Rozmowa
Katarzyna Kucewicz (arch. prywatne)
Katarzyna Kucewicz (arch. prywatne)

Prawie 300 kg. Tyle waży cierpiący na otyłość olbrzymią Charlie, główny bohater filmu "Wieloryb". Za tę rolę Brendan Fraser zgarnął Oscara, a my zobaczyliśmy, jak może wyglądać życie z tą chorobą. No właśnie – od kiedy zaczyna się otyłość olbrzymia?

O otyłości olbrzymiej mówimy wtedy, gdy wskaźnik masy ciała BMI przekracza 40 kg/m² oraz gdy zawartość tkanki tłuszczowej w organizmie jest większa niż 50 proc. u kobiet i 35 proc. u mężczyzn. To otyłość trzeciego stopnia.

Ilu Polaków choruje na otyłość olbrzymią?

Według NFZ na nadwagę cierpi trzech na pięciu dorosłych Polaków. Co czwarty zmaga się z otyłością. Nie ma wiarygodnych danych, które pokazywałyby, ilu dokładnie Polaków zmaga się z otyłością olbrzymią. Bez wątpienia jednak jest ona stanem najpoważniejszym i jak każda otyłość powinna być leczona, bo jej powikłania mogą być bardzo groźne. Bywa przyczyną wielu chorób, między innymi nadciśnienia tętniczego, zawału serca, udaru mózgu czy miażdżycy. Ludzie z otyłością niejednokrotnie borykają się ze stłuszczeniem wątroby, cukrzycą i insulinoopornością. Stan, w którym są, zwiększa ryzyko wystąpienia depresji i niektórych chorób nowotworowych.

U kobiet jest to rak trzonu macicy i jajnika oraz piersi, u mężczyzn – rak prostaty i jelita grubego. Temat jest zatem niezmiernie ważny i dobrze, że taki film powstał. Jak pani go ocenia?

Gdyby spojrzeć na "Wieloryba" jak na film o rozpadzie psychicznym głównego bohatera, to faktycznie mocno chwyta za serce. Pokazuje tragedię nie tylko Charliego, ale i bliskich mu osób, które są bezradne w obliczu jego konsekwentnego dążenia do niszczenia siebie.

Jednak docierają do mnie liczne głosy od pacjentów, że sposób, w jaki przedstawiono otyłość olbrzymią, jest mocno krzywdzący dla cierpiących na nią osób. Dla mnie także ten film jest dość stereotypową wizją, jaką mają osoby o prawidłowej wadze, na temat tego, jak żyją pacjenci z otyłością olbrzymią. Wśród komentarzy wiele jest fat shamingu i powtarzających się sformułowań: "na własne życzenie!". Ludzie są wzruszeni, ale jednocześnie myślą: sam sobie ten chłop zgotował taki los, to ma, co chciał.

A tak nie jest?

Owszem, dorosły człowiek świadomie decyduje o tym, co je, więc można by powiedzieć, że skoro wybiera pizzę i batoniki, to choruje na własne życzenie. Że to jego wina. Ale w dużej otyłości człowiek nie czuje sytości prawie nigdy.

Specjalista w leczeniu otyłości prof. Mariusz Wyleżoł uważa, że osobom chorującym na otyłość olbrzymią bardzo trudno jest samodzielnie, siłą woli czy dobrymi chęciami opanować napady ogromnego, wilczego głodu. A mają je z różnych powodów, często na skutek insulinooporności, która tej chorobie nierzadko towarzyszy. I zaburzeń hormonalnych, które powodują między innymi przyrost tkanki tłuszczowej i wrażenie permanentnego nienasycenia.

Te osoby wymagają opieki dietetycznej, lekarskiej, ale też psychologicznej. Sama silna wola to zdecydowanie za mało. To tak, jakbyśmy chcieli silną wolą wyleczyć się na przykład z zapalenia płuc.

Brendan Fraser w filmie 'Wieloryb' (mat. prasowe)

Jednak bohater "Wieloryba" tej pomocy nie chce. Nie jedzie do szpitala, choć wie, że umiera.

Można odnieść wrażenie, że Charlie się poddał, że dawno już stracił wiarę, iż da się coś zmienić. Najbardziej przygnębiająca jest dla mnie ta jego depresyjność, rezygnacja z życia. Jedzenie jest w jego przypadku sposobem na radzenie sobie ze stresem, z cierpieniem i stratą najbliższej osoby. To bardzo częsty mechanizm – zajadamy stres, tak jakbyśmy chcieli zagłuszyć krzyk rozpaczy.

Chciałabym jednak podkreślić, że nie każda osoba z otyłością doświadczyła traumy czy przeżyła ogromne nieszczęście. Nie za każdym rozmiarem XXL stoi życiowy dramat. Czasem wręcz przeciwnie – jesteśmy kochani, akceptowani, mamy pieniądze, jemy w knajpach, dogadzamy sobie bez większego opamiętania, aż w końcu dosięga nas otyłość.

"Brzydzę się tobą, jesteś obleśny" – słyszy Charlie od swojej córki. Padają też pod jego adresem słowa takie jak "spaślak" czy "tłuścioch". On sam podczas zajęć online, które prowadzi ze studentami, nie włącza kamery. Wstydzi się tego, jak wygląda.

Wstydliwość osób z otyłością wynika z fat shamingu, z tego, że są wykluczone społecznie. Czują się obrzydliwe, odrażające dla innych, bo bardzo często słyszą takie komentarze na ulicy, w restauracji, u lekarza czy w sieci. Jeśli ktoś nam powtarza na każdym kroku, czasem już od dziecka, że jesteśmy wstrętni, to jak mamy o sobie myśleć?

Charlie jest na takim etapie, że już nie chce przyjąć pomocy. Nie widzi sensu w zmianie. Tymczasem do leczenia każdego rodzaju otyłości potrzebna jest determinacja i silna motywacja.

Do zmiany wagi potrzebna jest determinacja (Shutterstock)

Oprócz niej ważne jest także wsparcie bliskich, rozumiane jako nakłonienie do wizyty u lekarza, a potem motywowanie do przestrzegania zdrowej diety.

Podstawą leczenia kompulsywnego jedzenia jest wewnętrzna decyzja chorego, że ma w sobie gotowość do zmiany. Nie da się odchudzić za kogoś. Czasem rodziny biorą na barki takie postanowienie: ja go odchudzę, co może generować potworny stres i konflikty. To zawsze musi być potrzeba pacjenta, on musi chcieć, bo redukcja tak sporej wagi to jest zadanie, które staje się życiowym priorytetem. Całe życie podporządkowuje się zmianie nawyków. Nie da się schudnąć z otyłości trzeciego stopnia niepostrzeżenie. Mówię to jako osoba, która niedawno zrzuciła kilkadziesiąt kilo. Wiem, ile trzeba włożyć wysiłku, żeby całe swoje życie ułożyć pod redukcję wagi.

Taka decyzja dla osoby wręcz uzależnionej od jedzenia jest piekielnie trudna.

Tak, bo komuś, kto cierpi na otyłość olbrzymią, nie wystarcza zwykle mała, zdrowa przekąska. Głód jest tak silny, że chory może odczuwać ogromne napięcie, traci panowanie nad sobą. Dlatego wielu bliskich osób z otyłością po prostu się poddaje. Nie mają siły walczyć z potężną siłą, jaką jest wilczy głód. Ma to znamiona współuzależnienia, bo cierpienie osoby uzależnionej od jedzenia można porównać z wychodzeniem z nałogu kogoś uzależnionego od alkoholu.

Owszem, "na ścisku zębów" jesteśmy w stanie przez trzy czy cztery tygodnie mało jeść, ale potem będziemy się rzucać na jedzenie i efekt jo-jo murowany.

Decyzja o wejściu w tryb zdrowych nawyków musi być bardzo świadoma i głęboka, bo to jest decyzja na całe życie. Potrzeba do tego nie tylko ogromnej determinacji, ale i ustabilizowanego świata wewnętrznego. Jedzenie musi przestać być lekiem na smutki. Musi wrócić na swoje miejsce, czyli paliwa, a nie używki. I choć film "Wieloryb" wionie beznadzieją, są osoby z otyłością, którym udało się zrzucić wagę, chociażby Adele czy Tomasz Sekielski.

Pani również!

Ja zrzuciłam prawie 50 kg. Wyszłam co prawda z otyłości olbrzymiej, ale mam jeszcze kilkanaście kilogramów przed sobą.

Bohater 'Wieloryba' całe dnie spędza w domu (mat. prasowe)

Jak to wygląda w pani przypadku?

Na początku to była prawdziwa walka ze sobą. Jedzenie dużo mniejszych, zdrowych porcji staje się nawykiem dopiero po długich tygodniach. Kiedy się traci pierwsze kilogramy, człowiek jest szczęśliwy, ale wykończony. Bywa też depresyjny i drażliwy, bo rozpaczliwie brakuje mu cukru. Ja mówiłam sobie: dobra, niech chociaż schudnę te 10 kg, to będzie dobrze. Ale z czasem uczysz się nowego stylu życia, nagle widzisz, że można inaczej jeść, ruszać się i pić te dwa litry wody.

Redukcja wagi zaczyna się w głowie. Ja podjęłam dojrzałą wewnętrzną decyzję dopiero przed czterdziestką. Przez wiele lat, właściwie od zawsze, żyłam sobie z otyłością, ale nie byłam gotowa, by prawdziwie się za nią wziąć. Nagle poczułam, że chcę powalczyć, i podjęłam próbę wejścia na to moje prywatne Kilimandżaro. Przy pomocy wspaniałych kobiet: diabetolożki, dietetyczki, trenerki, ale też psycholożki.

Pewnie czuje pani satysfakcję?

Ludzie pytają: Wreszcie jesteś szczęśliwa, wreszcie czujesz się ładna? Odpowiadam: Ja zawsze czułam się ładna i byłam szczęśliwa. Ale na pewno czujesz się zdrowsza? – brną. A z tym to jest akurat różnie. Dużo ćwiczę, więc zdarzyła mi się przykładowo kontuzja. Gdy zaczynałam redukcję wagi, wyniki badań miałam całkiem dobre, poza tym, że cierpiałam na insulinooporność. To nie jest tak, że "ja wreszcie żyję". Zawsze żyłam, i to naprawdę nieźle.

Mitem jest, że każda osoba z dużą otyłością jest nieszczęśliwa, zamyka się w domu, czyta książki i nigdzie nie wychodzi, niczym Charlie z "Wieloryba".

Albo – tak jak on – masturbuje się, oglądając porno. I cierpi w samotności.

Myślę, że pora obalić stereotyp, że wszyscy ludzie z otyłością mają bardzo smutne życie. Owszem, niektórzy tak jak Charlie wchodzą w stan hibernacji, ale przecież i szczupłe osoby czasem zaszywają się w domu, żeby nie mieć kontaktu ze światem.

Mam wielu znajomych plus size, którzy prowadzą fascynujące życie, spotykają się ze znajomymi. Zresztą podobnie jak ja. Miałam otyłość trzeciego stopnia, ale i tak lubiłam się dobrze ubrać, pomalować, gdzieś wyjść. Oczywiście zawsze byłam najgrubsza ze wszystkich koleżanek, ale i tak miałam poczucie, że jestem fajną babką. Jednak w pewnym momencie zapragnęłam zmiany. Stwierdziłam, że nigdy nie byłam w normalnej wadze, a właściwie tego bym chciała, i że może spróbuję.

Otyłość może być przyczyną wielu poważnych chorób (shutterstock)

Jak radzi pani sobie z kryzysami, bo pewnie takie są?

Jestem w redukcji wagi od 15 miesięcy. To wyboista, ale konsekwentna droga. Nauczyłam się podchodzić do siebie z życzliwością. Traktuję swoje ciało z dużym szacunkiem i czułością. Mówię sobie: jesteś fajna i dlatego, że cię kocham, przygotuję ci zdrowe jedzenie. Codziennie zwracam uwagę na to, co jem, i wszystkie posiłki celebruję, nawet jak mam niewiele czasu. Można powiedzieć, że podeszłam do siebie w bardzo matczyny sposób. Kiedy mam ochotę na słodkie, mówię: jeśli będziesz tak czuła przez tydzień, to zjesz tę jedną cynamonkę, ale nie teraz. I ta chęć mija.

Kiedy czuję wilczy głód, zadaję sobie pytanie: Kaśka, co cię tak zestresowało? Zauważyłam, że podobnie jak u wielu moich pacjentów i u mnie ten głód pojawia się zwykle podczas odczuwania silnych emocji, czy to negatywnych, czy pozytywnych. Zatem zanim sięgnę po coś słodkiego, zadaję sobie pytanie, w jaki inny sposób mogę sobie z tym uczuciem poradzić, co innego mogę dla siebie zrobić.

Przestrzega pani ścisłej diety?

Jem posiłki o określonej kaloryczności, o stałych porach. Bez pobłażania sobie, bez mówienia: od jednego batonika jeszcze nikt nie umarł. Bo na jednego batonika może sobie od czasu do czasu pozwolić osoba zdrowa, a nie ktoś, kto – tak jak ja wcześniej – nie umie się opanować.

To podobnie jak z alkoholem. Osoba od niego uzależniona nie może wypić jednej lampki wina, tak jak osoba uzależniona od jedzenia nie może zjeść jednego batonika. Wiem, że w tej materii po prostu jeszcze nie mogę sobie popuszczać, i nauczyłam się to przyjmować bez pretensji do świata. Jeśli ktoś mówi, że będzie się odchudzał tylko trochę, to tylko trochę schudnie.

Zaczęłam też ćwiczyć. Stopniowo, powoli, zaczynając od pięciu minut spaceru na bieżni. Na początku to było dla mnie sporo. Dzisiaj trzymam się zaleceń lekarza i pilnuję 150 minut intensywnego ruchu w tygodniu.

Najlepsze efekty daje połączenie zdrowej diety i ćwiczeń (Elena Nichizhenova/shutterstock)
Zobacz wideo Piotr biega po schodach. "Do 15. piętra wyprzedzam windę"

Skorzystała pani z innych możliwości zrzucenia wagi?

Tylko kilka procent pacjentów chorych na otyłość olbrzymią jest w stanie wyjść z niej samodzielnie, trzymając się wyłącznie deficytu kalorycznego. Mnie początkowo bardzo pomogły zastrzyki z liraglutydem oraz metformina. Ale potem odstawiłam to pierwsze i postawiłam na zrównoważoną dietę oraz aktywność fizyczną.

Popularną od jakiegoś czasu opcją są operacje bariatryczne. Ja nie miałam, ale sporo moich pacjentów – tak. W przypadku otyłości drugiego i trzeciego stopnia te zabiegi refunduje NFZ. Są pomocne, ale warto podkreślić, że to nie są cudowne sposoby na schudnięcie. Wszystkie mają skutki uboczne i wszystkie wymagają solidnej pracy nad sobą. Kluczowa jest głowa, czyli determinacja, żeby już zawsze jeść zdrowo, że ten aktywny styl życia będzie nam towarzyszył do końca. Bo nie ma metody, która utrzyma szczupłość na zawsze. Jak będę jadła słodycze i fast foody, to znowu przytyję. Niektórzy mnie pytają, czy się tego boję. Nie, nie boję. Nie wierzę, że mogłabym tam wrócić, ale jeśli mnie to spotka, dam radę. Jak przytyję, trudno. Bez względu na rozmiar trzeba nauczyć się cieszyć życiem, nie czekać do schudnięcia z planami czy marzeniami.

A z jakimi historiami przychodzą do pani gabinetu pacjenci?

Mamy w naszym branżowym środowisku takie powiedzenie, że pacjent to nie anegdota. Bardzo je lubię, dlatego staram się nie opowiadać o konkretnych przypadkach.

Niektórzy skarżą się, że fat shaming dotyka ich praktycznie wszędzie. Zwłaszcza w Polsce, gdzie jesteśmy wyjątkowo okrutni wobec osób plus size. Część społeczeństwa daje sobie prawo, żeby im mówić, jak mają żyć, żeby się z nich śmiać, mówić, co powinni robić, a czego nie powinni. O fat shamingu ze strony lekarzy nawet nie wspomnę.

Znam przypadki osób z otyłością, które opowiadają, że w restauracji nagle ktoś wybucha na ich widok śmiechem. Albo wchodzą do klatki schodowej i stojący tam ludzie nagle milkną, a potem coś zaczynają sobie pokazywać. Czasem pacjentki opowiadają, że na plaży słyszą, jak mama mówi do dziecka: „Nie kupię ci loda, bo będziesz wyglądać jak ta pani".

Katarzyna Kucewicz jest psycholożką i autorką czterech książek (Ewa Przedpełska)

Dziewczyna z otyłością słyszy, że nie powinna iść na plażę w stroju kąpielowym.

Bo powinna się wstydzić. To straszne, że normalizujemy tego typu myślenie.

Za każdym razem, gdy wypowiadałam się w telewizji jako ekspertka, wiele komentarzy dotyczyło mojego wyglądu, a nie merytoryki wypowiedzi. Podważano moje kompetencje ze względu na to, jak wyglądałam. Pojawiały się uwagi w stylu: co ona ze sobą zrobiła? Albo: co to za psycholog, skoro sama nie potrafi schudnąć.

No to potrafię, ale litości. Nie jestem od tego ani lepszą psycholożką, ani lepszym człowiekiem.

Katarzyna Kucewicz. Psychoterapeutka i psycholożka. Ukończyła Instytut Psychologii Zdrowia PTP. Pracowała w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, od ponad dekady prowadzi samodzielną praktykę. Autorka czterech książek, m.in. bestsellerowej „Kobiety, które czują za bardzo", przetłumaczonej niedawno na język chorwacki.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.