Rozmowa
'Największe szaleństwo przypada na majowy Tydzień Bibliotek, kiedy mam nawet cztery spotkania w ciągu dnia' (Fot. Archiwum prywatne)
'Największe szaleństwo przypada na majowy Tydzień Bibliotek, kiedy mam nawet cztery spotkania w ciągu dnia' (Fot. Archiwum prywatne)

Zaintrygował mnie mail od pani: "Kiedy 15 lat temu wyszła moja pierwsza książka »Maja poznaje świat«, wyobrażałam sobie, że praca będzie polegała na pisaniu, a spotkania autorskie będą dodatkiem. Szybko zostałam wyprowadzona z błędu – polscy autorzy, a zwłaszcza ci, którzy piszą dla dzieci, przemierzają kraj, spotykając się z młodymi czytelnikami".

Żyję w rytmie roku szkolnego. Największe szaleństwo przypada na majowy Tydzień Bibliotek, kiedy mam nawet cztery spotkania w ciągu dnia. Często w tak uroczych miejscach! Na przykład biblioteka w Dąbrowie Białostockiej mieści się w starych koszarach wojskowych, które zostały przeniesione z Sokółki. Drewniany budynek niczym skansen. Coś niesamowitego.

Ile dni w ciągu roku spędza pani w trasie?

Około stu. Latem przychodzi czas wyciszenia. W wakacje biblioteki sporadycznie zapraszają pisarzy.

Zarębska pisze głównie dla dzieci (Fot. Archiwum prywatne) , Dotychczas wydała 23 książki (Fot. Archiwum prywatne)

Mam nadzieję, że pani się nie obrazi, jednak zapytam wprost: czy dzieci nie uważają tych spotkań za zło konieczne? Wiele się mówi o tym, że młode pokolenie w ogóle nie czyta.

Zdarzyło się, że grupka chłopaków powiedziała, że czytanie ich w ogóle nie interesuje, bo "to nie ma sensu", "strata czasu", a oni "chcą w życiu zarabiać kasę".

A pani na to?

Jasne, że pieniądze są w życiu ważne, jednak czytanie nie jest żadną przeszkodą, żeby je zarabiać. Wręcz przeciwnie. Pomaga przecież wspaniale rozwijać mózg.

Jednak ta sytuacja to był wyjątek. To mit, że dzieci nie czytają. Chyba że są w siódmej lub ósmej klasie. Wtedy faktycznie uczą się do egzaminu i są zbyt zmęczone, by czytać. Na szczęście w szkole średniej wracają do książek. Sięgają po pozycje z segmentu Young Adult, po fantastykę. Jednak ja spotykam się raczej z młodszymi dziećmi.

Spotykacie się głównie w bibliotekach. Czy to są miejsca, w których człowiek ma wrażenie, jakby czas się zatrzymał?

Wręcz odwrotnie. Większość to nowoczesne centra prowadzone przez kreatywne osoby, zaangażowane w życie lokalnych społeczności. Można nie tylko podyskutować o książkach, ale i nauczyć się robić na drutach albo wziąć udział w spotkaniu z lekarzem, który przybliży temat menopauzy.

A czy na spotkanie z pisarką przychodzą tylko zainteresowane dzieci?

Nie. To są wydarzenia organizowane przez dyrekcję szkoły dla całej klasy.

Na dzień dobry pyta więc pani: "Kto z was lubi czytać?".

I około połowy uczestników się zgłasza. Po czym z reguły okazuje się, że tak naprawdę czytają wszyscy. "Tylko nie lektury!". To się niestety powtarza – narzekanie, że lektury "są nudne".

Jak pani polemizuje z takim argumentem?

Mówię, że ci, dla których czytanie lektury nie jest przyjemnością, powinni to potraktować jako naukę, jako wyzwanie. Takie zadaniowe przedstawienie sprawy często do dzieci trafia.

A jeśli to nie jest lektura, tylko książka, po którą dziecko ma sięgnąć właśnie dla przyjemności, to w czym tkwi sekret zainteresowania młodego czytelnika?

Ważne jest odtworzenie emocji i sposobu myślenia dzieci, tak by mogły się odnaleźć w opisywanym świecie. By miały poczucie, że ta książka jest o nich.

Gdy zaczęłam pisać, byłam na urlopie wychowawczym. Moje córki – Ida i Maja – były malutkie. Siedziałam z nimi w domu i podglądałam, czym żyją, co jest dla nich ważne. Tematy moich książkach wyłaniały się z rozmów, które godzinami prowadziłam z córkami.

W "Kaktusie na parapecie" opisuję podróż w czasie do PRL-u, dlatego że zdałam sobie sprawę, że dla dzieci dzieciństwo moje i mojego męża to jest coś niewyobrażalnego. Inny świat. Córki były zachwycone! Od początku były – i wciąż są – pierwszymi czytelniczkami i recenzentkami moich książek. "Kaktus" jak dotąd najlepiej się sprzedaje.

Spotkanie autorskie w Oleśnicy (Fot. Archiwum prywatne)

Ile pani na niej zarobiła?

(dłuższa cisza) Myślę, że około 10 tysięcy złotych, zliczając zyski z 12 lat, odkąd jest na rynku.

Spotkania autorskie są moim głównym źródłem zarobku. Ale też prawdziwą przyjemnością. W ostatnich miesiącach najwięcej spotkań dotyczyło "Ciotki", która jest bardzo bliska mojemu sercu, a opowiada o pierwszej miesiączce.

W Gazecie.pl zorganizowaliśmy akcję społeczną "Okres w moim życiu". Czy na spotkania z panią wokół „Ciotki" przychodzą tylko dziewczyny, czy chłopcy również?

Głównie dziewczynki. Tak decydują dyrekcje szkół. Żałuję, że chłopców na tych spotkaniach nie ma. Uważam, że zbyt mało dopuszcza się ich do kobiecego świata, i dlatego pozostaje on dla nich abstrakcyjny, czasem wręcz budzi strach.

Na początku próbowałam przekonywać, że rozmowa wokół "Ciotki" byłaby wartością dla całej klasy, ale widząc rezerwę nauczycieli, skapitulowałam, bo prawda jest też taka, że kiedy spotykam się tylko z dziewczynami, tworzy się przestrzeń do intymnej, otwartej rozmowy.

Można by powiedzieć: o czym tu rozmawiać, skoro wszystko można sobie bez problemu wygooglować?

Czym innym jest przeczytać w internecie, a czym innym doświadczyć. "Ciotka" skupia się na emocjach Alicji – głównej bohaterki – która dostaje pierwszą w życiu miesiączkę. Pierwszy okres jest niczym rollercoaster: czujesz ulgę, że to już, czasem pojawia się duma – wow, extra, ale też zawstydzenie. Na tym się skupiamy. Na emocjach.

A czy dziewczyny poruszają kwestię seksu?

W ogóle. Czytam fragment książki, gdzie Alicja myśli o tym, jakie to niesamowite, że okres jest po to, żeby mogła w przyszłości zostać mamą. Ale dla uczennic z podstawówki to abstrakcja. Okres to okres. Ciąża to ciąża. One w ogóle tego nie łączą.

Magdalena Zarębska podczas spotkania z uczniami warszawskiego Imielina (Fot. Archiwum prywatne)

To niedobrze.

Bardzo niedobrze. Tym bardziej się cieszę, że czytam "Ciotkę" i o niej rozmawiam. Na Dolnym Śląsku mamy świetną akcję "Rozczytana aglomeracja", w ramach której gminy organizują spotkania, kupują książki do bibliotek i obejmują je patronatem. "Ciotka" została nim objęta, a spotkań miałam już kilkadziesiąt.

A kiedy spotyka się pani z całą klasą, prócz narzekania, że lektury są nudne, jakie wątki podnoszą młodzi ludzie?

Często się dowiaduję, że któreś dziecko próbuje pisać. Albo ono samo, albo ktoś z kolegów, koleżanek mi o tym mówi. Pojawiają się bardzo konkretne pytania o warsztat: Ile pani napisała książek? Ile czasu potrzeba, żeby napisać książkę? Kiedy odpowiadam, że około roku, jest konsternacja (śmiech).

"Ile pani zarabia"?

Bardzo często to pytanie pada. Mówię, że nie dostaję comiesięcznej wypłaty, tak jak rodzice moich młodych czytelników, i że jeśli chcą wspomóc swoich ulubionych pisarzy, to mogą to zrobić, wypożyczając ich książki. Im częściej będą je pożyczać z biblioteki, tym więcej autor dostanie pieniędzy.

Nie miałam pojęcia, że tak to działa.

Od kilku lat jest na to pula środków z Ministerstwa Kultury. Dzieci raczej nie mają swoich pieniędzy, więc nie namawiam ich do kupowania książek, ale zachęcam do wypożyczania, które nic nie kosztuje.

A czy pojawia się pytanie: "Co zrobić, żeby zostać pisarzem / pisarką?".

Regularnie. Mówię to samo, co na początku mojej drogi usłyszałam na warsztatach kreatywnych od Olgi Tokarczuk. Po pierwsze: "Jeśli chcesz pisać, to pisz", a po drugie: "Nie ma lepszych i gorszych", czyli nie porównuj się do innych. Rób swoje. Wierz w siebie.

Zarębska ukończyła studia ekonomiczne i zaczęła pisać mając 27 lat (Fot. Archiwum prywatne)

Olga Tokarczuk uczyła panią pisać?!

(śmiech) W tamtym czasie nie organizowano, jak dziś, kursów pisarskich. To były tygodniowe warsztaty w ramach Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania, które odbywały się na Uniwersytecie Wrocławskim. Początek lat dwutysięcznych. Olga jest profesjonalną, serdeczną, otwartą osobą.

Pisaliśmy opowiadania, a potem je czytaliśmy, toczyła się rozmowa. Ale bez oceniania. Olga była bardzo delikatna. Nikomu nie powiedziała: "Co ty tu napisałeś?!". Spotkanie z nią był przełomowym momentem w moim życiu. To wtedy pomyślałam: Mogę stać się częścią tego świata! Nawet jeśli wchodzę bocznymi drzwiami.

Bocznymi drzwiami, ponieważ ukończyła pani studia ekonomiczne, a pierwszą książkę napisała w wieku...?

27 lat.

Jako nastolatka miałam małą świadomość siebie. Moi rodzice są ekonomistami, więc i ja wybrałam te studia, pracowałam w działach sprzedaży kilku firm, ale tak naprawdę, dopiero kiedy urodziłam dzieci i zostałam z nimi w domu, miałam czas, by się zastanowić, co chciałabym robić w życiu.

Urlop macierzyński i wychowawczy to był dla mnie cudowny czas. Wróciłam do odkrywania świata oczami dziecka. Przyglądałam się moim radosnym dzieciom, myślałam o tym, że moje dzieciństwo również było wspaniałe. Magiczne. A dlaczego? Co najbardziej lubiłam wtedy robić? Czytać.

Olga Tokarczuk podczas spotkania ze studentami UJ. Kraków. 2021 rok (Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl)

Więc pojawiło się marzenie: zostanę pisarką. Wielu z nas natychmiast torpeduje własne marzenia ze strachu przed porażką. Pani się nie bała?

Ależ oczywiście. Byłam swoją największą hamulcową! "O Jezu, przecież ja nie mam pojęcia jak to się robi". "O Jezu, przecież nikogo nie znam z tego świata".

Więc zapisała się pani na kurs do Tokarczuk.

Najpierw poszłam do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich we Wrocławiu. Przyjął mnie ówczesny prezes, poeta Jerzy Bogdan Kos.

Weszła pani tak z ulicy? "Dzień dobry. Chcę zostać pisarką. Jak to zrobić?"

Tak. A pan Kos powiedział: "A więc po prostu pisz i niczego się nie bój". Był niesamowicie serdecznym człowiekiem.

Napisała więc pani książkę, wydrukowała i wysłała do wszystkich wydawnictw w tym kraju z dopiskiem: "Może bylibyście zainteresowani jej wydaniem"? Tak się to robi?

Właśnie tak. Tyle że dziś raczej nie wysyła się rękopisów tradycyjną pocztą, tylko mailem. Pierwszą książkę "Maja poznaje świat" wysłałam może do 20 wydawnictw.

Ile odpowiedziało?

Jedno. Skrzat był wtedy bardzo otwarty na debiutantów. Od tamtego czasu wydałam 23 książki. Przedszkolaki najbardziej lubią te o zwierzętach – "Borys i zajączki" albo "Ida i konie z Zielonej Wyspy". Ja też je bardzo lubię. Emocjonalność zwierząt, spokój, jakim emanują, są czymś, czego wszyscy dziś bardzo potrzebujemy.

Jakie są pani odczucia: czy dzieci są dziś takie same jak my, kiedy byłyśmy małe, czy też może bardzo się od nas różnią?

Są takie same jak my w ich wieku. Ciekawe świata i ludzi. Otwarte. Problemem jest tylko to, że otrzymują zbyt dużo bodźców. Nie mają czasu na nudę. My, dorośli, też się nie nudzimy. 10 minut w poczekalni? Podróż autobusem? Od razu wszyscy wyciągają smartfony.

Myślę, że to źle, dlatego świadomie tworzę sobie przestrzeń, żeby się ponudzić. Popatrzeć przez okno. Poobserwować ludzi. Zostać ze swoimi myślami. Każdy z nas tego potrzebuje. Przebodźcowanie nie tylko utrudnia koncentrację, ale też powoduje zmęczenie. Unikam zmęczenia. Ono nie jest dobre dla pisarki. Utrudnia skupienie, wyciszenie, które jest niezbędne do pracy.

Jak wygląda pani typowy dzień pracy?

Mam stały rytm. Każdego dnia około 9 siadam do komputera i przez kilka godzin piszę.

Czyli nie ma w tym pasji, rzucania wszystkiego: "O! Mam pomysł!", tylko codzienna rutyna?

Tak. Amos Oz powiedział, że pisarz jest jak właściciel sklepu, który codziennie musi otworzyć swój kramik.

Nawet jeśli nie ma weny?

Wtedy zawsze można poprawić to, co się napisało poprzedniego dnia. Mnie nigdy nie brakuje pomysłów na książki. W głowie mam kolejkę kilku, które czekają, żebym je napisała.

Zobacz wideo "Za pięć lat chcę się utrzymywać z pisania powieści". Co radzi Robert Małecki?

George Michael w dokumencie o zespole Wham! opowiada, że komponowanie piosenek polega właśnie na tym, by oddać to, co człowiek słyszy w środku.

Z pisaniem jest tak samo. Jedna z książek, która czeka, żebym ją napisała – komedia pomyłek, powieść dla dorosłych – w całości mi się przyśniła! Nie mogę się doczekać, by zacząć nad nią pracować. Wejść w ten świat. To jest najbardziej fascynujące w pracy pisarki: że jednocześnie przebywam w kilku światach.

A jeśli czytają nas rodzice, których dzieci nie chcą niczego czytać, a oni nie wiedzą, jak ich przekonać, że mogą tam znaleźć fascynujące światy? Co im pani powie?

To samo, co mówię dzieciom podczas spotkań: A czy pamiętacie, jak uczyliście się jeździć na rowerze? Ile razy się wywróciliście? Rzuciliście rowerem: "Nigdy więcej"? Ale ponieważ bardzo chcieliście jeździć, to się nie zrażaliście. Nie zaprzestawaliście wysiłków. Tak samo jest z czytaniem. To proces. Coś, czego się trzeba nauczyć.

Niektórzy od pierwszej książki się rozkochują w czytaniu, ale najczęściej trzeba się tego nauczyć. Wyrobić w sobie nawyk czytania. Po to jest tylu pisarzy i tyle książek na świecie, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Najważniejsze to się nie zniechęcać.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje >>

Magdalena Zarębska. Urodzona w 1975 roku. Jest autorką 23 książek, głównie dla dzieci i młodzieży, ale wydała też powieść dla czytelników dorosłych „Życie teoretycznie". Ma dwie dorosłe córki – Idę i Maję – które również stawiają pierwsze kroki w pisarstwie. Wraz z mężem mieszkają we Wrocławiu.

Anna Kalita. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala im te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.