
Najspokojniejsze lotnisko świata
Zacznijmy od przedmieść, a dokładniej: od znajdującego się na południowy wschód od centrum portu lotniczego. Radom pozazdrościł największym miastom w Polsce i od 2014 roku może się poszczycić własnym lotniskiem. No, może "poszczycić" to nie do końca odpowiednie sformułowanie.
Tutejszy port z miejsca stał się wdzięcznym tematem żartów. No bo jak to brzmi: "Lotnisko w Radomiu"? Kto w ogóle chciałby tam latać? Zresztą fakty nie kłamią. Ów przybytek jest bodaj najbardziej opustoszałym miejscem tego typu w całym kraju. Pomysł zbudowania portu lotniczego w Rzeszowie, owszem, wydawał się kuriozalny. Wystarczy jednak rzucić okiem na statystyki, żeby zorientować się, że władze stolicy Podkarpacia miały rację. Stopniowo zwiększająca się liczba pasażerów oraz miejsc, do których można stamtąd polecieć, mówią same za siebie. Dla porównania: w zeszłym roku w Rzeszowie obsłużono 645 tysięcy podróżnych. W Radomiu: 500.
Wjeżdżamy na parking, po którym z mozołem przemieszcza się elka. To świetne miejsce dla niedoświadczonych kierowców. Ruch samochodowy bowiem niemalże tu nie istnieje. Kilka aut (należących prawdopodobnie do pracowników lotniska) i my. Na horyzoncie świeża trawa i ani pół samolotu. Trzeba mieć spore szczęście, żeby na nie trafić. Lotnisko w najlepszym wypadku obsługuje zaledwie kilka kursów dziennie. Z Radomia można dostać się do Wrocławia, Gdańska, Pragi i Berlina. Bywają dni, w których startuje stąd jeden samolot (w soboty natomiast ruch kompletnie ustaje).
Wewnątrz świeżo, higienicznie i rzecz jasna pusto. W hali lotniska znajduje się jeden kiosk i jedna kawiarenka. Obsługa portu wygląda jak wyrwana z zimowego snu. Widok ludzi wyraźnie wprawia ich w skonfundowanie. Mam ochotę podejść i zapytać, czy zawsze jest tu tak spokojnie, ale nie chcę wyjść na złośliwca, który przerywa odpoczynek.
Ruszamy w stronę miasta, przejeżdżając obok "majestatycznych" pastelowych bloków. Mijamy jeszcze samochód należący do ochrony lotniska - prawdopodobnie najmniej zapracowanych ludzi w całym Radomiu. A więc ta beka nie wzięła się znikąd - myślę.
Specyficzny stan umysłu
Parkujemy w okolicach rynku. Przynajmniej tak wynika z mapy. Po lewej stronie posępny zakład pogrzebowy Exodus, po prawej natomiast pełniący te same usługi Hades. Mało zachęcające powitanie. Nie ma się jednak co zrażać. W końcu historyczne centra, choćby i nawet wchodziły w skład miast całkowicie paskudnych, niemal zawsze mają w sobie sporo uroku.
Przemykamy obok okupowanego przez lokalsów pubu U Jana i już jesteśmy w rynku. Nie wskazuje na to jednak nic poza tabliczką z nazwą ulicy i Google Maps. To zupełnie zaniedbany plac z rozsypującymi się kamieniczkami, niepamiętającymi już nawet czasów swojej młodości. Choć niemal w całości wyłożony jest kostką brukową, w niektórych miejscach jakby jej zabrakło, przez co rynek straszy wypełnionymi piaskiem szczerbami.
W centralnym punkcie: pomnik Czynu Legionów. Gdzieś w tle dzieciaki grają w tzw. siatkonogę. Nieliczne ławeczki są zajęte przez starsze osoby oraz mocno wprawionych już w rozrywkowy nastrój tutejszych.
Na jednej z pierzei rynku - nijak nieprzystające do całości obrazka Muzeum im. Jacka Malczewskiego. Na przeciwległej ścianie: neorenesansowy ratusz. Stężenie alkoholu w powietrzu - około 38 procent i na oko ani jednego turysty.
Blisko nas parkuje biały opel astra. Wewnątrz pan w tzw. sportowej odzieży, obok jego oblubienica. Pan odbiera telefon od swojej mordeczki , po czym rusza z piskiem ku sprawom ważniejszym niż niedzielny relaks.
Nie wiemy, jakim stanem umysłu jest Radom, jest to jednak stan, ujmijmy to delikatnie, specyficzny.
Nadbałtycki kurort bez morza
Ruszamy dalej, osłupieni marazmem radomskiego rynku. Zresztą nie ma się co czepiać. Jak przystało na miasto będące "stanem umysłu", kwestia historycznego centrum jest tu nieco bardziej skomplikowana. Owszem, to tu znajdowało się kiedyś tzw. Stare Miasto, centrum zostało jednak przesunięte nieco na wschód. Dlatego też rynek i okolice, pełne mieszkań komunalnych, w których - jak dowiedziałem się od mieszkańców - rezydują w dużej mierze dość krewcy i niebezpieczni obywatele, zostały przez władze kompletnie zaniedbane i straszą przyjezdnych.
Ruszamy w stronę ulicy Żeromskiego, głównego deptaka w mieście, pełniącego funkcję prawdziwego starego centrum. Ulica Rwańska, przez którą przechodzimy, ma w sobie mniej więcej tyle uroku co rynek. O ironio, znajduje się tu jedna z dwóch placówek Centrum Informacji Turystycznej. Przypomina mi się grafika , na którą trafiłem wcześniej na Facebooku. Całkiem słusznie: choć jest niedzielne wczesne popołudnie, punkt jest zamknięty.
Smutek i stagnacja, której przed chwilą doświadczyliśmy, każą sądzić, że Radom jest miastem zbudowanym jakby na Księżycu. Za chwilę sytuacja jednak się odmienia. Przechodzimy obok pomnika Lecha i Marii Kaczyńskich, którego formy, przez szacunek dla zmarłych, nie będę komentował. Jesteśmy już na Żeromskiego. Akurat trwa Festiwal Sztuki Ulicznej. Bębniarze, tancerze, iluzjoniści, kataryniarz z siedzącą na ramieniu arą.
Atmosfera fiesty i wypoczynku. Dzieciaki wymachują radośnie wypełnionymi helem balonikami z wizerunkiem Minionków, wiruje różowa wata cukrowa, w powietrzu czuć słodki zapach ciasta na gofry. Trudno się przecisnąć, tym bardziej że każdy krok grozi zderzeniem z gokartami, które można wypożyczyć nieopodal.
Atmosfera zmienia się diametralnie, jakbyśmy przeszli na Rwańskiej przez drzwi do innego wymiaru. Ulica Żeromskiego przypomina nadbałtycki kurort, wciśnięty pomiędzy szpaler całkiem urodziwych dziewiętnastowiecznych kamieniczek. A więc zależnie od preferencji - pełna błogość lub kompletny koszmar. Niezależnie od osądów: ktoś tutaj mieszka.
Wszystko przez "Chytrą Babę"?
Choć warunki do rozmowy nie są najlepsze (za naszymi plecami koncert daje właśnie grupa bębniarzy), staram się zasięgnąć informacji u mieszkańców. Dyskretnie, z odpowiednią dozą delikatności. W końcu nikt nie lubi pytań w rodzaju: "Ej, czemu z was się tak wszyscy śmieją?"
Zaczynam od dwóch nastolatków, którzy przystanęli tu na chwilę, by obserwować uliczne zamieszanie. Są uprzejmi, choć wyraźnie niezadowoleni. Najwyraźniej przerabiali to już wiele razy. Zaczyna wyższy z nich: - No tak, w kółko coś się o nas mówi. Kiedyś więcej się wspominało o Sosnowcu, Wałbrzychu. Teraz tylko: Radom, Radom, Radom. W sumie to trochę przykre, bo miasto nie jest najgorsze . To ważne: w końcu licealiści prezentują zwykle postawę w rodzaju: "Tylko zrobię maturę i wyjeżdżam z tej dziury".
Drugi z nich, wyżelowany chłopak w adidasach, dodaje: - Też nie wiem w sumie, skąd się to wzięło. Miasto jak miasto, nie jest jakieś najmniejsze lub najbrzydsze . Pierwszy doznaje jednak olśnienia: - Boże, wiem, kiedy to się tak naprawdę zaczęło. Chodzi o "Chytrą Babę z Radomia". Wcześniej właściwie nikt o nas nie wspominał, ale od tego czasu... masakra .
Niezorientowanym w kwestiach internetowych mód i wszelkiej maści memów należy się wyjaśnienie. W 2012 roku w Radomiu zorganizowano miejską wigilię. Uczestnicy mieli do dyspozycji poczęstunek i napoje. Jedna z pań obecnych przy wigilijnym stole poczekała na swoją kolej i zabrała ze sobą aż trzy butelki napoju, prawdopodobnie wbrew oczekiwaniom organizatorów. Zdarzenie zarejestrowały kamery . - Słyszałem, że ona to brała dla jakichś krewnych czy coś. W sumie możliwe - stwierdził jeden z chłopaków. Internet, jak to zwykle bywa, okazał się jednak bezlitosny. Zdarzenie zaowocowało serią grafik i przeróbek, a do Radomia, być może już na dobre, przylgnęła etykieta stolicy "cebulactwa".
Pomnik Sashy Grey
Radom, jako znak tego, co podłe i gorsze, zyskał sobie w internecie sporą popularność. Uwagę przykuwa facebookowy fanpage " Polska Radomiem Europy ". Przed wyjazdem na Mazowsze wysłałem właścicielowi strony prywatną wiadomość. Chciałem dowiedzieć się, co to tak naprawdę znaczy "Radom Europy" i jakie skojarzenia spowodowały, że fanpage ma taką, a nie inną nazwę.
Jak się dowiedziałem: Tego hasła oczywiście nie można traktować do końca poważnie, jednak w świadomości wielu ludzi Radom funkcjonuje jako miasto, w którym żyje duża liczba dresiarzy, kiboli, chuliganów. Sam, będąc tam kilkakrotnie, napotykałem na dość dziwaczne sytuacje z nimi związane. Również moi znajomi pochodzący z Radomia nigdy nie zaprzeczali, że panowie w sportowych ubraniach i białych czapeczkach stanowią znaczący element krajobrazu tego miasta .
Na fanpage'u można znaleźć rozmaite żarty z szeroko pojętej Polski B. Zamieszczone zdjęcia i grafiki nie pochodzą rzecz jasna tylko i wyłącznie z drugiego pod względem wielkości miasta w województwie mazowieckim. - Absurdalne rzeczy dzieją się praktycznie w każdej części naszego kraju, tym samym podważając sens traktowania stereotypów w całkowicie poważny sposób - mówi admin strony. Przeniesienie ciężaru z gruntu lokalnego na ogólnokrajowy zapala pewną lampkę.
O tym jednak później. W międzyczasie przychodzi mi na myśl inicjatywa, o której głośno było kilka lat temu. Mowa o zamiarze wybudowania w Radomiu pomnika Sashy Grey, znanej gwiazdy porno. O absurdalnym pomyśle pisano między innymi w polskiej edycji "Playboya". Idea znalazła prawie osiemnaście tysięcy zwolenników.
Choć spodziewałem się, że adminem fanpage'a Komitet budowy pomnika Sashy Grey w Radomiu jest osoba, która posłużyła się nazwą miasta dla żartu, okazuje się, że mam do czynienia z rodowitym radomianinem. Gdy pytam o stereotypy związane z jego miejscem pochodzenia, odpowiada: - Każde miasto ma jakąś chytrą babę. Sam Radom natomiast to miejsce jak każde inne . Dodaje jednak, że sporo winy za dość kiepski PR miasta ponoszą sami mieszkańcy: - Gdy radomianie mają gości, to omijają miejsca, które powinni im pokazać, szerokim łukiem. Wiesz gdzie ich zabierają? Na zapiekanki na ulicę Moniuszki, gdzie "sprzedaje" się historie o tym, jakie to klasyczne miejsce z trzydziestoletnią tradycją.
"Jak Warszawa się śmieje, to wszyscy podłapują"
Rezygnujemy jednak z zapiekanek i wybieramy jedną z pobliskich spaghetterii. To, co nam serwują, okazuje się jednak dość fantazyjną interpretacją kuchni włoskiej. Całość nurza się w zawiesistym sosie, w skład którego wchodzi zielony groszek. Na ladzie stoją rzędem słoiczki z podziurawionymi wieczkami. To pojemniki na przyprawy. Najprawdopodobniej miały sprawić, że poczujemy się tu nieco bardziej swojsko. Nic z tego. Opuszczamy lokal z niepokojem w żołądkach.
Choć w okolicy znajduje się kilka godnych uwagi zabytków w rodzaju klasztoru Bernardynów, postanawiamy pozwiedzać miasto trochę na opak. Konsultuję się z pochodzącą stąd znajomą w sprawie miejsc, które niekoniecznie pasują do stereotypu Radomia.
Nie należy do nich na pewno zalew na Borkach, gdzie w sezonie można kontemplować rumiane piwne brzuszki tutejszych mieszkańców. Ani tereny byłej Fabryki Broni "Łucznik", które - choć stanowią swego rodzaju miasto w mieście - raczej świadczą o tym, że Radom nie radzi sobie ze swoim postindustrialnym statusem (znajdują się tu między innymi dość szemrane kluby taneczne).
W końcu jest! Prawdziwa perełka. Dawny budynek miejskiej elektrowni został przekształcony w siedzibę Mazowieckiego Centrum Sztuki Współczesnej. To bardzo dobry przykład tego, w jaki sposób rewitalizować pozornie bezużyteczne już budynki (więcej na ten temat pisał w Weekendzie Filip Springer ).
Zagaduję pana w średnim wieku, który prowadzi rower wzdłuż ulicy. O co chodzi z tym stereotypem? - A to ta warszawka cała. Śmieją się z nas od zawsze, jak z takich ubogich krewnych - mówi. - A jak Warszawa się śmieje, to wszyscy to podłapują - co zrobić, stolica . SMS do znajomej: Najbardziej warszawskie miejsce w Radomiu? Odpowiedź przychodzi niebawem: Kawiarnia Czytelnia Kawy .
Warchoły i czarne owce
Kawiarnia jest ukryta we wnęce przy ulicy Curie-Skłodowskiej. Teoretycznie wszystko się zgadza: modny wystrój, masa książek, przemiła obsługa. I ani żywej duszy - oczywiście poza barmanką i kilkorgiem jej znajomych. Gdy podpytuję o popularność lokalu, dowiaduję się, że zostanie on niebawem zamknięty. To i tak cud, że utrzymał się w tym otoczeniu aż siedem lat.
Jak twierdzi Ziemowit Szczerek, pisarz i dziennikarz, zdobywca Paszportu "Polityki", który wychował się w mieście numer dwa na Mazowszu: - Gęba Radomia jako kogoś gorszego pochodzi jeszcze z okresu międzywojnia. Wówczas powstała droga, która łączyła miasto ze stolicą. Złota warszawska młodzież mogła testować na trasie swoje nowe maszyny, gdyż była to w tamtym czasie właściwie jedyna w okolicy szosa z prawdziwego zdarzenia. Do Radomia jeździło się więc pobawić .
Damian Maciąg ze stowarzyszenia "Kocham Radom" zwraca uwagę na nieco inne przyczyny. Jego zdaniem dzisiejszy wizerunek Radomia to wynik reakcji władz komunistycznych na wydarzenia Czerwca 1976: - Sam Gierek to zapowiedział: "Powiedz tym swoim radomianom, że ja mam ich wszystkich w dupie i te wszystkie działania też mam w dupie. Zrobiliście taką rozróbę i chcecie, by to łagodnie potraktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę". "To musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami" . Odwet władz komunistycznych polegał nie tylko na szeptanej propagandzie, że Radom to warcholstwo i grajdoł, ale też na realnym wstrzymaniu inwestycji.
Nie ulega wątpliwości, że mamy tu również do czynienia z klasyczną animozją "centrum a prowincja". Mieszkańcy stolicy śmieją się z radomian (zagadnięty przeze mnie znajomy warszawiak odpowiada: No weź posłuchaj, jak niektórzy z nich mówią... ), ci natomiast patrzą z zawiścią na wygodnych warszawiaków.
"Łatwo śmiać się z Radomia"
Mieszkańcy Radomia niespecjalnie dbają zresztą o swój wizerunek. Dziewczyna rozdająca ulotki na Żeromskiego mówi mi: - Masa moich znajomych wyprowadziła się do Wawy. Z tego, co widzę, to zamiast w jakiś sposób bronić swojego miasta, dołączają do ogólnej beki, razem z warszawiakami. Odcinają się zupełnie, mówią: "Dobrze, że już nie mieszkam na tym zadupiu", jakby chcieli się wkupić w czyjeś łaski. Przecież w Warszawie prawie nikt nie jest z Warszawy i gdyby się chciało tropić "słoików", to byłoby w czym wybierać. Po prostu śmiać się z Radomia jest łatwo, bo wszyscy od razu to rozumieją .
Zgadza się z tym admin wspomnianego "Komitetu budowy pomnika Sashy Grey": - Zauważ, że sami radomianie, zamiast robić wszystko, żeby promować miasto jako fajne miejsce, robią profile z tzw. beką .
Reprodukowanie takiego, a nie innego stereotypu może mieć duży wpływ na odbiór Radomia, nawet w przypadku osób, które mają z miastem sporo wspólnego. - Byłem tam jakieś dwa tygodnie temu, kręciłem się samochodem po mieście i okolicach. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: to naprawdę wygląda tak źle, czy może jestem już uprzedzony? - mówi Ziemowit Szczerek.
Miasto jak każde inne?
Muszę się do czegoś przyznać. Od początku droczę się z Tobą, Drogi Czytelniku. Celowo oglądam otoczenie przez "bekowy" filtr. Wyśmiewane przeze mnie na początku Stare Miasto nie jest przecież Starym Miastem z prawdziwego zdarzenia. Radom może poszczycić się unikatowym układem przestrzennym - wystarczy rzut oka na mapę, aby prześledzić, jak miasto ewoluowało od średniowiecznego grodu do dzisiejszego kształtu.
Mogę rzecz jasna opisać widok wyjeżdżającego z ulicy Wałowej autobusu, który miał otwartą klapę od silnika, podtrzymywaną przy pomocy plastikowej butelki. Pominę wówczas jednak, że po mieście kursują wte i we wte eleganckie Solarisy Urbino.
Mogę też wspomnieć o okalających centrum bloczyskach (o którym z większych miast nie da się powiedzieć tego samego?) i przemilczeć, że sporo tu terenów zielonych, w rodzaju Parku Gołębiów, które pozwoliły nam ukryć się na chwilę przed wiosenno-letnim upałem. Zamiast rozpisywać się nad dziwną odmianą kuchni fusion, jaką napotkaliśmy we wspomnianej spaghetterii, mógłbym napomknąć o licznych kawiarniach i cukierniach znajdujących się w okolicach głównego deptaka.
Dworzec PKS jest, owszem, raczej brudny i obskurny, ale czy ten stan rzeczy można uważać w skali krajowej za ewenement? A może lepiej skupić się na znajdującym się obok gmachu dworca kolejowego z 1885 roku, przebudowanym w międzywojniu na modłę renesansu polskiego, uważanego wówczas za polski styl narodowy?
A skoro w Radomiu nie ma nic do oglądania , jak mówi mi para w średnim wieku, spotkana w okolicach dworca, to dlaczego pracownik Centrum Informacji Turystycznej, z którym rozmawiam telefonicznie po powrocie, wymienia na jednym oddechu atrakcje miasta. Największy zbiór prac Jacka Malczewskiego w Polsce, wspomniane wcześniej Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej, unikatowy skansen w postaci Muzeum Wsi Radomskiej. Do tego funkcjonujący od 40 lat Teatr Powszechny. A więc to chyba nie jest aż taka dziura, jak byśmy tego chcieli?
Bezrobocie i brak tożsamości
Nie popadajmy jednak w skrajności. Radom ma swoje, dość poważne, problemy. Należy do nich choćby wysokie bezrobocie. Wedle danych Mazowieckiego Obserwatorium Rynku Pracy pod koniec marca wynosiło ono w przypadku miasta ok. 15-20 proc. (w powiecie radomskim aż 20-25 proc.). Bliskość Warszawy (blisko godzina jazdy samochodem) sprawia, że coraz trudniej zatrzymać w mieście młodych.
Problemem może być również historia miasta. Radom znajduje się w historycznej Małopolsce, dziś należy z kolei do Mazowsza. Bliżej mu natomiast do ziemi sandomierskiej, o czym świadczy swoisty "kult Jana Kochanowskiego", o którym mówi mi pracownik Centrum Informacji Turystycznej. - Ta mieszanka sprawia, że trudno mówić w wypadku Radomia o wytworzeniu się jakiejś historycznie zakorzenionej, regionalnej tożsamości - twierdzi Szczerek.
Dodajmy do tego kłopotliwe położenie. Na północy stolica, z którą z jasnych przyczyn ciężko się równać i która "zasysa" pieniądze przeznaczone dla całego regionu (ostatnimi czasy znów głośno było o oddzieleniu Warszawy od województwa mazowieckiego - rolę wojewódzkiej siedziby przejąłby właśnie Radom ). Na południu, w podobnej odległości, rozwijające się w dość dynamiczny sposób Kielce.
Lektura forów , na których porusza się temat miasta, daje do myślenia. Przyczyną niezadowolenia z miejsca własnego pochodzenia mogą być aspiracje niedopasowane do możliwości. Choć Warszawa pozostaje poza zasięgiem, radomianie, ku własnej frustracji, sięgają po porównania z Wrocławiem czy Krakowem, miastami zdecydowanie większymi, będącymi stolicami własnych regionów. Przeglądając dotyczące Radomia memy i grafiki, natrafiam na zdjęcie ruin znajdujących się w Parku im. Tadeusza Kościuszki . Napis głosi: Radom - jakie miasto, taki zamek. Teraz nie musimy już jeździć do Krakowa . W porządku, Wawel to nie jest. Tylko co z tego?
Z samych siebie się śmiejemy
W tym rzecz. To drugie miasto w województwie nie jest żadnym tam ewenementem. Rynek pracy i przestrzeń miejska cierpią tu na te same bolączki, co inne większe polskie ośrodki. Radom to po prostu skumulowana przeciętność: ani olśniewający, ani odpychający, ani zaniedbany, ani dopracowany w każdym szczególe. Wszechobecna szyldoza, bloki wokół centrum, sporo "dresów", nieszczególnie gustowne elewacje - czy nie jest to coś, co możemy powiedzieć o dowolnym mieście w kraju?
Ktoś jednak musi pełnić rolę kozła ofiarnego. Patrząc na Radom, patrzymy tak naprawdę na naszą przeciętność, którą chcemy wyprzeć i wyśmiać. Zrzucamy tym samym jarzmo "cebulactwa", a przynajmniej tak nam się wydaje. W rzeczywistości bowiem chodzi tylko i wyłącznie o kompleksy umoszczone w głowie już na dobre. Śmiejąc się z mazowieckiego miasta, pamiętajmy, że - jak u Gogola - z samych siebie się śmiejemy .
A żeby sięgnąć po nieco nowszą literaturę, przytoczę fragment "Siódemki", powieści Ziemowita Szczerka, której akcja ma miejsce na trasie numer 7, łączącej Warszawę, Radom, Kielce i Kraków. W pewnym momencie w mieście, będącym bohaterem tego tekstu, dochodzi do bombardowania. Główny bohater słucha medialnych komunikatów: (...) mijałeś fabrykę napojów Zbyszko Trzy Cytryny, salony samochodowe, domy weselne, włączyłeś radio i słuchałeś, jak wszyscy, w Warszawie, w Krakowie, w Gdańsku, deklarują, że cała Polska jest Radomiem. "Kochani - rechotałeś - cała Polska od zawsze jest Radomiem" .
PS "Chytra Baba" wcale nie zabrała z wigilijnego stołu aż trzech butelek napoju tylko dla siebie. Jedną z nich podała przechodzącej obok osobie. Druga natomiast mogła być śmiało przeznaczona dla kogoś bliskiego, kto nie mógł tego dnia pojawić się na wigilii osobiście. Już mniej śmiesznie, prawda?
Mateusz Witkowski (ur. 1989) . Redaktor naczelny i współzałożyciel portalu Popmoderna .pl . Absolwent krytyki literackiej na Wydziale Polonistyki UJ, obecnie doktorant na tym samym wydziale. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Zdecydowanie sprzeciwia się dzieleniu kultury na "wysoką" i "niską". Publikował m.in. w "Dwutygodniku", "Xięgarni", "Czasie Kultury", "Opcjach", stale współpracuje z Gazeta.pl i Wirtualną Polską.
Jak widać, ktoś był już tutaj przed nami