Rozmowa
Zdjęcie ilustracyjne (Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)
Zdjęcie ilustracyjne (Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Statystyki z ostatnich lat pokazują, że średnio każdego roku w Polsce z powodu przemocy fizycznej w domu umiera do 30 dzieci. Czy wiemy, ile z tych przypadków – zanim doszło do tragedii – było monitorowanych przez służby takie jak pomoc społeczna, policja, sądy rodzinne czy karne?

Nie wiemy. Na pewno część z tych dzieci była w polu zainteresowania służb, część otarła się o jakieś formy pomocy rodzinie, jak procedura Niebieskiej Karty, wizyty pracowników socjalnych czy kuratorów sądowych. Być może to nawet spory odsetek tych przypadków, ale my, jako fundacja, nie mamy legitymacji, by te przypadki analizować. O niektórych sprawach wiedzę czerpiemy z mediów. Nie możemy pytać prokuratury, co wydarzyło się w konkretnej sprawie albo kto był zaangażowany w pracę z rodziną. Nie możemy prosić o przesłanie akt.

Inne instytucje mające do czynienia z rodzinami w kryzysie także nie są chętne do udzielenia nam informacji. Zasłaniają się ochroną danych osobowych lub tajemnicą zawodową. Niemniej informacja o tym, jaki procent przypadków śmiertelnego krzywdzenia dzieci był przedmiotem zainteresowania służb, niewiele nam wyjaśnia, bo przemoc wobec dzieci jest sytuacją wieloczynnikowej zależności i nie należy z niej wyciągać prostych wniosków, tylko każdy przypadek z osobna poddać drobiazgowej analizie.

Ale już informacja, ile spośród tych dzieci – ofiar krzywdzenia lub zaniedbania, które zmarły bądź poważnie ucierpiały – zostało wcześniej zabezpieczonych w pieczy zastępczej, by po jakimś czasie wrócić do rodziny biologicznej, coś nam chyba powie. To przypadek dziewięciomiesięcznej Blanki z Olecka, która zaraz po narodzinach została odebrana rodzicom, podobnie jak trójka starszych dzieci. A jednak po czterech miesiącach Blanka z powrotem trafiła do rodziców biologicznych, bo jak argumentował ośrodek pomocy społecznej: matka przeszła terapię odwykową. Po trzech miesiącach w domu dziecko zmarło w wyniku uduszenia. Mając takie dane, przynajmniej wiedzielibyśmy, ile razy służby podjęły błędną decyzję.

To ważne informacje, ale proszę pamiętać, że każda z tych decyzji mogła opierać się na innym błędzie. Tego się nie dowiemy, dopóki nie zacznie u nas działać Systemowa Analiza Śmiertelnych Przypadków Krzywdzenia Dzieci, z angielskiego Serious Case Review. W Wielkiej Brytanii procedurę wprowadzono w 2007 roku. Dziś możemy powiedzieć, że dzięki zmianom, jakie wprowadzano, na bieżąco analizując każdy przypadek, liczba śmierci dzieci w wyniku krzywdzenia w rodzinach, z którymi miały kontakt służby, spadła tam o 80 proc.!

W 2012 roku jedną z ofiar był czteroletni Daniel Pełka, polskie dziecko zagłodzone przez matkę i jej partnera. Wniosek, jaki wyciągnęli brytyjscy specjaliści z analizy tego przypadku, doprowadził do zmiany, dzięki której dzieciom z rodzin migranckich w kontakcie ze służbami przysługuje tłumacz.

Pogrzeb Daniela Pełki zamordowanego w Wielkiej Brytanii (Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl)

Jednym z pierwszych systemowo przeanalizowanych przypadków była sprawa ośmioletniej Victorii Climbié. Dziewczynka pochodziła z Wybrzeża Kości Słoniowej, a w Londynie mieszkała z ciocią i jej partnerem. To oni w wyniku trwającej od miesięcy skrajnej przemocy doprowadzili do śmierci Victorii w lutym 2000 roku.

Badanie okoliczności śmierci dziewczynki doprowadziło do rewolucyjnych zmian w całym kraju: wprowadzono między innymi centralny system monitorowania rodzin. W ten sposób każda kolejna instytucja mogła sprawdzić, co działo się z konkretną rodziną, zanim trafiła pod ich skrzydła. Co z tego, że rodzina po tygodniu od ucieczki ze Szkocji do Walii miała cudowne opinie od sąsiadów, kiedy walijski pracownik socjalny w systemie widział, że jego odpowiednik w Szkocji wystawił nakaz odebrania dziecka.

Tak właśnie uciekała rodzina niedawno zmarłego ośmioletniego Kamila! Tyle że u nas taki centralny system nie funkcjonuje.

Owszem, ale pamiętajmy, że każdy przypadek jest inny: z rodziną Kamila było tak, a inaczej z matką i ojcem, którzy w Starogardzie Gdańskim zakatowali dwumiesięczną córkę. Tu nie chodzi o działanie jednostkowe. Wprowadzenie jednego przepisu nie sprawi, że akty przemocy wobec dzieci ustaną. Od zarania dziejów w każdej ludzkiej społeczności mamy do czynienia z jakąś formą zakazów i nakazów, tymczasem przestępczość do dziś ma się dobrze.

Dlatego stawką staje się z jednej strony dobrze pojęta profilaktyka, czyli zapobieganie kolejnym śmierciom dzieci, z drugiej skuteczne ściganie i pociąganie do odpowiedzialności sprawców, czyli nieuchronność kary.

Jedną ustawą wprowadzającą Systemową Analizę Przypadków Śmierci Dzieci podobnie jak jednym przepisem niczego nie załatwimy.

Czyli co należy zrobić?

Takiej ustawie musi towarzyszyć narodowa strategia na rzecz dzieci – kompleksowy plan przeciwdziałania przemocy i krzywdzeniu dzieci. W Wielkiej Brytanii analiza przypadku śmierci ośmioletniej Victorii stała się przyczynkiem do przegłosowania w 2004 roku w parlamencie Children Act, czyli właśnie takiej narodowej strategii na rzecz ochrony i dobrostanu dzieci.

Być może w Polsce trzeba powołać specjalne służby ochrony dzieci – takie od lat z powodzeniem działają właśnie w Wielkiej Brytanii czy w krajach skandynawskich. U nas dużo mówimy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, z czego się cieszę – problem w tym, że w takim ujęciu z pola widzenia znikają konkretne grupy: dzieci, kobiety, osoby starsze, mężczyźni.

Proszę wytłumaczyć, dlaczego Polska wciąż nie wprowadziła ustawy analogicznej do brytyjskiej Serious Case Review?

To pytanie nie do mnie. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę od lat stara się przekonać władze do przeszczepienia SCR na polski grunt. W 2019 roku pod stworzonym przez nas projektem ustawy podpisało się 22 tys. obywateli. Projektem zajmowała się Kancelaria Prezydenta. Nic z tego nie wyszło. Trafiliśmy do Rzecznika Praw Dziecka, który zaproponował, by SCR wprowadzić nie tyle ustawą, ile zarządzeniem Rzecznika, dzięki czemu ogólnopolska rada specjalistów przygotowujących poszczególne raporty i propozycje zmian pracowałaby przy nim. To też nie zadziałało. Nie umiem powiedzieć dlaczego.

Chęć wprowadzenia SCR na swoim terenie wyraziły niektóre samorządy, jak wspomniany Starogard Gdański. To ważne, by taka analiza rozpoczęła się od działań lokalnych: przestudiowania akt sprawy, rozmowy z pracownikami służb bezpośrednio zaangażowanymi w pomoc rodzinie, rozmowy z ich zwierzchnikami na temat organizacji pracy, konsultacji ze specjalistami analizującymi sposób przeprowadzania interwencji kryzysowych.

Tego typu czynności prowadziłby lokalny zespół specjalistów. Następnie przygotowany przez nich raport byłby przesyłany do rady ogólnokrajowej działającej przy instytucji mającej legitymację do proponowania zmian legislacyjnych, w tym zmiany prawa, organizacji pracy, finansowania procedur czy obowiązków poszczególnych służb.

Jakie dziś – mimo braku SCR –  możemy wyciągnąć wnioski na temat działania systemu ochrony dzieci w Polsce?

Po pierwsze, nie uważam, byśmy w Polsce w ogóle mogli mówić o systemie ochrony dzieci. Mamy wyspy pomocy w postaci ośrodków pomocy społecznej, centrów pomocy rodzinie, procedury Niebieskiej Karty, kuratorów sądowych, sędziów rodzinnych i karnych, funkcjonariuszy policji. Każda z tych instytucji działa na swoim odcinku, ale przepływ informacji pomiędzy nimi jest słaby albo wręcz go nie ma.

Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Łodzi (Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl) , Pokój rodzinny w łódzkim ośrodku (Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl)

Tymczasem system to zespół wzajemnie powiązanych struktur, z których każda ma określone uprawnienia i zakres działań, ale ich cel jest ten sam: zatrzymać przemoc wobec dzieci, także tę psychiczną, dlatego przepływ informacji o konkretnym dziecku i jego sytuacji musi być ciągły. W zespole prawnym fundacji analizowaliśmy przepisy dotyczące poszczególnych służb.

Wszędzie istnieje ogólny zapis o możliwości współpracy z innymi organami. Problem pojawia się w praktyce: na jakiej podstawie żądać od kogoś informacji, na jakiej podstawie ją przekazywać. W tej chwili w każdej instytucji istotną rolę odgrywają osoby, które zajmują się ochroną danych osobowych. Rozumiem zasadność ich pracy, ale gdy prawo do ochrony informacji koliduje z prawem do ochrony dziecka przed krzywdzeniem, musimy wyraźnie wskazać wyższość tego drugiego nad pierwszym.

W dobrze działającym systemie ważny jest też wzajemny szacunek i zaufanie: gdy pracownik socjalny kompetentnie i precyzyjnie określa w piśmie do sądu, jakie środki wyczerpał wobec danej rodziny i czego ta rodzina nadal potrzebuje, to ważne, by sędzia rodzinny zaufał takiemu pracownikowi i uznał jego pismo za zasadne. Nie zawsze się tak dzieje.

Czy osoby pracujące na co dzień z dziećmi obawiają się konsekwencji zgłoszenia przemocy?

W instytucjach nie ma prawników, którzy pomagają napisać odpowiedź na pozew o wielomilionowe odszkodowanie. Mieliśmy do czynienia z pracownikiem socjalnym, który złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez rodziców wobec dziecka i został przez tych rodziców pozwany za zniesławienie. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, więc obawa owszem istnieje.

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę też była pozywana z tego tytułu. Przemoc bowiem trzeba udowodnić. Kończy się to tym, że pracując od lat w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie, wielokrotnie słyszałam, że jeśli nie ma przemocy fizycznej, a "tylko" psychiczna, to karty nie zakładamy. Twierdzono, że nie ma do tego uzasadnionej podstawy, a Niebieska Karta stygmatyzuje.

Chyba faktycznie myślimy, że gdy rodzina ma Niebieską Kartę, to musi być patologiczna.

Ale tak nie jest. Nikogo nie chcę oczerniać, stygmatyzować, niszczyć, przeciwnie – chcę z tymi rodzinami pracować, proponować rozwiązania i im pomóc tak, by tę przemoc zatrzymać.

Procedura Niebieskiej Karty zakłada szereg działań zaradczych dostosowanych do konkretnej sytuacji, bo przemoc ma wiele obliczy. Niemniej trzeba sobie uświadomić, że Kodeks rodzinny i opiekuńczy zawiera zakaz wszelkiego fizycznego karcenia dzieci.

Dlatego klaps jest przemocą fizyczną i można w przypadku jego stosowania założyć Niebieską Kartę: zaproponować rodzicom oddziaływania terapeutyczne, warsztaty umiejętności albo rozmowę, bo może mają wpojone takie metody wychowawcze, a może nie rozumieją, co znaczy klaps dany osobie całkowicie od nich zależnej.

Lider Konfederacji Sławomir Mentzen nadal twierdzi, że rodzice powinni mieć prawo do stosowania "lekkich kar cielesnych".

Gdy odbiorcą klapsa jest osoba dorosła, sprawcę można oskarżyć o naruszenie nietykalności cielesnej. Dlaczego więc klaps ma być uprawnieniem stosowanym wobec dzieci?

Bo według Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, którego szkielet pojęciowy pochodzi z połowy lat 60., relacja rodzic–dziecko opiera się na "władzy rodzicielskiej"?

Nie będę bronić tego pojęcia. Faktycznie pochodzi ono z nomenklatury, według której ktoś może być czyjąś własnością. Władzę rodzicielską powinno się zastąpić "odpowiedzialnością rodzicielską", choć ta zamiana wymaga głębokiego namysłu. Nie jestem za tym, żeby równościowo traktować dzieci i rodziców. Jestem za partycypacją dzieci w podejmowaniu decyzji ich dotyczących, ale nadal to na rodzicach winien ciążyć obowiązek opieki i troski.

Zdjęcie ilustracyjne (Rafał Mielnik / Agencja Wyborcza.pl)

Z drugiej strony w tym niby trącącym myszką kodeksie znajduje się zapis, że rodzice w sprawach dotyczących dziecka winni wysłuchać jego opinii i podczas podejmowania decyzji uwzględnić jego rozsądne życzenie. Fundamentalnym pojęciem kodeksu jest też dobro dziecka. Mamy bogate orzecznictwo dotyczące interpretacji, czym to dobro jest w zależności od okoliczności. To nasze wspaniałe dziedzictwo. Mamy świetnych naukowców skupionych wokół prawa rodzinnego.

Ale Kodeks w żadnym miejscu nie definiuje, czym jest dobro dziecka.

I chwała mu za to! A co by się stało, gdyby pani rodzina nie pasowała do ustalonej prawem definicji?

Nie ma pani wrażenia, że ta otwartość pojęcia powoduje, że ostatecznie za najwyższe dobro dziecka uznaje się rodzinę biologiczną, nawet jeśli zachowanie rodziców z dobrem ma niewiele wspólnego?

Ale to nie tyle wina przepisów, ile stereotypów, braku wiedzy czy doświadczenia, a w obecnym kontekście społeczno-politycznym także chęci obrony określonego rozumienia rodziny. Zamiast definiować dobro dziecka, dajmy sędziom rodzinnym narzędzia w postaci studiów z zakresu psychologii, socjologii, pedagogiki. Prawo rodzinne jest wyjątkową dziedziną, gdzie kompetentni sędziowie w pracy z rodziną mogą podejmować odważne decyzje. Mogą być elastyczni.

Proszę o przykład.

Załóżmy, że rodzic nie radzi sobie z zachowaniami neuroróżnorodnego dziecka. Załóżmy, że te zachowania wymagają fizycznego przytrzymania i rodzina ma założoną Niebieską Kartę, a sąd ma zdecydować co dalej. Artykuł 109 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego daje mu możliwość wydania takich zarządzeń, jakie są potrzebne.

Zdjęcie ilustracyjne (Sebastian Paroń / Agencja Wyborcza.pl)

I może się okazać, że akurat w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę jest realizowany nowatorski program radzenia sobie z agresją dzieci z neuroróżnorodnością i sędzia może wydać zarządzenie: drogi rodzicu, proszę, wybierz się na ten dokładnie kurs. W odważnych decyzjach chodzi o to, by garnitur szyć na miarę – w zależności od potrzeb danego dziecka i danej rodziny. Tylko sędzia musi wiedzieć, co dzieje się na jego terenie, to z kolei generuje problem natury etycznej.

Jak to?

Można takiemu sędziemu zarzucić brak bezstronności. Jeśli sędzia pójdzie na szkolenie do jakiejś instytucji, która pracuje z rodziną, i potem będzie ją rekomendował w wydawanych przez siebie zarządzeniach, to zachowa neutralność? Kwestia w tym, że wydział rodzinny jest wyjątkowy i w moim odczuciu dla dobra dzieci byłoby lepiej, gdyby sędzia na przykład raz na kwartał spotykał się z pracownikami socjalnymi, gdyby przychodził na spotkania zespołu interdyscyplinarnego realizującego procedurę Niebieskiej Karty, gdyby rozmawiał z psychologami i miał wiedzę na temat nowatorskich podejść do terapii rodziny. Czy ktoś mógłby mu z tego tytułu czynić zarzut? W to nie wątpię, bo to, jak Polacy potrafią się procesować, jest wręcz nieprawdopodobne.

Czy w polskich instytucjach różnego szczebla pracują osoby wyspecjalizowane w pracy z przemocą wobec dzieci?

To moje ulubione pytanie. Nie pracują, bo w Polsce pracuje się z rodziną, nie z dziećmi. Przez co dzieci znikają z pola widzenia. Czy pani sobie wyobraża, że w procedurze Niebieskiej Karty, w której to rodzic jest sprawcą przemocy, dziecko nie ma swojego reprezentanta? Rodzice wciąż są jego przedstawicielami. Nie mogę porozmawiać z dzieckiem bez zgody rodziców. Czy to leży w interesie dziecka, o którego dobro zabiegamy w procedurze?

W ochronie dzieci nie zrobimy kroku naprzód, jeśli nie wprowadzimy specjalizacji służb oraz przepisów dotyczących ich ciągłego doskonalenia zawodowego.

W Sztokholmie w Centrum Pomocy Dzieciom, gdzie trafiają dzieci pokrzywdzone przestępstwem i gdzie są przesłuchiwane, policjant, który z nimi rozmawia, musi każdego roku przechodzić szkolenie odnawiające jego umiejętności. I on się zajmuje wyłącznie rozmawianiem z dziećmi.

U nas z kolei prokurator jednego dnia prowadzi sprawę Amber Gold, a drugiego sprawę o znęcanie się rodziców nad dzieckiem.

Specjalizacja powinna dotyczyć służb na każdym szczeblu, do tego wszędzie należałoby wprowadzić superwizję, co u nas jest dopiero w powijakach. Proszę sobie wyobrazić, że jestem psychologiem i prowadzę terapię pani dziecka. Pracuję sobie od 20 lat, mam swoje poglądy, nie za bardzo jestem na czasie z tym, co się dzieje, bo z nikim się nie konsultuję. Chciałaby pani, by ktoś taki pracował z pani dzieckiem?

Nie.

Właśnie, dlatego ci wszyscy ludzie na co dzień kontaktujący się z dziećmi powinni tak jak psychoterapeuci nieustannie analizować swoją pracę, nawzajem się wzmacniać, pracować z emocjami. Tego bardzo nam brakuje. Ale co ja będę mówić o doskonaleniu zawodowym i specjalizacji, kiedy w Polsce mierzymy się z ogromnym problemem kadrowym. Brakuje kuratorów sądowych, pracowników socjalnych, dzielnicowych. Warunki pracy nie są najlepsze, bo ludzie cały czas się zmieniają, dostają nowe przydziały, odchodzą. To dla ochrony dzieci bardzo groźny trend.

W Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę pracuje pani już dwie dekady. Czy jako społeczeństwo ewoluowaliśmy w rozumieniu, czym jest przemoc wobec dzieci?

Na pewno w ostatnich latach nacisk kładzie się na ochronę rodziny jako pewnego konstruktu, a nie na chronienie jej poszczególnych członków. I tu przytoczę anegdotę, która może najlepiej naświetli, gdzie jesteśmy. Lata temu prowadziłam szkolenie dla dzielnicowych, pracowników socjalnych i kuratorów sądowych. Poprosiłam, by uczestnicy na karteczkach odpowiedzieli na pytanie, dlaczego tak trudno nam wyjmować dziecko z rodziny. Gros odpowiedzi brzmiało: "bo nawet w najgorszej rodzinie jest dziecku lepiej niż w placówce".

Te odpowiedzi zrobiły na mnie ogromne wrażenie, mam je do dziś. Potem przez lata zmieniały się przepisy, powstawały zespoły interdyscyplinarne, zyskaliśmy Ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie i miałam poczucie, że zmierzamy w dobrym kierunku. Tymczasem od jakiegoś czasu myślę, że jednak wróciliśmy do momentu, w którym za wszelką cenę bronimy konstruktu rodziny biologicznej, jakby to była świętość.

Jedna z akcji społecznych, których celem jest zwrócenie uwagi na przemoc w rodzinie (Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)

Znowu muszę tłumaczyć, czym jest przemoc wobec dzieci, co znaczy podejrzenie, a co dowód. Muszę powtarzać, że nie tylko mamy prawo do ingerencji w rodzinę, ale że ingerencja jest konieczna, gdy dziecku dzieje się krzywda.

Po śmierci Kamila na scenie politycznej pojawiły się apele o zaostrzenie kar. Czy rodzica stosującego przemoc wobec dziecka powstrzyma świadomość, że do więzienia trafi na dwa lata dłużej?

Badania pokazują, że profilaktyka przynosi znacznie lepsze efekty w minimalizowaniu przemocy niż surowa kara. Podobnie nieuchronność kary działa lepiej niż jej zaostrzanie. W przypadku przemocy domowej, w której w grę wchodzą różnego typu zależności, sama świadomość kary nie powstrzyma sprawcy, ale uruchomienie procedur i działania instytucji konfrontujące sprawcę z konsekwencjami stosowania przemocy – tak!

Czy jest w naszej obecnej sytuacji jakiś promyk nadziei?

Mamy bardzo przyzwoite przepisy, tylko trzeba je stosować. Mamy mądre orzecznictwo. W czerwcu w życie wejdą kolejne ważne przepisy.

Na przykład dziecko, które jest świadkiem przemocy w rodzinie, od końca czerwca będzie też ofiarą przemocy. Pojęcie "odebrania dzieci z rodziny" zostanie zastąpione terminem "otoczenia dziecka ochroną" – bo tym właśnie jest.

Wreszcie z artykułu 12a – który mówi, że w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia pracownik socjalny w porozumieniu z policjantem oraz przedstawicielem ochrony zdrowia ma prawo umieścić dziecko u spokrewnionej osoby, w rodzinie zastępczej czy placówce – zniknie słowo "bezpośrednie", dzięki czemu przepis będzie chronił większą grupę dzieci krzywdzonych. To zmiany w dobrym kierunku i bardzo się z nich cieszę. Jednocześnie uważam, że w obszarze ochrony dzieci potrzebujemy nie tyle ewolucji, ile rewolucji.

Justyna Podlewska (Piotr Rodzoch / Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę)

Justyna Podlewska. Prawniczka, koordynatorka zespołu prawnego w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Członkini czterech kadencji Zespołu Monitorującego ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie przy Ministrze Pracy i Polityki Społecznej oraz od 2011 r. Zespołu Interdyscyplinarnego ds. Przeciwdziałania Przemocy Dzielnicy Warszawa-Targówek. Ma certyfikat specjalisty w zakresie pomocy ofiarom przemocy w rodzinie wydany przez Instytut Psychologii Zdrowia. Prowadzi szkolenia w zakresie problematyki dziecka krzywdzonego, interwencji i przeciwdziałania przemocy domowej dla różnych grup profesjonalistów. Jest autorką artykułów i publikacji nt. praw małoletnich pokrzywdzonych i przeciwdziałania przemocy w rodzinie.

Magda Roszkowska. Dziennikarka i reporterka. Zdobywczyni nagrody Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w Dużym Formacie Gazety Wyborczej.