Rozmowa
Ewa Dałkowska (Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl)
Ewa Dałkowska (Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl)

W filmie "Teściowie 2" pojawia się pani w kostiumie kąpielowym i przyznam, że wygląda pani fantastycznie.

Dziękuję. To jest zasługa Tomka Ossolińskiego, scenografa. Do kostiumu dostałam w prezencie różową narzutkę, która bardzo mi się spodobała. Myślałam, żeby na premierę filmu założyć na spacer po czerwonym dywanie ten kostium razem z pareo. To by dopiero było, prawda?

A czy pani się wstydziła zagrać w kostiumie kąpielowym?

Nie miałam zbytnio czasu, żeby się przejmować. Chociaż kiedyś różnie z tym u mnie bywało. Rodzina nie lubiła, żebym rozbierała się w filmach, więc starałam się tego nie robić. W oczach moich rodziców golizna była szokiem. Dzisiaj gołe baby i goli faceci otaczają nas wszędzie i golizna po prostu stała się nudna, więc protestowałam przeciwko rozbieraniu się przed kamerą czy przeciw tym wszystkim gnieceniom się.

Ewa Dałkowska w filmie 'Teściowie 2' (Estera Świętosławska)

Gnieceniom się, czyli scenom łóżkowym?

Tak je żartobliwie nazywam. W teatrze u Krzysztofa Warlikowskiego grałam z Wojtkiem Kalarusem i to on wymyślił, żebym się rozebrała. Powiedział, że wspomnienia o miłości, z którymi się do niego zwracam, zabrzmiałyby wtedy o wiele bardziej prawdziwie. Uznałam, że to dobry pomysł, i się zgodziłam. Wciąż gramy ten spektakl, zresztą bardzo go lubię.

Potem rozebrali mnie u Małgorzaty Szumowskiej w filmie "Body ciało". Powiedziałam: ludzie, przecież ja rozebrałam się w teatrze, bo wymagała tego rola. Jestem naga, snuję najróżniejsze wspomnienia i dzięki temu jestem szczersza. A oni, jak się na mnie uwzięli, to tak, jakby chcieli, żebym cały czas grała na golasa.

I?

I zrobiłam się bezczelna. Kiedy nie jestem przekonana, odmawiam. Nie lubię małpowania. Jak się rozebrałam u Krzysztofa Warlikowskiego czy u Małgorzaty Szumowskiej, to znaczy, że już u każdego muszę?

Ewa Dałkowska i Mariusz Bonaszewski w spektaklu 'Zmierzch bogów', 2009 rok (Kamil Gozdan / Agencja Wyborcza.pl)

Gabriela Muskała mówiła mi, że nie ma problemu z rozebraniem się na scenie, jeśli uzasadnia to rola, którą gra. Pani z tego, co słyszę, też?

Ja podobnie.

Ale jeśli chodzi o sceny łóżkowe, to uważam, że często ludzie się gniotą i niby odtwarzają miłość w sposób niepowtarzalny, a to jest w ogóle okropne. Nawet niespecjalnie mogę na to patrzeć. Kiedyś jeden z operatorów wymyślił, że podczas sceny miłosnej stanie u wezgłowia łóżka. W kamerze było widać tylko część mnie i plecy aktora, z którym się kochałam, a reszty naszych ciał nie. Inny z reżyserów z kolei wymyślił, że podczas sceny miłosnej ja i mój partner siedzieliśmy obok siebie na łóżku i rozmawialiśmy o naszym uczuciu. Takie rzeczy mi się podobają. Nie chodzi przecież o to, żeby się ze sobą migdalić przed kamerą. Okropnie się wyrażam, prawda?

Zobacz wideo Rozmowa z Joanną Kulig z okazji premiery "Pajęczyny". "Nie grałam jeszcze takiej postaci"

Szczerze, więc doceniam. A dlaczego pani w ogóle została aktorką?

Przypominają mi się różne historie z dzieciństwa. Dlaczego z moim kuzynem Tomkiem Dałkowskim robiłam w domu przedstawienia? Przebieraliśmy się i graliśmy kryminały. Skąd w ogóle mieliśmy taki pomysł?

Albo na przykład na obozie sportowym - bo chciałam być sportowcem - wychodziłam co wieczór do ogniska i grałam skecze? Trener mówił, że nadaję się do szkoły dramatycznej. Już wtedy poczułam, że po liceum chcę iść do szkoły aktorskiej, więc poszłam do szkoły dla reżyserów teatrów amatorskich. Jeździliśmy do Warszawy, oglądaliśmy przedstawienia, a potem sami ćwiczyliśmy Brechta. No po co ja tam chodziłam?

Ewa Dałkowska, Katowice 1992 rok (Mirosław Noworyta / Agencja Wyborcza.pl)

No właśnie, po co?

Ciągnęło mnie. Ale gdy oznajmiłam rodzicom, że chcę iść do szkoły teatralnej, to mi nie pozwolili. Tatuś powiedział, że po to mieszkamy we Wrocławiu, żebyśmy tu studiowali. Zapytałam w takim razie, na jakie studia powinna iść panienka z dobrego domu, i odparli, że na filologię polską. Poszłam więc na nią. Za chwilę zawiadomił mnie jednak, że są egzaminy do teatru studenckiego Kalambur. Poszłam, przyjęli mnie i zaczęłam grać jak szalona.

Kalambur organizował wspaniały Międzynarodowy Festiwal Teatralny. Oszalałam na jego punkcie i nie wracałam do domu na noc. Nie dlatego, że piłam czy się puszczałam. Po prostu chodziłam na spektakle, ale rodzice się niepokoili i w końcu zabronili mi wychodzić na kolejne przedstawienia. Przestraszyli się, a ja wtedy poznałam Jonasza Koftę, który zamierzał po przedstawieniu ogłosić, że się kochamy. Jednak gdy rodzice mnie nie puścili, spokojnie ogłosił inny wybór.

Jakoś nie słyszę w pani głosie smutku z tego powodu.

Garnęłam się do grania. Rodzice kupili gramofon, wspaniały jak na ówczesne czasy, i mnóstwo płyt, między innymi Ordonki [Hanki Ordonówny – przyp. red.], naszej niezwykłej bohaterki, Edith Piaf i Marleny Dietrich. Zresztą do dzisiaj je mam. Słuchałam tych piosenek, a potem śpiewałam przed lustrem w gabinecie tatusia. Sama dla siebie występowałam.

A potem zapragnęła pani występować dla innych?

Zapragnęłam studiować aktorstwo. Pojechałam potajemnie na egzaminy, ale się nie dostałam; byłam ich zdaniem zmanierowana, bo grałam w Kalamburze. Za drugim razem się udało i przyjęli mnie do szkoły teatralnej. Dopiero wtedy rodzice o wszystkim się dowiedzieli.

Byli na panią źli?

Nie. Tym razem zgodzili się na moją karierę, a później już mnie wspierali.

Opowie mi pani o swojej rodzinie?

Babcia pochodziła z bardzo dobrej, arystokratycznej rodziny Chościak Popielów. Wszystko stracili. Przyturlali się do Wrocławia i w tym mieście zaczęli nowe życie od zera.

Wychowałam się w rodzinie patriotycznej, z głęboką wiarą. Rodzice byli bardzo oddani całej naszej trójce, z której zostałam tylko ja i siostra. Uważali, że jak już się dzieci urodziło, to trzeba się o nie wyjątkowo troszczyć. Bez przerwy nas pilnowali, wszędzie wozili i uczyli zasad.

Ewa Dałkowska podczas festynu rodzinnego z okazji 227. rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Warszawa 2018 rok (Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl)

Żyliście skromnie?

Pieniędzy rodzice nie mieli, a życie bez pieniędzy się zapamiętuje. Ciągle uprawiali kombinacje, co zjeść i co komu dać. Mama szyła mi wszystkie ubrania. Raz nawet zrobiła mi na drutach kostium do filmu Andrzeja Wajdy "Bez znieczulenia". W skórzanych ciuchach, w których pierwotnie miałam grać, wyglądałam makabrycznie, kostiumografki chciały ze mnie zrobić gwiazdę. Jednak lepiej wyglądałam w spódnicy z grubej wełny, którą mama zrobiła mi na drutach, i w białym kostiumie, który mi uszyła. Właściwie ubrała mnie do tego filmu w całości. Co ciekawe, nikt nie zauważył, że to są rzeczy, które powstały w domu, i pozwolili mi je wkładać.

Pani mama była krawcową?

Byłaby graficzką, ale niestety nie skończyła studiów i traciła wzrok. Mimo tego i tak szyła nam na maszynie różne rzeczy. Zajmowała się domem i rodziną, choć na jakiś czas poszła do pracy, żeby dostać emeryturę. Tatuś był adwokatem, nie bardzo ukochanym przez władzę, bo miał własny kręgosłup.

Kiedy studiowałam filologię polską - i jednocześnie już także aktorstwo - i trzeba było pisać pracę magisterską, tata bardzo mnie pilnował. Prof. Czesław Hernas zaproponował temat "Dramaty staropolskie w interpretacji Kazimierza Dejmka", żeby ją obronić na obu kierunkach, ale miałam mało czasu na pisanie. W końcu tata sam ją napisał. Wydawała mi się jednak zbyt amatorska jak na filologa, więc wzięłam się na ambit i napisałam pracę magisterską na maszynie a vista. Na polonistyce dostałam piątkę, a w szkole teatralnej czwórkę i zostałam double magister.

Ojciec uczył mnie łaciny, co ułatwiało mi później naukę w szkole. Chodziłam do żeńskiego liceum, niestety paliło się tam papierosy. Rzuciłam palenie dopiero osiem lat temu.

No proszę!

Rodzice wpajali mi uczciwość i pracowitość, a także to, żebym była wysportowana. Skombinowali mi trapez na linach, zrobili mi też huśtawkę w ogródku. Te umiejętności przydały mi się po wielu latach, gdy jako aktorzy pomagaliśmy dzieciom, występując w cyrku w "Artyści dzieciom". Jeździłam tam na rowerze w pięć osób. W ogóle przez pewien moment chciałam zostać cyrkówką.

Ewa Dałkowska w 2009 roku (Jacek Łagowski / Agencja Wyborcza.pl)

Czy teraz ma pani czas, żeby regularnie ćwiczyć?

Za radą masażysty chodzę na długie spacery z kijkami i jeżdżę na rowerku treningowym w domu. Jestem reumatyczką, więc muszę regularnie ćwiczyć, by wzmacniać kości. Bolą mnie ramiona, więc krążę nimi codziennie przez 10 minut. Masażysta zalecił mi też pływanie, ale pływania nie lubię.

W październiku mam zaplanowaną operację kolana u lekarza, który zrobił mi już kilka zabiegów ortopedycznych, na przykład endoprotezę bioder. Mam jednak nadzieję, że gdy pójdę do niego na wizytę, powie: "Ewa, wszystko jest dobrze, nie musimy już tego kolana robić".

Problem w tym, że po operacji kolana przez dwa miesiące musiałabym grać na wózku. Ale niektórzy reżyserzy, jak chociażby Warlikowski, się tym nie przejmują. Na przykład Maja Ostaszewska u niego na wózku grała, więc pewnie i ja bym mogła, jeśli nie będzie innego wyjścia.

Widzę, że potrafi pani znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji.

Kilka dni temu byliśmy z mężem u znajomego. Spojrzał na mnie i rzucił: "A ty już chyba powinnaś iść na emeryturę". "O nie, bo ja będę grać do setki" - odparłam. Zatkało go. Myślę sobie, że to byłby całkiem niezły numer, gdybym jako stulatka grała w teatrze. Wszyscy by się nade mną pochylali i upewniali się, czy słyszę.

Jakiś czas temu byłam na scenie z moim ukochanym Jankiem Pietrzakiem. Wręczał mi nagrodę i w pewnym momencie zwrócił się do publiczności, że ma zamiar występować do stu lat. Publiczność wstała i zaczęła mu śpiewać "Sto lat". Na to Janek: "Ewa, publiczność życzy ci stu lat". Przyznam pani szczerze, że nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć.

Kiedy umawiałyśmy się na rozmowę i zajrzała pani w kalendarz, okazało się, że niełatwo jest pani znaleźć jakiś termin. Z radością konstatuję więc, że ma pani sporo pracy i na razie się na emeryturę nie wybiera?

Wspaniałe jest to, że my, aktorzy, mamy przywilej bycia na etacie w teatrze, będąc jednocześnie na emeryturze. Jestem na etacie w Nowym Teatrze, a jeśli uznam, że już wystarczy, to mogę się sama wycofać. Niedawno przeczytałam, że najczęściej aktorzy rzucają zawód około sześćdziesiątki i zaczynają wtedy grać w palanta czy w golfa. Są jednak i tacy, którzy postanawiają uprawiać swój zawód do końca życia. To jest dla mnie prawdziwe zwycięstwo sztuki.

Chociaż ostatnio w teatrze czuje się brak pieniędzy. Niestety, najłatwiej jest ograniczyć wydatki na wyższą kulturę.

Ewa Dałkowska podczas próby spektaklu 'Żyjemy', Wrocław 2012 rok (Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl)

Ma pani czasem poczucie, że ogranicza się też role dla dojrzałych aktorek?

Raczej dostrzegam braki finansowe. Czasem, będąc dużo młodsza, grałam starsze, nawet 80-letnie kobiety, a czasem wcielałam się w dziecko. Nie czuję, abym z powodu wieku grała za mało. Że jestem stara baba i nikt nie chce ze mną pracować.

A czy uważa się pani za kobietę niezależną finansowo?

Tak, chociaż nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Udało nam się z mężem zbudować dworek wiejski pod Warszawą i się tam przeprowadziliśmy. Nie jesteśmy zadłużeni, wydaliśmy na niego to, co zarobiliśmy. Jesteśmy szczęśliwi, bo mieszkamy w cudownej okolicy, dookoła Lasy Chojnowskie, cisza i spokój. Nie potrzebuję też tutaj wydawać pieniędzy. 

Jednak będzie pani chciała grać do końca?

Zobaczymy, jak Pan Bóg da. Ja jestem panna do wynajęcia, jak dostaję propozycje, to z nich korzystam. Wczoraj na przykład grałam świętą. To wcale nie jest łatwe i naprawdę jestem zmęczona.

Gram w "Zapłacie" u Marcina Kwaśnego, to jego debiut filmowy. Upatrzył sobie mnie, a w zasadzie ta  rola polega na tym, że nic nie mam do mówienia. Gram istnienie. Jestem kobietą siedzącą z różańcem w kościele i pomagam bohaterowi obrać właściwą życiową drogę. I teraz to zagraj!

Ja bym się na pewno nie podjęła zagrania świętej.

Bo to naprawdę jest trudne. Buduję tę postać z kawałeczków, przecież sama z siebie święta nie jestem. Ekipa mnie specjalnie rozświetla, moja postać jest raz brzydka, raz ładna, raz promienna. Właściwie to nie wiem, dlaczego Marcin skojarzył sobie mnie jako świętą.

Ewa Dałkowska w filmie 'Teściowie 2' (Estera Świętosławska)

Skoro już pani o tym wspomniała, to kojarzę panią jako osobę mocno wierzącą.

Kiedyś z Marcinem Kwaśnym zetknęliśmy przy "Wieczerniku", gdy grałam Marię Magdalenę według Ernesta Brylla u Krzysia Tchórzewskiego. Chciał mnie zaprosić do grania, ale powiedziałam mu, że nie jestem jeszcze gotowa wewnętrznie. Bo w pewnym momencie życia zwątpiłam, chociaż zostałam ochrzczona i wychowana w wierze katolickiej. Zobaczyłam jednak w Kościele teatr i uciekłam. Przez 40 lat mieliśmy z mężem tylko ślub cywilny, aż nagle zapragnęłam wrócić do Kościoła. Wyspowiadałam się, przystąpiłam do komunii i znów uwierzyłam. Wzięliśmy też w 2017 roku ślub kościelny. Udzielił nam go arcybiskup, to była niezwykła chwila. Dziś żartujemy, że jesteśmy sześć lat po ślubie.

Mój mąż od zawsze był bardzo wierzący, chociaż nigdy mnie nie nakłaniał. Mamy w domu półki z Biblią i innymi wspaniałymi księgami, które zamierzamy zgłębić. Można zatem powiedzieć, że jestem nawrócona.

Ja jestem na etapie zwątpienia.

Tak? To pani współczuję. Nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła w tych trudnych czasach, gdyby nie wiara w Boga. To dla mnie bardzo duże wsparcie psychiczne. Modlę się w trudnych sytuacjach, bo wierzę, że Bóg mnie kocha i mi pomaga.

Ewa Dałkowska na deskach teatru, 2008 rok (Grzegorz Dąbrowski / Agencja Wyborcza.pl)

Nie zniechęcają pani kolejne afery w Kościele?

Nie do mnie należy osądzanie Kościoła, a "afery w Kościele", gdyby nawet były, nie mają wpływu na moją wiarę.

Proszę się przyjrzeć kardynałowi Wyszyńskiemu. Jaki to był mędrzec! Mam przy łóżku cztery jego pisma i jestem nimi zachwycona. Lubię też sobie czasem poczytać psalmy, które dają mi siłę w tych krzywych czasach. Myślę, co ja bym zrobiła bez Boga?

Gdy odeszłam od Kościoła, rodzice nie próbowali mnie przekonywać. Jednak gdy wróciłam, powiedziałam im o tym. "Witamy w naszym świecie" – podsumowała mamunia. Tylko tyle.

W Zalesiu Dolnym mamy wspaniałego księdza, o którym słyszałam wcześniej od Jurka Zelnika i Ani Seniuk. Chodzimy do niego co niedzielę. Nie gani nas, nie straszy, tylko motywuje do robienia dobrych rzeczy i czytania Pisma.

I robi pani te dobre rzeczy?

Staram się żyć godnie i nikomu nie podlizywać. Ale na pewno nie jestem żadnym przykładem na dobre wychowanie. Czasem ostro się zachowuję i brzydko się wyrażam. Ale co ja pani opowiadam? Nie wiem, jak to się stało, że otworzyła mnie pani jak zamkniętą skrzynię.

Dziękujemy dystrybutorowi filmu Next Film za pomoc w przygotowaniu wywiadu.

Ewa Dałkowska. Aktorka teatralna, radiowa i filmowa, związana z Nowym Teatrem w Warszawie. Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i 1972 r. Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Członkini Kapituły Orderu Odrodzenia Polski.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.