
Podróżowałam BlaBlaCar. Kierowca powiedział: "Zabierzemy jeszcze moją stałą pasażerkę Dorotę, która jest aktorką". Byłam zaskoczona.
Bo wydawało ci się, że aktorka będzie jeździła mercedesem?
Tak. Szczególnie aktorka taka jak ty, która ciągle gra.
Ja lubię jeździć BlaBlaCar między innymi dlatego, że lubię poznawać ludzi. Inna sprawa, że mój zawód od środka nie wygląda tak, jak można wnioskować z niektórych polukrowanych wywiadów w kolorowych magazynach.
Dlatego proszę o rozmowę bez lukru. Co byś powiedziała nastolatkom, którzy marzą o szkole teatralnej? Iść w to czy nie?
Jak najbardziej iść. Marzenia trzeba spełniać. Tylko powiedziałabym też: nie wyobrażaj sobie, że to łatwy zawód.
To zawód piękny, ale bywa okrutny.
Twoje początki były wymarzone! Dostałaś etat w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie i występowałaś na jednej scenie z Hanką Bielicką, postacią kultową. Ile miałaś wtedy lat?
22 lata. Młodość – to były szalone czasy! Siedziałam z koleżanką na plaży i przeczytałam w gazecie, że w Będzinie otwierają studium lalkarskie. Powiedziałam sobie: czemu nie? Skończyłam tę szkołę i w lalkach pracowałam rok. Kiedy animowałam szmatkę w sztuce "Szewczyk Dratewka", tak mi się poplątała, że zrobiła się z niej klucha! (śmiech) "Żeby położyć rolę szmatki" – śmiali się ze mnie. Więc kiedy pojechałam odwiedzić koleżankę w Słupsku, a ona mi powiedziała, że w Bałtyckim Teatrze jest nowy dyrektor, który szuka obsady, to na spontanie pojechałam do Andrzeja Marii Marczewskiego. Umówiliśmy się, że eksternistycznie zdam egzamin dramatyczny, i dostałam etat. Pierwszą rolę dramatyczną zagrałam w "Wielkim powrocie", który wyreżyserował Roman Kordziński. A główną rolę w tym spektaklu grała właśnie Hanka Bielicka.
Charyzmatyczna kobieta. Czego cię nauczyła?
Ogromnie ważnej rzeczy: czy stoisz na deskach teatru w stolicy, czy w maleńkiej miejscowości, musisz grać tak, jakbyś grała dla prezydenta. Być może ktoś pierwszy raz w życiu jest na spektaklu i zakocha się w teatrze właśnie dzięki tobie.
Którejś zimy pojechaliśmy grać przedstawienie do rozpadającego się domu kultury. Było tak zimno, że nie dało się ściągnąć płaszcza. Część aktorek mówiła: "Odwołajmy, bo się dorobimy zapalenia płuc", a Hanka: "O nie! Ludzie idą na to przedstawienie kilka kilometrów na piechotę w tym mrozie, a my mielibyśmy odwołać spektakl?".
W Koszalinie poznałam Jerzego Stawińskiego, który wręczył mi piękny bukiet róż po tym, jak zagrałam w "Zezowatym szczęściu". "Tak sobie wyobrażałem Lilianę" – powiedział. Zrobiliśmy też piękny spektakl "Legenda o szczęściu bez granic". Tadeusz Woźniak! Jerzy Stępniak! Mocny zespół aktorski był w Koszalinie.
Ale pytałaś, co bym z perspektywy lat powiedziała dzisiaj młodym ludziom: pamiętajcie, żeby się nie bać! Nie namawiam do puszenia się: jestem najlepsza na świecie. Nie! W tym zawodzie potrzebna jest pokora. Przestrzegam tylko przed blokadami lękowymi. Bywa, że reżyser czy inna osoba prowadząca projekt potrafią być ostrzy. Nawet tak ostrzy, że człowiek może się zablokować.
Nazwę rzecz po imieniu: w ostatnich latach sporo się mówi o mobbingu w twoim środowisku. Czy ty tego doświadczyłaś?
Bywały przykre sytuacje. W jednym z teatrów dyrektor potrafił rozwalić dekoracje, kiedy się wściekał. Obrażał ludzi tragicznie. Przeżywałam to, ale jestem dosyć mocna psychicznie. Natomiast moja przyjaciółka nie była w stanie tego przetrwać. "Nie mogę być aktorką, bo oni mnie zjedzą, zniszczą" – powiedziała i odeszła z zawodu. Mnie na samym początku drogi zawodowej spotkał mobbing ze strony starszej aktorki. Strasznie mnie traktowała. Potrafiła celowo oblać mnie kawą.
Miała nadzieję, że pękniesz i odejdziesz?
Chyba tak. Może się bała konkurencji. Starsi koledzy dali mi wtedy radę, która się w takich sytuacjach sprawdza: traktuj ją jak powietrze. Ktoś bluzga, a ty udajesz, że tego nie ma. Jak powietrze! Rozumiesz?
Coś okropnego.
Taki bywa świat! A ja jako młoda osoba byłam bardzo naiwna. Przyjechała koleżanka z prowincji, która wielokrotnie gościła u mnie w mieszkaniu, więc podzieliłam się z nią numerami telefonów do reżyserów, po czym się dowiedziałam, że obsadzili ją w filmie, w którym miałam obiecaną rolę. Dziś ma "serialowe nazwisko", a kiedy mnie widzi, czasem mnie nie poznaje. Nie będę ci opowiadać, że nasze środowisko to sam lukier i śmietanka, bo to by była kompletna bzdura.
Kiedyś reżyser, u którego grałam, powiedział: "Jak dobrze, że nie posłuchałem, co ktoś opowiadał mi na twój temat".
Takie sytuacje zdarzają się w przeróżnych zawodach. Na swojej drodze spotyka się różnych ludzi, też ludzi wspaniałych! W teatrze w Bydgoszczy mieliśmy mocny zespół i graliśmy zjawiskowy spektakl "Mistrz i Małgorzata".
W którym byłaś kotem Behemotem.
Przyjechaliśmy z tym spektaklem na Warszawskie Spotkania Teatralne. Wieczorami siedzieliśmy w bufecie, a koledzy z Warszawy przynosili dla mnie mleko. Dla kota. (śmiech) Kalina Jędrusik się zachwyciła moją rolą. Bardzo miłe to były czasy.
To był schyłek PRL. Jakie warunki miałaś jako aktorka?
Dobre. Mieszkanie służbowe – bardzo ładny pokój z kuchnią.
A zarobki?
Może ze trzy tysiące pensji? Wtedy to były bardzo przyzwoite pieniądze. W Bydgoszczy grałam duże role, między innymi Tytanię w "Śnie nocy letniej". A po spektaklach były spotkania, bankiety.
Tak sobie młody człowiek wyobraża ten zawód: całonocne rozmowy artystycznej bohemy.
Tak było. Tomasz Gwinciński, supermuzyk, stworzył w Bydgoszczy knajpę artystyczną. Trytony to się nazywało. Stanisław Soyka do nas przyjeżdżał. John Porter. Odklejony klimat! Odjazdowy. (Dorota Piasecka zaczyna śpiewać) "Na czerwonej trawie leży Balladyna, środkiem płynie czerwona benzyna". (śpiewa). Jazdy były nieprawdopodobne! Ja w Bydgoszczy miałam swoich fanów…
(W tym momencie podchodzi bezdomny mężczyzna. Mówi, że pękły mu buty i potrzebuje 30 groszy na klej. Dorota Piasecka daje mu wszystkie drobne, jakie ma)
Wiele się uczę od takich ludzi jak on i dzięki temu mogę postaciować. U Andrzeja Barańskiego jak zagrałam w "Dwóch księżycach" chłopkę – kobitę mówiącą gwarą – to Jasiek Frycz powiedział: "Ja myślałem, że ciebie z gór przywieźli!". To jest dla mnie największy komplement!
A jak to było, że z teatru dostałaś się do filmu? W "Bożych skrawkach" ukrywającego się żydowskiego chłopca zagrało cudowne dziecko Hollywood Haley Joel Osment, który grał również między innymi w "Szóstym zmyśle". W tym filmie zagrał też Willem Dafoe. I ty.
A pamiętaj, że to był początek lat dwutysięcznych. Wtedy nie było komórek! Telefony stacjonarne były w teatrach i albo ktoś ci przekazał, że cię zapraszają do filmu, albo nie przekazał. Takie sytuacje również bywały.
Jurek Bogajewicz, który wyreżyserował "Boże skrawki", zaprosił mnie na casting. Czekam, wychodzą aktorzy – znane postacie serialowe – i komentują: "Jaki on surowy! Jaki niedostępny". Wchodzę i mówię: "My name is Dorota Piasecka, I’m a polish actress, I live in Kraków…". A on: "Casting w języku polskim!". Zaczął się śmiać, bo bardzo go to rozbawiło. Zobaczyłam ciepłego, fajnego człowieka. I dostałam tę rolę.
To mogła być trampolina do dużych ról, pieniędzy, kariery?
Nigdy w tych kategoriach nie myślałam, ale mogło tak być. Dużo błędów popełniłam w życiu. To był film, który miał mnóstwo nominacji do Orłów, Bogajewicz za scenariusz dostał Złotego Lwa.
A ty jaki błąd popełniłaś?
Nie żądałam akredytacji, by jeździć i promować ten film swoją twarzą. A Gąs, czyli Piotrek Gąsowski, ma rację, kiedy powtarza: "Trzeba się chwalić, bo nikt inny nas nie pochwali".
Taką rolę odgrywa chyba też agent?
Aktorka powinna mieć agenta! Ja sobie bez agenta zawsze strzelam w piętę!
W jaki sposób?
Zaniżam stawki. Pamiętam pierwszą reklamę, którą nagrałam. Reklamę zdrapki. Reżyser, który ją nagrywał, wypatrzył mnie na benefisie Jerzego Stuhra. Zachwycał się mną: "Te pani mostki, te pani szpagaty!".
Mój autorytet, Jerzy Nowak, w jarmułce wybiegał i krzyczał: "Dla drogiego jubilata Dorotka zrobi szpagata!". Werble i robię szpagat. "To dla niej mała drobnostka! Dorota, zrób jubilatu mostka!" I znowu werble i robię mostek. Zapłacili mi 1700 zł za tę reklamę. Trzykrotnie mniej, niż powinnam była dostać. Strasznie mnie wtedy oszukała agentka. Dziś ta agencja aktorska już nie istnieje, a ja wtedy po prostu byłam durna.
W "Chwili sławy" chciano zapłacić mi jak statystce, choć moja rola była kluczowa. Anna Dymna się za mną ujęła: "Jesteś przecież aktorką". To była wspaniała sztuka Teatru Telewizji. I też bym powiedziała młodym ludziom: uważajcie na siebie. Trzeba być uważnym i asertywnym.
Grałam Sharon, która miała runąć do wody. Do basenu. Reżyser dał mi duży kamień, z którym miałam się rzucić. Powiedziałam: "Nie mogę tego zrobić. Ten kamień mnie może zabić". A on: "To proszę go odłożyć". Ale gdybym tego nie powiedziała, mogłoby się to skończyć tragedią.
Dlatego powtarzam: aktorka musi mieć agenta. Jak traktuje cię agent, tak traktuje cię produkcja! Taka prawda. Trafić na dobrego, uczciwego agenta to jest wielka sprawa. Dziś moją agentką jest między innymi Joanna Damięcka, która dobrze negocjuje i dba o aktora.
Aktorzy mówią, że największy stres w tym zawodzie jest taki, że telefon z propozycjami przestanie dzwonić.
Zgadza się.
I ja miałam taki okres w życiu, kiedy nagle telefon zamilkł. Jeździłam wtedy po więzieniach i domach dziecka, żeby zarobić jakiekolwiek pieniądze, bo to był już czas, kiedy nie miałam etatu w teatrze i sama byłam za siebie odpowiedzialna. Wyobrażasz sobie? Nagle jesteś we Wronkach w więzieniu!
Wszystko się ładnie układało, rozwijało i nagle przestaje dzwonić telefon. Dlaczego?
A ja wiem dlaczego? Przestaje i koniec. Mało jest ról dla kobiet. Dla mężczyzn zresztą też. Ról jest zawsze mniej niż nas, aktorów. A więc przyszedł moment, że się granie skończyło. Cisza. Nikt nie dzwoni. To był czas, kiedy miałam problemy z zapłaceniem ZUS-u, innych świadczeń. Nie masz pieniędzy. Nie masz specjalnie za co żyć.
Więc sama sobie zorganizowałam pracę. Z koleżanką jeździłyśmy po całej Polsce – z rekwizytami i parawanikiem, wszystko same rozkładałyśmy – po domach starców, ośrodkach samopomocy. Nie zarabiałyśmy na tym dużych pieniędzy. Tyle, co starczało na życie.
Aż któregoś dnia dzwoni telefon z propozycją, czy nie zagrałybyśmy we Wronkach. Byłyśmy przerażone, jak nas przyjmą, ale odpowiedziałyśmy: no dobra.
(Dorota Piasecka wchodzi w rolę) "Ja się pytam ostatni raz, czy ty oddasz mi swoja ręka?!" "Nigdy, przenigdy nie wyjdę za Niemca! Raczej utopię się w Wiśle". "Gut, gut, byle nie krzyczała…". To był hit w więzieniach! Takiego szału nie widziałaś! Nasze występy to było święto dla nagrodzonych osadzonych.
Dużo grałyście w tych więzieniach?
Dużo. Kupę więzień poznałam.
To musiało być bardzo trudne doświadczenie.
Straszne. Nagle facet zaczyna ci opowiadać, że siedzi już dziesiąty rok, bo cztery osoby zamordował. A jeszcze większe wrażenie robiły na mnie poprawczaki.
Miałaś poczucie porażki? Nieszczęścia?
Absolutnie nie miałam poczucia nieszczęścia, ale miałam świadomość, że byłam wysoko i spadałam. Trudne doświadczenie. Oczywiście co innego było grać w Teatrze Słowackiego, a co innego w DPS-ie. Ale potem, jak widziałam reakcje tych pensjonariuszy, tych dzieci z domów dziecka, to miałam ogromną satysfakcję. Radość. To była praca, która miała sens. Dawałam serce i duszę temu wszystkiemu.
Jak mówiła Hanka Bielicka…
Każda publiczność jest najważniejsza – tak jest. Ale przez cały czas miałam przekonanie, że to jest tymczasowe. Że karta musi się odwrócić. Wierz mi, moi przyjaciele, koledzy, którzy są bardzo znani, też miewają gorsze okresy. A wtedy nie pozostaje ci nic innego, jak z uśmiechem na ustach brnąć dalej.
Spójrz dziś na mnie! Jeżdżę po Polsce ze wspaniałym spektaklem. "Klimakterium" nie wymaga reklamy. To jest marka sama w sobie. Grają fenomenalne, znane aktorki. Mamy dobrą opiekę ze strony organizatorów.
Po spektaklach leje się szampan?
Nie! Alkohol się żaden nie leje! Kiedyś po spektaklach były biby, ale to już nie te czasy. W moim wieku – nie bądźmy drobiazgowe, ale mam 50 lat z hakiem – część osób już w ogóle nie gra.
Wróćmy jeszcze na chwilę do ciężkich czasów. Jak ci się udało odbić po "więziennych czasach"?
Emilian Kamiński szukał aktorki do "I tak cię kocham". Same gwiazdy tam grały. Warszawscy aktorzy "uznani serialowo".
A ty się znalazłaś w obsadzie dlatego, że…?
Kamińskiego poznałam na bankiecie, na który zostałam zaproszona, kiedy otworzył małą scenę w Teatrze Kamienica. Słyszę, że ktoś gra na gitarze. Wchodzę na widownię, a to Emilian gra przy pustej scenie. Usiadłam. "Śpiewasz?" – zapytał. "Jedni mówią, że tak, inni, że nie". "Zaśpiewaj". (Dorota Piasecka zaczyna śpiewać mocnym głosem) "Walc mi się przyśnił. Dawno tańczony. Walc mych najlepszych lat…
A rok po tym bankiecie zadzwonił, kiedy akurat sprzątałam zalaną piwnicę, i powiedział: "Weź przyjedź, jak będziesz wolna". Graliśmy tę sztukę przez pięć lat dla pełnej widowni. Miałam bardzo dobre recenzje. Wiesz, wszyscy kochają, jak słoń na trąbie stoi. Emilian moją postać bardzo rozbudował. Kawał baby jestem, a na scenie robiłam akrobacje, szpagaty. Publiczność szalała!
Znowu nastał dobry czas.
O tak! Z Kasią Skrzynecką przyjaźnimy się do dziś. Justyna Sieńczyłło, Krzysiu Ibisz, Jacek Kawalec, Piotruś Szwedes, Tadzio Chudecki i inni. Świetna to była ekipa. W tamtym czasie wyreżyserowałam też film "Wesele utopców", który wyprodukowała Fundacja Sztuki, Przygody i Przyjemności „ARTS". Sami młodzi ludzie wystąpili. Wspaniała przygoda!
Natomiast jeśli chodzi o Kamińskiego, to rozumiem, że twoja rada dla młodych adeptów zawodu brzmiałaby: poznawajcie ludzi i dbajcie o relacje.
Na pewno.
Trzeba mieć kontakty. Trzeba umieć kogoś sobą zainteresować. I trzeba też umieć zabiegać! Ważne są castingi. Nawet znane twarze chodzą na castingi. Czy ty wiesz, że Jurek Nowak, który miał 80 ileś lat i był uznanym aktorem, też poszedł na casting do amerykańskiej produkcji?
A jak wyglądają castingi?
Różnie. Bywa, że czeka 200 osób – wszyscy razem, i statyści, i aktorzy – w korytarzu. Kilka godzin mija, zanim cię wywołają. A że ja nie znoszę kolejek, dlatego zawsze proszę agenta: jak chcą mnie skręcić, to niech mnie zaproszą na konkretną godzinę.
Ile masz ról na koncie?
Ponad sto, licząc z epizodami. Ja się nie boję epizodów. Wybitny fotograf Czesław Czapliński powiedział mi: "Jak się gra tak, że widz zapamiętuje epizod, to jest ogromna wartość".
Mnóstwo miałam ról teatralnych, filmowych i serialowych. I drugo-, i pierwszoplanowych. Ta u Wojtka Smarzowskiego w "Domu złym" mnie naprawdę dużo kosztowała. Mój mąż jedzie gasić pożar, a ja w hełmie na głowie uprawiam seks z kochankiem, który podpala wsie. Był moment, kiedy myślałam, że nie będę w stanie tego zagrać, ale pięknie mi doradził Jurek Nowak: "To jest świetny scenariusz. Przygotuj się mentalnie i zagraj to".
Jak się przygotować mentalnie do mocnej, realistycznej sceny seksu? Jak się wyzbyć wstydu?
Jak się zaczniesz wstydzić, to nie możesz tego grać. Musisz traktować ciało jak instrument. Wczuwasz się w sytuację i jesteś w niej. Powiedziałam Smarzowskiemu: „Zagrajmy to na spontanie". Kolega leżał, a ja usiadłam mu na udach. I poszło! Ale nie twierdzę, że tego nie odchorowałam! Pięknie się Smarzowski zachował. "Jedno zdjęcie wyjdzie z tego planu do mediów, a wypi*rdolę z pracy" – powiedział. Zdjęcia prowadził słynny operator Krzysztof Ptak. Zawsze powtarzam, że najważniejsze to trzymać się Ptaka. (śmiech) Na ekranie ta scena trwała kilka sekund, ale miałam taki stres, że nie poszłam na premierę. A potem najgorszą rzeczą było to, że internetowi miłośnicy nagości wyciągnęli tę scenę i latałam po różnych stronach…
Pornograficznych.
Wiele koleżanek – również tych bardzo znanych – mówiło, że doświadczyło tego samego.
A z jakiej roli jesteś najbardziej dumna?
Dziś moją ulubioną jest Zośka z "Klimakterium". Byłam zafascynowana tym spektaklem od samego początku. Chyba z sześć razy na nim byłam na widowni! Podejmowałam próby, by dołączyć do obsady. Wysyłałam do Elki Jodłowskiej maile, zagadywałam nieśmiało, jak się spotykałyśmy, ale nic z tego nie wyszło.
Aż któregoś dnia spotkałyśmy się na planie "Świata według Kiepskich", gdzie wielokrotnie postaciowałam. Mówię: „Pani Elu, zrobiłam kabaret, może będzie miała pani ochotę przyjść?". "Jodła" przyszła na mój kabaret z mężem i chyba się jej spodobałam, bo wkrótce potem zaproponowała mi rolę Zośki. Kawał szczęścia trzeba mieć w tym fachu.
Ale cały czas robię też inne rzeczy. W warszawskim Białołęckim Ośrodku Kultury gram "Dzień świra". Gram na scenie kilkanaście postaci! W tym zawodzie nie ma pyknięć. Jeśli chcesz realizować marzenia i walczyć o jakość tego, co pokazujesz światu, musisz cały czas się rozwijać.
Nie można też robić tego, co ja kiedyś – grać jeden czy dwa spektakle, którym oddajesz całe serce, i nie myśleć o przyszłych, dalszych projektach. Zobacz, co było w pandemii. My, ludzie kultury, bez etatów, zostaliśmy wtedy bez niczego. Jak bezdomni.
Co wtedy robiłaś?
Projekt dla dzieci i młodzieży z Fundacją Sztuki Przygody i Przyjemności, który można znaleźć w internecie. Dzięki temu przetrwałam.
Jak powiedziałaś: to zawód piękny, ale bywa okrutny.
Ale powiedzieć młodemu człowiekowi: nie rób tego, bo to jest trudne życie, to byłby wielki błąd! Janusz Gajos jest jeden, ale kto wie, czy ta osoba, która marzy o aktorstwie, nie ma równie wielkiego talentu? I nie wypłynie na głębokie wody? Trzeba tylko pamiętać o tym, że my, artyści, jesteśmy samotnym okrętem. Dziś rzeka jest spokojna, jutro rwąca, a pojutrze stoimy. Ale ty wiesz, że to tymczasowe i popłyniesz dalej.
A czy ty jesteś spełnioną aktorką?
Skąd! My, aktorzy, spełniamy się aż do śmierci. Wciąż marzę i czekam na wspaniałe role. A ostatnią radą, jaką bym dała młodym, jest: nie poświęcajcie uwagi tym, którzy was nie chcą. Tu cię nie chcą, stamtąd cię wyrzucą, ale ty idź dalej i pielęgnuj swoją prawdę.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>
Dorota Piasecka. Zawodowa aktorka lalkarka, egzamin dramatyczny zdała eksternistycznie w 1987 r. Występowała w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie, Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Grała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego i Teatrze STU w Krakowie. Współpracowała z krakowską Sceną Moliera, Teatrem Konsekwentnym w Starej Prochowni w Warszawie, Teatrem Studio i Teatrem Kamienica w Warszawie. Obecnie można ją podziwiać m.in. w spektaklu "Klimakterium", w którym wciela się w rolę Zosi.
Anna Kalita. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.