
Łatwo dostałaś się do zakonów?
Zależy, do jakiego, bo zakony są różne. W zamkniętych kontemplacyjnych, gdzie siostry skupiają się głównie na modlitwie, nie byłam. Ale są też zakony, które wręcz do siebie zapraszają. Można tam pojechać, żeby pobyć przez kilka dni w ciszy. Wiele zakonów w Polsce ma domy dla gości, prowadzi rekolekcje. Ja, zbierając materiał do książki, pojechałam do Żarnowca, do opactwa benedyktynek. Byłam umówiona na wywiad z jedną z bohaterek książki, siostrą Małgorzatą Borkowską.
Nikt mnie tam nie nawracał, a gdy zapytałam, ile mam zapłacić, usłyszałam, że co łaska.
W jaki sposób docierałaś do bohaterek swojej książki?
W Polsce jest obecnie nieco ponad sto żeńskich zgromadzeń zakonnych. Mają swoje strony internetowe, a na nich w zakładce kontakt można znaleźć numery telefonów i adresy e-mailowe. Odezwałam się do tych sióstr, które same zapraszają do dialogu, są obecne w mediach społecznościowych. Dostałam około 20 odmów, i to od sióstr, które wydawałoby się, że bez problemu zgodzą się na rozmowę. Ale kilka odpowiedziało i zaprosiło mnie do siebie.
Jak je otwierałaś?
Przekonało je chyba to, że nie miałam gotowej tezy. Nie oceniałam ich, a zamiast tego pozwalałam im mówić. Rozmowy z zakonnicami nie są proste, one zawsze przekazują nam swój obraz świata. Co tak naprawdę gra im w duszy, wie tylko Pan Bóg, do którego się modlą. Na pewien czas zaprosiły mnie do tego świata, ale na swoich zasadach. Tylko gdy się nad tym głębiej zastanowić, to nie różnią się pod tym względem od innych bohaterów moich reportaży. Gdy zadajemy pytania, chcemy być jak najbliżej danego człowieka, ale stu procent prawdy nie poznamy o nim nigdy.
Kim są twoje rozmówczynie?
We wspomnianym Żarnowcu odwiedziłam siostrę Małgorzatę Borkowską, która w zakonie jest od 60 lat. Jej wydana parę ładnych lat temu książka "Oślica Balaama. Apel do duchownych panów" nieźle namieszała w środowisku kościelnym. Autorka zwraca się w niej do księży – czyni to bardzo elegancko, ale dosadnie. Punktuje ich niewiedzę i stereotypowe podejście do sióstr, które naprawdę nie potrzebują, żeby księża objaśniali im świat. Siostry bywają bardziej oświecone niż oni.
Byłam też w Katowicach, u siostry Anny Bałchan, która pomaga pracownicom seksualnym. Opowiadała mi o początkach swojej pracy, kiedy spotkała się z jedną z takich dziewczyn. Nagle ta wybiegła z pokoju, krzycząc: "Z dziewicą nie będę rozmawiać!". "Już nie chciałam za nią krzyczeć: A skąd wiesz, że z dziewicą?" – wspominała z uśmiechem siostra Anna.
Siostra Bałchan robi wiele dobrego, prawda?
Zdecydowanie tak. Od początku lat dwutysięcznych tworzy PoMOC – Stowarzyszenie dla Kobiet i Dzieci im. Marii Niepokalanej. Zanim do niej pojechałam, czytałam o jej działaniach, oglądałam filmy z placu budowy – razem ze współsiostrami buduje Centrum Rodziny im. Świętego Józefa. Dla mnie siostra Bałchan wykonuje pracę tytaniczną. Jednak w każdej chwili może dostać powołanie do innych zadań, jej przełożeni mogą ją nagle przenieść, na przykład do Supraśla. I wtedy ona odpowie: "Dobrze, wyjeżdżam". Trudno mi to zrozumieć. Jak można poświęcać życie jakiemuś działaniu i nagle musieć to zostawić? Oczywiście żaden trzeźwo myślący przełożony nie zrobiłby czegoś takiego.
Siostrę Annę odbieram jako osobę niezwykle zaradną. Wiele razy była w trudnych sytuacjach. Jedną opisała w książce.
Czego dotyczy?
Kiedyś siostry nie miały pieniędzy na opał. Pewnego dnia przyszedł do nich mężczyzna, który zaproponował im swoją pomoc. Okazało się, że zdecydował się sprezentować siostrom olej opałowy. Po tej sytuacji siostra Anna mówi do mnie tak: "Wytłumacz to inaczej niż tym, że Bóg nade mną czuwa". Siostry zakonne zawsze w pierwszej kolejności zawierzają się Bogu i są przekonane, że on im pomoże.
W książce znalazło się również miejsce dla byłej zakonnicy. Izabela Mościcka to była siostra Nazaria, która odeszła z zakonu nazaretanek i założyła Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym.
Gdy mijam siostrę zakonną na ulicy, nie mogę się oprzeć współczuciu.
Zanim zajęłam się pisaniem książki, miałam podobnie. Myślałam: biedna siostra zakonna. Teraz, po wielu rozmowach, nie patrzę na nie w ten sposób. Uważam, że gdy myślimy o nich ze współczuciem, coś im odbieramy. Może mijasz zakonnicę, która jest ofiarą przemocy i nie wie, jak o tym komuś powiedzieć, ale może to kobieta spełniona w swojej społeczności. Kim my jesteśmy, żeby je oceniać?
Patriarchalna struktura w Kościele sprawia, że zakonnice traktuje się gorzej niż zakonników. My też to niestety robimy. Zastanawiamy się, czy mogą jeść czekoladę albo jak sobie radzą z seksem. A czy ktoś pyta o to na przykład dominikanina?
Dlaczego młoda dziewczyna idzie do zakonu?
Już od dawna tak nie jest, że do zakonu idzie młoda, niewykształcona dziewczyna. Często do zakonu trafiają dziewczyny 20-, a nawet 30-letnie, po studiach. Kiedy wstępują do zakonu, zaczynają etap formacji, który trwa od sześciu do dziewięciu lat. To jest coś w rodzaju przysposobienia do późniejszego życia. Te kobiety mają więc kilka lat, by się zastanowić, czy na pewno chcą iść drogą życia w zakonie. Uważam, że to sporo czasu, żeby się namyślić. Siostrę prowadzi wtedy tzw. mistrzyni nowicjatu, która ją wspiera i patrzy, czy dana osoba się w tym miejscu odnajdzie.
Siostra Borkowska opowiadała mi, że kobiety próbują szukać szczęścia w zakonie z najróżniejszych, niekoniecznie sensownych powodów. Na przykład jedna się rozwiodła i chciała założyć habit trochę na pocieszenie. Zapomniała chyba jednak, że istotą życia zakonnego są Bóg i wiara, a nie poprawianie sobie nastroju. Warto wiedzieć, że już po przyjęciu ślubów wieczystych, gdy zakonnica ma kryzys, może poprosić o coś w rodzaju urlopu dziekańskiego, czyli eksklaustrację. Ma się wtedy rok, podczas którego można wyjść z zakonu i zastanowić się nad swoją przyszłością. Oczywiście dobrze jest mieć siostrę przełożoną, która nie będzie robiła z tego problemu.
A inne powody, dla których kobiety wybierają habit?
Bóg to ten najważniejszy powód. Każda siostra o nim mówiła. Poznałam 30-latki, które miały partnerów, dobrą pracę, kredyt na mieszkanie, a zdecydowały się pójść do zgromadzenia. Jedna z nich mówiła tak: "Oczywiście, czasami jest mi przykro i tęskno, kiedy sobie przypomnę, jak fajnie było iść z chłopakiem za rękę, ale Bóg mnie dopełnia". A inna: "Czegoś mi brakowało, całe życie czułam, że czegoś szukam. I znalazłam to w zgromadzeniu".
Na przykład siostra Maria była znaną w internecie psycholożką, a porzuciła to bez żalu. Jeśli zatem mnie pytasz, dlaczego kobiety idą do zakonu, to odpowiem ci tak: bo kochają Boga i istotą ich życia jest poświęcenie się Bogu. Zresztą dla osób wierzących zakonnice są niejako łączniczkami z Bogiem. Niektóre nawet noszą obrączki, bo zaślubiły się Chrystusowi.
Mówi się, że kiedyś kobiety, które szły do zakonu, miały motywację ekonomiczną. Zgromadzenie dawało im stałe miejsce zamieszkania, wikt i opierunek.
Jak siostry radzą sobie z pieniędzmi?
Ślubują ubóstwo, a to oznacza proste życie, proste posiłki, proste czynności, nieposiadanie zbędnych rzeczy. Gdy siostra zarabia, na przykład uczy w szkole, to oddaje zarobione pieniądze do wspólnej kasy. Pieczę nad pieniędzmi trzyma siostra przełożona.
Kiedy siostrze na przykład zniszczą się buty, to idzie do siostry przełożonej i prosi ją o pieniądze na nowe. Powinna je dostać, podobnie jak nowy habit, gdy go potrzebuje. W niektórych zakonach siostry dostają kieszonkowe, które przeznaczają na przykład na telefon komórkowy. Ale słyszałam też, że taki telefon kupuje rodzina, a potem opłaca za niego rachunki.
Założenie zawsze jest takie, że siostry mają się wszystkim dzielić w miarę po równo. I że nie mają swoich pieniędzy.
Może się zdarzyć, że siostra nie dostanie na nowe buty, bo siostra przełożona uzna, że te, które ma, są jeszcze dobre?
To się nie powinno zdarzyć, ale nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że takie rzeczy się nie dzieją. Ja jednak nie słyszałam o nich w rozmowach z moimi bohaterkami.
Każda siostra ma własną celę, nie musi się martwić o mieszkanie, dostaje podstawowe ciuchy. Oczywiście nie są to luksusowe ubrania czy torebki, ale problemami codziennego życia nie musi się zajmować. Życie zakonu i zakonnic organizuje siostra przełożona, co zdejmuje z podopiecznych konieczność podejmowania wielu decyzji.
Siostry zakonne wyrzekają się też doczesności. Ktoś mnie zapytał, czy mogą mieć zachcianki.
A mogą?
Drogiej torebki nie mogą sobie kupić, ale mogą pójść do kina, kupić książkę. To są normalni ludzie.
Czegoś im brakuje?
Jak każdej z nas – pewnie czegoś tak. Pytałam siostry na przykład o macierzyństwo, czy skoro nie mają dzieci, to rekompensują sobie ten brak poprzez zajmowanie się dziećmi w szkołach czy szpitalach. Niektóre to potwierdzają, inne nie.
Dla wielu sióstr najtrudniejsze jest ograniczenie kontaktów z rodziną. Czasem mogą pojechać do niej raz w roku albo kiedy o to poproszą.
To kompletnie nie byłoby dla mnie.
Dlatego ty nie poszłaś do zakonu! A powiem ci, że w tych, które odwiedziłam, jest bardzo spokojnie. Siostry są bardzo życzliwe, uśmiechnięte, a ich życie uporządkowane i zorganizowane. W zakonie każdy jest na swoim miejscu i wie, co ma robić.
Gdy byłam u benedyktynek, dostałam wydrukowany na kartce rozkład dnia. Inny jest na weekendy, kiedy można pospać nieco dłużej, a inny w tygodniu. Rytm dnia porządkuje modlitwa. Do tego posiłki, kontemplacja i rozmowy. Siostry same uprawiają ogródek, sprzątają i gotują, chociaż słyszałam o zakonach, w których zamawia się catering. To są zgromadzenia, w których siostry są już wiekowe i nie mają siły na gotowanie.
Czy siostry mają czas dla siebie? Mogą sobie fundować jakieś rozrywki?
W planie dnia siostry mają coś, co nazywa się rekreacje. Wtedy na przykład oglądają razem film albo mogą się relaksować w inny sposób – poczytać czy pospacerować. Siostry mogą jeździć na wakacje i to robią, choć oczywiście w zależności od budżetu.
Jeśli chodzi o uprawianie sportów, to podchodzi się do tego różnie, zależnie od zgromadzenia. Iza Mościcka, czyli była siostra Nazaria, mówiła mi, że chciała chodzić na basen, ale inne siostry patrzyły na nią krzywo, więc zrezygnowała. W ogóle twierdziła, że zakonnice – w tym ona sama – bywają ograniczane na przykład przez siostry przełożone.
Sporo się ostatnio mówi o przemocy wobec sióstr – nie tylko w zakonach, ale i w Kościele. Czy twoje rozmówczynie opowiadały o podobnych sytuacjach?
Nie trafiłam na podobne patologie jak te, które były już opisywane w mediach. Mam na myśli siostrę Bernadettę, skazaną niedawno za przemoc wobec swojego wychowanka, o której pisała Justyna Kopińska, oraz chociażby sprawę ośrodka w Jordanowie, w którym siostry znęcały się nad swoimi podopiecznymi.
Głośna jest też historia Małgorzaty Niedzielskiej, która procesuje się ze Zgromadzeniem Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Jest pierwszą w Polsce zakonnicą, która pozwała swój zakon. Złożyła pozew o zrujnowanie jej zdrowia, domaga się odszkodowania i renty. Twierdzi, że przez 13 lat pracowała w nieogrzewanej kuchni i kościele, co nie służyło jej zdrowiu.
Kiedy zbierałam materiały do książki, nie szukałam takich historii, choć oczywiście nie zamykałam na nie oczu i uszu. Iza Mościcka opowiadała mi o siostrach, którym pomaga w Centrum, bo są ofiarami przemocy. Na przykład o zakonnicy, która zdecydowała się odejść ze zgromadzenia po tym, jak matka przełożona uderzyła ją ciężkim przedmiotem w plecy. Siostra trafiła na obdukcję do lekarza. Centrum Pomocy Siostrom Zakonnym ma informacje o różnych sytuacjach, w których siostrom czegoś się zabrania albo coś nakazuje. Ale ja podczas rozmów z zakonnicami nie usłyszałam bezpośrednio o żadnej sprawie, która wymagałaby interwencji.
Zakonnica zawsze może odejść?
Teoretycznie tak, ale praktycznie nie jest to proste. Podobnie jak ze ślubem kościelnym – trzeba dostać zgodę z Watykanu. Tak, odejście z zakonu porównałabym do rozwodu. Największy problem jest wtedy, gdy powodem tej decyzji jest matka przełożona, a właśnie z nią trzeba ustalić szczegóły odejścia. Wiem, że takie sytuacje się zdarzają.
Iza mówiła mi, że w zakonach działa wiele hierarchicznych mechanizmów grupowych, które utrudniają siostrom odejście. Gdy ona postanowiła odejść, wzięła ze sobą koleżankę, żeby ta była świadkiem rozmów z siostrą przełożoną. Siostry nie bardzo wiedziały, co w tej sytuacji zrobić. Kazały wyjść jej towarzyszce, a potem same wychodziły i się naradzały. To nie są łatwe sprawy.
Dostajesz sygnały od innych sióstr?
Moja książka ukazała się niedawno, ale już zaczęły do mnie pisać siostry, które dzielą się swoimi historiami. Jedna z nich odeszła z zakonu po dwóch latach i opowiadała mi o siostrze przełożonej, która od 40 lat psychicznie znęca się nad swoimi podopiecznymi.
Z drugiej jednak strony dostaję też sporo maili od czynnych zakonnic, które dziękują mi za podjęcie tematu ich życia. Jedna z nich napisała: "Chcę Pani bardzo podziękować i za tę książkę, i za rzeczywistość, która wokół niej się zadziała i dzieje. To, co jako pierwsze w 'litanii wdzięczności' mogłabym opisać, to odczarowanie tego, kim są siostry, wyciągnięcie kilku z bliżej nieokreślonej masy i nadanie im kształtu poprzez życzliwe wysłuchanie". Bardzo mnie wzruszają takie komentarze. Pamiętajmy, że zakonnice nie są czarno-białą masą. Każdy habit nosi niezależna jednostka – kobieta, która ma swoją historię, pełną przeróżnych doświadczeń. Zamiast z założenia je oceniać, może po prostu spróbowalibyśmy ich wysłuchać.
Justyna Dżbik-Kluge. Dziennikarka radiowo-telewizyjna, autorka książek i podcastów. Pracę w mediach zaczęła w 2002 roku w młodzieżowym programie Telewizji Polskiej Rower Błażeja. Przez siedem lat była gospodynią magazynu kulturalnego TVP Warszawa Qadrans Qltury. Pracowała w Polskim Radiu: w Czwórce i w Jedynce, a także w Radiu ZET. Synom – Henrykowi i Marianowi – czyta dużo, nie tylko swoje książki.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.