
Rusza rekrutacja na uczelnie wyższe. Jak ważne są dzisiaj studia?
Kiedyś sam fakt ukończenia studiów był wyróżnikiem na rynku pracy. Dzisiaj większość ludzi kończących szkołę średnią idzie na uczelnię, zatem to, co się zaczęło liczyć, to nie fakt, ale jakość ukończonej edukacji.
Podczas spotkania dotyczącego neuroróżnorodności na rynku pracy powiedział pan, że czas magistrów i licencjatów powoli się kończy. Co to znaczy?
Po pierwsze, nasza edukacja jest znacznie bardziej zglobalizowana niż 20 lat temu. Na przykład Uniwersytet Warszawski dawno przestał konkurować tylko z uczelniami warszawskimi czy polskimi. Dzisiaj konkuruje z edukacją zdalną oferowaną ze Stanów czy z krajów Azji.
Po drugie, mamy teraz bardzo silny trend oferowania rozmaitych kursów i certyfikatów online, zarówno przez najlepsze uniwersytety na świecie, ale też przez na przykład topowe firmy technologiczne, które proponują aktualną, praktyczną i wyspecjalizowaną wiedzę, a później egzaminy i porządną certyfikację. To oferta edukacyjna, która coraz mocniej konkuruje z tradycyjną edukacją na poziomie wyższym. Amerykańskie uniwersytety w reakcji same zaczęły proponować tego typu kursy specjalistyczne, które można odbyć z dowolnego miejsca na świecie. Certyfikaty wydane przez te najlepsze uczelnie są później na rynku pracy potwierdzeniem tego, co młoda osoba umie.
Jest to bardzo atrakcyjne dla młodych ludzi, którzy zadają sobie racjonalne pytanie, po co mają przechodzić przez kanoniczne przedmioty poza obszarem ich zainteresowań, skoro mogą zrobić wyspecjalizowane kursy, w dodatku na uczelniach ze światowej czołówki. Powstaje też pytanie, w jaki sposób polskie uczelnie powinny dostosować się do tego trendu.
Po trzecie, można oczekiwać, że rynek edukacji wyższej w najbliższych latach będzie się dynamicznie zmieniał. Podobnie jak sposób prowadzenia poszczególnych programów studiów, z uwagi na przykład na dostępność ChatuGPT czy innych narzędzi sztucznej inteligencji. Wiemy, że zarówno metody, do których przywykliśmy, jak i sama forma edukacji będą musiały ewoluować.
Czy teraz lepiej pójść na studia licencjackie, czy na kurs specjalistyczny?
Zachęcam do łączenia jednego z drugim, one nie muszą i nie powinny się wykluczać. Możliwości rozwoju dzisiaj są nieporównywalnie większe od tych, jakie były jeszcze parę lat temu, i samo uzyskanie dyplomu to może być zbyt mało, aby zdobyć atrakcyjną pracę. Pomimo nowych trendów nie warto lekceważyć roli edukacji uniwersyteckiej – szeroka wiedza i poznanie schematów myślenia z różnych dziedzin z pewnością będą przydatne. Badania pokazują jasno, że głęboka ogólna wiedza i umiejętności stwarzają podstawę do rozwoju.
Sama robiłam studia podyplomowe w Harvard Business School Online równocześnie z licencjatem w Szkole Głównej Handlowej. Wykłady, które były w amerykańskiej szkole, zostały wcześniej nagrane, pocięte na kilkuminutowe kawałki i poprzeplatane zadaniami dla studentów. Byłam zachwycona formą prowadzenia tego kursu, tym, jak przystępnie była zrobiona, i zaczęłam się zastanawiać, czemu takie rozwiązania nie funkcjonują w Polsce na topowych uczelniach. Dlaczego dalej przywiązujemy taką wagę do fizycznego chodzenia na wykłady jak 20 lat temu?
To spore uogólnienie, na polskich uczelniach także są kursy, na których edukacja odbywa się w sposób znacznie bardziej nowoczesny i lepszy niż kilkadziesiąt lat temu. Natomiast zgadzam się, że tempo zmian jest zdecydowanie niewystarczające. Częściowo wynika to z faktu ułożenia zachęt dla naukowców – w ostatnich latach, między innymi ze względu na system ewaluacji, naukowcy w większym stopniu rozliczani są z publikacji w naukowych czasopismach niż z tego, jakiej jakości prowadzą zajęcia i czy rozwijają się dydaktycznie.
Niektóre polskie uczelnie jeszcze nie odczuły palącej presji konkurencji na rynku edukacyjnym, ona pojawia się teraz i z pewnością wymusi zmiany. Uczelnie ze względu na swoją specyfikę zmieniają się niezbyt gwałtownie. To ma swoje zalety, bo oznacza stabilność instytucji. Jednakże to, co dzisiaj jest jedną z największych misji i wyzwań dla uczelni wyższych, to potrzeba masowego wdrożenia efektywnych technik nauczania, które mają potwierdzenie w badaniach.
To, co pani powiedziała na temat swojego kursu, to tak naprawdę kwintesencja tego, co dzisiaj psychologia kognitywna wie – na podstawie tysięcy badań eksperymentalnych z ostatnich 20 lat – o efektywnych metodach nauczania. To jest przyszłość edukacji. Ale z nieznanych mi powodów w szkołach i na uczelniach zupełnie się na tym nie koncentrujemy. Często dalej uczymy tak, jak uczyliśmy, opierając się na swoich przekonaniach zamiast na badaniach, w sposób bardzo często nieefektywny, kiedy mamy dostępne świetne techniki, których skuteczność została udowodniona. Potrzebne jest na przykład odejście od uczenia blokowego, układanie nowych treści w schematy myślowe (tzw. budowanie rusztowań), maksymalizacja przywoływania z pamięci długotrwałej (retrieval practice), odpowiednie rozłożenie i przeplatanie materiału w czasie. Te techniki są szczegółowo opisane i dostępne dla każdego za darmo jako tzw. pryncypia nauczania Rosenshine’a.
Każdy dydaktyk uczelni wyższej powinien te metody wdrażać i być w tym wspieranym oraz z tego rozliczanym tak samo jak z publikacji w naukowych czasopismach. Sam fakt bycia specjalistą w danej dziedzinie nie oznacza jeszcze, że umiemy tę wiedzę efektywnie przekazać, a przecież o to również na uczelni chodzi.
A co ze sztuczną inteligencją? Wspominał Pan już o ChacieGPT – jak system edukacji powinien się przygotować na te zmiany? Jak uczniowie powinni się przygotować?
Na pewno powinniśmy odchodzić od esejów zadawanych do domu. Natomiast to nie jest tak, że dzisiaj nie ma sensu pisać albo uczyć się rzeczy podstawowych, "bo wszystko można wygooglać". Jest wręcz przeciwnie. Tak jak wspomniałem, umiejętności podstawowe, a więc umiejętność czytania ze zrozumieniem, pisania, rozumowania matematycznego i wiedza o świecie, są podstawą do tego, żebyśmy mogli w pełni świadomie i krytycznie korzystać z najnowszych technologii.
Musi się zmienić to, w jaki sposób tych umiejętności uczymy, na przykład zamiast referatów warto pomyśleć o pisaniu na żywo na podstawie dostarczanych przez AI informacji i przy rygorystycznej ich weryfikacji. Wspomaganie się narzędziami sztucznej inteligencji jest dziś w edukacji absolutnie konieczne.
Pytanie, czy AI używać w szkole, nie ma sensu – to tak, jakbyśmy 20 lat temu zastanawiali się, czy "ten internet" włączać do edukacji. I wyobraża sobie pani, co by było, gdybyśmy tego nie zrobili? A sztuczna inteligencja wbrew pozorom nie tylko ułatwia naukę, ale też często rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Informacja dostarczana przez wszystkie narzędzia AI jest na tyle dobra jak zasoby internetu. A jak wiemy, w internecie są rzeczy bardzo różnej jakości. Zatem ocena jakości informacji, umiejętność weryfikacji, identyfikacja fake newsów, dochodzenie do źródeł – to jest przyszłość, jeżeli chodzi o to, co chcielibyśmy, żeby młodzi ludzie potrafili na rynku pracy. I to jest to, czego powinniśmy uczyć.
Czyli w dużej mierze umiejętność czytania ze zrozumieniem. W maju 2023 roku opublikowano badania PIRLS, Międzynarodowe Badanie Postępów Biegłości w Czytaniu, gdzie czwartoklasiści z Polski znaleźli się między Finlandią a Stanami Zjednoczonymi. Na czele rankingu: Singapur, Irlandia, Hongkong. Czy patrząc na te wyniki, powinniśmy w systemie edukacji wzorować się teraz bardziej na Azji niż – jak głoszono w poprzednich latach – na krajach skandynawskich?
Trzeba wziąć pod uwagę pewną poprawkę na różnice kulturowe, natomiast myślę, że względem wykorzystania efektywnych technik nauczania powinniśmy wzorować się na liderach. Badania pokazują, że dzieci w wieku 10 lat w Singapurze czy Hongkongu po prostu potrafią znacznie więcej w zakresie zarówno czytania ze zrozumieniem, matematyki i wiedzy o świecie. U nas też jest to możliwe! Niestety, nauczyciele i rodzice w Polsce są często pod wpływem mylnych intuicji czy dobrze brzmiących trendów bez poparcia w badaniach. Przykład? Ponad 80 proc. nauczycieli wierzy, że dopasowanie stylów nauczania do preferencji uczniów pomaga w edukacji – to mit obalony 20 lat temu! Podobnie popularne są różne techniki i ćwiczenia „neurodydaktyczne" [koncentrujące się na pracy mózgu – przyp. red.] – one fajnie brzmią, każdy chciałby mieć magiczną różdżkę. Niestety, wiele z nich nie ma żadnego poparcia w faktach.
Natomiast jeśli chodzi o wspomniane badanie PIRLS, proszę pamiętać, że wynik polskich uczniów nie jest tak dobry, jak nam się wydaje. Przede wszystkim wie pani, jaki jest średni wiek tych uczniów? Wśród polskich dzieci średnio jest to prawie 11 lat. W większości krajów, które wzięły udział w tym badaniu, dzieci są prawie o rok młodsze. Dlaczego? Dlatego, że my posyłamy dzieci do szkoły w wieku 7 lat, ale w wieku 6 lat mają już obowiązkową zerówkę. W związku z tym w badaniu czwartoklasistów jest to dla nich efektywnie piąty rok edukacji. W porównaniu z uczniami z innych krajów polskie dzieci są więc relatywnie starsze i mają za sobą dłuższy okres nauki. Wiedziała pani o tym?
Nie. Ale teraz znacznie mniej mi się podoba nasz wynik.
Co ciekawe, jeszcze w 2011 roku Polska wysyłała do badań trzecioklasistów. I nie chodzi mi o to, żeby tutaj dyskredytować nasz sukces – wyniki polskich uczniów są naprawdę niezłe, choć się pogorszyły od 2016 roku. Natomiast interpretując te badania, trzeba brać poprawkę na kontekst. Lekko przejaskrawiając, można by zapytać czy powinno się porównywać ranking maratończyka w sile wieku, który wystartował w grupie juniorów?
Inna sprawa, że kwestia umiejętności czytania ze zrozumieniem, którą się tak chwalimy, jest zresztą tylko jedną z wielu badanych rzeczy w PIRLS. To naprawdę kopalnia wiedzy! Warto spojrzeć na skale psychologiczne – Polska jest na szarym końcu, jeśli chodzi o poczucie przynależności do szkoły. Nasze dzieci czują się relatywnie najmniej związane ze szkołą w porównaniu z innymi krajami.
Natomiast gdy spojrzymy na dane dotyczące nauczycieli, po pierwsze, widzimy, że średnia ich wieku jest wyższa niż pięć lat temu.
Po drugie, dramatycznie spadła satysfakcja z pracy deklarowana przez nauczycieli. W 2016 roku silne poczucie dumy ze swojej pracy miało 37 proc., a w 2021 roku tylko 23 proc. badanych.
Gdy spojrzymy na to, jak nauczyciele odpowiedzieli na pytanie, czy pana/pani praca ma sens i cel, to 43 proc. osób wskazało "bardzo często" w 2016 roku, a w 2021 – już tylko 28 proc. Mniej niż co trzeci nauczyciel uważa, że jego praca ma sens. To jest kryzys.
Zamiast chwalić się rankingiem, ja bym użył tych badań do pokazania, jakie mamy największe problemy w systemie edukacji w porównaniu z innymi krajami i jak możemy je zaadresować. Musimy się zastanowić, czy chcemy, żeby było kolorowo na papierze, czy żeby nasze dzieci miały dobrostan oraz możliwie najlepszą przyszłość edukacyjną i zawodową.
Mimo że mamy teraz system nauczania blokowego i egzaminów, to powstaje coraz więcej rozwiązań pomiędzy edukacją domową a klasyczną szkołą. Oficjalnie jest to edukacja domowa, ale dzieci chodzą do szkoły i na przykład cały tydzień uczą się tylko jednego przedmiotu. Co Pan myśli o takich rozwiązaniach?
Jeśli używamy edukacji domowej jako prawnego wytrychu do zrobienia szkoły wysokiej jakości, po swojemu, z oddaniem i z pasją, w mniej formalnym otoczeniu, to jest to świetna wiadomość i wspieram to całym sercem.
Istnieje jednak niebezpieczeństwo prowadzenia edukacji domowej w sposób, który przyniesie więcej szkody niż pożytku. Są grupy edukatorów, które w najlepszej wierze, żyją głębokim przekonaniem o tym, że nauczanie podstaw nie ma sensu, a dzieci powinny tylko się bawić i uczyć się tego, czego akurat chcą, bo wtedy będą szczęśliwsze. Badania raczej tego nie potwierdzają. Sama zabawa tutaj nie wystarczy. Nie wpadajmy z jednej skrajności w drugą. Jestem całym sercem za eliminacją opresyjnych i stresujących metod nauczania, ale należy je zastąpić przyjazną i skuteczną edukacją, a nie zaorać szkolnictwo. Przykładowo badania nad motywacją pokazują, wbrew intuicji, że motywacja do nauki nie powoduje lepszych wyników. Jest jednak odwrotna zależność. Gdy widzimy swój sukces, widzimy, że potrafimy, że jesteśmy sprawczy, pojawia się motywacja. Jak zatem mieć szczęśliwych uczniów? Uczmy ich nieopresyjnie oraz skutecznie.
Dzieci muszą dostać podstawy czytania ze zrozumieniem, rozumowania matematycznego i wiedzy o świecie, a potem niech wybierają swoją drogę. Nie pozwólmy jednak, aby mylne przekonania edukatorów zamknęły im część z dróg rozwoju.
Co musimy zmienić w szkołach podstawowych i liceach, żeby poprawić poziom nauczania? Czy wiemy, jak je zmienić?
Doskonale wiemy, co trzeba zmienić! To nie jest kwestia czyjegoś widzimisię, czyjejś opinii, jak powinno być. Z edukacją jest jak z medycyną, jak z leczeniem choroby. Przykładowo mam ostrą anginę bakteryjną i lekarz wie, że najefektywniejszą metodą leczenia jest podanie antybiotyku. Dokładnie wiemy, w jakim dawkowaniu, przez ile czasu należy brać lek – zostało to wielokrotnie udowodnione w badaniach, potwierdzają to specjaliści. I w edukacji jest tak samo.
Wiemy, jak mózg pozyskuje informacje, jak się uczy, jak działa pamięć robocza. Tylko zamiast wykorzystywać tę wiedzę na każdym etapie edukacji, albo licytujemy się na opinie, albo na jednostkowe przykłady.
Powtórzę jeszcze raz: świetnie wiemy, jak zmienić system. Niestety, zamiast tego obserwujemy nauczycieli, którzy ogromnym wysiłkiem realizują swoją misję, mimo sporego chaosu informacyjnego i wszystkich trudności, które spotkały edukację w ostatnich latach: reforma w 2017 roku, spadek realnych wynagrodzeń, strajk i pandemia. Ciągle zdarza się, że nauczyciele mają szkolenia z metod, o których od 30 lat wiadomo, że są bzdurą. Na przykład wspomniane style nauczania. Zacznijmy myśleć o edukacji jak o medycynie. I o tym, co się w niej dzieje, jak o stanie pacjenta ze wszystkimi jego fizycznymi i psychicznymi dolegliwościami.
Skoro tyle wiemy, to czemu nie leczymy?
Jest to bardzo dobre pytanie. W Polsce brakuje przekonania o tym, że aby coś powiedzieć na temat edukacji, trzeba mieć na to dowody. Myślę, że to jest największa zmiana mentalna, która nas czeka.
Wiele reform jest przygotowywanych na zasadzie przekonań czy potrzeby politycznej, podczas kiedy dowody na to, co działa, a co nie, są ignorowane. Spójrzmy na reformę edukacji z 2017 roku, która wywróciła cały system. Co by o niej nie mówić, odkładając na bok kwestię tego, czy była dobra, czy zła, na pewno nie była oparta na wynikach badań naukowych.
Wielki postęp w polskiej edukacji, jaki wykonaliśmy przez ostatnie 20 lat, a którym zachwycają się zarówno niemiecki dziennik „WELT", jak i edukatorzy na całym świecie, to efekt założeń reformy z 1999 roku. Niestety, wiele z tych trendów w ostatnich latach odwracamy.
Mam wrażenie, że jesteśmy jak człowiek starszej daty, który bardzo cierpi z powodu anginy, ale uparcie płucze gardło wodą utlenioną, zamiast pójść do lekarza po skuteczne leki. I będzie cierpiał dalej, bo wydaje mu się, że sam wie lepiej. Bo swoje już przeżył i doświadczył.
No i najlepsze jest to, że ten człowiek robi to w dobrej wierze. Może nawet czuć się ekspertem w tej kwestii. W Polsce każdy jest specjalistą od edukacji, bo albo przez nią przeszedł, albo ma dzieci w tym wieku, albo coś słyszał, albo coś wygooglował.
I ostatnie pytanie na dzisiaj, bardzo często powtarzane – o zawody przyszłości.
Oho, to jest trudne pytanie. Nie powiem pani dzisiaj, jak się będą dokładnie nazywały. Ale jestem przekonany, że ważna będzie w nich umiejętność współpracy z nowoczesnymi narzędziami, sztuczną inteligencją, sceptycyzm, weryfikacja informacji i jej ocena.
Czyli zamiast skupiać się na zawodach przyszłości, szukamy kompetencji przyszłości.
Tak. Dzisiaj najważniejsze jest wyrabianie bazy do umiejętności uczenia się nowych rzeczy w sposób efektywny.
Dr Tomasz Gajderowicz. Adiunkt w Katedrze Edukacji i Pracy Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, dyrektor ds. badań w fundacji Evidence Institute, konsultant Banku Światowego. Specjalizuje się w implementacji nowoczesnych metod mikroekonometrycznych do analizy motywacji i wyborów w kształceniu i pracy zawodowej. Obszar badawczy, w którym jest autorem nowatorskich rozwiązań metodologicznych i publikacji, obejmuje procesy akumulacji oraz wykorzystania w gospodarce (utylizacji) kapitału ludzkiego, a więc obszar styku sektora edukacji i rynku pracy. Fascynuje się metodami „zaglądania w duszę", a oprócz tego jest pilotem samolotowym oraz miłośnikiem nurkowania.
Agata Porażka. Dziennikarka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Twórczyni cyklu Zagrajmy w Zielone, który skupia się na tym, co powinniśmy zrobić, by zamiast niszczyć, dbać o planetę. Prowadzi podcast Zetka z Zetką.