
Wspólnota to obecnie inna nazwa raju utraconego, do którego mamy jednak nadzieję powrócić, a więc gorączkowo szukamy dróg mogących nas doń doprowadzić - Zygmunt Bauman
Zaczęło się od tamtego podwórka w Szczecinie. Sprawa była głośna w mieście, choć właściwie typowa. Przedwojenna, pamiętająca jeszcze Niemców kamienica. Od frontu mieszkają ci, którzy zdołali swoje mieszkania wykupić. Oficynę zajmują lokatorzy komunalni i socjalni. Na trzecim piętrze dziewczyna na wózku inwalidzkim - po tym, jak jakiś naćpany typ rozwalił ją i jej samochód w centrum miasta.
Płot
Podwórko mieli wspólne. Po kilku betonowych schodkach wychodziło się z niego na piaszczysty plac pełen garaży i śmietników. Pokłócili się o ten kawałek betonu. Że niby ci z oficyny, przechodząc na ulicę, robią syf. Ci od frontu wyremontowali sobie klatkę schodową i bramę, a potem postawili na podwórku płot. - Żeby ta patologia nam się tu nie szwendała - mówił mi jeden z mieszkańców wyremontowanej części domu.
Po obu stronach płotu wrzało. Część mieszkańców została nim odcięta od ulicy. Żeby się wydostać, musieli chodzić naokoło. Przez ten plac z garażami, który po każdym deszczu zamieniał się w błotnisty tor przeszkód. Dziewczyna na wózku o wydostaniu się na zewnątrz nie mogła już nawet marzyć.
Płot był wysoki, masywny. Przecinał podwórko w nienaturalny sposób. Brakowało tylko zwojów drutu ostrzowego i byłoby jak na granicy. Manifestacyjnie wręcz wyznaczał linię podziału. Kaleczył przestrzeń. I kaleczył wspólnotę.
- A te doniczki, kwiatki, ta ławeczka? Kto to tu postawił? - zapytałem kobiety wychodzącej z tej "gorszej" części budynku. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- A to ma jakieś znaczenie? My to tu mamy, żeby tak smutno nie było. I żeby można było gdzieś usiąść. Wie pan, mi to się nawet wydaje, że jak oni nas tak odcięli tym płotem, to my tutaj ze sobą jakby ciut bliżej jesteśmy. Nie że blisko, bliżej. Mniej daleko.
Czymś niebywale przypadkowym i bezplanowym jest takie zbiorowisko domów, podwórz , placów, skwerów, ogrodów i ogródków. Właściwie z miasta zna się tylko niewielki procent odkrytych dla oka przechodnia powierzchni "komunalnych", perspektyw ulic obramionych schodkowatą linią fasad domów i jest się zaskoczonym, kiedy jakieś sprawy zaprowadzą w środku znanego kręgu budowli na jakieś podwórze lub piętro, gdzie pojawia się przed zdumionymi oczami egzotyka niewidzianego nigdy z ulicy miejsca. To tak jak ze znanymi twarzami, które kryją za sobą czeluście dziwaczne i frapujące, kiedy przez kaprys przypadku znajdziemy się poza ich zwykłym dniem.( Zygmunt Haupt, "Baskijski diabeł")
Podwórko
- A co pan tu tak fotografuje? To pytanie wraca jak refren za każdym razem, gdy znajdę się za kulisami miasta. Aparat je prowokuje. Długo nie znałem na nie dobrej, przekonującej odpowiedzi. Najpierw chodziłem tam niemal nieświadomie. Coś mną powodowało, że zaglądałem w każdą otwartą bramę. Odwiedzając jakieś miasto po raz pierwszy, włóczę się po prostu bez specjalnego celu jego ulicami. I, gdzie tylko się da, wchodzę na podwórka. Lubię sobie czasem po prostu popatrzeć na ulicę od drugiej strony.
Podwórka dają wgląd w miasto bez makijażu. Już sama ich dostępność wiele mówi. Otwarte są zwykle w miastach i dzielnicach biedniejszych. Na poznańskiej Wildzie ( tam gdzie według Grabaża z Pidżamy Porno "mieszka Szatan" ) łatwiej zobaczyć zaplecze niż powiedzmy na szybko gentryfikującym się górnym Łazarzu czy spokojnym Grunwaldzie.
Poniżej zamieszczamy interaktywną mapę z podwórkami i meblami podwórkowymi z całej Polski w obiektywie Filipa Springera. Najedź kursorem na mapę, wybierz miejsce, które chcesz obejrzeć. Aby zobaczyć duże zdjęcie, kliknij w miniaturkę:
Infografika: Michał Gostkiewicz/Arkadiusz Gadaliński
Warszawska Praga miłośnikowi podwórek zaoferuje więcej niż Powiśle czy Górny Mokotów. W Wałbrzychu łatwiej o podwórko niż we Wrocławiu. Trudno nie odnieść wręcz wrażenia, że wraz ze wzrostem zamożności mieszkańców podwórko z domeny publicznej i otwartej przechodzi do prywatnej, zamkniętej. I jednocześnie pustoszeje.
Kiedy nie można wchodzić na podwórko
Czasem aż strach było wchodzić. Z bramy wiało czystym złem. W śródmieściu Włocławka, na wałbrzyskim Sobięcinie, w Piotrkowie w starej dzielnicy żydowskiej. Wypracowałem więc procedurę, która miała mi dawać poczucie bezpieczeństwa.
Po pierwsze: fotografować raczej rano, w południe, w środku tygodnia. Unikać piątkowych i sobotnich wieczorów.
Po drugie: nie wchodzić do bram, przy których ktoś stoi - na przykład ziomki z piwem. Zawsze przecież można wrócić.
Po trzecie: przed wejściem na podwórko obejrzeć klatki schodowe - czy tam nie ma ziomków. I w ogóle co się tam dzieje.
Po czwarte: mieć pewność, że nikt za mną nie idzie.
Po piąte: zawsze rozglądać się za alternatywną drogą wyjścia. No, ale nie zawsze była.
Po szóste: na podwórku nie kryć się z fotografowaniem. Grać w otwarte karty - tak żeby każdy widział, co robię i że nie mam nic do ukrycia. Ludzie sprzeciwiający się fotografowaniu zwykle wcale nie mają nic przeciwko. Oni chcą mieć tylko kontrolę nad tym, co się dzieje.
W końcu dopisałem siódmy punkt: wyrzucić procedurę do kosza, bo nie ma się czego bać.
Fotografuję takie miejsca od czterech lat. Nie zliczę, ile serdecznych rozmów odbyłem przy tej okazji. Nie pamiętam choćby jednej sytuacji, w której poczułem się zagrożony.
Ławeczki
Potem była ta sprawa z panią Marią. Mieszka na jednym z warszawskich osiedli. Jakiś czas temu chciała w ramach budżetu obywatelskiego ustawić tam ławki. - Bo seniorzy, których u nas coraz więcej, nie mają gdzie usiąść - tłumaczyła mi przez telefon. - Przydałoby się kilka takich postawić. Ja mam chore biodro, nawet w drodze do sklepu potrzebuję przysiąść na chwilę. Ale nie ma gdzie.
Sama znalazła w internecie odpowiednie obrazki, skleciła w edytorze tekstów wniosek, zebrała podpisy wśród sąsiadek. Chodziło o takie ławeczki, żeby panie miały gdzie usiąść i pogadać. Brakowało im tego. Spółdzielnia odrzuciła jednak ich prośbę. Argument? Że takie meble miejskie przyciągają element niepożądany - pijaków, włóczęgów, bezdomnych albo głośno zachowującą się młodzież. Ławeczek na osiedlu więc nie ma, a pani Maria może zamienić kilka słów z koleżankami na stojąco. Na przykład w kolejce do kasy.
Ławka jako źródło problemów - można o tym osobną książkę napisać. Władze Poznania przez całe lata wzbraniały się przed ustawieniem ławeczek na jednej z głównych ulic, bojąc się najazdu "elementów niepożądanych". W końcu uległy, miasto jakoś przetrwało.
Drzewka
- Zaczęło się od drzewek - mówił, dopalając papierosa. To było w Wałbrzychu, w samym centrum miasta, rzut kamieniem od magistratu. Trafiłem tam jak zwykle przez przypadek. On siedział na prowizorycznym drewnianym zydlu i próbował wyjąć kleszcza nieskończenie cierpliwemu buremu kundlowi.
- Sadziłem za każdym razem, gdy mi się syn rodził. Trzy drzewka, trzech synów. Wszyscy już stąd wyjechali. Ale innym dzieciaki ciągle się rodziły. Pomyślałem, że jakoś wokół tych moich drzewek posprzątam, ogarnę. Żeby było przyjemniej.
Na murze namalował jakieś drzewa, słońce, niebo. Gdzie indziej bramkę, żeby można było postrzelać. Jakoś się tak sympatyczniej zrobiło. Sam kiedyś grał w wałbrzyskim Górniku.
- Bez piłki nie ma podwórka - tłumaczył. - A bez podwórka nie ma domu.
Wspólnota
Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, co mnie tak naprawdę tam - w podwórku - przyciąga. To nie o przestrzeń chodziło, choć ta w swym zaniedbaniu i surowości była fotograficznie atrakcyjna. Z maniacką wręcz dociekliwością poszukiwałem jednak na zapleczach miasta miejsc, które budują wspólnotę. Chodziło o ślady tej potrzeby, żeby jednak pobyć razem. Kiedyś służyła temu przyzba - to miejsce przed wiejską chatą, gdzie w pogodne dni toczyło się życie domu. Na przyzbie się przysiadało (i kto może nadal przysiada), by odpocząć, porozmawiać, popatrzeć, co dzieje się w okolicy, by być na bieżąco. Być może nawet przyzba w czasach przedtelewizyjnych zastępowała telewizor.
To właśnie na tych biednych zapleczach domów niegdyś czynszowych ubogich dzielnic polskich miast znalazłem dowody, że wspólnota jeszcze nie umarła. Bo przecież łatwo w nią zwątpić, widząc kolejne płoty i mury powstające w naszych miastach. Pracując nad "Wanną z kolumnadą " odwiedziłem prawie trzydzieści osiedli grodzonych w całej Polsce. Chciałem sprawdzić, czy naprawdę są strzeżone. Nie były. Nie miałem żadnych problemów, by wejść na ich teren, fotografować, rozmawiać z ludźmi (mimo że nie byli zbyt chętni do rozmowy).
Płoty stanowiły iluzoryczną barierę, dawały pozór bezpieczeństwa. Ale było tam coś jeszcze. Wystarczy pojechać na słynną Marinę Mokotów, pierwsze tak luksusowe osiedle grodzone w Polsce. Albo wślizgnąć się na teren grodzonych apartamentowców na Powiślu. Tam też są ławki - z dobrego drewna i oksydowanego metalu. Stoją tak, by broń Boże nie dało się pogadać z kimś obok. Żeby jeden człowiek drugiemu nie przeszkadzał...
Meble podwórkowe
W nich cała nadzieja. Jest ich zdumiewająco dużo. Niekiedy to po prostu deska położona na cegłach, czasem siedzisko od biurowego fotela, taboret, ogrodowe krzesło. Albo takie wyrwane z jakiegoś większego zestawu, który już dawno trafił na opał. Są na wyposażeniu niemal każdego podwórka. Czasami ukryte w jakiejś komórce, skrytce pod schodami, w garażu. Innym razem wystawione dumnie - tak żeby każdy widział.
Ale ten katalog nie składa się tylko z pojedynczych siedzisk. Czasami to całe komplety - ławki, stoły, bujane (niegdyś) fotele, a nawet kanapy, pufiaste fotele, pseudoskórzane narożniki. Zdarza się też, że podwórka zastawiane są całymi kompletami mebli ogrodowych (podwórkowych?). W misternie przemyślanych układach, z płotkiem, parasolem, moskitierą albo baldachimem. Przestrzeń podwórka zostaje dzięki nim oswojona i udomowiona. Pochodzą zwykle z odzysku, tutaj dostają nowe życie. Budują ekwiwalent wiejskiej przyzby w środku miasta.
- A co pan tu tak fotografuje? - gdy dziś słyszę to pytanie, wiem już dokładnie, co odpowiedzieć.
- Takie miejsca, gdzie ludzie sobie przysiadają, żeby pobyć razem - mówię. - One są absolutnie bezcenne.
Książki Filipa Springera można kupić w Publio.pl>>>
Filip Springer . Reporter, fotograf, wsp ół pracuje z " Du ż ym Formatem " , " Polityk ą" , " Tygodnikiem Powszechnym " . Autor ksi ąż ek reporterskich po ś wi ę conych przestrzeni, mi ę dzy innymi " Zaczynu. O Zofii i Oskarze Hansenach " (Karakter) oraz " Wanny z kolumnad ą . Reporta ż y o polskiej przestrzeni " (Czarne), " 13 Pi ę ter " (Czarne) i " Ksi ę gi zachwyt ó w " (Agora SA). Stypendysta Fundacji Herodot im. Ryszarda Kapu ś ci ń skiego.