
Kilka miesięcy temu z ekumenicznej modlitwy towarzyszącej warszawskim obchodom Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu wyproszono – na żądanie prawosławnych duchownych – ewangelicką pastorkę Wiktorię Matloch. Co by o tym pomyślały bohaterki "Kwestii charakteru"?
Każda z nich miała inne podejście do religii, choć, jak rozumiem, nie o religię pytasz, ale o reprezentację kobiet. Myślę, że miałyby z tym incydentem, delikatnie mówiąc, duży problem. Nie chciałabym oczywiście projektować na nie własnych przekonań emancypacyjnych i równościowych, ale biorąc pod uwagę to, jak same funkcjonowały, przypuszczam, że mogłyby nawet przejść od słów do czynów.
A ty co o tym wyproszeniu pastorki myślisz?
Kiedy się o tym dowiedziałam, upewniłam się, czy mamy 2023 rok, w którym jednak pewnych rzeczy już nie wypada robić. Jednak, jak się okazuje, nieustannie jesteśmy zaskakiwane możliwościami patriarchatu.
Wszystko to wydarzyło się pod pomnikiem Bohaterów Getta, który – pomyślałem, gdy czytałem "Kwestię charakteru" – powinien nosić nazwę Bohaterów i Bohaterek Getta.
Zgadzam się. I nie chodzi tu tylko o kwestię feminatywów, lecz także – co ważniejsze – o myślenie o miejscu kobiet w historii. Ta praca na rzecz zmiany jest już na szczęście w Polsce wykonywana, zarówno przez historyczki, jak i kobiety zajmujące się innymi dziedzinami nauki. Nasza książka jest tego najlepszym przykładem.
Dlaczego czekaliśmy na nią 80 lat?
Jakiś czas temu prowadziłam rozmowę z Zuzanną Hertzberg i Karoliną Szymaniak o bojowniczkach warszawskiego getta i zdałam sobie wtedy sprawę, że muszę się na ten temat dokształcić. Okazało się, że nie mamy żadnej antologii, która nie tylko by o bojowniczkach getta opowiadała, lecz także miałaby ambicję wyjścia poza niewielki świat publikacji akademickich.
Jedyną chyba szerzej znaną bohaterką waszej książki jest Cywia Lubetkin, legendarna bojowniczka i działaczka żydowska.
To prawda, poza Cywią bohaterki naszej książki nie są znane – odkrywamy je więc niejako na nowo. Odkrywamy i przywracamy im podmiotowość między innymi po to, by nie funkcjonowały tylko jako dziewczyny kogoś, jako dodatki, jako przypisy, jako "była ładna". Chciałyśmy opisać je również jak najbardziej całościowo, choć nieraz było to – z racji skąpych informacji – niezwykle trudne i autorki większości rozdziałów musiały utkać coś dosłownie z kilku nitek.
Przed wojną bohaterki książki zwykle aktywnie działały w rozmaitych organizacjach.
Działały w odpowiedniku żydowskiego harcerstwa Ha-Szomer Ha-Cair, organizacjach społecznych i młodzieżówkach partii politycznych: od syjonistycznych, przez bundowskie, po komunistyczne. To był czas, w którym te młode dziewczyny były formowane. Potem pozostały aktywne w warunkach wojny i Zagłady – brały udział najpierw w powstaniu w getcie, a potem, jeśli przeżyły, w powstaniu warszawskim. A jeśli i to powstanie udało się im przeżyć, działały często społecznie po wojnie.
Zarówno ich młodzieżowe, jak i dorosłe zaangażowanie partyjne było zawsze po lewej stronie. Przypadek?
Trochę tak i trochę nie. Rzeczywiście tak się złożyło, że opisywane w książce bohaterki były zwykle związane z lewicą, która stawiała na samopomoc, samoorganizację, spółdzielczość i związkowość, ale gdyby się uważniej przyjrzeć liście kobiet, którą pod koniec książki proponuje Hanka Grupińska, można tam dostrzec również kobiety z innych środowisk. Wszystkie one czekają na opis, choć w wielu przypadkach wydaje się on niemożliwy z racji braku informacji. Dodam jeszcze, że mimo swojej lewicowości opisywane przez nas kobiety należały do różnych organizacji i partii lewicowych, między którymi były nieraz duże różnice: bundowcy byli socjalistami chcącymi budować życie żydowskie w Polsce, a syjoniści w Palestynie, żeby podać tylko jeden przykład.
Były też wśród bojowniczek komunistki, jak Dorka Goldkorn.
Z komunistkami związana jest bardzo ciekawa kwestia pamięci, bo one były potrójnie wykluczane: jako kobiety, jako Żydówki, jako komunistki. W PRL-u Dorka była znana przede wszystkim jako oddana działaczka komunistyczna, a nie jako Żydówka. Zresztą zastrzelona dwa lata po wojnie przez – jak pisze Joanna Ostrowska – nieznanych do końca sprawców, których z kolei Hanka Grupińska zalicza wprost do żołnierzy wyklętych. Po zmianie ustroju Dorka przestała pasować do nowej, antykomunistycznej narracji. Zmieniła się opowieść historyczna, zmieniała się pamięć, a wraz z nią zmieniały się niejako biografie kobiet.
Zmieniały się też pytania.
O wiele spraw w ogóle nie pytano, na przykład o doświadczenie menstruacji, używanie zakrwawionych majtek w celu zniechęcenia do gwałtu – to też jest forma oporu – czy o aborcję. Wszystko to było poza zainteresowaniem historyków. Dzisiaj bohaterki naszej książki nie żyją, więc musimy pracować na tych archiwalnych materiałach, które mamy, w tym nad ich reinterpretacją. Stawiamy też sporo znaków zapytania, co bardzo cenię, bo to pozwala osobom czytającym książkę na uruchomienie własnej wyobraźni, na głębsze zastanowienie się nad losem, dajmy na to, Rywki Pasamonik, o której wiemy na pewno tylko to, że jej rodzina weszła do getta z krową, ale krowy w getcie nikt nigdy nie widział.
"Kwestia charakteru" to kolejna książka, żeby choć wspomnieć tę niedawną o platerówkach autorstwa Olgi Wiechnik, która wyciąga nas z dominującej i fałszywej zarazem dychotomicznej narracji o męskim heroizmie i kobiecej asystenturze. Kobiety są w niej sprowadzone do figury "ładnej sanitariuszki", nie odbierając nic oczywiście sanitariuszkom.
Nie odbierając nic sanitariuszkom czy łączniczkom, pokazujemy, że bojowniczki z warszawskiego getta zajmowały się także inną działalnością, włącznie z walką z bronią w ręku, co wcale nie znaczy, że ona była ważniejsza. Nie da się skutecznie walczyć bez sanitariuszek, łączniczek i wielu innych funkcji. Broń w getcie nie spadła z nieba, tylko została przemycona – w dużej mierze przez kobiety. Informacje o tym, co dzieje się w rozmaitych gettach, zostały przewiezione głównie przez kobiety. Trzeba było znaleźć komuś kryjówkę za murami getta – znów, robiły to kobiety.
Mówiąc krótko, nie ma powstania w getcie warszawskim bez udziału kobiet.
Tak jak nie ma bez udziału kobiet wielu innych wydarzeń. Niejednokrotnie pomijało się je i pomija nadal tylko dlatego, że nie były postaciami pierwszoplanowymi. Ba, pomija się je nieraz, nawet kiedy były. Nie mówiąc już o niezauważaniu tego wszystkiego, co dzieje się na tzw. zapleczu, gdzie wykonywana jest zwykle niewidzialna praca kobiet. Również opiekuńcza, która do dzisiaj jest niedoceniana.
Bojowniczki getta miały nad bojownikami przewagę w jednej dziedzinie – szeroko pojętego kamuflażu. Znakomicie to wykorzystywały.
Kobiety były trudniejsze w identyfikacji, bo nie można było, jak w przypadku mężczyzn, kazać ściągnąć im spodni i sprawdzić, czy są obrzezane. To po pierwsze. Po drugie, kobiety umiały się znakomicie kamuflować za pomocą makijażu, farbowania włosów – głównie rozjaśniania na blond – i ubioru: mogły zakryć twarz woalką, kapeluszem czy chustą. Nie mówiąc już o tym, że wkładanie wielu warstw pozwalało im przemycać korespondencję, jedzenie i broń. Po trzecie, wiele kobiet znało znacznie lepiej od mężczyzn polski, w tym codzienny, slangowy, bo chodziły do szkół powszechnych i załatwiały na mieście sprawunki. Znały także lepiej katolickie modlitwy, co nieraz ratowało życie w czasie wojny. W końcu – co ważne – wiele z nich znało się wcześniej, więc tworzyły swego rodzaju sieć powiązań, a przez to wsparcia w różnych sytuacjach.
Bojowniczki wykorzystywały dla sprawy cały arsenał przypisany kobiecości: flirtowały z mężczyznami, by wyciągnąć ważną informację, albo – jak Niuta Tajtelbaum – usypiały czujność i sprawnie wykonywały wyroki na Niemcach i szmalcownikach, bo kto by o takie czyny podejrzewał "dziewczynkę z warkoczem".
To wykorzystywanie kobiecości jest bardzo ciekawym wątkiem nie tylko w kontekście wojny, lecz także po niej. Niejednokrotnie rzucało ono na kobiety podejrzenie, czy aby na pewno był to flirt tylko w sprawie, czy było może coś więcej niż tylko zalotny uśmiech. Z podobnymi podejrzeniami borykały się także Polki, powstanki warszawskie.
A z jakimi problemami borykały się autorki rozdziałów "Kwestii charakteru"?
Największym problemem był z pewnością wspomniany już brak materiałów, ale to autorek nie zniechęcało i postanowiły napisać tyle, ile się tylko da, wszelkimi sposobami. Myślę, że to wynikało z tego, że związały się z bojowniczkami getta emocjonalnie i nie miały zamiaru się poddać. Co ciekawe, korzystały często z tych samych materiałów, a jednak napisały bardzo różne rozdziały, bo na co innego zwracały uwagę. Brało się to pewnie także stąd, że mają różne doświadczenie z pisaniem, bo wśród autorek są badaczki, artystki, dziennikarki, a nawet reżyserka. Mamy tu więc niesamowitą różnorodność pokazującą, na jak wiele sposób można podejść do podobnych historii.
Nie bałaś się powtórzeń?
Nie, dlatego że od początku założyłyśmy z Moniką Sznajderman, współredaktorką książki, że "Kwestia charakteru" skierowana jest do osób, które mają już podstawową wiedzę o Zagładzie i wojnie i nie trzeba im wszystkiego tłumaczyć. To nam bardzo ułatwiło pracę, która – warto to podkreślić – była kolektywna, gdyż autorki nieustannie wymieniały się tym, co znalazły, wspierały się, kibicowały sobie wzajemnie. Działały dokładnie tak jak bojowniczki, o których pisały, choć w zupełnie innych, nieporównywalnych nawet warunkach.
Pisanie o kobietach przez kobiety to inne rozłożenie akcentów i pewne subtelności, które jednakowoż dużo zmieniają. Dotychczas czytaliśmy wszędzie o dziewczynach przywódców powstania w getcie – Cywii Lubetkin, dziewczynie Icchaka "Antka" Cukiermana, albo Mirze Fuchrer, dziewczynie Mordechaja Anielewicza. Tymczasem w waszej książce Cukierman to chłopak Cywii, a Mordechaj to chłopak Miry. Niby nic, a jednak.
Oczywiście, fajnie, że to zauważyłeś. Irytuje mnie, kiedy słyszę, że "kiedyś zawsze się mówiło". To teraz będzie inaczej. Kiedyś byli tylko bojownicy, a od teraz będą bojownicy i bojowniczki.
Czy kiedy zaczęły spływać kolejne teksty, coś cię w nich zadziwiło?
Bardzo wiele, bo odkrywałam dzięki autorkom historie większości bojowniczek. Poza tym zadziwiała mnie nieustannie kreatywność autorek w rekonstruowaniu poszczególnych życiorysów. Pomyślałam nawet, że to jest materiał na serial na Netfliksie, bo mamy w opowieściach o bojowniczkach wszystko: wewnętrzne przemiany postaci, nagłe zwroty akcji i historie, których nie wymyśliłby żaden scenarzysta. A kiedy złożyliśmy wszystko do druku i czytałam te opowieści jedna po drugiej, zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście ich zaangażowanie wynikało z tytułowej kwestii charakteru, czy z tego, jak zostały wychowane, czy tak się po prostu wypadało zachować, a może zostały bojowniczkami, bo chciały być z rówieśnikami. Uderzyło mnie również to, jak często używały słowa "my" – ono było dla nich bardzo ważne i myślę, że w dużej mierze determinowało ich wybory.
Większość nie przeżyła.
Śmierć jest nieodłącznym, wręcz dominującym elementem w narracjach dotyczących Zagłady. Nie inaczej było w przypadku naszych bohaterek – umierały w walce, umierały w wyniku tortur, umierały śmiercią samobójczą. Ale nie chciałyśmy ich życia sprowadzać tylko do Zagłady, do śmierci. Chciałyśmy opowiedzieć o tym, skąd są, gdzie się wychowały, co robiły przed wojną, o czym marzyły. W kilku wypadkach mamy też opowieści powojenne.
Częścią tego od-wymazywania, że posłużę się określeniem Zuzanny Hertzberg, są też fotografie, często rozpikselowane. Frania Beatus w ogóle nie ma zdjęcia.
Nie ma, bo nie udało się go znaleźć. Zamiast zdjęcia jest więc jej portret narysowany na podstawie opowieści osób, które ją znały. Portret, dodam, z biblioteki w Koninie, bo Frania pochodziła właśnie stamtąd. Te rozpikselowane fotografie to oczywiście zdjęcia legitymacyjne z dokumentów. Czasami dysponujemy zdjęciami grupowymi, jak w przypadku tego z okładki, gdzie widać Chajkę Bełchatowską i Miriam Szyfman – szczęśliwe, z koleżankami na obozie Bundu.
"Słowo 'łączniczka' nie opisuje tego, czego dokonywały te kobiety. Nie były tylko posłankami. Jako pierwsze szmuglowały broń, granaty, amunicję […]. A do tego te dziewczyny, które ryzykowały swoje życie, przemieszczając się między gettami, zaspokajały nasze najbardziej podstawowe potrzeby: niosły nadzieję i dodawały otuchy tym, którzy byli odcięci od świata, pokazywały im, że nie zostali zapomniani. […] Trzeba nazywać te niesamowite dziewczyny kaszarijot, od słowa keszer, które oznacza więź" – mówił podczas jerozolimskiego procesu Adolfa Eichmanna Icchak Cukierman. Jego słowa nic nie straciły dzisiaj na aktualności.
To prawda, nic. Cukierman nie tylko przywracał tymi słowami pamięć o nich, lecz także oddawał im sprawiedliwość i pokazywał, jak często ulegamy stereotypom, jak często umniejszamy zaangażowanie kobiet, w tym bojowniczek z getta warszawskiego, które bez wątpienia zasługują na takie poznanie i taką pamięć jak bojownicy.
Sylwia Chutnik. Doktorka kulturoznawstwa, pisarka i działaczka społeczna. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Przez magazyn "Forbes Women" uznana w 2021 roku za jedną ze stu najbardziej wpływowych kobiet w Polsce.
Mike Urbaniak. Jest dziennikarzem kulturalnym weekendowego magazynu Gazeta.pl, Wysokich Obcasów i polskiej edycji Vogue, gdzie prowadzi także swój queerowy podcast Open Mike. Mieszka na wsi w Puszczy Knyszyńskiej.