
W miejscu, w którym zginął Adam, codziennie przybywa zniczy. Część z nich ktoś ułożył w znak krzyża. Na niebieskiej furtce, przez którą Adam nie zdążył przebiec, wisi zafoliowana klepsydra z informacją o mszy żałobnej i pogrzebie, który odbył się w czwartek, 21 listopada, o godzinie 13.
Czasem ktoś tędy przejdzie, dostawi kolejny znicz. Czasem zjawi się fotoreporter, bo ujęcie jest świetne: pusty plac zabaw, a pośrodku mozaika ze światełek.
Tydzień wcześniej, 14 listopada, o godzinie 10 dwaj funkcjonariusze konińskiej policji z przejeżdżającego ulicą Wyszyńskiego radiowozu zobaczyli trzech młodych chłopaków stojących w pobliżu bloku. Kiedy jeden z policjantów wysiadł, najstarszy chłopak zaczął uciekać. Policjant wyciągnął broń i oddał śmiertelny strzał. Ofiarą był 21-letni Adam.
Dzisiaj trudno już oddzielić przyczynę od skutku, wiadomo jedno: nic nie zadziałało poprawnie, zawiodło wszystko. Nikt nie pomógł Adamowi zmienić jego życia tak, by nie uciekał na widok radiowozu. Nikt nie zapobiegł temu, że policjant z radiowozu wyciągnął broń i skierował lufę w stronę chudego chłopaczka w dresach i kapturze.
Mechanizm się zaciął. Ale rdzewiał od dawna.
Dlatego ważny jest kontekst.
Swoich 70 tysięcy mieszkańców Konin zawdzięcza PRL-owskiemu rozkwitowi wielkich państwowych zakładów: huty, kopalni, zakładów odzieżowych. W latach 60. przybyło tu kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Przyjechali do pracy, a państwo zbudowało im bloki, dom kultury, knajpy i amfiteatr. Kiedy PRL się zawalił, razem z nim w gruzach legła pewność zatrudnienia, jako takiej płacy, spokojnej przyszłości na emeryturze. Ludzie zostali ze swoimi problemami i słabościami.
Ale to nie tak, że ludzie tutaj nie mają z czego żyć. Tyle że to życie to znój, szarość i wieczny lęk, że może być gorzej. Dlatego młodzi wyjeżdżają stąd do pracy czy na dobre studia. A ci, co chcą zostać, kończą szkoły, które od razu dają zawód. Wytchnieniem jest telewizja, Internet, alkohol, papierosy i narkotyki. Kto nie melanżuje, ten frajer. - Wiadomo - mówi mi mieszkanka przedmieść - przecież tak jest wszędzie . W takich miejscach jest podział na "my" i "oni". Wróg jest jeden - to władza. Policja, sądy, politycy, urzędnicy, przez których nie wiedzie się tak, jakby wieść się mogło. "CHWDP" to filozofia życia. Najniżej w społecznej hierarchii są "konfidenci".
W tym koktajlu nudy, alkoholu i agresji wszystko wszystkim się pomieszało. Wszystko jest wrogie i nieprzyjazne. Wszystko jest wszystkich, więc jest niczyje. O nic nie warto dbać - byle o parę groszy. W takim świecie bardzo łatwo o bodziec, iskrę, która zadziała jak zapalnik.
W takim świecie żył Adam. Podobno chciał się wyrwać, ustatkować. Prawie mu się udało.
"U was strzelają"
Dzień przed pogrzebem "Przegląd Koniński" reklamuje się nagłówkiem "Śmiertelny strzał - był tylko jeden!". - Ma pan szczęście, została ostatnia sztuka - mówi właścicielka sklepu spożywczego, który od miejsca wydarzeń dzieli kilkaset metrów, i podaje gazetę. - O wszystkim dowiedziałam się z radia. Nie słyszałam strzałów, nie widziałam żadnego zamieszania. Słuchałam informacji i usłyszałam "Konin". Pogłośniłam i słyszę "Wyszyńskiego". Okazało się, że dwa bloki stąd była jakaś strzelanina. Wyjrzałam ze sklepu i zobaczyłam radiowozy.
14 listopada rano wielu mieszkańców bloków przy Wyszyńskiego dowiadywało się o tym, co stało się nieopodal, z telewizji i Internetu. Jedna z mieszkanek bloku usłyszała pukanie do drzwi. Wyjrzała przez wizjer i zobaczyła odblaskowe kamizelki. Pomyślała: dozorca przyszedł. Tymczasem to policjanci tuż po godzinie 10 pukali do mieszkań i pytali, co kto widział.
Teraz senną i spokojną okolicę ulicy Wyszyńskiego w Koninie zna cała Polska, a mieszkańcy są już poirytowani obecnością policji, prokuratury i dziennikarzy. Nie otwierają drzwi, nie chcą mówić o kimś, kogo nie znali. Bo Adam, który zginął pod ich klatkami, nie był stąd. Pochodził z przedmieść Konina. - "Pani na siebie uważa, bo tu u was strzelają" - ktoś zażartował, i tyle - mówi właścicielka sklepu.
Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów, żeby znaleźć się między garażami i śmietnikami, przy pobliskich szkołach. Właśnie trwa przerwa. Z ciemnych zakątków unoszą się chmury dymu i pary z e-papierosów. Dzieciaki w sportowych ciuchach i z plecakami starają się wypalić jak najwięcej, zanim zabrzmi dzwonek. Temat rozmów: co, jak, kiedy, dlaczego. Kto znał tych dwóch, którzy byli z Adamem. Kto znał Adama i co dobrego może o nim powiedzieć. Wszyscy zgodnie twierdzą, że Adam żadnych dragów przy sobie nie miał. Że to nie ten typ.
Do Zespołu Szkół Budownictwa i Kształcenia Zawodowego w Koninie chodzili dwaj 15-latkowie: Sebastian i Kacper, którzy feralnego dnia spotkali się z Adamem i byli świadkami, jak uciekał przed policją. Dyrektor Zespołu Szkół przyznał po wszystkim, że "sporadycznie" zdarzają się przypadki kontaktu uczniów z narkotykami. I że po tragedii wychowawcy przeprowadzili z uczniami rozmowy o tym, że kontakty z osobami sprzedającymi narkotyki mogą narazić ich na niebezpieczeństwo. Skąd założenie, że takie jest tło tragedii - nie wyjaśnił.
Życie zmarnowane
- Dobrych parę lat temu był tu taki jeden. Ale z nim policja poradziła sobie w inny sposób. Akurat był remont, stało rusztowanie i policjanci po tym rusztowaniu weszli do mieszkania przez okno. I już gościu miał kajdanki na rękach - mówi Jerzy, mieszkaniec bloku przy placu zabaw, na którym zginął Adam. - Dlaczego teraz tak się stało, jak się stało? Trudno powiedzieć. Wszystko było za szybko. Ten policjant źle postąpił. Osiedle jest ciche, spokojne, nie miał powodu, żeby czuć się zagrożony.
Pan Jerzy mieszka tutaj od wielu lat. Jest na emeryturze, podczas wielu lat pracy dorobił się też choroby - przeszedł dwa zawały, ma problemy z nogami. Rzadko wychodzi z domu, zakupy przywozi na specjalnym wózku. - Tragedia, młody chłopak, w następnym roku miał ślubować, tak? Cichy, spokojny. Że nożyczki przy sobie miał? Podobno jechał na zawody wędkarskie, podobno miał przy sobie przybory: żyłkę, nożyczki. Ale co takie nożyczki by mogły zrobić policjantowi? - pyta. Ale zaraz dodaje: - To też, ku*wa, jego wina! Po co uciekał? Na pewno do niego krzyczeli, mógł się zatrzymać. Jeśli miał przy sobie narkotyki, to pozamiatane. Jak nie dzisiaj, to jutro by go złapali. A tak dla tego policjanta to też tragedia. Chłop do końca życia będzie miał tego chłopaka na sumieniu.
W cieniu kominów
Po ciężkiej chorobie w 2013 roku zmarła matka Adama. Odtąd ojciec sam wychowywał pięcioro dzieci. Później ponownie się ożenił, ale życie nadal dawało mu w kość, nie starczało do pierwszego, na rachunki i czynsz. Rodzina dostała mieszkanie komunalne w Gosławicach, niegdyś małej wsi na obrzeżach Konina, później włączonej w granice miasta. Szare, podłużne budynki stoją tu w cieniu wielkich kominów. Nad uliczkami wiją się grube rury dochodzące do elektrowni.
Siostry Adama wychodziły za mąż, rodziły dzieci, jakoś się układało. Adam też chciał, żeby się ułożyło. Zresztą miał pewność, że sobie poradzi - jak dzieciństwo nie jest łatwe, to hartuje na lata. Orłem w nauce nie był, chciał wcześnie pójść do pracy. Pracował w jednej z knajpek w mieście, zaplanował wyjazd do Anglii, żeby dorobić, bo miał dla kogo: krótko przed śmiercią zaręczył się z Julką. Pomieszkiwali razem, chcieli wziąć normalny, uroczysty ślub, zaprosić gości na przyjęcie. Adam wyjechał na Wyspy, zarobił, wrócił. W wolnym czasie lubił wędkować. Do jeziora miał niedaleko. Łowili ryby wspólnie z ojcem. Byli ze sobą bardzo zżyci. Podobni do siebie z charakteru i wyglądu.
Trzymał się z rodziną, dbali o siebie, poszliby za sobą w ogień. Siostry i bracia na Facebooka wrzucali zdjęcia urodzonych synów i córek, pierwszych wspólnych zabaw, obejrzanych w telewizji meczów - bo lubili kibicować. A Adam z zagranicy lajkował.
Ludzie mówią, że nigdy nie był agresywny, że nie wyglądał na takiego, który rękę przykłada do jakichś ciemnych interesów. - Rzadko go widywałam, bo ostatnio wyjeżdżał. Ale jaki to był miły chłopak! - mówi Sandra*, sąsiadka rodziny. - Wiadomo, tutaj są tacy, co piją i ćpają. Jak wszędzie. Ale to nie był Adam. On lubił powędkować.
- Nie znałam go na tyle blisko, jak bym chciała - mówi koleżanka Adama. - Adam był przede wszystkim bardzo uczynny, zresztą jak cała ta rodzina.
Jednak z wizerunkiem miłego chłopca kłóci się jeden wątek. - Podobno jakiś czas temu Artur, jego ojciec, został pobity - opowiada sąsiadka. - Miał zwrócić komuś uwagę, że wrzuca mu śmieci na działkę i stąd to pobicie. Musiało być groźnie, bo Artur zainstalował przed domem kamery, widzi pan? Ludzie mówią, że Adam postanowił się zemścić. Skrzyknął paru chłopaków. Poszli do tych, którzy podnieśli rękę na ojca. Odpłacili się.
Czy taki był koszt życia w tym miejscu?
Proboszcz parafii Adama mówi, że chłopaka nie znał. Nawet ze zdjęcia nie kojarzy. Za to wie, że Gosławice to dzielnica o złej sławie. - Proszę zapytać pana prezydenta - mówi. - Niech powie, dlaczego na przedmieściach buduje się takie getta.
"Patrz na mnie!"
Dlaczego Adam uciekał? Policja i prokuratura nie podają tła wydarzeń, powodów, dla których funkcjonariusze ruszyli w kierunku trzech chłopaków. Wiadomo, że Adam nigdy nie był karany, a jeden z 15-latków był tylko raz notowany. Pojawił się więc w Koninie domysł, że policjanci rozpracowywali szajkę handlującą narkotykami w pobliżu szkół i mieli podejrzenie, że Adam, Sebastian i Kacper do niej należą. Ale nie brakuje też głosów, że zatrzymali radiowóz tylko dlatego, że chłopcy w kapturach i szerokich spodniach wyglądali im na podejrzanych. Według innych scenariuszy mogło chodzić właśnie o zemstę za pobicie ojca. Adam miał się spodziewać, że w końcu policja po niego przyjdzie. Kiedy zobaczył radiowóz, ruszył sprintem przed siebie. Taką tezę lansował w swoich mediach społecznościowych Zbigniew Stonoga.
Ten wielokrotnie karany biznesmen i swoisty "trybun ludowy" znany jest z wrogiego stosunku do władzy, szczególnie do ministra Zbigniewa Ziobry. Pojawia się wszędzie tam, gdzie istnieje podejrzenie, że polskie służby nadużyły uprawnień i skrzywdziły "prostego człowieka". Przyjeżdża do Konina. Pisze na Facebooku: "Do momentu oddania strzału Adam nie miał niczego w ręku. Potwierdza to zapis monitoringu. Ja się pytam: PiS-owcy! Ziobro! Gdzie są zarzuty dla zabójcy?".
Żaden sąd nie wyda wyroku tak szybko, jak zrobi to "ulica". Każdy, zanim wyrok ogłosi, zapyta, jak to zajście wyglądać powinno, a jak przebiegło faktycznie.
Procedury są takie: najpierw funkcjonariusz musi krzyknąć "policja!". Wezwać daną osobę do "zachowania zgodnego z prawem", a w szczególności "do natychmiastowego porzucenia broni lub innego niebezpiecznego przedmiotu, którego użycie może zagrozić życiu, zdrowiu lub wolności policjanta lub innej osoby". Dalej okrzyk "stój, bo strzelam", a po nim strzał ostrzegawczy "w bezpiecznym kierunku". Można od niego odstąpić, jeśli groziłoby to bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia lub zdrowia policjanta lub innej osoby.
Potem zostaje strzał. Policjant powinien używać broni tylko i wyłącznie - jak mówią przepisy - "w sposób wyrządzający możliwie najmniejszą szkodę".
Wszystkie decyzje policjant musi podjąć w kilka sekund.
W okolicy rozchodzą się różne plotki i wersje wydarzeń. Jedni są pewni, że policjant nie oddał strzału w powietrze, tylko prosto w stronę Adama. Drudzy, że się potknął i kiedy upadał, jego pistolet wypalił przez przypadek. Inni, że strzelił, ale Adam dostał rykoszetem. Prosto w serce. Jeszcze inni, że chłopak biegł, ale pod koniec odwrócił się twarzą do policjanta. Dostał w kark albo krtań - tu ludzie też mają rozbieżne zdania.
Kiedy upadł, pierwszym przy nim był policjant, który strzelał. Próbował tamować krew, reanimować. Podobno krzyczał: "Patrz na mnie!". Ale oczy Adama były już puste.
Sebastianowi i Kacprowi policjanci kazali czekać, sami wezwali karetkę. Szpital jest tuż obok, karetka była bardzo szybko. Ale ratownicy nic nie mogli już zdziałać. Jeden z policjantów ściągnął kurtkę umazaną krwią chłopaka. Wiedział, że wszystko będzie już odtąd inaczej.
"My" i "oni"
W piątek, 15 listopada, po godzinie 17 w miejscu śmierci Adama zbierają się ludzie. W rozmowach z dziennikarzami zapewniają, że Adam nie miał z narkotykami nic wspólnego. Są też bliscy Adama. Niewiele mówią, płaczą, stawiają znicze.
Dzień później tłum jest już duży i chętny do awantury. Wieści, plotki, strzępki różnych relacji zdążyły się już rozejść po mieście. Mechanizm "my" kontra "oni" zaczyna działać. Nastroje podgrzewają Stonoga i inni, którzy na profilu Adama na Facebooku wyzywali policjantów od najgorszych.
Wśród zgromadzonych pod bramą policji prym wiodą zadymiarze i zwykli chuligani. Kopią w policyjne tarcze, rzucają butelkami i kamieniami. Skandują: "Mordercy" i "Białe kaski robią laski". Policjanci rozpylają gaz łzawiący. Trzech chuliganów zostaje zatrzymanych: najmłodszy ma 18 lat i jest kompletnie pijany. Wszyscy trzej spędzą w areszcie trzy miesiące. Miasto, w obawie przed wybuchem zamieszek, organizuje sztab kryzysowy, prezydent apeluje o spokój. Zadymiarze szybko znikną, kiedy nie będzie już okazji do rozrób.
O spokój w mieście prosi też ojciec Adama. Podczas konferencji prasowej mówi, żeby "uszanować śmierć jego syna". Wcześniej na Facebooku napisał : "Policjanci zastrzelili mi syna tylko dlatego, że uciekał. Je*ać policję".
Czynności sprawdzające, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza, rozpoczęła Prokuratura Okręgowa w Koninie. Zabezpieczono nagrania z monitoringu. Później, w wyniku presji i rosnących w mieście napięć, śledztwo w sprawie śmierci Adama zostało przeniesione do Prokuratury Regionalnej w Łodzi.
Śledczy nie chcą o niczym mówić kategorycznie. Ale chwilę po tragedii spekulują w mediach. "Z doświadczenia życiowego wiem, że nikt, kto nie uczynił nic złego i nie ma przy sobie nic podejrzanego, nie ucieka przed policjantami" - mówił w "Przeglądzie Konińskim" Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. Śledczy twierdzą, że przy postrzelonym znaleziono nożyczki i "podejrzanie wyglądającą substancję w woreczku".
Ale Zbigniew Stonoga dociera do Sebastiana, który tego dnia był z Adamem. Sadza go przed kamerą, każe się skupić, bo "chodzi o życie Adama i policjanta". Chłopak tłumaczy, że umówili się z Adamem na odbiór sprzętu do e-papierosa. I że Adam nie miał ze sobą "podejrzanej substancji", tylko watę do atomizera. Dla Stonogi to koronny dowód, że policjanci gonili chłopaka bez powodu, swojej interwencji nie zaczęli od wylegitymowania, a od razu zaczęli strzelać. Filmik z relacją Sebastiana w Internecie oglądają setki tysięcy internautów.
Nie czekajcie na mnie
Krzysztof Bukowiecki, rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Łodzi mówi mi: - W pobliżu postrzelonego znaleziono substancję o działaniu psychotropowym.
Jakiego rodzaju? Przecież rodzajów psychotropów jest wiele, a część z nich służy jako leki w leczeniu zaburzeń psychicznych. Druga wątpliwość: "w pobliżu", a więc gdzie? Przy ciele czy dalej, w jego okolicy? Cała scena rozegrała się na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. - W miejscu zdarzenia - oświadcza rzecznik. - Tylko tyle mogę teraz powiedzieć.
Tydzień później zarówno w miejscu śmierci Adama, jak i przed komendą jest już spokojnie. Po mieście przechadzają się tylko strażnicy miejscy. Dyskretnie sprawdzają, kto przechodzi i przejeżdża obok siedziby policji. Z komendy wychodzi dostawca pizzy. Podobno policjanci przez ostatni tydzień woleli nie pokazywać się na mieście. Jedzenie musiało przyjechać do nich. - Boją się - mówi Renata*, która pracuje w restauracji obok komendy. - Do nas i na komendę jest jeden wjazd. Kiedyś można było wjechać swobodnie. Teraz kontrolują każdego, wypytują: po co, do kogo.
W dzień pogrzebu przed kościołem zbiera się kilkaset osób. W większości to młodzi ludzie, nie starsi od 21-letniego Adama. Rodzina Adama czuwa przy trumnie w kaplicy obok.
Pół godziny przed pogrzebem ulicą Wyszyńskiego, przy której tydzień temu wszystko się wydarzyło, mknie kawalkada radiowozów na sygnałach. Na skrzyżowaniach wyłączono światła, bo spodziewany jest duży ruch. Radiowozy jadą w kierunku kościoła i cmentarza, ale na miejscu ich nie widać, pochowały się gdzieś między budynkami. Policja woli nie zwracać na siebie uwagi.
Wydarzenie obsługują telewizje, przed kościołem rozstawiono sześć kamer, pstrykają migawki aparatów. Ludziom się to bardzo nie podoba. Młody chłopak ciągnie dziennikarza za ramię: - Przejdź, człowieku, w inne miejsce. Trochę szacunku .
Ale są też tacy, którzy patrzą, jak z kaplicy do kościoła zapłakana rodzina odprowadza trumnę z ciałem Adama, po czym mówią: "No dobra" i spokojnie odchodzą.
Ksiądz w kazaniu przypomina wiernym, że trzeba mieć nadzieję. Że czasem "hipnotyzuje nas nauka i technologia", tymczasem prawdziwe życie jest gdzie indziej i nie powinno się o nim zapominać. Bo kiedy przyjdzie koniec, w ostatecznym rozrachunku będzie się liczyć to, jak żyliśmy.
Powoli zapada zmrok, kiedy trumna dociera z konduktem na cmentarz. W tłumie przed grobem odpalonych zostaje 21 rac - tyle, ile lat miał Adam. Przy grobie przemawia jego siostra: "Odebrali mu bicie serca, a nam uśmiech. Oddałabym własne serce, gdybym miała pewność, że jego zacznie bić. Adam powiedziałby: "Nie czekajcie na mnie, ja nie wrócę. Nie śpieszcie się, ja poczekam". Nie mówię "żegnaj", tylko "do zobaczenia".
Po pogrzebie wszyscy się rozchodzą.
W tej ciszy chcę sprawdzić, czego Konin się w ostatnich dniach nauczył.
- Myślę o nim. O policjancie - mówi pani Elżbieta, która Adama nie znała, ale poruszyła ją jego śmierć. - On przecież nie chciał zabić. Podobno to był starszy facet, przed emeryturą. Teraz całe życie zmarnowane. Jego dzieci w szkole będą wytykane, że są "dziećmi mordercy".
- Policjant? - powtarza pytanie młoda kobieta. - Zabiłabym!
Śmieje się w głos i spokojnie odchodzi.
*Niektóre imiona zostały zmienione
Mariusz Sepioło. Reporter. Publikuje w m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "Gazecie Wyborczej". Autor książek reporterskich: "Ludzie i gady" (wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w więzieniu, "Himalaistki" (wyd. Znak, 2017) o najwybitniejszych wspinających się Polkach i "Nanga Dream" o Tomku Mackiewiczu. Można się z nim skontaktować przez stronę internetową www.mariuszsepiolo.com