Rozmowa
Niepłodność bezwzględna, taka zero-jedynkowa, to jest ułamek wszystkich problemów, które dotyczą tematu zaburzeń płodności człowieka. W zdecydowanej większości przypadków leczonych par mówimy o zmniejszeniu naturalnej płodności (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl)
Niepłodność bezwzględna, taka zero-jedynkowa, to jest ułamek wszystkich problemów, które dotyczą tematu zaburzeń płodności człowieka. W zdecydowanej większości przypadków leczonych par mówimy o zmniejszeniu naturalnej płodności (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl)

Powiedzenie głośno, że nie chce się mieć dziecka, powoli przestaje być tematem tabu. A powiedzenie, że się nie może? Że mimo prób i wysiłków się nie udaje?

To jest piekielnie trudne. Towarzyszy temu wstyd, poczucie stygmatyzacji społecznej i wykluczenia. Ponieważ przywykliśmy do tego, że jak chce się mieć dzieci, to się je po prostu ma. W szkole na lekcjach wychowania do życia w rodzinie słyszymy, że w ciążę można zajść po jednym razie na dyskotece, że stale trzeba na nią uważać. Budowano nam obraz zajścia w ciążę jako oczywistej konsekwencji współżycia. A to nie do końca prawda.

Jaka jest prawda?

Załóżmy, że para bierze ślub w lipcu i planuje, że w sierpniu zajdzie w ciążę. Są przed trzydziestką, zdrowi. Statystycznie mają 25–30 proc. szans na zapłodnienie w jednym cyklu, czyli zajmie im to około pół roku. A nie mają diagnoz niepłodności.

Co piąta para w Polsce, czyli półtora miliona par, napotyka trudności na drodze do rodzicielstwa – ma problem z zajściem w ciążę lub jej podtrzymaniem. Te pary są wszędzie, ale społeczeństwo ich nie widzi. Przez to nie ma zbudowanej narracji, jak o niepłodności rozmawiać. Wyobraźmy sobie parę, która przychodzi na grilla. Wszyscy rozmawiają o ciążach albo właśnie narodzonych dzieciach. Para słyszy: "Jak chcecie zajść, to zajdziecie. Przecież to nie filozofia". Nie, to nie jest takie oczywiste. Niepłodność to choroba cywilizacyjna, która dotyczy wielu osób i z nami zostanie. I to jest jej paradoks – jest wszędzie, ale nikt o niej nie mówi.

Niepłodność to choroba cywilizacyjna, która dotyczy wielu osób i z nami zostanie. I to jest jej paradoks – jest wszędzie, ale nikt o niej nie mówi (Fot. Shutterstock.com/CroMary)

Zatrzymajmy się przy tym. Mówimy o niepłodności, a nie bezpłodności.

Niepłodność i bezpłodność często są mylone, a to nie to samo. Bezpłodność to trwała niemożność zajścia w ciążę po stronie jednego lub obojga partnerów. Para nie ma szans na biologiczne rodzicielstwo ze względu na wady genetyczne, wadę budowy macicy lub stan po leczeniu onkologicznym itd. Pozostaje rodzicielstwo zastępcze, adopcja gamet, różne inne drogi.

Niepłodność z kolei oznacza sytuację pary, która współżyje regularnie, mniej więcej trzy–cztery razy w tygodniu, nie stosuje środków antykoncepcyjnych i przez rok nie udaje jej się zajść w ciążę. Dziś pary starające się o dziecko najczęściej zgłaszają się do lekarza wcześniej niż po roku. Jeśli są kilka miesięcy po ślubie, próbują, widzą, że innym się udaje, a im nie, to czują niepokój, że coś jest nie tak. Czasami wystarczy uregulowanie hormonów albo wprowadzenie kilku zmian w codziennej rutynie, aby polepszyć ogólny stan zdrowia. Czasem pomoże zaawansowana medycyna. A w mniej więcej czterech proc. przypadków para mimo podjęcia leczenia nie zostanie rodzicami, jak to planowała.

Przed upływem roku pary starające się o dziecko zgłaszają się do lekarza od niepłodności. A kiedy pukają do drzwi pani gabinetu? I w jakim są stanie?

Kiedy prawie dziesięć lat temu zaczynałam pracę terapeutki niepłodności, pacjentki – bo były to głównie kobiety – przychodziły skrajnie wyczerpane fizycznie i psychicznie, po czterech, pięciu, nawet sześciu latach leczenia. Dziś przychodzą pacjenci obu płci i znacznie wcześniej, nawet po roku starań. To bardzo dobrze, bo gdyby każda para otrzymała na wczesnym etapie leczenia porządną dawkę psychoedukacji, mogłaby uniknąć dysfunkcji seksualnych i zaburzeń nastroju.

Inaczej zachowa się ktoś, kto właśnie dostał miesiączkę i zrozumiał, że znów się nie udało, (Fot. Shutterstock.com/christinarosepix) , a inaczej ktoś przed pierwszym transferem in vitro, kto mocno wierzy, że się uda. (Fot. Shutterstock.com/bezikus)

Powiedziała pani – i jest to jedna z głównych tez w książce – że niepłodność to choroba, tak jak rak. Czy pacjenci przychodzą ze świadomością, że chorują, a nie z myślą, że "coś im nie wychodzi"?

To bardzo ciekawe i warte zatrzymania się pytanie. Przyjmijmy, że moi pacjenci to osoby, które przeczytały cały internet – ich wiedza o niepłodności jest uporządkowana i na bardzo wysokim poziomie. Znają się na badaniach, wynikach, normach. Mimo braku wykształcenia medycznego używają ściśle medycznej nomenklatury. Od wielu lat są pod opieką lekarzy specjalistów, a jednak informacja, że chorują, bywa nowa.

Rak to choroba – nikt tego nie kwestionuje. W przypadku niepłodności nie ma takiego automatyzmu myślenia. W procesie leczenia bardzo brakuje psychoedukacji. Nie każdy ma dostęp do drogich klinik, gdzie się o nią dba, poza tym jest duże zapotrzebowanie na leczenie, kolejki. Raczej jest tak, że pacjent idzie do lekarza, wychodzi z wizyty, idzie na badanie krwi, wpada w wir działań. Nie słyszy: "Chorują państwo na niepłodność, to może bardzo długo trwać". Tymczasem dopiero powiedzenie tego głośno pozwala osadzić się w sytuacji. Puzzle wskakują na swoje miejsca.

Mówi pani o rodzaju ulgi, która pojawia się, gdy wiemy już, co się dzieje. Bardzo trudno jednak zaakceptować fakt bycia chorym i niepewny finał leczenia. Jak długo trwa proces adaptacji?

Adaptacja do niepłodności nie zależy od czasu trwania, raczej od zmiany spojrzenia. Niepłodność to choroba niewidzialna – między innymi stąd tytuł książki "Niewidzialni rodzice". Czyli teoretycznie możemy mieć dziecko, więc gdzie to dziecko jest? Czasem wręcz badania wychodzą nam dobrze – to tzw. niepłodność idiopatyczna, bez wyraźnej przyczyny. Niby żyjemy jak wszyscy, ale nie jest jak u wszystkich. Przyznanie, że niepłodność to choroba, w której poziom stresu jest porównywalny do choroby onkologicznej, sprawia, że człowiek zaczyna akceptować swoje emocje: "Aha, jestem chory, więc to, co czuję – niepewność, złość, lęk, rozpacz – jest normalne". Dopiero gdy pacjent wpuści niepłodność do swojego życia, potraktuje ją trochę jak współlokatora, z którym nie chce, ale musi żyć, zaczyna korzystać ze swoich zasobów. Czasem ten proces trwa rok, kiedy indziej pięć lat.

Teoretycznie możemy mieć dziecko, więc gdzie to dziecko jest? Czasem wręcz badania wychodzą nam dobrze - to tzw. niepłodność idiopatyczna, bez wyraźnej przyczyny. (Fot. Shutterstock.com/Marina Volodina)

Z czym przychodzą pacjenci? Co im najbardziej doskwiera? Presja rodziny, która ciągle pyta, kiedy dziecko? Tęsknota za tym dzieckiem?

Wspólnym doświadczeniem par jest na pewno niemożność pójścia dalej. Nasze życia zwykle toczą się w sposób przewidywalny, zaliczamy kolejne punkty po drodze: edukacja, praca, stały związek czy ślub, mieszkanie, no i teraz miało być dziecko. Ale ciąży nie ma i pojawia się rodzaj niepokoju: jak my dalej będziemy żyć? Na podstawie czego będziemy budować naszą przyszłość? Przy niepłodności trudności dotyczą wielu obszarów życia. Są zawodowe – ktoś chciał zmienić pracę, ale nie zmienia, bo tu ma umowę o pracę, a przecież miała być ciąża. Z rodziną – nie możemy do nich jechać, bo tam się urodziło małe dziecko, ale też nie możemy im tego szczerze powiedzieć, bo się obrażą. Partnerskie – seks jest obowiązkiem, zaleceniem lekarskim. Poza tym bardzo trudno poradzić sobie z nieobecnością dziecka – nie ma go, a przecież wszystko się wokół niego kręci. Para czuje się rodzicami, a nikt tego nie widzi. Znika poczucie bezpieczeństwa, sprawczości, płynności.

Życie w zawieszeniu.

Dokładnie. Natomiast ja w tym zawieszeniu i zatrzymaniu widzę szansę na zmianę. Jako świeżo upieczeni rodzice zwykle bardzo nie chcemy popełnić błędów naszych rodziców, ale wiele rzeczy robimy automatycznie, powielamy wiele wzorców. Relacja z mamą i tatą nam wraca, uwypukla się. Jeśli jako dzieci byliśmy w roli opiekuna rodzica, to nasze dziecko automatycznie też w tę rolę wejdzie. Kiedy czekamy na dziecko, możemy zbudować rodzinę świadomie, na nowych zasadach. Zanim się ono pojawi, mamy szansę zaopiekować się sobą, żeby dziecko nie musiało opiekować się nami albo dokańczać rzeczy, których my nie dokończyliśmy.

To świetne podejście, ale wyobrażam sobie, że można czuć opór. Jesteśmy wyczerpani staraniem się o dziecko i udawaniem przed wszystkimi, że jest super. Chcemy je po prostu mieć, a nie grzebać jeszcze teraz we własnym dzieciństwie.

Na terapii zajmujemy się teraźniejszością i zaczynamy od ustalenia tzw. celów terapeutycznych, czyli potrzeb pacjenta. Ja na to mówię: ustawiamy GPS. Gdzie my właściwie jedziemy? Moja rola polega na tym, aby powiedzieć pacjentowi, czy jego cele są realne. Nierealny cel to na przykład taki, gdy pacjent "nie chce czuć smutku". Tego się nie da, smutek zostanie. Nie negocjujemy z uczuciami i emocjami, czy się pojawią, to jest niemożliwe. Możemy natomiast negocjować zasady wspólnego życia z nimi. Co robimy, kiedy je czujemy, i gdzie jest granica ich wpływu na nasze życie? Jeśli uniemożliwiają codzienne funkcjonowanie, utrudniają realizację zadań, warto poszukać pomocy. To znak, że nasze zasoby są mniejsze niż poziom stresu.

Każdy pacjent ma inne potrzeby, ale wątki międzypokoleniowe wychodzą, ponieważ każdy z nas jest uwikłany w system rodzinny. Ktoś kogoś rozczarowuje, ktoś kogoś obciąża, ktoś się kimś emocjonalnie opiekuje. Mówię, że niepłodność jest jak garnek z wrzątkiem, w którym gotują się pierogi. Pierogi to kluczowe tematy z życia pary i przy niepłodności zawsze wypłyną na wierzch.

Co może być takim pierogiem?

Na przykład relacja pary – że bez dziecka to oni w sumie nie wiedzą, czy powinni razem być. Czy partner nie odejdzie, choć deklaruje, że zostanie? Pierogiem może być pragnienie, by dziecko coś nam zrekompensowało – brak szczęścia, miłości, poczucia bezpieczeństwa. Czekamy na nie ze wszystkimi swoimi potrzebami i nadziejami. Zabrzmi to dziwnie i odwrotnie, niż wszyscy o tym mówią, ale trzeba to powiedzieć: dziecko ma dostać, a nie dać. Jeśli ma dać, to kiedy będzie dorosłym, stanie w tej samej postawie wobec swojego dziecka. I tak to się będzie kręcić.

Moją rolą jako terapeuty jest stanąć obok tego wyczekiwanego dziecka i w jego imieniu zapytać: OK, a jak dziecko się pojawi, to co będzie inaczej niż teraz? Co obecność dziecka załatwi, a co zostanie takie, jakie było? Robię to po to, żeby para mogła zobaczyć, że pod tematem dziecka jest cała masa innych tematów.

Pierogi to kluczowe tematy z życia pary i przy niepłodności zawsze wypłyną na wierzch (Fot. Shutterstock.com/New Africa)

Jak często w procesie terapeutycznym ludzie mają okazję uświadomić sobie, dlaczego w ogóle chcą dziecka? A może odkryć, że wcale nie chcą?

Bardzo często. Zazwyczaj w "kolejce po dziecko" ustawiamy się automatycznie – wszyscy stoją, to my też staniemy. I dopiero jak wszyscy dalej przechodzą, a my stoimy latami, to zadajemy sobie pytanie: no dobra, ale właściwie dlaczego my tu stoimy? I powiem tak: odpowiedzi bywają różne. Naprawdę nie wszystkie pary zmagające się z niepłodnością stawiają rodzicielstwo na pierwszym miejscu swoich życiowych priorytetów. Po prostu niepłodność to takie doświadczenie, w którym człowiek jeszcze nie zdąży się zastanowić, czy chce mieć te dzieci, a już wpada w wir walki, ze strachu, że może ich nie mieć. W serialu "Jak poznałem waszą matkę" (oryg. "How I Met Your Mother") Robin przez dziesięć sezonów nie chce mieć dziecka, a w dziesiątym słyszy, że nie może, i zaczyna płakać. Na pytanie, czemu płacze, odpowiada: "Bo to co innego nie chcieć, a co innego nie móc". Właśnie tak.

Mówiłyśmy o ustawianiu życiowego GPS. Trzeba ustawić jeden dla pary, a może się okazać, że oni jednak jadą w innych kierunkach!

To, co pani mówi, jest bardzo ważne i też musi wybrzmieć: budowanie relacji z partnerem w oparciu o pojawienie się dziecka to bardzo ryzykowny grunt. Dziecko nie może być gwarantem trwałości relacji partnerskiej. W terapii zawsze tematem jest relacja, natomiast jeśli partnerzy inaczej funkcjonują w niepłodności, inaczej na nią patrzą, co innego wychodzi, to wracamy do podstaw. Niepłodność schodzi na dalszy plan, bo najpierw to relacja partnerska musi mieć się dobrze. Oczywiście to pary podejmują decyzję, czy chcą, czy nie chcą być razem.

Jak społeczeństwo postrzega bezdzietnych? Z zewnątrz to często szczęśliwi ludzie, którzy dużo podróżują i nie wyglądają na kogoś, kto na przykład ma za sobą trzy poronienia.

Czasem ludzie oceniają taką parę negatywnie: "Ci to stawiają na pracę, na podróże, przyjemności, a czas ucieka". Kiedy indziej widzą parę dokładnie tak, jak się pokazuje. Czasem para wysyła obraz siebie jako szczęśliwych, bo powiedzenie, że przeżyło się kilka poronień, może wiązać się z lękiem, że nasza strata zostanie wyśmiana, zbagatelizowana, ktoś powie, że to przecież nawet nie było dziecko. Taka para może potrzebować bardziej chronić siebie i swoje utracone dzieci. Milczenie w samotności może dla nich być mniejszym kosztem niż narażenie się na unieważnienie straty.

Warto się zastanowić po obydwu stronach – starających się o dziecko i ich otoczenia – jak budować opowieść o niepłodności. Jak przerzucić most. Ci pierwsi: co chcemy, aby inni w nas zobaczyli? Ci drudzy: jak myśleć o parze w sposób ciepły, życzliwy, bez ocen? Nawet jeśli ktoś ma fajne życie, wciąż jest w podróży, to nie musimy mu mówić, że teraz już pora na dziecko. Może para zadbała, żeby podróże były fajnym elementem ich życia? A może po nieudanej procedurze in vitro jadą na wakacje, bo są w dramatycznej sytuacji i potrzebują zadbać o siebie?

Może para zadbała, żeby podróże były fajnym elementem ich życia? A może po nieudanej procedurze in vitro jadą na wakacje, bo są w dramatycznej sytuacji i potrzebują zadbać o siebie? (Fot. Shutterstock.com/Mulevich)

Zawsze zachęcam do tego, aby słowo niepłodność zastąpić słowem "rak". Osobie z rakiem, która jedzie na wakacje, nie powiemy, że jest leniwa albo wygodna. Warto też podążać za tym, czego chce para. Myślę, że jeśli ktoś przeżył kilka poronień, to ten temat jest tak kruchy w jego życiu, że być może potrzebuje, żeby na razie go po prostu nie było, bo ledwo się trzyma na nogach. Wtedy niechęć do rozmowy o dzieciach jest sygnałem: uszanuj moje granice. Jednocześnie rozumiem, że po drugiej stronie czasem trudno to zobaczyć.

Trwają wakacje, ludzie poznają się na grillach, na urlopach itd. Czy w towarzystwie par bez dzieci wypada jakkolwiek poruszać ten temat?

Samo pytanie nie jest negatywne ani trudne, ale trzeba wybadać cudze granice i ich nie naruszać. Jeżeli zwrócimy się wprost: "Chcesz mieć dzieci?", a ktoś powie: "Nie chcę o tym rozmawiać", to możemy natarczywie drążyć albo powiedzieć: "Wybacz, zmieńmy temat". Każdy ma swoją granicę. Powiem więcej: osoba w różnych momentach może mieć ją różną. Inaczej zachowa się ktoś, kto właśnie dostał miesiączkę i zrozumiał, że znów się nie udało, a inaczej ktoś przed pierwszym transferem in vitro, kto mocno wierzy, że się uda. Poznałam w swojej pracy bardzo wiele par i to są naprawdę różne reakcje. Ktoś chce wziąć dziecko na ręce, nawet obce, a ktoś inny nie może nawet zobaczyć siostrzeńca przez jego pierwsze trzy lata życia. Jeśli chcemy być z ludźmi blisko, to nie pozostaje nam nic innego, jak odczytać i uszanować ich granice. Nawet zagadnąć: "Czy to jest pytanie, które mogę ci zadać, czy wolisz nie?". Naprawdę nie bójmy się pytać. Rzadko to robimy.

Pacjenci z kolei chcą się dowiedzieć, co odpowiadać, gdy przy stole pada kolejny komentarz o tym, że nie mają dziecka. Czasami zamykaczem może być jedno mocne zdanie: "Skąd pomysł, że to jest nasz wybór?". Tyle. Wcale nie trzeba się uzewnętrzniać ani opowiadać ze szczegółami.

Zamieściła pani obszerny rozdział o parach jednopłciowych. One też często marzą o dzieciach.

Nie wyobrażam sobie, żeby tego rozdziału zabrakło, ponieważ każdy człowiek ma prawo w jakimś momencie swojego życia podjąć decyzję o rodzicielstwie. Książka ma również na celu zbudować narrację, że bycie w związku jednopłciowym nie równa się niechęci do bycia rodzicem. Tam też jest to pragnienie. I przede wszystkim tam już są dzieci. Tak, w Polsce w związkach jednopłciowych dzieci się rodzą i wychowują! Pary znajdują różne sposoby, różne drogi, czasem wchodzą w relację, w której są już dzieci z poprzednich relacji. Badania pokazują, że dzieci par jednopłciowych rozwijają się tak samo jak rówieśnicy w sferze poznawczej, społecznej i emocjonalnej. Bo kluczowym czynnikiem dla rozwoju dziecka jest responsywność rodzica, czyli reagowanie na potrzeby dziecka. Nie to, z kim rodzic jest albo nie jest.

Zobacz wideo Porzucone, odebrane rodzicom. Maluchy czekają na miłość

To jeszcze na koniec o myśleniu magicznym, bo dużo go w narracji wokół ciąży. Począwszy od myśli, że niepłodność to kara za grzechy, a skończywszy na tym, że "żeby zajść w ciążę, nie można tracić nadziei". Rozbraja pani te myśli i pisze na przykład: "Brak nadziei to nie jest środek antykoncepcyjny".

Nadzieja jest ważna pod takim kątem, że u pacjentek i pacjentów, u których pojawiają się przyjemne stany emocjonalne i odczucia, statystycznie odsetek ciąż jest wyższy. Po prostu ciało lepiej wtedy funkcjonuje, inaczej pracuje układ endokrynny i odpornościowy, co w dużym skrócie pozytywnie wpływa na zdrowie prokreacyjne człowieka, na przykład nie ma podwyższonego poziomu prolaktyny.

Ale brutalne wmawianie komuś, że musi mieć nadzieję, jest tzw. toksyczną pozytywnością. Jeśli ktoś autentycznie nie czuje nadziei, to po prostu jej nie czuje. Przez ileś lat leczenia stale zmienia się przecież sytuacja pacjenta – kolejne konsultacje, kolejne diagnozy. Reakcje więc też będą różne. Nie zliczę osób, które przyszły do mnie z poczucia winy, że nie czują nadziei. I z lękiem o to, że skoro jej nie czują, to leczenie na pewno się nie uda. Powiedzenie: "nie łam się", "weź się nie stresuj", "trzeba mieć nadzieję, nie masz jej, to nie zajdziesz", to wpędzanie ludzi w poczucie winy.

Powiedzmy raczej: "Rozumiem, że nie czujesz nadziei w tym obszarze, ale może masz ją na myśl o awansie w pracy albo fajnym wieczorze z partnerem?". To są rzeczy, które pomagają, bo przywracają poczucie sprawstwa i w tej sytuacji właśnie jesteśmy zintegrowani z naszymi uczuciami i przekonaniami. Jest to wtedy autentyczne, a dla naszej fizjologii nie ma znaczenia, w jakiej sprawie czujemy nadzieję i spokój – dla ciała ten stan sam w sobie ma wartość prozdrowotną.

Anna Wietrzykowska, psycholog niepłodności (Fot. archiwum prywatne) , Dziś pary starające się o dziecko najczęściej zgłaszają się do lekarza wcześniej niż po roku (Fot. Shutterstock.com/Nixx Photography)

Czy pracowała pani z parami, którym finalnie nie udało się zajść w ciążę, a mimo to skończyły terapię z poczuciem sensu życia?

Jak najbardziej. Nie każdy proces leczenia niepłodności kończy się pojawieniem się dziecka, wtedy celem terapeutycznym jest zbudowanie życia w oparciu o inne obszary. I to się udaje. To nie zawsze oznacza, że ktoś nie chce już być rodzicem, rezygnuje z tego. Raczej nie godzi się dłużej być w procesie leczenia. Bo leczenie niepłodności to ból fizyczny i psychiczny, liczne badania, wizyty, ogromne koszty i wyrzeczenia. To jest cierpienie. I osoba ma prawo podjąć decyzję, że nie godzi się na to cierpienie. Z taką potrzebą, jak żyć dalej bez dziecka, też można się zgłosić na terapię.

Powiem to jako terapeuta systemowy – równie ważne dla osób będących rodzicami jest niebudowanie poczucia sensu życia tylko w oparciu o to, że są w nim dzieci. Dzieci czują to na sobie i jest im w dorosłości trudniej odseparować się emocjonalnie od rodziny, pochodzenia. Mogą odczuwać wyrzuty sumienia, gdy oddalają się od rodziców, martwiąc się i jednocześnie rezygnując z własnego życia na rzecz bycia obecnym w życiu swoich rodziców. Myślą: "Jak oni sobie poradzą beze mnie?". Dzieci nie powinny dźwigać na sobie emocji swoich rodziców.

Anna Wietrzykowska. Psycholog, psychoterapeutka w nurcie psychoterapii systemowej. W social mediach można ją znaleźć pod hasłem Psycholog Niepłodności. Autorka książki "Niewidzialni rodzice. Jak rozmawiać o niepłodności". Z pacjentami pracuje w gabinecie w Lublinie i online.

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.