
Obejrzałam "Lęk" i długo nie mogłam dojść do siebie. To bardzo przejmująca historia Małgorzaty, która choruje na nowotwór i wyczerpała wszelkie możliwe sposoby leczenia.
Małgorzata może już tylko czekać na śmierć. A ponieważ jest osobą sprawczą, która zawsze miała moc decydowania o sobie, postanowiła też zaplanować swoją śmierć. Nie godzi się, żeby na nią czekać w bólu, który stał się nie do zniesienia, więc decyduje się na wspomagane samobójstwo.
Czyli na eutanazję. Dlatego jedzie z siostrą Łucją do Szwajcarii?
Szwajcaria jest jednym z niewielu krajów w Europie, poza Belgią i Luksemburgiem, gdzie można się poddać eutanazji. To procedura bardzo droga i nie każdego na nią stać, ale moja bohaterka ma pieniądze, więc jest w pewnym sensie uprzywilejowana. Planowała eutanazję od kilku lat – wcześniej została członkinią fundacji, która wspiera klinikę w Szwajcarii. Właśnie do niej jedzie razem z siostrą.
W filmie pokazane są procedury, według których odbywa są świadome odejście.
Tak – i widzimy, że są one bardzo ściśle określone. Zanim osoba, która chce odejść, wypije śmiertelną miksturę, musi to kilkakrotnie potwierdzić. Dba się, aby nikt jej przy tym nie pomagał, żeby nikt jej nawet nie dotknął. Mogłoby to być później użyte przeciwko tym, którzy takie kliniki prowadzą i pomagają w świadomym odejściu.
Przygotowując się do roli Małgorzaty, oglądałam reportaże i filmy dokumentalne poświęcone planowanemu umieraniu. Widziałam, z czym się mierzą zarówno te osoby, jak i ich bliscy, oraz jak różne są reakcje osób, które zdecydowały się odejść. Zobaczyłam też, jak często ciało czy też biologia stają wbrew tej decyzji, jak bardzo instynkt przetrwania przeszkadza czasem w wypiciu tego ostatniego napoju.
Filmów o eutanazji wciąż jest jednak stosunkowo niewiele. Wiemy, jak wyglądają narodziny, pogrzeb czy zabiegi medyczne, a nie wiemy, jak wygląda świadome odejście.
Co pani myśli o takiej decyzji?
Często jestem teraz pytana o moje podejście do eutanazji. Myślę, że dopóty naprawdę nie stanęliśmy przed takim dylematem, chyba nie możemy tego wiedzieć. Jestem za wyborem, ale wyobrażam sobie, że taki stosunek może się zmienić na przestrzeni lat. I do tego też powinniśmy mieć prawo.
Zresztą "Lęk" jest dla mnie także filmem o prawie wyboru, o tym, że powinniśmy go mieć w każdej sferze życia.
W pełni się z panią zgadzam. Też uważam, że powinnam mieć prawo do życia po swojemu i do odejścia po swojemu.
Prawda? A także decydowania o tym, jak długo chcę żyć i w jakich okolicznościach odejść. Wiadomo, że naruszamy tym status quo wywodzące się z Kościoła i religii. Zaszczepiono nam przekonanie, że nie możemy decydować o narodzinach czy o śmierci. A ja uważam, że powinniśmy móc.
Do tej roli musiała się pani dość mocno zmienić, prawda?
Byłam na to przygotowana, gdy zdecydowałam, że chcę Małgorzatę zagrać, i wiedziałam, co mnie czeka. Nie wyobrażałam sobie, żeby taka bohaterka miała włosy do pasa i była w pełnej witalnej formie fizycznej. Byłaby po prostu niewiarygodna.
Nie wyobrażałam sobie, żeby grać w chustce na głowie czy posiłkować się charakteryzacją. Byłam gotowa na te zmiany i bardzo się na nie cieszyłam. To dla aktorki rodzaj daru, który otrzymuje się wraz z rolą, co zdarza się nieczęsto. Marzyłam, żeby móc się tak do roli zmienić.
Jakieś dwa czy trzy miesiące przed zdjęciami zaczęłam dietę, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak dużo mi to da również wewnętrznie. Czas, który spędziłam na dostosowaniu swojej fizyczności do roli, pozwolił mi wejść w postać, poczuć ją.
Czuła się pani chora?
Po prostu zaczęłam słabnąć. Miałam gorszą kondycję, gorzej wyglądała moja skóra, miałam zadyszkę i ciszej mówiłam. Zwyczajnie nie miałam siły – zmieniła się moja motoryka, sposób mówienia i gestykulacji. Zaczęłam, przynajmniej na podstawowym poziomie, rozumieć, jak może czuć się osoba wyczerpana i wyniszczona chorobą.
Dzięki temu, słuchając podpowiedzi płynących z ciała, mogłam świadomie budować tę postać. Ktoś powie, że można było przecież zagrać tę słabość, próbować mówić wolniej i ciszej. Na pewno można było. Ale mi było łatwiej, bo ciało samo podpowiadało, jak mam się poruszać, ograniczało gesty czy reakcje, chociażby kiedy wyciągałam coś z torebki czy wsiadałam na konia. Jestem dość dynamiczna i szybka, gestykuluję, kiedy mówię, i musiałabym się bardzo pilnować. Wtedy byłoby to sztuczne, gdybym musiała cały czas pamiętać, że na przykład walizka, po którą sięgam, jest dla mnie niebotycznie ciężka.
Czy podczas zdjęć w ogóle coś pani jadła?
Byłam na restrykcyjnej diecie pod okiem dietetyka. Zaczęliśmy dwa czy trzy miesiące przed zdjęciami. W trakcie zdjęć też ją utrzymywaliśmy – nie było tak, że mało jadłam, raczej miałam dopuszczone tylko niektóre rzeczy do jedzenia, co spowodowało, że straciłam prawie osiem kilogramów. Na ostatnim etapie jadłam głównie surowe warzywa, biały ser i jajka. Żadnych owoców, nie mówiąc już o węglowodanach.
Rozumiem, że już pani wróciła do swojej zwykłej diety?
Oczywiście. Od razu po ostatniej scenie w Szwajcarii dostałam od ekipy niespodziankę. To był kebab i piwo, więc wgryzłam się w go z szaloną rozkoszą. Całego nie zjadłam, bo było to dla mnie za dużo. Potem pojechałam na zasłużone wakacje. Odpoczywałam i wracałam do życia.
A nie żal było pani włosów? Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam panią w krótkich.
A mnie z kolei zszokowało zdziwienie. Myślałam, że to oczywiste, że ścięłam włosy dla roli. Nie komunikowałam tego otwarcie, ale było to dla mnie jasne. Komentarze, że wyglądam strasznie, staro i jak mogłam, trochę bawiły. Ale byłam też zaskoczona, jak niewielu brało pod uwagę, że ścięłam włosy do filmu.
Nie przyszło mi to do głowy, pani uroda i kobiecość zawsze są nieodłączną częścią granych postaci. Nie kojarzę pani z rolą nieatrakcyjnej kobiety.
Cóż, za daleko się od siebie nie ucieknie… Rola Małgorzaty w jakimś stopniu dała mi taką szansę. Właśnie skończyłam zdjęcia do filmu, w którym gram postać kompletnie nieprzywiązującą wagi do wyglądu i rzeczywiście nie wyglądam w nim atrakcyjnie, wciąż mam krótką fryzurę, więc może rzeczywiście moje włosy są atrybutem, bez którego moja kobiecość i atrakcyjność zanika. Choć przyznam, że ja się w tych krótkich włosach czułam świetnie. Również poza planem. Miałam nawet taką myśl, że nawet jeśli z jakichś powodów nie zaczniemy zdjęć, ja i tak je zetnę. Chciałam przejść przez ten próg. Gdy to nastąpiło, poczułam się wspaniale, dało mi to kompletnie inną energię. Dalej czułam się atrakcyjna, chciana i kochana i podobałam się sobie. Bardzo mnie to odświeżyło.
Zapuści pani długie włosy?
Traktuję moją zewnętrzność jak coś, co jest na usługach mojego zawodu. Nie jestem kobietą, która chodzi do fryzjera, nie farbuję włosów. Po prostu niezależnie sobie rosną. I gdy pojawia się jakaś propozycja, dostosowuję je na potrzeby roli. Sama nie mam potrzeby, żeby je skracać czy wydłużać.
A ma pani potrzebę wygładzenia zmarszczek? W pewnym momencie Łucja pyta Małgorzatę, czy robiła sobie botoks. Małgorzata zaprzecza i mówi, że przecież trochę się twarz marszczy.
Mnie też się marszczy niewiele. Ale zmarszczki są słowem wytrychem, nieadekwatnym do tego, o co nam dzisiaj chodzi w zatrzymywaniu lub niezatrzymywaniu czasu na twarzy. Dzisiaj nie zmarszczki są problemem, tylko to, co sobie próbujemy wypychać, wypełniać, powiększać czy podnosić. Ja zmarszczki mimiczne mam od zawsze, od dziecka. Jak chyba każdy. Nie zamierzam się ich pozbyć, nie wiem też, w jaki sposób miałabym to zrobić. Jako kobieta i jako aktorka nie zamierzam sobie nic robić z twarzą i ciałem, poza tym, że staram się o nie dbać, jak również o twarz. Nie zamierzam sobie nic poprawiać, bo jestem w miarę zadowolona, mam świadomość, że dzięki rodzicom wygrałam los na loterii. Geny nie spędzają mi snu z powiek. Nie będę ukrywać, że jest inaczej. Poza tym jako aktorka chcę mieć wiarygodną twarz, tożsamą z moją metryką i doświadczeniem życiowym. Nie mogę mieć napompowanej, dziwnej twarzy trzydziestoparolatki. Tak jak nie mogę mieć tatuaży. Muszę być białą kartą, na której można coś zapisać.
I naprawdę nie ma pani takiej refleksji, co będzie, kiedy pani uroda zacznie przemijać?
A co to znaczy uroda? Oczywiście widzę, że się zmieniam. Mogę siebie zobaczyć, jak miałam 20 lat. Wszystko jest utrwalone na taśmach filmowych. Widzę więc, jak opadają mi kąciki oczu, jak zmienia się owal. Moja twarz nie jest taka świeża, młodzieńcza i witalna, jak była kiedyś. Tylko sorry, nie ma od tego odwrotu, więc nie będę się o to bić czy zmagać się z tym.
Jest wiele kobiet dojrzałych emanujących naturalnym pięknem. Maja Komorowska, Anda Rottenberg, Krysia Zachwatowicz. Uroda zawiera się dla mnie w interesującym, pasjonującym człowieku, który kocha życie i je po swojemu przeżywa. Wszystko widać w twarzy.
A zatem?
Nie zamierzam na siłę zatrzymywać młodości. Pewnie to, co powiem, zabrzmi jak banał, ale jestem aktorką i naprawdę bardzo mi zależy na tym, co się na mojej twarzy maluje, co jest w oczach, nawet w tych lekko opadniętych. Twarz jest wtedy ciekawa. Poza tym nie do końca rozumiem, dlaczego my, kobiety, mamy mieć z tym problem i nas się o to pyta, a dojrzały mężczyzna z bruzdami, ze śladami życia jest co najmniej interesujący, jeśli nie piękny.
Jak George Clooney, Robert Redford czy Sean Connery.
Albo Jerzy Skolimowski. Każdy dojrzały mężczyzna, który ma interesującą twarz, uchodzi za pięknego. A kobiecie się wytyka wiek czy oczekuje się od niej, że sobie coś podniesie czy poprawi.
Czyli upływu czasu się pani nie boi. A przed czym pani czuje lęk? Małgorzata mówi, że boi się latania.
Ja się latać w ogóle nie boję, wręcz bardzo lubię. Oczywiście nie jestem wolna od różnych lęków, strachów czy niepokojów. Od drobnych, chwilowych po egzystencjalne. Oczywiście zmieniają się one na przestrzeni życia, to nigdy nie jest jeden stały lęk, z niektórymi się żegnam, pojawiają się nowe.
Wiem, że umrę, każdy umrze. Nie boję się śmierci, jej świadomość nie spędza mi snu z powiek. Jeśli bym miała coś nazwać fundamentalnym lękiem, to boję się zależności i samotności. Nie chciałabym umierać samotnie. Nie chciałabym być od kogoś zależna, niesamodzielna, niedołężna. Nie chciałabym, żeby moim udziałem była choroba, która mnie wyłączy, ubezwłasnowolni, spowoduje, że nie będę mogła decydować za siebie. Sprawi, że będę niepełnosprawna czy cierpiąca. Nie chciałabym być dla kogoś ciężarem, obarczać sobą, wymagać poświęcenia.
Nie uważa pani, że przeceniamy fizyczność? Że przywiązujemy do niej zbyt dużą wagę?
Absolutnie tak. Zrobiła to z nami kultura powierzchowności, media, popkultura, a także media społecznościowe. To przede wszystkim one przyczyniły się do kultu gładkiej buzi i zawsze dobrego światła do zdjęcia. I ja też to mam, przecież nie jestem od tego wolna. Jak wrzucam zdjęcie do mediów społecznościowych, też chcę wyglądać fajnie. Nie dość, że się za bardzo skupiamy na urodzie, to jednocześnie zapominamy o zdrowej cielesności, o tym, żeby ciało pielęgnować, dbać o nie, ćwiczyć, zdrowo się odżywiać, wysypiać, chodzić na spacery, kochać się. Zapominamy o tym, że powinniśmy słuchać ciała, być dla niego przyjacielem, wyrozumiałym i łaskawym. Nie tylko, jak jesteśmy chorzy, ale zawsze. Często wyczerpujemy ciało do granic możliwości, bo wydaje nam się, że ono jeszcze zniesie ten wysiłek, a ciało nagle mówi "stop". A my jesteśmy zaskoczeni. Skupiłabym się bardziej na takiej dbałości o cielesność niż na zabiegach medycyny estetycznej.
Czy przy okazji tak wymagającej roli spojrzała pani na swoje życie wstecz, z pewnego dystansu?
Podsumowań nie robiłam, bo jeszcze się nigdzie nie wybieram. Chyba że życie mnie zaskoczy i samo gdzieś mnie nagle przeniesie. Oczywiście naturalnie skłoniły mnie do refleksji 50. urodziny, które obchodziłam w zeszłym roku. I to bardzo hucznie. Superdzień, ale zastanawiałam się, w jakim momencie jestem, nie dowierzałam, że mam 50 lat, i zastanawiałam się, kiedy to minęło. Pewne rzeczy mi wyszły, pewne nie wyszły, ale mogę z ręką na sercu powiedzieć, że jestem teraz w bardzo dobrym momencie życia. Jest mi dobrze, znalazłam swoje miejsce, mam wokół ludzi, którzy mnie szanują, akceptują i kochają. Takich, którzy mnie ciągną w górę, a nie w dół.
Mam dobrą sytuację zawodową, nie narzekam na brak zdrowia, możliwości ani propozycji zawodowych. Bywały w moim życiu chwile, w których więcej pracowałam, dostawałam więcej nagród, a nie czułam się dobrze. O wiele lepiej się ze sobą czuję, mając 50 lat, niż jak miałam 20. Powiedziałabym po prostu: chwilo, trwaj.
Magdalena Cielecka. Aktorka filmowa i teatralna, obecnie jest w zespole Teatru Nowego w Warszawie. Urodziła się w Myszkowie, skończyła krakowską PWST. Zagrała w takich filmach jak "Zakochani", "Katyń", "Córki dancingu" czy "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" oraz w serialach m.in. "Czas honoru", "Pakt", "Chyłka" i "Belfer".
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.