Reportaż
Sopot jest najpopularniejszym punktem Trójmiasta (fot. Jan Rusek / Agencja Wyborcza.pl)
Sopot jest najpopularniejszym punktem Trójmiasta (fot. Jan Rusek / Agencja Wyborcza.pl)

*Weekend na wakacjach - przypominamy nasze najpopularniejsze teksty*

"Do Sopotu dotarł przed wieczorem. Była to godzina deptakowania, pracowitej prezentacji barwnych tkanin i nagich skór, obrumienionych na słońcu. Kolorowy tłum płynął ulicą, przelewał się przez jezdnię, hamował ruch. Grzegorz przypatrywał się z bliska brązowym łydkom, lśniącym od oliwy ramionom i wszystkim odcieniom pomadki do ust Cutex". To było lato 1960 roku. A Grzegorz jest bohaterem książki Fleszarowej-Muskat, "Lato nagich dziewcząt", z której ten cytat pochodzi.

Prawie 60 lat później sopockimi ulicami też płynie kolorowy tłum. Sopot jest najmniejszym w Polsce miastem na prawach powiatu, mieszka w nim 37 tysięcy osób. Co roku wchłania dwa miliony turystów. Te miliony turystów i tysiące mieszkańców muszą się jakoś dogadać, a z tym bywa różnie.

Niedawno na jednej z sopockich kamienic pojawił się baner z informacją, że wspólnota tego budynku nie zgadza się na wynajem krótkoterminowy. Mieszkańcy postanowili w ten sposób zakomunikować, że mają dość mieszkania w hostelu.

Magdalena Czarzyńska-Jachim, rzeczniczka prasowa urzędu miasta, mówi, że Sopot jest kameralny. A to zaleta, która czasem staje się wadą: - Nie mamy tak jak Kołobrzeg strefy uzdrowiskowej i strefy miejskiej, u nas one się mieszają. Apartamenty na wynajem sąsiadują z prywatnymi mieszkaniami. I rzeczywiście pojawiają się niedogodności.

Baner na kamienicy przy ul. Czyżewskiego (fot. Jan Rusek / AG)

- Turyści to ważna gałąź przemysłu i ważny składnik dochodu także dla części sopocian. Od zawsze mieszkańcy wynajmowali letnikom mieszkania - zauważa Jacek Karnowski, prezydent miasta. - Ale wynajem krótkoterminowy na taką skalę to kwestia ostatnich kilku lat i rzeczywiście pojawiają się problemy. Nie chcemy niczego zakazywać. Staramy się szukać rozwiązań, stąd nasz i Krakowa apel, żeby wprowadzić pewne regulacje. Żeby wynajem apartamentów był koncesjonowany. Tak jak z koncesją na alkohol: jeżeli są trzy uzasadnione interwencje policji w obrębie sklepu czy lokalu, to wszczyna się postępowanie o odebranie koncesji.

Turystyka to nowe miejsca pracy, wzrost PKB i konkretne środki w miejskich kasach. Co roku w turystycznych miastach zlicza się turystów i co roku pada kolejny rekord. Liczba rezerwacji w hotelach maleje, wakacyjni goście szukają apartamentów i kwater na własną rękę. To tańsze, wygodniejsze i daje więcej wolności. Ta wolność jednak daje się we znaki mieszkańcom. Nie tylko w Sopocie.

To nie turystyka, to inwazja

Wenecja ma 55 tysięcy mieszkańców. Odwiedza ją 60 tysięcy turystów dziennie, 20 milionów rocznie. W czasie czerwcowej demonstracji mieszkańcy Wenecji nieśli transparenty z napisem THIS IS NOT VENICELAND. Mieszkańcy Barcelony wyszli na ulice z transparentami THIS ISN'T TOURISM, IT'S AN INVASION.

Miast, które mają podobne problemy, jest dużo więcej. Ich mieszkańcy podkreślają, że wzrost ruchu turystycznego to także wzrost czynszów, wzrost przestępczości, więcej zanieczyszczeń, spadek poczucia bezpieczeństwa i poczucia więzi z miejscem zamieszkania. Dlatego miejskie władze szukają rozwiązań.

Dubrownik opracowuje aplikację, która pokaże najbardziej zatłoczone ulice. Wenecja i Amsterdam stawiają na detourism, czyli promowanie oddalonych od centrum rejonów miast. Majorka i Minorka chcą zakazać wynajmowania mieszkań i apartamentów bez licencji.

Mieszkańcy najpopularniejszych kurortów w Hiszpanii i Portugalii domagają się zakazu wynajmu mieszkań bez licencji. Na zdjęciu tłum na plaży w Barcelonie, 1 sierpnia 2018 r. (fot. Manu Fernandez / AP)

Julia Ratajczak, która od 14 lat mieszka na Majorce, mówi, że w Palmie, stolicy Balearów i Majorki, życie na osiedlach mieszkaniowych było systematycznie zakłócane. W dodatku ceny czynszów i nieruchomości rosły, więc na zakup mogli sobie pozwolić tylko ci, którzy chcieli kupić mieszkania z myślą o wynajmie.

- Mój znajomy Majorkanin szukał niedawno mieszkania, chciał się przeprowadzić. Wszystkie były koszmarnie drogie. I usłyszał: no wiesz, jak chcesz mieszkać w Palmie, to musisz płacić. Ale on mieszka w Palmie od dekad! Dlatego ludzie mają dość - tłumaczy Julia. - W Palmie pojawiają się napisy sprayem TOURIST GO HOME. Są protesty na lotniskach, demonstracje na ulicach. Dlatego nieopodal mojego domu, w barze dla lokalsów, właściciele powiesili kartkę TOURISTS YOU ARE VERY WELCOME, bo my przecież rozumiemy, że turyści chcą się u nas dobrze czuć.

Turyści w Palmie czuli się tak dobrze, że miejskie władze opracowały dla nich specjalny kodeks. Znajdują się w nim punkty, które mogą wywoływać uśmiech niedowierzania, między innymi zakaz chodzenia topless po ulicach, skakania z balkonów do basenów i zakaz wykonywania czynności seksualnych publicznie. Julia Ratajczak przyznaje, że punkty tego kodeksu wiele mówią o tym, co się dzieje na ulicach Palmy: - W dzielnicach popularnych wśród Brytyjczyków były organizowane konkursy na seks oralny. Poza tym turyści się rozbierają, łapią każdy promień słońca. Niedawno pod katedrą widziałam grupkę kilkunastu osób, opalały się na trawniku w skąpych bikini, obok walizki. Pewnie musiały się już wymeldować i czekały na samolot.

A skakanie z balkonów? Na Majorce ma to swoją nazwę: balconing. Jedni skaczą celowo, inni pod wpływem alkoholu tracą równowagę. Co sezon ginie kilka osób.

Turyści potrafią uprzykrzyć życie mieszkańcom nadmorskich kurortów. Na zdjęciu wieczór w popularnej wśród młodych Brytyjczyków miejscowości Magaluf na Majorce (fot. Shutterstock)

Od lipca tego roku Palma de Mallorca wprowadziła ograniczenia: zakazane jest wynajmowanie krótkoterminowe w tych budynkach, gdzie mieszkają stali mieszkańcy, można tylko w domach jednorodzinnych albo budynkach w całości przeznaczonych na wynajem. 

- Wynajmowanie przez Airbnb jest dla właścicieli mieszkań o wiele bardziej korzystne niż wynajem długoterminowy. Akurat nasza kamienica należy do jednej rodziny, wszyscy tu jeszcze płacimy czynsz w normalnej wysokości, adekwatnej do zarobków. Ale znam osoby, które musiały się wyprowadzić, bo opłata wzrosła im z 800 euro do 1500 miesięcznie - mówi Julia Ratajczak. - My też drżymy, że podniosą nam czynsz. Mamy zepsute drzwi, nie mamy światła na schodach, ale myślimy sobie, że lepiej tego nie zgłaszać właścicielom, bo może zarządzą podwyżkę i będziemy się musieli wyprowadzić?

Chodźmy na molo, chodźmy na plażę

Piątek, 20 lipca. Przed 6.00 rano na Monte Cassino jest kilka grupek, które usiłują wytrzeźwieć, jedne ciszej, inne głośniej. Ochroniarz ze Skweru Kuracyjnego kończy zmianę i kręcąc głową, opowiada, że regularnie ogląda pijane i naćpane nastolatki.

- To jest zgroza, co takim dzieciakom przychodzi do głowy. Żadnych hamulców. Drą się, zaczepiają ludzi, nie szanują nikogo.

- Ale Sopot nie jest tani, więc chyba to nie nastolatków jest tu najwięcej - zauważam i wtedy opowiada mi dowcip:

- Spotykają się dwie Norweżki, jedna mówi do drugiej: Słyszałam, że twój mąż stracił pracę, i co teraz? A ta druga: Nic, pojedziemy na urlop do Sopotu. Ten dowcip ma mi dać do zrozumienia, że do Sopotu przyjeżdża wielu Skandynawów. - Jak się porówna ceny w Norwegii i u nas, to widać, że stamtąd ludzie niezamożni mogą tu przyjechać do czterogwiazdkowego hotelu i na wszystko ich stać. Albo tacy Szwedzi. U nich same zakazy, choćby picia na ulicy. A tu? Wchodzą na plażę i od razu butelka w dłoni.

Sopocką plażę dzieli na pół najdłuższe molo w Polsce (fot. Jan Rusek / AG)

Sopocka plaża ma prawie pięć kilometrów długości. Na pół dzieli ją najdłuższe w Polsce molo. To właśnie w okolicach molo plaża jest najszersza i najbardziej zatłoczona. Ale nie z samego rana. Koło 7.00 jest już równo zagrabiona i wysprzątana, są tu tylko amatorzy porannego joggingu i wysoki mężczyzna w polówce. Ze słuchawkami na uszach i sitkiem w dłoni metodycznie przeczesuje piasek. Szuka monet. W sezonie jest na plaży prawie codziennie i z wykrywaczem metali chodzi przez dwie, trzy godziny. - Ludzie różne rzeczy gubią, z kieszeni im się to wysypuje - tłumaczy. - Pięć, dziesięć złotych na godzinę się zbierze. W weekendy więcej.

Po 8.30 zaczyna się większy ruch, zjawiają się rodzice z dziećmi, ratownicy zaraz zaczną dyżur.

O 11.00 już sporo ręczników. Słychać różne języki, skandynawskie rzeczywiście chyba częściej niż polski. Parawanów niewiele, nie ma też dmuchańców, parasole są, ale w stonowanych kolorach, miasto tego pilnuje.

Rodzina dwa plus dwa ze Śląska brodzi w morzu. Przyjeżdżają do Sopotu kilka razy w roku. Lubią Bałtyk, kiedyś jeździli do Władysławowa, ale za głośno, za tłoczno, za brzydko. Dziwi ich pytanie o to, czy myślą, że trudno jest żyć w kurorcie. - Są plusy i minusy życia w każdym mieście. U nas, na Śląsku, pełno aut i smog, wszędzie coś jest. A jak są turyści, to są i pieniądze przecież. Sopot żyje dzięki turystom - mówią.

20 lipca na sopockie molo wejdzie ich 9291. Jedną ze spacerujących tu osób jest Anna, która do Sopotu przyjeżdżała z rodzicami jako dziecko, a teraz przywozi swoje córki. - Wiem, co mówią o Spocie: lans i obciach. Ale tu się doskonale wypoczywa. Czasem trudno przejść przez Monte Cassino, ale wystarczy odbić uliczkę w bok i już jest inaczej. Są parki, place zabaw, jest kino, są ścieżki rowerowe, nie trzeba leżeć plackiem na plaży - tłumaczy. - Tu w galerii jest teraz świetna wystawa, "Żywioły i maski". Państwową Galerię Sztuki, o której mówi Anna, w ten piątek odwiedzi 79 osób. To nieco mniej od lipcowej średniej, która oscyluje wokół stu zwiedzających. Dla porównania - zimą do PGS przychodzi 30 osób dziennie.

Sopockie molo jest pełne turystów niezależnie od pory roku (fot. Damian Kramski / AG)

Kilka kroków stąd zaczyna się słynny Monciak, zatłoczony nawet kiedy pada deszcz. Co chwilę ktoś zachęca do zjedzenia "pysznej rybki" albo "gruzińskich pierożków". To centrum Sopotu, które nie zasypia, i nie chodzi tylko o kawiarnie i puby. Sklep z pamiątkami koło molo jest czynny od 9.00 do 22.00. Kilka minut przed 22.00 sklep Tiger też jeszcze jest otwarty, w środku widać kilka sylwetek. W butiku nieopodal dwie kobiety coś przymierzają. W pubach brakuje wolnych miejsc.

Do zakazu sprzedaży alkoholu jeszcze prawie cztery godziny, w sopockich sklepach nie można go sprzedawać od 2.00 do 6.00 rano. Z delikatesów wciąż ktoś wychodzi, kolejki do kas nie maleją. Sklep ma ustalony target: 1,9 miliona złotych miesięcznie. Za taką kwotę trzeba sprzedać towar, żeby pracownicy dostali premię. Inaczej zarobią 3000 złotych brutto. Na razie udało się raz. Jak się wyrabia taki target? - Cały sklep musi być zatowarowany - tłumaczy Natalia. - Wszystkie półki muszą być pełne, wszystkie cenówki na miejscach, wszystkie hity dnia, czyli te specjalne kolorowe ceny.

Natalia jest z Oliwy, jej kolega z Sopotu. Mieszka na obrzeżach, więc żyje mu się całkiem dobrze. Ale kiedy na 5.00 idą do pracy, widzą, co się dzieje na Monte Cassino. - Brud, smród, krzyki, wszędzie śmieci. Na tej ulicy prawie nie ma normalnych mieszkań, bo tu się nie da żyć.

Aaaaapartament wynajmę z widokiem

Z badań przeprowadzonych przez sopocki magistrat wynika, że 10% sopocian ma w mieście drugie mieszkanie. Grażyna wynajmuje kwatery od 40 lat, jej rodzice też wynajmowali. Jeszcze w czasach, gdy przyjeżdżali letnicy i mieszkali przy rodzinie, razem z nią jedli posiłki. Dziś Grażyna ma na wynajem dwa mieszkania. Za mniejszy apartament bierze 200 złotych na dobę, za trzypokojowy naprzeciwko - minimum 300. Sama mieszka obok. Może więc zareagować na zbyt głośnych turystów. - Chociaż teraz to mało kto słucha. Ludzie przyjeżdżają na wakacje, płacą i nie życzą sobie, żeby ktoś im uwagę zwracał - wzdycha. - Inna rzecz, że jak właściciel jest na miejscu, to bardziej się pilnują. Czasem się trafia ktoś nieuprzejmy albo z pretensjami, ale żeby burdy czy krzyki, to sobie nie przypominam. Ja wynajmuję trochę dalej od centrum, to nie przyjeżdżają tacy imprezowi goście, raczej rodziny, pary.

Piotr, mieszkaniec kamienicy z banerem, której zarząd nie zgadza się na wynajem krótkoterminowy, mieszka na piętrze, na którym jest apartament bezobsługowy. Wchodzi się tam bez kluczy - na drzwiach jest skrzynka z kodem, który otwiera drzwi. - Jest też wynajmowane mieszkanie na parterze, ale jego właściciel przyszedł, przedstawił się, zostawił numer telefonu, powiedział, że mieszka w pobliżu, można do niego dzwonić - tłumaczy Piotr. - A o tym, że naprzeciwko też jest apartament dla turystów, dowiedzieliśmy się, kiedy zaczęliśmy widywać na klatce schodowej ludzi z alkoholem i balonami. To mieszkanie jest również wynajmowane na doby, wieczory kawalerskie się tu odbywają. Wprowadza się czterech panów, idą w miasto, nad ranem wracają z kilkoma paniami. Co tydzień impreza, krzyki, śpiewy, regularnie wzywamy policję. Kiedyś przed północą ktoś się do żony dobijał. Mnie akurat nie było w domu, a to były panie z naprzeciwka, okazało się, że światło im zgasło i waliły do drzwi, żeby im w tej chwili to światło włączyć.

Zobacz wideo Ocieplenie klimatu zaszkodzi Bałtykowi. "Nie będzie lazuru. Może być nieprzyjemnie pachnąca, brunatna ciecz"

Pytam w urzędzie miasta o uchwałę wspólnoty z kamienicy z banerem. Czy ma jakąś moc prawną, czy jest raczej wyrazem desperacji? Magdalena Czarzyńska-Jachim: - Te apartamenty to nie jest szara strefa. Są wynajmowane legalnie, podatki są płacone. My byśmy bardzo chcieli wzmocnić kontrolę właścicielską. Tak jak restaurator musi brać odpowiedzialność za to, jak się ludzie zachowują w jego ogródku, tak właściciel apartamentu musi wziąć odpowiedzialność za to, jak się zachowują jego goście i czy przestrzegają norm ustalonych w danej wspólnocie. I już mamy sygnały, że takie inicjatywy są i niektóre firmy wynajmujące zatrudniają ochronę. Ale nie wszędzie tak jest, dlatego póki nie mamy narzędzi, możemy zachęcać do interweniowania na policji albo u właściciela.

Piotr jest sceptyczny. - Gdyby to na przykład byli studenci, ktoś, kto wynajmuje przez dłuższy czas, to można by próbować się dogadać, ustalić jakieś zasady, ale z kim tu się dogadywać, jeśli wynajmujący zmieniają się czasem trzy razy w tygodniu, a właścicielka nie odbiera telefonu?

Za tygodniowy pobyt w apartamencie dwu- lub trzypokojowym w centrum Sopotu trzeba średnio zapłacić od trzech tysięcy złotych wzwyż. W hotelach jest drożej.

Ceny noclegów w Sopocie rosną z roku na rok. Na zdjęciu najbardziej znany i jeden z najdroższych hoteli w Sopocie - Sofitel Grand Sopot (d. Grand Hotel) (fot. Damian Kramski / AG)

Dobrodziejstwo inwentarza

Mały, ale atrakcyjny. I to nie dla turystów, tylko dla mieszkańców - tak oceniono Sopot w rankingu "Europolis. Zrównoważony rozwój miast" przygotowanym dwa lata temu przez Politykę Insight. Opracowany na zlecenie Fundacji Schumana i Fundacji Konrada Adenauera raport szeregował polskie miasta na prawach powiatu pod względem jakości życia. Na pierwszym miejscu była stolica, tuż za nią uplasował się Sopot.

- Sopot jest miastem dobrym do mieszkania - podkreśla prezydent Karnowski. - Jest bardzo zielony, ma czyste powietrze, bardzo dobrą wodę, jest uzdrowiskiem, mamy bardzo dużo wydarzeń kulturalnych, jedną z najlepszych bibliotek w Polsce, trzy teatry, galerie sztuki. Taka infrastruktura kulturalna w tej wielkości mieście to jest rzadkość. Miasto stać na to także dzięki dochodom z turystyki.

- Dobrze się w Sopocie żyje - mówi z przekonaniem Grażyna. - I nie dlatego, że z turystów. Bo pełny sezon to jest u mnie dwa miesiące. Do pracy też trzeba chodzić. Ale dobrze się żyje. Małe miasto, wszystkich się zna, wszędzie blisko. W centrum w sklepach jest drogo, ale tu nikt prócz turystów nie kupuje.

Sopot lubi też Tymon. Mieszka tu całe życie, już prawie 30 lat. Od jakiegoś czasu nie w centrum, tylko na osiedlu Kamienny Potok, blisko lasu. - Sopot zawsze był w sezonie zatłoczony, zawsze na Monciaku było głośno. Ja się śmieję, że kiedyś wracałem do domu w nocy przez Polskę i całą drogę było ciemno. I nagle jasność. To był Monciak. Ale mi to nie przeszkadza, lubię Sopot, mam tu wszystko, czego potrzebuję.

Pytam, czy turyści dają się we znaki. - Mnie nie przeszkadzają. Jedyne, co mnie denerwuje, to przerabianie mieszkań. W Sopocie jest dużo pięknych kamienic, mieszkania mają dużą powierzchnię. Ludzie to kupują z myślą o biznesie, niskim kosztem przerabiają na kilka mniejszych mieszkań, obniżają sufity, stawiają jakieś ścianki. No i czasem turystom brak wyobraźni, jeśli chodzi o parkowanie.

Pełen restauracji, kawiarni i sklepów Monciak zawsze przyciągał turystów (fot. Renata Dąbrowska / AG)

Magdalena Czarzyńska-Jachim podkreśla, że w mieście takim jak Sopot trzeba czujnie reagować na potrzeby różnych grup. Nie wyganiać turystów i ułatwiać życie mieszkańcom. - Staramy się minimalizować te uciążliwości związane z ruchem turystycznym. Mamy parking buforowy przy ERGO Arenie, zachęcamy do zostawienia tam samochodów. Prowadzimy akcje wizerunkowe, np. 'Turysto, szanuj Sopot', taki rodzaj savoir-vivre'u dla przyjezdnych, po polsku, po angielsku, na ulotkach podajemy numery do straży miejskiej i na policję.

- Są też nocne kolejki, żeby można było z Sopotu wyjechać - dodaje Jacek Karnowski. - Kiedyś ludzie z Trójmiasta przyjeżdżali się bawić i zostawali do rana, do pierwszej kolejki. Teraz one jeżdżą co pół godziny albo co godzinę. No i Literacki Sopot czy Sopot Classic - to są wydarzenia, którymi staramy się kształtować klimat tego miasta.

Bawialnia Trójmiasta

Piotr pochodzi z Gdańska, jego żona z Warszawy. Kiedy prawie dwie dekady temu decydowali się zamieszkać w Sopocie, właśnie klimat miasta ich tu przyciągnął. Doceniali to, że Sopot jest "wioską" otoczoną metropolią. Że blisko stąd do lasu i że z okna widać morze. Mieli jednak świadomość, że będą żyć w popularnym kurorcie. - Mniej więcej wiedzieliśmy, z czym to się wiąże. Nam się wydawało, że dwa, trzy miesiące można jakoś przecierpieć wzmożony ruch turystów na ulicach. Ale to już nie są dwa miesiące, przez okrągły rok mamy przypadkowych ludzi na klatce i przez ścianę. Sopot nie tylko w sezonie jest głośny. Jest bawialnią dla Trójmiasta, nieważne, czy to lipiec, czy listopad.

W kamienicy z banerem są cztery kondygnacje, osiem mieszkań. Dwa wystawione na sprzedaż: pierwsze ma ponad 100 metrów, kosztuje prawie 1,7 miliona złotych. Drugie - pechowy apartament z wejściem na kod - to salon z aneksem i dwiema sypialniami. Cena: prawie milion. W sąsiednich kamienicach wiele mieszkań szuka nabywców. W niektórych ogłoszeniach jest informacja: "doskonałe dla miłośnika urokliwego kurortu, a także świetna inwestycja na najem krótkoterminowy".

Sopot stał się centrum rozrywki dla całego Trójmiasta (fot. Kamil Gozdan / AG)

Ceny nieruchomości w centrum Sopotu są tak wysokie, że właściwie kupują je tylko ludzie, którzy myślą o inwestycjach. - I to jest rzecz, która mi trochę przeszkadza - przyznaje po namyśle Tymon. - Kiedy większość mieszkań jest wynajmowana, miasto przestaje być żywe, mieszkańcy czują się obco, są mało zaangażowani. Bo to, że na ulicach jest tłum, to jeszcze nie znaczy, że miasto jest żywe.

Mieszkańcy kamienicy z banerem skrzyknęli się i przyjęli uchwałę wspólnoty. Może ona nie ma mocy prawnej, ale jest wyraźnym komunikatem: chcemy mieć wpływ na miejsce, w którym żyjemy. - My nie chcemy turystów wyrzucać - zastrzega Piotr. - Ja rozumiem, że ktoś jest na wakacjach, zapłacił, chce się zrelaksować. Tylko że ja się zrelaksować nie mogę. Nigdy nie wiem, kto jest tam za ścianą i co mu przyjdzie do głowy. Nie wiem, jak noc będzie wyglądała. Dlatego ten baner. My się tak bronimy, bo trzeba się bronić. Powinny być jakieś prawne regulacje, które choć trochę uwzględniałyby prawa mieszkańców i separowały biznes turystyczny. Boimy się, że będzie się trzeba wyprowadzać z miejsca, które jest nasze. A jak my wszyscy się wyprowadzimy, to kto tu zostanie? Kto będzie tworzył to miasto? Turyści są przecież na chwilę.

Olga Gitkiewicz. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, koordynatorka w projekcie "Miasto Archipelag". W 2017 r., nakładem wydawnictwa Dowody na Istnienie, ukazała się jej pierwsza książka "Nie hańbi" o realiach polskiego rynku pracy.