła. – Na wiosce jak było, tak jest. Kochana pani, my nic nie wiemy, bo nas to nie dotyczy – mówi.

Gmina Suchowola broniła się do połowy października, kiedy pozytywny okazał się wynik testu na koronawirusa u jednej z ośmiu kucharek pracujących w stołówce szkoły podstawowej (fot. Krystyna Gudel)

– No dobrze, ale tak towarzysko na pewno pani odczuła zmianę – ciągnę uparcie, bo nie wierzę w to „zupełne NIC”. – Przecież wy tu na wsi blisko ze sobą żyjecie, więcej się z ludźmi przebywa niż w miastach.

– To może kiedyś tak było, nie teraz. Teraz każdy nos w telewizor wsadzi, nikt do nikogo nie chodzi. Przed pandemią nie chodził i teraz nie chodzi. Może syn tylko odczuł, bo nie lata nigdzie co wieczór.

– Zamknięte Jaświły? – pytam syna gospodyni o najbardziej znaną dyskotekę w okolicy.

Zamknięte. W Białymstoku i Augustowie też pozamykane wszystko. Tyle co w wakacje był ten koncert, „Lato z Dwójką” chyba, w Augustowie, tam w amfiteatrze, wiesz gdzie, nad jeziorem. To pojechaliśmy z ekipą. Pod sceną niby odgrodzone było, pilnowali, żeby ludzie w maseczkach byli, ale zaraz za tym ogrodzeniem to wszyscy normalnie: piwko w plenerze, muzyczka, nikt nawet tych masek nie zakładał. Teraz też by się poszło gdzieś piwka napić – mówi 30-latek.

– Czyli tobie jednak pandemia trochę pozmieniała życie, szczególnie towarzyskie – zagaduję.

– Ooo, jemu to mocno, pisze pani, i to bardzo mocno – podsumowała jego mama.

Z Anglii już idzie trzecia zaraza

– Mogę nagrywać naszą rozmowę na dyktafon?

– E, nie, lepiej nie. Tak to na policji robią. Pisze pani.

Tego dnia na Podlasiu było -12 stopni Celsjusza, a my staliśmy na podwórku koło chlewni, więc zapisałam tylko tyle, że na wiosnę, jak zaczęła się pandemia, spadła cena tucznika, bo koronawirus to była dobra okazja dla rządzących, żeby zbić ceny. Tak przynajmniej twierdzi Adam, hodowca trzody chlewnej ze wsi pod Suchowolą.

– Co to za tłumaczenie, że ludzie do restauracji nie chodzą? To w supermarketach sobie mięso kupią przecież. Najpierw mówią, że ludzie przestali jeść wieprzowinę, a potem gadają, że tyją przez pandemię. No to jak przestali jeść? – pyta mężczyzna.

– Cygan, zostaw panią! – Czarne psy na wsi mają tylko jedno imię. Pies wybiegł z domu, kiedy starsza gospodyni uchyliła drzwi, żeby zobaczyć, kto stoi na jej podwórku. Wyszła, żeby złapać Cygana, który uwiesił się na moim rękawie. Okazało się, że tego dnia była na szczepieniu. Syn ją zawiózł, chociaż już zwątpili oboje, że dotrą do ośrodka zdrowia, bo pług nie dojechał i nie odśnieżył drogi dojazdowej. Starsza pani od piątej rano wyglądała pługa, który w końcu pojawił się przed dziewiątą i tylko dzięki temu udało jej się otrzymać pierwszą dawkę szczepionki przeciwko covidowi. Ale nie czuje, że to szczepienie coś zmieni. Słyszała, że z Anglii już idzie trzecia zaraza i dotarła nawet gdzieś na południe Polski. Tak że nie wiadomo, kiedy to się wszystko skończy.

Jeśli ktoś w Suchowoli wyobraża sobie, że przez kilka tygodni człowiek ma do dyspozycji tylko kilkadziesiąt metrów kwadratowych mieszkania, to w ten sam sposób, w jaki wyobrażać sobie można kosmos (fot. Krystyna Gudel)

„Ni wianka, niczego, jak to tak?”

– Pogrzeby covidowe to u nas cały czas delikatna i świeża sprawa – rozmawiam z Alą, panią po osiemdziesiątce, której przyjaciółka niedawno pochowała męża. A właściwie powinnam napisać: której mąż został pochowany.

Panie od czasu do czasu rozmawiają ze sobą przez telefon, wdowa jest jeszcze mocno osłabiona po koronawirusie i psychicznie też podupadła. Jej męża zabrano do szpitala na badania, dopiero na miejscu okazało się, że jest pozytywny. Musieli go przewieźć do szpitala covidowego i tam po niespełna dwóch dniach zmarł. A cała rodzina na kwarantannie.

– Nie było komu nawet na cmentarz pójść. Tylko córka przyjechała z miasta, to przynajmniej pokazała, gdzie grób i gdzie zakopać – tragedię przyjaciółki przeżywa też pani Ala. – Żona nawet męża nie widziała przed pochówkiem, nie było się jak pożegnać. A potem podobno ludzie zaczęli gadać, że to był porządny człowiek, a pogrzeb jakiś taki byle jaki. To jeszcze bardziej tej rodzinie ciężko się zrobiło, bo przecież nie ich wina.

Dużo usłyszeć też można w kolejkach sklepowych. Tam inna wdowa opowiada, jak w grudniu mąż zmarł nagle na covid, w szpitalu. Nawet się pochorować dobrze nie zdążył, tylko od razu zmarł. Ona sama na kwarantannie, dzieci za granicą. Uszykowała ubranie do trumny, wystawiła za drzwi, żeby sąsiadka zawiozła do domu pogrzebowego. Z nadzieją, że męża chociaż w garniturze pochowają, a nie w szpitalnej piżamie. Zadzwoniła potem do tej firmy pogrzebowej, żeby zapytać, czy męża w garnitur ubrali. Nie ubrali, ale marynarkę i spodnie położyli na worek, do którego zapakowano ciało – taką odpowiedź usłyszała w słuchawce.

Kaplica w Suchowoli jest od niedawna, wcześniej ciała zmarłych wystawiano w domach, każdy mógł przyjść i się pożegnać. Pandemia zaburzyła ten porządek. Brak należytego, czyli zgodnego z tradycją, pochówku jest tu równie bolesny jak sama strata bliskiej osoby.

– Strzeżcie się wszyscy, bo to jest straszne cholerstwo – kwituje pani Ala.

Pani Janina, która na szczęście zna takie historie tylko z opowieści, podsumowuje: – Ni wianka, niczego, jak to tak?

Same plusy

– Ja złego słowa na koronawirusa powiedzieć nie mogę – zaczyna Paweł, młody hodowca krów z Suchowoli.

Przyjechałam do niego z Arturem, lekarzem weterynarii, żeby wzmocnić niedomagającą krowę. Paweł, jego żona i rodzice – wszyscy już przechorowali covid. Paweł do tej pory nie odzyskał smaku ani węchu. Najgorzej było z mamą; bardziej niż sam covid wymęczyły ją powikłania po chorobie. Mimo to pandemia, jeśli w ogóle coś zmieniła w życiu Pawła, to raczej na plus.

Teraz można wykonywać swoją pracę w sposób niezakłócony, żadni przedstawiciele handlowi ani naganiacze nie przyjeżdżają, a jak przyjadą, to robisz tylko „khe-khe” i uciekają. Przez takich ludzi tylko nerwów więcej, a teraz spokój. Izolacja też na plus, lepsza więź rodzinna, więcej prywatności mamy – mówi. – I w końcu można przez Internet coś załatwić w agencji czy w banku spółdzielczym. Wcześniej to tylko osobiście. To też na plus. A tak poza tym – chyba bez zmian. Koronawirus nie koronawirus do pracy trzeba iść. Już jak hodowca krów nie wyjdzie do dojenia, to znaczy, że jest z nim naprawdę chuj**o.

W Suchowoli są i tacy, którzy uważają, że koronawirusa przechorowali już dawno. Dopasowują swoje objawy do tych covidowych i nieraz z takich analiz wynika, że chorowali już dwa lata temu.

„Zima więcej szkód narobiła”

– Jak ryneczek dziś?

– Pusto, pięć samochodów może przyjechało. W zeszłym tygodniu było jeszcze mniej – mówi stały bywalec suchowolskiego targu.

Targ w Suchowoli rozpoczyna się od piątej rano. Obwoźni handlarze rozkładają swoje stragany. Człowiek znajdzie tu wszystko: od mebli z Niemiec, przez nowe piły, stare silniki, chińską odzież i obuwie, świeże pieczywo, warzywa, po pasze dla zwierząt i nawozy roślinne, a nawet i konia można na targu kupić. Czy pandemia ten handel jakoś naruszyła?

Targ w Suchowoli rozpoczyna się od piątej rano (fot. Krystyna Gudel) , Obwoźni handlarze rozkładają swoje stragany (fot. Krystyna Gudel)

– Tyle co na wiosnę trzy czwartki nie było targu – tłumaczy mi pan Jan z Morgów, który od lat handluje tu domowej roboty serami. – A tak to normalnie. Teraz zima więcej szkody narobiła niż ten koronawirus. Na rynku ciężko wystać, jak tak zimno, plus nie dojechali ludzie przez śnieg. Wcześniej były takie czwartki, że i z 15 serów człowiek sprzedał. Teraz, jak zimno, to ledwie co.

Maseczki? Nie zawsze. Jeśli już, to raczej pod nosem albo na brodzie. Dystans – względnie zachowany, o to na świeżym powietrzu nieco łatwiej. Dużo rozmów, życzeń, ludzie się tu przecież znają.

Komputery są, gorzej z Internetem

Edukacja w całej Polsce przeszła w tryb zdalny i nawet nauczyciele, którzy do tej pory mieli dosyć skromne doświadczenia z Internetem, musieli się dostosować. A dzieciaki? Brak dostępu do komputera to jedno, ale z tym rodzice, gmina i Szkoła Podstawowa w Suchowoli sobie poradzili. Gorzej było z dostępem do Internetu.

– Po komputer zgłosiło się wielu rodziców, ale finalnie sprzęt odebrało około 30 osób, zazwyczaj trafiał do rodzin wielodzietnych – mówi Małgorzata Wasiluk, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Suchowoli. – Internet? Często zawraca spod lasu albo mama zabiera go ze sobą w komórce. Inna rzecz, że dzieci się też nauczyły traktować problem z łączem albo z prądem jako wymówkę do nieuczestniczenia w lekcjach – dodaje.

Hania, uczennica klasy siódmej, nie narzeka na naukę zdalną, chociaż na początku było ciężko. Ale po roku zajęć głównie w trybie online stwierdza, że uczy się mniej i boi się, że odbije się to na jej przyszłości. Widzi, że nawet nauczycielom jest trudno. – Przez zimę i śnieżyce czasami w ogóle nie było lekcji, bo nie było prądu – opowiada. 

Rok pandemii

Wiosną 2020 roku największą niewiadomą był koronawirus. Po roku te same emocje wywołuje szczepionka. We wsi Wólka wszyscy strażacy z OSP wypisali się ze szczepienia. Dlaczego? Wolą zaczekać. Na 40 nauczycieli w pobliskim technikum na szczepienie zapisało się do tej pory 10. Starsza pani z sąsiedniej gminy chciała się nawet wypisać z NFZ, bo bała się, że NFZ zmusi ją do szczepienia.

Oczywiście są i tacy, którzy się szczepią i zachęcają do tego innych. To przede wszystkim ci, którzy chorowali ciężko albo w wyniku choroby stracili kogoś bliskiego. Przestrzegają wszystkich przed tym „cholerstwem” i proszą, żeby się chronić. Bo z covidem nie ma żartów. Choć część przeciwnie, lubi sobie z wirusa pożartować. – Wirus-świrus. Ja tam w żadnego świrusa nie wierzę – obwieścił mi mieszkaniec wsi Okopy.

O „świrusie” mówił z ambony ksiądz w kościele parafialnym w Suchowoli. – Poprosiłam księdza o komunię świętą na rękę – opowiada jedna z parafianek – a ksiądz mi tej komunii nie udzielił. Po mszy podeszłam i zapytałam grzecznie, dlaczego. Przecież jest pandemia i episkopat wręcz zaleca taką formułę przyjmowania eucharystii. Dowiedziałam się, że u nas takich zwyczajów nie ma, a pandemia to tylko wymysł, żeby odciągnąć ludzi od Kościoła.

***

Gdybym miała jednym słowem określić, jak w gminie Suchowola na Podlasiu przebiega pandemia, powiedziałabym, że stabilnie. Gdzieś tam może i tworzy się nowa rzeczywistość, my tutaj co najwyżej trochę zmodyfikowaliśmy tę starą.

Katarzyna Pawlińska. Pracowała w korporacji, ale odkryła, że to nie jest na jej nerwy. Na co dzień zajmuje się produkcją filmową. Pochodzi z Podlasia. Mieszka w lesie. W międzyczasie szlifuje swój warsztat w Szkole Mistrzów UW na studiach technik pisarskich i prezentacji tekstu literackiego.