Rozmowa
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Wyborcza.pl)
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Wyborcza.pl)

3690 zł brutto pensji dla początkującego nauczyciela. Da się za to przeżyć?

To jest pensja proponowana nauczycielom od razu po studiach, człowiekowi wykształconemu, po praktykach. I za to nie da się przeżyć, wynająć mieszkania, opłacić rachunków, w szczególności w dużych miastach. Jest to główny powód, dla którego dyrektorom szkół tak trudno jest znaleźć nauczycieli do pracy.

Rozpoczyna się rok szkolny. Kiedyś rodzice i uczniowie rozmawiali głównie o tym, jak wygląda plan zajęć, analizowali lekcje, a dzisiaj ta rozmowa toczy się głównie wokół tematu: czy masz wszystkich nauczycieli? Czy wszystkie lekcje są obstawione?

Próbowałam uzyskać informacje z kuratoriów oświaty, które opublikowały ogłoszenia o pracę w szkołach, ile mamy wakatów, ale bez powodzenia.

Kuratoria udostępniają miejsce na ogłoszenia. System jest tak skonstruowany, że nie sumuje tych ogłoszeń, trzeba robić to ręcznie, przeklikując się przez setki stron, co zajmuje mnóstwo czasu. Tym bardziej że każdego dnia albo pojawiają się nowe ogłoszenia lub wygasają inne. Jeden z portali, Dealerzy Wiedzy, zlicza to wszystko automatycznie, dzięki czemu wiemy, że w połowie sierpnia mieliśmy rekordową liczbę 25 tys. wakatów w szkołach. O 15 proc. więcej niż w zeszłym roku w analogicznym okresie.

Natomiast ta liczba ogłoszeń o pracę nie odzwierciedla faktycznych braków kadrowych, bo te są o wiele, wiele większe. Dyrektorzy stają na głowie, żeby je maskować i organizować zajęcia. Zatrudniają emerytowanych nauczycieli. Proszą nauczycieli, którzy już odeszli z pracy i przeszli na zasłużoną emeryturę, by wrócili i pouczyli chociaż rok czy dwa lata więcej. Przydzielają kolejne godziny zajęć obecnej kadrze, ale tego też nie można robić w nieskończoność, bo ograniczają ich przepisy. Lub wykorzystują formę doraźnego zastępstwa, gdzie nauczyciel biologii uczy także chemii, fizyki, matematyki.

Kuratorium Oświaty w Kielcach odpisało mi na pytanie o wakaty, że: "Świętokrzyski Kurator Oświaty na wniosek dyrektora wydaje zgody na zatrudnienie nauczyciela do nauczania danego przedmiotu bez wymaganych kwalifikacji, zgodnie z wewnętrznymi procedurami". W sieci krążyło też ogłoszenie do jednej z warszawskich szkół publicznych, w którym jedynym wymaganiem dla nauczycieli matematyki była matura.

Wszystkie te rzeczy, o których rozmawiamy, doprowadzają do obniżenia jakości kształcenia. Lekcje się odbywają, ale powinniśmy pytać: jak się odbywają? Oczywiście sytuacja, kiedy lekcji nie ma, bo nie ma kto uczyć, jest dramatem, ale to, co robią dyrektorzy, żeby zajęcia toczyły się za wszelką cenę, odbywa się kosztem jakości kształcenia. Bo jeśli fizyki nie uczy fizyk, tylko polonista, to – mimo najlepszych chęci – jaki będzie poziom tych zajęć?

Lekcje się odbywają, ale powinniśmy pytać: jak się odbywają? (Fot. Łukasz Giza / Agencja Wyborcza.pl)

Nasuwa się pytanie, czy teraz każdy może zostać nauczycielem?

To wszystko jest związane z płacą i ze zmianami, które w ostatnich latach zaszły w szkolnictwie, z likwidacją gimnazjów, ze zmianami podstawy programowej. Bardzo ciężko jest znaleźć młode osoby po studiach wyższych za 3690 zł, do tego odchodzą doświadczeni nauczyciele, którzy nie akceptują kierunku zmian od 2017 roku, nie zgadzają się na obniżanie statusu zawodowego nauczyciela i zmniejszanie roli edukacji w życiu społecznym. I podejmują dramatyczną decyzję o odejściu z zawodu, który kochają, bez którego trudno im wyobrazić sobie dalsze życie. Najczęściej pracują w usługach, nie mają większych problemów ze znalezieniem zatrudnienia z lepszą płacą, szczególnie w większych miastach.

Ta sytuacja dotyczy zarówno szkół, jak i przedszkoli, które również mierzą się z dramatyczną sytuacją kadrową. W drugim przypadku są tylko dwa rozwiązania: albo skrócić czas pracy przedszkola, albo rozwiązać grupę, dla której nie ma odpowiedniej obsady kadrowej.

Albo zatrudnić osobę bez kwalifikacji. I niestety nic nie zapowiada, żeby miało być lepiej. W internetowej ankiecie "Głosu Nauczycielskiego" na pytanie "Nauczycielu, jak często myślisz o odejściu ze szkoły i zmianie zawodu?" odpowiedź "często lub bardzo często" wybrało 63 proc. osób, ponad 5 tys. 

Nigdy nie było tak złych, kiepskich nastrojów wśród nauczycieli. Nauczyciele myślą o tym, co ich czeka po pierwszym dzwonku, z bólem brzucha. Coraz więcej dociera do nas głosów, że chcą się pożegnać ze szkołą i poszukać zatrudnienia poza oświatą. Mamy do czynienia z dużą liczbą negatywnych zjawisk, które są konsekwencją reform z ostatnich lat: przepełnione klasy, praca w godzinach ponadwymiarowych, praca w dwóch albo trzech szkołach, przeładowana podstawa programowa, którą nauczyciele muszą realizować, bo są do tego zobowiązani. I ogromne wyzwania związane ze zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży po pandemii, bez wsparcia psychologa czy pedagoga, bo poradnie są bardzo oblegane i specjaliści nie mają czasu dla uczniów.

Do tego dochodzą nieprawdziwe informacje w przestrzeni publicznej, jak na przykład taka, że pensja nauczycieli wzrosła o ponad 70 proc.

Protest nauczycieli pod Ministerstwem Edukacji 1 września 2023 roku (fot. Związek Nauczycielstwa Polskiego)

1 września odbyła się pikieta przed Ministerstwem Edukacji. Przemysław Czarnek w programie "Plan dnia" na antenie TVP Info zapowiedział, że chętnie przyjmie nauczycieli, aby pokazać im rzeczywistość, której "nie rozumieją".

No to rzeczywistość nauczyciela jest taka, że pan minister wycenił pracę nauczyciela na 90 zł więcej niż pensja minimalna w Polsce, przyznawana za wykonywanie najprostszych prac. Dzisiaj pensja minimalna w Polsce wynosi 3600 zł, pensja początkującego pedagoga – 3690 zł.

W tej rzeczywistości nauczyciele po studiach nie są w stanie się utrzymać. Znamy historie nauczycielek, które podjęły pracę w szkole czy przedszkolu i musiały z niej zrezygnować i wrócić do rodziców, bo nie starczało im na życie.

To nie ma nic wspólnego z tymi grafikami i wykresami, którymi chwali się Ministerstwo Edukacji, gdzie widać "niebotyczne" podwyżki średniej pensji dla nauczycieli. Ta średnia, którą pokazuje, to nie jest matematyczna średnia, tylko konstrukt prawny, bo w skład tego wchodzą wszystkie możliwe premie i dodatki, jakie może – podkreślam: może – dostać w swojej karierze nauczyciel, łącznie z odprawą emerytalną czy dodatkiem za pracę w godzinach nocnych. W dodatku na tych wykresach nie ma porównań do roku ubiegłego, tylko do lat poprzednich, na przykład 2012 roku, czyli ponad dekadę temu. To jest sztuczne zawyżanie rzeczywistej średniej i prawdziwych wzrostów pensji, co wprowadza opinię publiczną w błąd.

Do tego siła nabywcza nauczycielskich pensji znacznie spada. W 2015 roku początkujący nauczyciel, formalnie nauczyciel stażysta, zarabiał 2265 zł. Kilogram cukru kosztował wtedy 2 zł i 23 gr. Dzisiaj ma pensję 3690 zł, ale według danych GUS cena za kilogram cukru wzrosła do 6 zł i 32 gr.

To oznacza, że w 2015 nauczyciel stażysta mógł kupić za swoją pensję 1015 kg cukru, dzisiaj – 583. Połowę tego. Porównanie pokazuje spadek siły nabywczej wynagrodzeń nauczycielskich. Taka jest gorzka rzeczywistość nauczycieli.

Czy wiemy, jakich nauczycieli brakuje najwięcej?

Wszystkich specjalizacji na wszystkich poziomach edukacji. Dyrektorzy szukają wszystkich, od nauczycieli wychowania przedszkolnego – tutaj sytuacja jest szczególnie trudna w dużych miastach – przez pedagogów i psychologów, po nauczycieli języków obcych, matematyki, informatyki.

Czy w obliczu takich braków kadrowych istnieje ryzyko, że któreś z rodziców będzie musiało zrezygnować z pracy, bo nie będzie przedszkola dla dziecka?

Bardziej realnym zagrożeniem dla rodziców jest skrócenie czasu pracy przedszkola, gdy nie ma obsady kadrowej. W sytuacji tak dramatycznej wchodzi również w grę rozwiązanie grupy. Czyli dziecko dostało się do przedszkola, ale nie będzie dla niego grupy, w której może się uczyć.

Kilka dni temu rozmawiałam z dyrektorką przedszkola, która dwa tygodnie przed pierwszym dzwonkiem szukała jeszcze trzech osób do pracy. I z drżeniem serca odbierała telefony od swoich pracowników, bo boi się, że jeśli ktokolwiek jeszcze odejdzie z kadry, to będzie zmuszona rozwiązać grupę.

Udało jej się znaleźć te trzy osoby do pracy?

Niestety nie.

Bardziej realnym zagrożeniem dla rodziców jest skrócenie czasu pracy przedszkola, gdy nie ma obsady kadrowej (fot. Michał Łepecki / Agencja Wyborcza.pl)

Widzę tutaj pewien paradoks, bo z jednej strony są ogromne braki kadrowe w dużych miastach, a z drugiej docierają do nas informacje o zamykaniu szkół z powodu braku wystarczającej liczby uczniów. Na samym Podkarpaciu we wrześniu nie otworzy się 14 szkół.

To znaczy nie tylko, że mamy problem z systemem edukacji, ale też że polityka prorodzinna nie zadziałała. I oczywiście mamy także kwestię migracji, zmian miejsca zamieszkania i przenoszenie się do większych ośrodków miejskich.

Mówiła pani wcześniej o przepełnionej podstawie programowej, wspomniana jest ona też w punktach przygotowanych na pikietę 1 września: "Chcemy edukacji na miarę XXI, a nie XIX wieku, z odchudzoną podstawą programową, 20-osobowymi klasami i wsparciem specjalistów".

W podstawie programowej, którą wprowadziła Anna Zalewska, mamy za dużo teoretycznych informacji. To jest wiedza encyklopedyczna, na której przyswojenie jest bardzo mało czasu. Uczniowie często wspominają o starej zasadzie, którą dalej stosują: zakuć, zdać, zapomnieć. A nauczyciele mówią, że nie mają czasu na rozwijanie zainteresowań uczniów, wprowadzanie dodatkowych tematów, poświęcanie czasu na omówienie zagadnień, które sprawiają dzieciom większe trudności.

To jest też bardzo trudne w kontekście uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Mamy z roku na rok coraz więcej uczniów z orzeczeniami i opiniami z poradni. Ich proces kształcenia nauczyciel musi indywidualizować, dostosowywać do potrzeb i możliwości. To jest ogromne wyzwanie przy przeładowanej podstawie programowej i przepełnionych klasach.

Co do tego, że podstawę trzeba odchudzić, zgodni są i nauczyciele, i rodzice, i uczniowie. Ten temat pojawia się na bardzo wielu spotkaniach z udziałem przedstawicieli tych trzech grup.

Ostatnio gorącym tematem były także matury, które w tym roku – w przeciwieństwie do wymagającej i szczegółowej podstawy programowej – miały być wyjątkowo łatwe. Dr hab. Maciej Jakubowski z Uniwersytetu Warszawskiego powiedział, że "ktoś powinien podać matury do sądu".

Pierwsze komentarze, które padały ze strony maturzystów wychodzących z tego egzaminu: "Nie spodziewaliśmy się, że to będzie tak prosty egzamin". I nauczyciele, i uczniowie przyznawali, że były zadziwiająco łatwe.

Czyli żeby warunki pracy nauczycieli się poprawiły według ZNP, musimy mieć zmianę pensji, podstawy programowej, liczby uczniów w klasach, dostępu do specjalistów - pedagogów, psychologów.  

Musimy poważnie porozmawiać o edukacji, wysłuchać nauczycieli i odbudować statut zawodowy nauczyciela, który przez negatywne wypowiedzi polityków jest bardzo niski. I oczywiście nie możemy wyceniać tej pracy na 90 zł więcej niż pensja minimalna. 

1 września wybraliśmy się z konkretnymi rekomendacjami. Są pogrupowane w bloki tematyczne dotyczące kompetencji uczniów, finansowania oświaty, statusu zawodowego nauczycieli i pracowników oświaty, ale też uczelni i nauczycieli akademickich, bo ich sytuacja też jest zła i również mają problemy z pozyskaniem kadry, także administracyjnej. Zatrudnienie informatyka, który będzie obsługiwał systemy za stawki proponowane przez uczelnie, graniczy z cudem. 

Protest nauczycieli pod Ministerstwem Edukacji (fot. Związek Nauczycielstwa Polskiego) , 'Kiedyś o tej porze rodzice i uczniowie rozmawiali głównie o tym, jak wygląda plan zajęć. Dzisiaj rozmowa toczy się głównie wokół tematu: czy masz wszystkich nauczycieli?' (fot. Związek Nauczycielstwa Polskiego)

Ile osób udało wam się zebrać przed Ministerstwem Edukacji?  

Około 3,5 tysiąca. Nauczyciele i rodzice przyjechali z całej Polski, niektórzy wyruszali w nocy, by do nas dotrzeć. A ministerstwo na powitanie wywiesiło propagandowe banery. 

Co na nich było? 

Wykresy z rzekomymi podwyżkami, bardzo wysokimi. Tylko, że do ich skonstruowania posłużono się znowu średnim wynagrodzeniem, które jest konstruktem prawnym, a nie średnią pensją. Na dodatek pokazano wzrost na przestrzeni wielu lat, co dodatkowo podbija wysokość wskaźników procentowych. To są dane oderwane od nauczycielskiej rzeczywistości i nauczycielskiego portfela. Nauczyciele to wyśmiali. To był jeden z głównych tematów większości występujących osób. 

Jak przebiegła pikieta? 

Były różne wystąpienia, wszystkie w trosce o uczniów i szkołę. Samorządowcy mówili o tym, że mają coraz mniej pieniędzy na utrzymanie szkół. Byli rodzice, którzy dziękowali jeszcze pracującym nauczycielom. Byli sami nauczyciele, którzy w ironiczny sposób opowiadali o tym, co "zafundował" im minister Czarnek. I dużo słów wsparcia z innych grup zawodowych, chociażby górników, którzy solidaryzują się z nauczycielami. 

Nauczyciele i rodzice przyjechali z całej Polski, niektórzy wyruszali w nocy, by do nas dotrzeć (fot. Związek Nauczycielstwa Polskiego)

Rozumiem, że drzwi ministerstwa przez cały czas pozostały zamknięte? 

Nie tylko zamknięte, ale na każdej z trzech bram prowadzących do ministerstwa pojawiły się potężne kłódki. Nikt się z nami nie spotkał i nikt nie porozmawiał wbrew wcześniejszym zapowiedziom ministra.  

To co dalej? 

Uczestnicy i uczestniczki pikiety pokazali, że mimo trudnego czasu i nie najlepszych nastrojów, nadal walczą o lepszą szkołę. Że się nie boją, mimo że kiedyś zostali już "zalani falą hejtu" w czasie protestów. Teraz w nowym roku szkolnym ważna jest rozmowa z rodzicami i współdziałanie. A jesień czeka nas protestacyjna, bo obecny na pikiecie przewodniczący OPZZ zapowiedział kolejne protesty budżetówki. Pierwszy z nich już 15 września. Będą na nim nauczyciele i pracownicy oświaty.  

Magdalena Kaszulanis. Rzeczniczka prasowa ZNP.

Agata Porażka. Dziennikarka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Twórczyni cyklu Zagrajmy w Zielone, który skupia się na tym, co powinniśmy zrobić, by zamiast niszczyć, dbać o planetę. Prowadzi podcast Zetka z Zetką.