
Donald Tusk organizuje konferencję pod gmachem TVP, którą nazywa "fabryką kłamstw", a marszałek Senatu Tomasz Grodzki wygłasza orędzie w sprawie afery dotyczącej sprzedawania wiz do naszego kraju właśnie dlatego, że – jak tłumaczy – "to jedyna droga, aby ta prawda musiała być wyemitowana również w telewizji publicznej". Jeszcze 10 lat temu coś takiego byłoby nie do pomyślenia.
Jednak granice zostały przekroczone i przesunięte do tego stopnia, że dziś możliwe jest wszystko.
Działania polityków opozycji są wyrazem rozpaczy i bezradności, które biorą się z odczuwanej przez nich nierówności trwającej kampanii wyborczej. Nie wiem, czy w obecnej sytuacji my jeszcze w ogóle możemy mówić, że będziemy mieli wolne wybory, ponieważ wolne wybory to są wybory równe.
Oraz tajne, bezpośrednie, proporcjonalne i powszechne – tak mówi Konstytucja. Po przejęciu mediów publicznych przez Prawo i Sprawiedliwość część komentatorów porównywała uprawiane tam dziennikarstwo do propagandy z czasów "Dziennika Telewizyjnego". To w PRL-u ukuto hasło "Telewizja kłamie".
Porównywanie dzisiejszych "Wiadomości" TVP do "Dziennika Telewizyjnego" to zbyt mało. Systemowe kłamstwo PRL-u było mniej groźne, dlatego że dla wszystkich obywateli było oczywiste, że TVP była tubą propagandową Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Natomiast kłamstwo systemowe, które do naszego życia publicznego zostało wprowadzone przez Prawo i Sprawiedliwość, jest o tyle bardziej niebezpieczne, że z hasłem "Telewizja kłamie" zgadza się tylko jedna część społeczeństwa, która żyje całkowicie oddzielnie od drugiej.
A ta druga strona uważa, że owszem, "telewizja kłamie", ale nie "nasza", tylko "ich". Stąd program "Jak oni kłamią", w którym osoby pracujące w TVP demaskują rzekome manipulacje TVN-u. Ta gra toczy się o wielką stawkę, gdyż telewizja to w Polsce wciąż potężna siła. Dla ponad połowy obywateli pozostaje ona głównym źródłem wiedzy o Polsce i świecie.
Z badań Nielsen Audience Measurement wynika, że widzowie TVP Info to przede wszystkim osoby starsze, ze wsi i małych miast, częściej mężczyźni niż kobiety. 47 proc. ma wykształcenie podstawowe. Większość, bo aż 70 proc., stanowią emeryci. Część z tej grupy widzów ma dostęp do innych mediów, ale jest też spora grupa osób wykluczonych cyfrowo.
Nie jest zbiegiem okoliczności to, że liczba Polaków, którzy – z różnych względów – polegają tylko na tym, co usłyszą w telewizji publicznej, pokrywa się mniej więcej procentowo z poparciem dla Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba sobie jednak uczciwie powiedzieć, że żadna poprzednia władza specjalnie nie zadbała o to, by społeczeństwo medialnie wyedukować.
Czyli nauczyć rozróżniania informacji od opinii. Wejdę w buty symetrystki i powiem tak: żaden rząd o to nie zadbał, bo nikomu na tym nie zależało. Dziś TVP jest PiS-owskie, ale wcześniej było platformiane czy SLD-owskie, więc obiektywne nie było nigdy.
Możemy też powiedzieć, że w każdym poprzednim rządzie znalazł się ktoś, kto kłamał czy brał łapówki. Każda władza demoralizuje, jednak nie ma bardziej zdemoralizowanej władzy niż ta, która ma na ustach Boga, ojczyznę i naród. Zjawiska, o których dziś rozmawiamy, nie są nowe, tylko że kluczowa jest skala. A my dziś mówimy o skali, jakiej nikt po 1989 roku sobie nie wyobrażał.
Jaki jest mechanizm tworzenia tej propagandy?
W przypadku TVP najczęściej mamy do czynienia z trzema wzorami.
Po pierwsze, nazwę to kolokwialnie: odwracanie kota ogonem.
Funkcjonariusze TVP nawet nie próbują znajdować usprawiedliwień dla nadużyć i korupcji Zjednoczonej Prawicy. Żadnego tłumaczenia się opinii publicznej! To stara sowiecka zasada: "Ani kroku wstecz". Świetnie to widać na przykładzie afery wizowej PiS, którą się przedstawia jako aferę wizową PO.
Wzór drugi?
Opieranie dezinformacji na już istniejących w społeczeństwie uprzedzeniach. Telewizja publiczna, której misją jest między innymi redukowanie społecznych napięć przez edukację i wyważony przekaz, emituje na przykład fragment szwedzkiego filmu kryminalnego, ilustrując nim materiał pod tytułem "Nielegalna migracja paraliżuje Europę". Podobny efekt miało odnieść celowe zestawianie grupy Wagnera i grupy Webera i wiele podobnych zabiegów.
Trzeci wzór to operowanie obrazem – wykorzystywanie przerobionych lub wyjętych z kontekstu semantycznego i czasowego zdjęć, a także nieadekwatnych do treści wykresów. Wzrok widza podąża za zmanipulowaną grafiką i oszukuje umysł, który nie odnotowuje już informacji liczbowej czy procentowej.
TVP czerpie inspirację pełnymi garściami z Fox News, węgierskiej telewizji publicznej, a czasami można odnieść wrażenie, że także z telewizji północnokoreańskiej.
Nasze młode czytelniczki i czytelnicy, których w 2000 roku nie było jeszcze na świecie, będą zaskoczeni, kiedy dowiedzą się, za co w roku 2000 ówczesna gwiazda TVP Piotr Gembarowski został zawieszony i co de facto przekreśliło jego karierę. Chodziło o to, że podczas wywiadu z Marianem Krzaklewskim, konkurującym z ubiegającym się o reelekcję Aleksandrem Kwaśniewskim, dziennikarz był napastliwy. 10 lat później Danuta Holecka pyta wprost Andrzeja Dudę: "Co zrobić, aby to pan wygrał?"! W którym momencie według pani przekroczony został rubikon?
W momencie wykreowania przez PiS mitu smoleńskiego, który jest przecież kłamstwem, a na którym opiera się cała potęga PiS-u. Jarosław Kaczyński instrumentalnie wykorzystał śmierć swojego brata po to, by ten mit założycielski stworzyć. Od tamtego momentu właściwie nic już w naszej polityce nie było takie samo.
Systemowe kłamstwo, które uprawiają PiS i rządowe media, jest niezbędne do trwania tego systemu.
O ile wcześniej ludzie o różnych poglądach, nawet jeśli się mocno spierali, to jednak znajdowali pole do dyskusji, o tyle po 2010 roku to przestało być możliwe, dlatego że Prawo i Sprawiedliwość przestało być wyłącznie partią polityczną, a stało się swego rodzaju sektą religijną. A w sekcie nie ma dyskusji. To nie jest kwestia prawdy lub nieprawdy. To jest kwestia wiary lub niewiary.
Dziś w Polsce nie dotyczy to już tylko katastrofy smoleńskiej, ale wszystkich kwestii publicznych. Są ludzie, którzy w ocenie zjawisk politycznych w ogóle nie kierują się argumentem prawdy lub nieprawdy, tylko wiary bądź niewiary. Oni wierzą Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Dlatego nie dziwię się, że mimo iż wolne media ujawniają kolejne afery, to one nie wpływają na wyniki PiS-u w sondażach.
Może wyborcy PiS o nich nie wiedzą?
Wiedzą. Jestem przekonana, że wiedzą. Nawet jeśli ktoś jest wyznawcą PiS-u i nie szuka żadnych informacji w mediach innych niż rządowe, to przecież idzie do pracy, gdzie spotyka się z ludźmi, który przy nim prowadzą dyskusje, jedzie autobusem i słyszy, o czym ludzie rozmawiają. Już nie mówiąc o tym, że od czasu do czasu spotyka się, choćby na świętach czy imieninach, z rodziną, która niekoniecznie ma takie same poglądy polityczne jak on. Dochodzi nieraz do gwałtownych awantur, tylko że one niczego nie zmieniają. I w tym rzecz! To by było bardzo proste. Powiedzieć: oni nie wiedzą, my ich poinformujemy i nagle klapki z oczu im spadną.
OK, zatem wiedzą, ale w TVP otrzymują informację o aferze wizowej z komentarzem Jarosława Kaczyńskiego, że "to nie jest nawet aferka", za to jak do władzy wróci Tusk, to będziemy mieli w Polsce drugą Lampedusę.
Właśnie tak. Bo to nie jest tylko kwestia braku informacji, ale manipulacji i dezinformacji.
Tylko że – jak powiedziałam – to już nie chodzi o wiedzę, ale o wiarę.
A zatem kluczowe pytanie brzmi: czy według pani politycy PiS oraz prawicowi dziennikarze wierzą w to, co komunikują społeczeństwu? Wierzą w to, że "rząd PO chciał oddać pół Polski pod rosyjską okupację"?
Oczywiście, że wśród polityków rządzącej partii czy narodowych mediów mogą się znaleźć osoby tak głęboko zideologizowane, że wierzą w to, co mówią, ale skuteczne zarządzanie sektą wymaga jednak tego, by mieć dystans do własnych kłamstw. Wierzyć mają wyznawcy, a nie kapłani. Ze strony władzy jest to cyniczne, natomiast ze strony wyznawców jest to szczera wiara.
TVP idzie po bandzie. Na pasku poinformowano między innymi: "Lewacki faszyzm niszczy Polskę". Na pewnym etapie robiono sobie z tego żarty. Powstawały grupy na Facebooku pod tytułem "Oglądam Wiadomości, bo nie stać mnie na dopalacze". Ale to już dawno przestało być śmieszne, bo narracja prawicowych mediów tworzy wizję Polski.
Mogłabym bardzo długo opowiadać o tym, co mnie w niej przeraża najbardziej.
Bardzo proszę.
Przede wszystkim to, że jesteśmy utrzymywani w przekonaniu, że jesteśmy zagrożoną twierdzą. Że w środku jest sielanka, jesteśmy zżyci, jest wspaniale...
"Wszyscy Polacy to jedna rodzina".
Tak jest. To inni się powinni od nas uczyć. Ci inni, którzy nam wszystkiego zazdroszczą. Natomiast tam na zewnątrz czeka jakiś wrogi świat, w którym się dzieją potworne rzeczy.
"Dzieci na sprzedaż dla homoseksualistów" – kolejny pasek TVP.
Jeszcze bardziej przerażające jest to, że zagrożenie nie czyha tylko poza granicami kraju, ale już za granicami naszej sekty. A to powoduje, że za strachem pojawia się coś bardzo groźnego. Wydaje się nam, że zalękniona osoba jest słaba, ale to jest błąd myślowy…
Atawistycznie: skoro się boję, to próbuję się obronić, więc atakuję!
Jest bardzo cienka granica pomiędzy momentem, kiedy się boimy, więc się barykadujemy, a tym, kiedy przechodzimy do ataku. Jestem komentatorką polityczną od wielu lat i zawsze bywałam ostro krytykowana, ale w ostatnich latach to się przerodziło w groźby ogolenia mi głowy czy gwałtu.
Za lękiem, który władza i jej media wywołują oraz podsycają, idą coraz częściej nienawiść i agresja. To jest najgorsza rzecz, jaką się udało osiągnąć PiS-owi po tym, jak całkowicie zawłaszczył media publiczne.
Gdzie my teraz jesteśmy w porównaniu z Węgrami?
Bardzo blisko. Victor Orbán doskonale zaplanował przejęcie mediów. W przypadku publicznych było to równie proste jak w Polsce, natomiast prywatne dostały wybór: albo popierają władzę i zarabiają na reklamach państwowych firm, albo umierają z głodu.
W Polsce również natychmiast po dojściu PiS do władzy wolne media zostały odcięte od reklam spółek Skarbu Państwa.
Na Węgrzech wolne media wciąż mógłby wspierać sektor prywatny, tyle że wówczas musi się liczyć z konsekwencjami, takimi jak na przykład odcięcie od zamówień publicznych czy wzmożone kontrole. W momencie, kiedy poddał się nawet były przyjaciel Orbána Lajos Simicska i sprzedał wszystkie swoje media, reszta dostała wyraźny sygnał do odwrotu. Niepokorni dziennikarze stali się ofiarami prowokacji i zorganizowanej nagonki. Nazywano ich zdrajcami, nie-Węgrami lub wręcz anty-Węgrami. Wielu odeszło z zawodu. To był ostateczny triumf polityki Orbána.
Politycy PiS od lat zapowiadają "repolonizację" mediów, a krytyczność niezależnych dziennikarzy lubią tłumaczyć tym, że redakcje, w których pracują, należą do zagranicznego koncernu.
Jarosław Kaczyński, mówiąc o tym, co ma zamiar zrobić po wygranych wyborach, mówiąc o "domknięciu systemu", zasugerował też likwidację wolnych mediów. Jesteśmy bardzo blisko momentu, który nastąpił na Węgrzech, ale jest jedna rzecz, która mnie w tej całej sytuacji pociesza.
Optymistyczne zakończenie. Fantastycznie! Co to takiego?
To, co się dość łatwo udało na Węgrzech, w Polsce może nie być takie proste, dlatego że – to jest chyba jedyne, co powiedział Andrzej Duda, a z czym się zgadzam – Polacy mają w sobie gen anarchii. Jak nam się za bardzo przykręca śrubę, to się w nas rodzi naturalny odruch protestu. Gen anarchii jest szczególnie silny w młodym pokoleniu. Może właśnie dlatego tak niewielu z nich ogląda TVP, mimo że podejmowane są dość rozpaczliwe próby przyciągnięcia młodej widowni – mam na myśli zarówno gigantyczne produkcje, takie jak "The Voice Kids", jak i mający dowartościować nastolatków program "Młodzież kontra… czyli pod ostrzałem".
Powiedziała pani, że nasze wybory nie są równe. TVP Info przed tygodniem nie transmitowało żadnej innej konwencji prócz PiS-owskiej, co wprost łamie zapisy Ustawy o radiofonii i telewizji. I co? I nic. A Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji co prawda upomniała TVP za uporczywe doklejanie do materiałów słów Tuska "für Deutschland", ale w ogóle nie stanęło to na przeszkodzie pracownikom publicznej telewizji, by w każdym wydaniu "Wiadomości" Tuskiem straszyć.
Dlatego powiedziałam, że konferencja Tuska pod gmachem TVP to był akt bezradności.
Nic nie można zrobić?
Trzeba się zastanowić, co zrobić z Telewizją Polską po tym, jak opozycja przejmie władzę.
A przejmie? Tak pani prognozuje?
Tak. Uważam, że PiS te wybory przegra.
I co wówczas opozycja powinna zrobić z TVP?
Zaorać!
Co to znaczy?
Media publiczne w Polsce wymagają głębokiej reformy. Nie wystarczy kosmetyczna zmiana, bo każda kolejna władza mogłaby mieć pokusę wykorzystania mechanizmów stworzonych i sprawdzonych przez PiS.
A zatem trzeba zmienić ustawę, stworzyć kodeks etyczny mediów publicznych, zabezpieczyć niezależność redakcji etc. Poza garstką medialnych funkcjonariuszy Zjednoczonej Prawicy, których pracę należy ocenić i osądzić, to nie ludzie są problemem mediów publicznych, lecz system, który pozwala na nadużycia.
Powiedziała pani, że niektórych funkcjonariuszy będzie trzeba osądzić. Dosłownie? Postawić przed sądem?
Tych, którzy świadomie wprowadzają opinię publiczną w błąd – owszem. A wracając do reformy mediów: są dobre wzory na świecie, chociażby BBC, gdzie jest bardzo jasno określony kodeks etyczny oraz wiele mechanizmów, które chronią publiczne media przed upolitycznieniem. Tak naprawdę sprawa jest banalnie prosta. Polacy już na drugi dzień po wyborach będą wiedzieli, które media są obiektywne, bo to są te media, które natychmiast zaczną patrzeć władzy na ręce. Bez względu na to, która partia wygra wybory.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>
Anna Siewierska-Chmaj. Profesorka nadzwyczajna Uniwersytetu Rzeszowskiego, doktor habilitowana nauk społecznych. Politolożka. Autorka kilkudziesięciu prac naukowych oraz m.in. książki "Polityka strachu. Jak strach zabija demokrację". W obszarze jej naukowych zainteresowań są m.in. psychologia polityki oraz wpływ nowych mediów na politykę, szczególnie radykalizację i polaryzację społeczeństwa oraz populizm.
Anna Kalita. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.