
Zawody w "jedzeniu papieskich kremówek" zaplanowano na wtorek 25 sierpnia. Pomysłodawcą był lokalny przedsiębiorca. Wystarczyło się zapisać, przyjść na plac Jana Pawła II i najeść się słynnych lokalnych ciastek. Zwyciężyć miał ten, kto zje najwięcej. Ale zawody się nie odbyły. Bo część mieszkańców uznała, że impreza obraża ich uczucia religijne. Nie pierwszy raz.
W 2018 r. Ewa Całus, ówczesna wiceburmistrz Wadowic, pokroiła tort z wizerunkiem Jana Pawła II i rozdała go mieszkańcom. Jedna z mieszkanek zawiadomiła policję o obrazie uczuć religijnych.
Wszystko to wydarzyło się w mieście, które sześć lat temu na burmistrza wybrało ateistę. A cztery lata później odprawiło go z kwitkiem.
Nie jest łatwo zrozumieć Wadowice.
Daleko od Lourdes
Do placu Jana Pawła II prowadzą wąskie, brukowane uliczki. Przy nich sklepy z pamiątkami, małe cukiernie i siedziby firm pożyczkowych. W jednej z uliczek stoi młody mężczyzna, w rękach trzyma plik ulotek. "Może pani weźmie, może pan?" - pyta przechodniów. Na ulotkach opisana jest historia chorej dziewczynki z adnotacją - prośbą o wsparcie, przelanie pieniędzy na leczenie. Ale ulotki nie schodzą, plik w rękach mężczyzny się nie kurczy. "Nie po chrześcijańsku" - ironizuje starszy pan. Sam wziął ulotkę, zwinął ją i wrzucił do kosza.
W Wadowicach co chwilę słyszę, że lepiej "mogło być, ale nie jest". Że historia i tradycja są ważne, ale co ludziom z tradycji, jeśli za pracą trzeba wyjeżdżać w Polskę? Co nam po papieskim muzeum, skoro właśnie dzisiaj zaczyna się szkoła i na jednej z głównych ulic dzieciaki muszą skakać przez kałuże, bo spod asfaltu wybiła woda?
Wokół rynku sporo jest miejsc, które świetność mają za sobą - dziś są już "dawne", "byłe". Na przykład salon sukien ślubnych. Niepotrzebny, bo po co komu suknie ślubne, jak młodzi śluby biorą w Krakowie, Wrocławiu, Katowicach? Lokale po dawnych pubach też wynajmują teraz banki, firmy z chwilówkami i sklepy z tanią odzieżą.
Na rynku dwie młode dziewczyny proponują przechodniom kwiaty. Jedna róża za kilka złotych. Ktoś pyta - skąd taki pomysł? Dziewczyny wyjaśniają: w ten sposób dorabiają na studia. Za miesiąc rozpoczyna się rok akademicki, a życie w dużym mieście kosztuje.
Wyjazdy młodych za nauką i pracą to tutaj nie nowość. W 2016 r. firma Anagmis przygotowała ranking salda migracji w 2478 gminach , które najszybciej się wyludniają, i w których mieszkańców najszybciej przybywa. W powiecie wadowickim najgorzej wypadło samo miasto Wadowice, z którego odpływa około stu osób rocznie.
W 2018 r. w Wadowicach mieszkało 18,6 tys. osób , czyli najmniej od 1990 r. Około roku 2010 liczba mieszkańców dochodziła do 20 tys., teraz jest ich o tysiąc mniej.
"Tu nic nie ma. Miasto wieczorami zamiera, nieliczne knajpy to zazwyczaj mordownie, nie ma nawet galerii handlowej, popularnych fast foodów, a w kinie grają filmy miesiąc po premierze" - mówił "Gazecie Krakowskiej" Michał, ówczesny maturzysta i student Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Wtórowała mu młodsza Iza: "Nie ma opcji, żeby tu spędzić całe życie. Marzy nam się praca i studia w stolicy albo w Krakowie. Wadowice umierają, nawet sklepów porządnych nie ma i trzeba jechać po ciuchy do Bielska-Białej".
Z rewolucji nici
- Czy konkurs w jedzeniu kremówek na czas to obraza uczuć religijnych? Dla mnie nie. Sam jestem osobą wierzącą, ale nie bardzo widzę, co i w jaki sposób mogłoby obrazić moją wiarę - mówi Szymon Góralczyk, mieszkaniec Wadowic. Prowadzi tu firmę z usługami IT, współorganizuje cykl biegów długodystansowych, które cieszą się sporą popularnością. - Mnie osobiście kremówki się już przejadły - uśmiecha się - ale wiem, że jest to produkt dla mieszkańców tego miasta niezwykle ważny. Symbol. Dla mnie też postać Jana Pawła II już od dziecka była po prostu święta. Kiedy byłem mały, w każdą niedzielę mieliśmy z rodziną taki rytuał: po mszy świętej szliśmy do domu Karola Wojtyły, tego dawnego, jeszcze przed remontem, i zwiedzaliśmy muzeum. Co tydzień.
Postać Jana Pawła II pojawiała się po prostu wszędzie: na lekcjach i apelach w szkole, na uroczystościach miejskich, w trakcie zjazdów szkół imienia Jana Pawła II. - Później jako fotoreporter relacjonowałem bardzo duże imprezy związane z pamięcią o nim - opowiada Szymon. - Dlatego mnie bardziej obrażają memy o Janie Pawle II, których w Internecie jest teraz pełno, niż konkurs w jedzeniu kremówek na czas. Dlaczego nikt nie protestuje, kiedy imię papieża jest tak ohydnie szargane?
Szymonowi przez lata udawało się żyć i pracować w Wadowicach. Był dziennikarzem i fotoreporterem. Dziś w Wadowicach ma biuro swojej firmy, ale klientów odwiedza w Krakowie. - Moja przyszłość i przyszłość większości młodych w tym mieście nie istnieje - mówi. - Tu nie ma miejsca dla osób, którym się chce. Tacy ludzie są od razu "ubijani". Bardzo chętnie tu odpoczywam, ale praca jest gdzie indziej. W większych miastach docenia się kreatywność, profesjonalizm. W takich miastach jak Wadowice - już nie. W Krakowie czy Katowicach nie mam problemu ze znalezieniem klientów, w Wadowicach - bardzo duży.
Kto został w Wadowicach? Kto tu pracuje i widzi tej pracy sens? - pytam moich rozmówców. Najczęściej wymieniają ludzi, którzy stoją na czele Wadowickiego Centrum Kultury. Są tam zajęcia artystyczne dla dzieci, działa kino Centrum, Uniwersytet Trzeciego Wieku, Uniwersytet Dzieci i Muzeum Miejskie, opisujące całą historię Wadowic, nie tylko wycinek o życiu Karola Wojtyły.
Z Wadowic nie zamierza wyprowadzać się fotograf Krzysztof Cabak. - Żyje tu cała masa świetnych ludzi o przeróżnych zainteresowaniach. Pod tym względem jesteśmy całkiem normalnym miastem - mówi i do razu daje przykład: - Bardzo szanuję dr. Konrada Meusa z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, który pochodzi z Wadowic. Facet popularyzuje wiedzę historyczną o regionie, wiele razy prezentował wyśmienite wykłady w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
Cabak, jako członek Towarzystwa Miłośników Ziemi Wadowickiej, brał udział w organizowanych co roku plenerach malarsko-fotograficznych im. Franciszka Suknarowskiego. - Plenery zawsze stały na wysokim poziomie artystycznym. Niestety, ze względu na sytuację "personalno-polityczną" były mocno niedoceniane i słabo eksponowane - mówi Cabak. - Ja? Urodziłem się, mieszkam tu i pracuję, jednak moja aktywność wynika głównie z przywiązania do ziemi i regionu. Po prostu nie wyobrażam sobie mieszkać gdzieś indziej. Uwielbiam te tereny, uwielbiam Beskidy, jednak niekoniecznie ta "miłość" jest wynikiem warunków ekonomicznych czy gospodarczych. One coraz bardziej w Wadowicach kuleją. Miasto jest coraz słabiej dostępne komunikacyjnie, a to przekłada się na brak nowych inwestycji w produkcję i usługi.
Szymon dodaje: - Wyobrażam sobie, że mógłby się u nas pojawić wielki inwestor, który stworzyłby miejsca pracy dla wykwalifikowanych fachowców. Ale takiego inwestora trzeba czymś przyciągnąć. Czym? Zastanawiam się i nie umiem znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
Z położonego nieco wyżej rynku schodzę uliczkami w dół. Rozmawiam z wadowiczanami. Właściciel sklepu, w którym dostać można wszystko, oparł się o futrynę i pali papierosa. Klientów na razie brak. Trochę się denerwuje pytaniem o to, czym Wadowice stoją. - Wszystko powinno pozostać takie, jakie jest. Mnie się żyje dobrze. I wiem, że sąsiedzi panu powiedzą to samo. Trzeba się trzymać tego, co jest. A jest muzeum, plac, bazylika. Niech tak zostanie. Teraz była pandemia, turystów nie było, przychody dużo mniejsze, to prawda. Ale za chwilę to wszystko się odbije, już się odbija. Żeby przetrwać, nie warto się wychylać, robić jakichś rewolucji. Tutaj był już taki, co chciał zrobić rewolucję, sam na niego głosowałem. Ale rewolucja nie wyszła - kończy.
Radykalny głos
Mateusz Klinowski jest doktorem prawa, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2010 r. został miejskim radnym. W 2011 r. współtworzył Stowarzyszenie Wolne Wadowice. A już w 2014 r. wygrał wybory na burmistrza.
Wadowiczanie mówią, że wtedy licznie pokładali w nowym burmistrzu wielkie nadzieje. Klinowski miał się wziąć za rozbicie polityczno-biznesowego "układu", nazywanego czasem "chorobą filipińską" - jako nawiązanie do rządzącej przez wiele lat Ewy Filipiak, dziś poseł PiS. Jej ludzi od zarządzania miastem rzeczywiście odsunął. Stawiał na walkę ze smogiem. Sam do pracy jeździł rowerem, a na służbowe spotkania w innych miastach busem lub pociągiem. Krytykował lokalne firmy za to, że kominy ich zakładów przyczyniają się do zanieczyszczenia powietrza. Wprowadził dotacje na wymianę pieców w domach. W szkołach ruszył program edukacji o smogu, na miejskim rynku stanęła stacja kontroli jakości powietrza. Klinowski, jako jeden z pierwszych w Polsce, wprowadził w mieście bezpłatną komunikację miejską.
- Wygrana Mateusza Klinowskiego w wyborach na burmistrza to była wielka nadzieja - mówi Szymon Góralczyk. - Każdy wierzył, że w końcu będzie normalnie. Czy było? I tak, i nie. Mateusz dostał wielką szansę, z której nie do końca skorzystał. Merytorycznie zrobił bardzo dużo dobrego, przygotował wiele projektów infrastrukturalnych, które realizowane są obecnie. Miał grupę świetnych, młodych ludzi, z którymi realizował swoje pomysły. Ale popłynął z poglądami.
Publicznie deklarował ateizm. Wielu poczuło się oburzonych, kiedy sam siebie nazwał "radykalnym głosem pokolenia JP2". Konserwatystom narażał się wszystkim: od głoszonych poglądów po wygląd - dłuższe włosy, w uchu kolczyk, bluza z kapturem zamiast marynarki.
- Wiem, że wielu wyborców Mateusza miało nadzieję, że światopogląd zostawi dla siebie, a zajmie się pracą dla miasta. Gdyby tak zrobił, pewnie miałby drugą kadencję - mówi Szymon Góralczyk.
Klinowski też twierdzi, że dla wielu w Wadowicach właśnie ten "inny" styl bycia był solą w oku. Czyszczenie ciężkiego od smogu powietrza? Darmowe bilety na komunikację? Wszystkie zasługi miały okazać się nieważne.
Kiedy na świecie trwał kryzys uchodźczy, Klinowski ogłosił, że Wadowice przyjmą jedną rodzinę uchodźców. Już tym naraził się wielu ludziom. Do tego w poście na Facebooku nazwał Jezusa uchodźcą i "terrorystą". - Prokuratura postawiła mi zarzut znieważenia Jezusa Chrystusa - opowiada. - Ale sam jestem prawnikiem. Uznałem, że skoro znieważono osobę, to trzeba ją przesłuchać. Złożyłem wniosek o przesłuchanie Jezusa Chrystusa. W końcu postępowanie umorzono.
"Grzechem" Klinowskiego była też współpraca z Robertem Biedroniem i partią Wiosna. Klinowski włączył się w projekt Biedronia - sieć "Miast progresywnych". Wadowiczanie takiej łatki - miasta progresywnego - nie potrafili zaakceptować.
- Wadowice miały swój czas na eksperyment. Ale ten czas minął - uważa Szymon Góralczyk. - Ludzie jednak wolą takich, którzy idą do rady miasta tylko po to, by podnieść rękę "za" i siedzieć cicho. Nie tylko Wadowice nie dorosły do demokracji - cała Polska nie dorosła. Boimy się eksperymentów, radykalnych zmian, wybieramy status quo. Dlatego nie dziwią mnie już wyniki wyborów - czy centralnych, czy lokalnych. One są dla mnie oczywiste.
Nie po chrześcijańsku
Dlaczego w 2014 r. Wadowice zaryzykowały?
- Moja wygrana była pewną aberracją - mówi Klinowski. - Po pierwsze, zmobilizowałem ludzi, którzy liczyli na zmiany. Po drugie, w 2014 r. PiS nie wystawił w Wadowicach swojego kandydata. Rządząca miastem Ewa Filipiak należała do Ruchu Społecznego, dopiero w 2015 r. wstąpiła do PiS-u. W wyborach na burmistrza wyborcy PiS-u po prostu zostali w domach, bo byli przekonani, że Filipiak i tak wygra. Przeliczyli się.
Ale cztery lata później Wadowice się z podjętego ryzyka wycofały.
- Ludzie PiS-u zyskali w Wadowicach na ogólnopolskiej fali poparcia dla programów socjalnych rządu. Zostali zmobilizowani telewizyjną propagandą. PiS wystawił wreszcie swojego kandydata. Choć wygrałem wśród mieszkańców miasta, to w gminach wiejskich zwyciężył Bartosz Kaliński. To przeważyło - mówi mi dziś Klinowski. - Podczas kampanii wyborczej w 2018 r. byłem chyba we wszystkich wsiach okalających Wadowice. Ludzie mi mówili: "Pan jest spoko. Ale my i tak głosujemy na PiS". Tak naprawdę nikt nie znał PiS-owskiego kandydata na burmistrza - za to wszyscy znali PiS. W Wadowicach liczy się wyraźna opcja polityczna.
Tuż przed kolejnymi wyborami od kandydata PiS Mateusz Klinowski miał usłyszeć: "Nie musisz startować, ja i tak te wybory wygram".
Atuty i wyzwania
Krzysztof Cabak: - Rozwój miasta? W Wadowicach mamy do czynienia raczej z "trwaniem". Zwykłe remonty czy budowy nie są dla miasta żadnym krokiem milowym. Marka Wadowic na mapie turystyki religijnej jest znana i ugruntowana, ale jej potencjał nie jest w należytym stopniu wykorzystany. Ten problem znany jest od przynajmniej 15 lat. W pobliżu mamy Jezioro Mucharskie, ale bez dobrej infrastruktury. Mamy Beskid Mały, ciągle nie w pełni wykorzystany turystycznie. Mamy wreszcie minimum dwie firmy produkcyjne znane w świecie - Maspex i Skawa. Ich nie musimy się wstydzić.
O największe atuty i największe wyzwania miasta zapytałem burmistrza Bartosza Kalińskiego. Oto odpowiedź, jaką mi przesłał: "Nasze miasto zostało wyróżnione na mapie całego świata dokładnie sto lat temu. I od tego czasu największym atutem Wadowic jest bezspornie fakt, że właśnie tu urodził się Karol Wojtyła - Papież Polak - św. Jan Paweł II! Dom rodzinny Ojca Świętego, który jest częścią niezwykłego nowoczesnego Muzeum, Bazylika - miejsce chrztu, pierwszej komunii św. i bierzmowania Papieża Jana Pawła II, szkoła, do której chodził, i wszystkie inne Jego miejsca, w których spędził pierwsze 18 lat życia, przyciągały i przyciągają tysiące pielgrzymów z całego świata. Musimy pielęgnować pamięć o św. Janie Pawle II, ubogacać ją i rozwijać, wychodząc naprzeciw kolejnym młodym pokoleniom, które nie miały okazji poznać naszego Wielkiego Świętego".
A wyzwania? Po pierwsze, komunikacja, po drugie, baza noclegowa. "W tym roku rozpoczęliśmy prace projektowe nad budową południowej obwodnicy, która zostanie otwarta w 2026 roku. Równolegle czynimy starania o budowę Beskidzkiej Drogi Integracyjnej, która według zapewnień ma powstać do 2030 roku. Ciągle słabym punktem Wadowic jest mała baza noclegowa. Brakuje hoteli na kieszeń każdego turysty - tego mniej i bardziej zamożnego. Potrzebujemy rozbudowanej bazy noclegowej, by zatrzymać w naszym mieście turystę na dłużej niż jeden dzień. To pozwoli na dalszy rozwój miasta, stworzy nowe miejsca pracy i da mieszkańcom pole do działania" - napisał w e-mailu Kaliński.
Wadowice, czyli Polska
Wadowice w całej swojej niezwykłości są - przyznają mieszkańcy - jak Polska w pigułce. Urokliwe, pięknie położone, a zatrute nieczystym powietrzem. Z ludźmi zajętymi codziennością, ciągle za czymś goniącymi. Politycznie podzielone. Z konserwatywną władzą, która przejmując rządy po liberałach, obiecała, że po nich posprząta.
Wadowice, jak Polska, mają też bogatszego sąsiada. To miejscowość Zator, bijąca rekordy popularności wśród turystów dzięki rodzinnemu parkowi rozrywki Energylandia.
- Jeszcze kilka lat temu każdy wiedział, czym są Wadowice. A dziś? Jeśli zapytać kogoś z innej części Polski, odpowie: "To ta mieścinka koło Zatora" - mówi Szymon Góralczyk. - Można tu wpaść, zjeść kremówkę i napić się kawy. A potem ruszyć w dalszą drogę.
Mariusz Sepioło. Reporter. Publikuje w m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Gazecie Wyborczej". Autor książek reporterskich: "Ludzie i gady" (wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w więzieniu, "Himalaistki" (wyd. Znak, 2017) o najwybitniejszych wspinających się Polkach i "Nanga Dream" o Tomku Mackiewiczu. Jest autorem podcastu "Człowiek z plecakiem".