Rozmowa
Hanna Łoszewska (Fot. Anna Kalita)
Hanna Łoszewska (Fot. Anna Kalita)

W okienku kiosku czy apteki, przy kasie, w szatni, na szkolnym albo szpitalnym korytarzu – wszędzie tam spotykamy ludzi, którzy sprawiają, że nasze życie jest łatwiejsze, ale my o nich szybko zapominamy. W nowym cyklu rozmów Anna Kalita oddaje głos przedstawicielom zawodów, które wydają się nam bardzo zwyczajne.

Chcę panią prosić, by pani oszacowała, dla jakiego procenta klientów jest pani niewidzialna. 

(chwila ciszy) Około 10. Ale gdy obserwuję inne kasjerki – nie tylko w moim sklepie – to widzę, że bywa dużo gorzej.  

Stali klienci natomiast bardzo często komplementują, że jestem profesjonalistką wysokiej klasy. Odpowiadam: "Za to mi płacą". Ja swoją pracę lubię. Może to dlatego, że lubię ludzi i kontakt z nimi. 

Ale nie zawsze było tak różowo. Początki nie były łatwe. 

Od jak dawna pracuje pani na kasie? 

Gdyby pozbierać czas, jaki spędziłam w różnych dużych sieciach handlowych, zebrałoby się 20 lat. Zaczynałam na Mazurach, skąd pochodzę. Bezrobocie było wysokie i tylko taką pracę miałam do wzięcia. 

Hanna Łoszewska pracuje w sklepach wielkopowierzchniowych od 20 lat (Fot. Shutterstock.com)

To początek lat dwutysięcznych, kiedy – za sprawą kobiet, które założyły związki zawodowe w kilku sklepach – dużo się mówiło o warunkach pracy w sklepach wielkopowierzchniowych. Te historie były wręcz horrorami: kasjerki miały siedzieć na kasie w pieluchach, bo nie dostawały przerw na toaletę! Nie bała się pani? 

Ja nie miałam innego wyjścia! Zostałam sama z córką. Bez pracy i środków do życia.  

Na szczęście warunki, jakie zastałam w sklepie, nie odpowiadały tamtym strasznym opowieściom. Albo miałam szczęście, albo już wtedy sytuacja się poprawiła. A jednak niejednokrotnie płakałam. Bardzo płakałam, siedząc na tej kasie! Dziś jestem dojrzałą kobietą, która ma w sobie wewnętrzny spokój, ale wtedy wystarczyło, że klient się zdenerwował i powiedział coś ostro, a ja natychmiast płakałam.  

O co klienci się awanturowali? 

O wszystko! Były krzyki i zwyczajne chamstwo, słoma z butów. Po latach tej pracy stwierdzam, że jak ktoś potrzebuje się wyżyć, a nie ma z kim się pokłócić, to idzie do sklepu, gdzie na pewno jakiś powód do awantury sobie znajdzie. Dzisiaj potrafię zapanować nad takimi klientami. 

W jaki sposób? Proszę zdradzić swój patent. 

Słyszę, że ktoś w kolejce wykrzykuje wulgaryzmy, więc stanowczym tonem mówię: "Proszę pana! Ja się szybko uczę!". Niezawodne! Na szczęście dziś bardzo rzadko się zdarza, by taka interwencja była konieczna. 

A czy w tamtej pierwszej pracy ktoś podzielił się z panią swoim sposobem na chamskich klientów? 

Nie. My wtedy wszyscy jechaliśmy na tym samym wózku. Mieliśmy przekonanie, że klient to nasz pan. Ale czasy się zmieniły. Klient nie jest moim panem i nie może wszystkiego. Podobnie jak i ja nie mogę wszystkiego. Ale już sprawdzić, czy klient skończył 18 lat? Nie tylko mogę, ale jest moim obowiązkiem to zrobić. "Nie mam przy sobie dowodu osobistego, ale proszę pani, ja mam 18 lat". Zawsze odpowiadam: "Ja też mam 18 lat. Zapraszam z dokumentem".  

Ale kończąc temat nieuprzejmych klientów, chcę opowiedzieć o sytuacji, która zabolała mnie najbardziej. Dwa lata temu trafiła do mnie na kasę dziewczyna. Mogła mieć 14, ale i 19 lat. Trudno powiedzieć.  

W każdym razie młoda osoba.  

Której powiedziałam „dzień dobry", a ona tylko na mnie spojrzała, nie mówiąc nic. Powtórzyłam: "Dzień dobry pani", a ona powiedziała: "Nie mam obowiązku odpowiadania na żadne ‘dzień dobry’". To było chyba nawet gorsze niż te wyzwiska, które czasem się zdarzają, szczególnie od pijanych klientów. Stara baba jestem, a wtedy się zaczerwieniłam i zrobiło mi się naprawdę przykro.

Kupiła, co miała kupić, i wyszła bez "dziękuję" ani "do widzenia"? 

Bez. Za to ja głośno jej podziękowałam i ją pożegnałam. A potem poszłam na zaplecze i się popłakałam. 

Dla jakiego procenta klientów jest pani niewidzialna? 'Około 10' (Fot. Shutterstock.com)

Ta dziewczyna była w tych 10 proc. osób, które pani nie zauważają, a w dodatku podkreśliła to wyjątkowo brutalnie. 

Według mnie to są ludzie mający kompleksy, a dzięki takiemu zachowaniu "rosną". Oni wcale nie muszą na mnie krzyczeć, ale nie czują potrzeby, by wyjąć słuchawki z uszu i przerwać słuchanie muzyki albo zakończyć rozmowę telefoniczną, kiedy podchodzą do kasy. Całą swoją postawą demonstrują, że oni są kimś, a ja jestem nieważna i szara. Nieprawda! Jesteśmy takimi samymi ludźmi. 

Wspomniała pani, że jeśli ktoś krzyczy, to najczęściej pijani klienci. Odmawia pani sprzedania im alkoholu? 

Bezapelacyjnie!  

Nigdy nie spotkałam takiego sprzedawcy jak pani! 

Inni to są inni. Ja pilnuję swoich interesów, a nie stać mnie, by zapłacić 5 tys. zł grzywny. Zabieram pijanemu butelkę i mówię: "Zapraszam jutro". W obecnym sklepie, w którym jestem już siódmy rok, dwa razy mi się zdarzyło, że zostałam za to zwyzywana.  

Pani doskonale wie, którzy klienci mają problem alkoholowy, prawda?  

Tak podejrzewam. Siedzę za kontuarem i widzę, jak matka dziecku daje po łapie, żeby nie brało lizaka, ale najtańsze piwo do koszyka musi włożyć.  

Kobiety i mężczyźni piją po równo? 

W ostatnim czasie obserwuję nawet więcej kobiet, które drżą, byle tylko kupić alkohol. A jednocześnie mam wrażenie, że kobiety bardzo się starają swój nałóg ukryć. Rzadko się zdarza, żeby kobieta kupowała tylko butelkę. Ona ją wciska między mięso a bułkę. U kobiet alkohol jest niby-dodatkiem, niby przy okazji. 

A czy klienci kradną? 

Oczywiście, że tak! I to nie tylko bezdomni, którzy na miejscu wypiją setkę wódki, bo mają taką silną potrzebę. Trafił się klient, który chodził pod krawatem, a w skórzanej teczce wynosił najdroższe kawy. Elegancko wyglądające panie w stanikach potrafiły wynosić tusze do rzęs.  

Ale ja do kradzieży nic nie mam. To jest zadanie ochrony. Nam, kasjerom, wręcz nie wolno gonić złodzieja. 

Pani się przez cały czas uśmiecha w trakcie naszej rozmowy. W pracy również tak jest? 

Zawsze! Kiedyś klientka na sklepie mnie dorwała: "Dłuższy czas panią obserwuję. Jak pani to robi, że pani jest zawsze szczęśliwa?". 

'Jak byliśmy rozrzutni, tak jesteśmy. To jest forma dowartościowania siebie. Pracuję - mam - kupię' (Fot. Shutterstock.com)

Co jej pani odpowiedziała? 

Że postawiłam sobie za cel być szczęśliwą. Nie szukam minusów, ale staram się znaleźć choć jeden plus każdej sytuacji. 

A jakie plusy ma praca na kasie?  

Przede wszystkim zarobki. Jestem w stanie utrzymać się z pensji.  

Sklepy wielkopowierzchniowe postawiły na PR i dziś do publicznej świadomości przedostaje się informacja, że warunki pracy i płacy są w nich tak dobre, że na przykład nauczyciele mówią: "Na kasie dostałbym więcej". Powiedzmy, że nauczyciel dostaje 4 tys. brutto. W sklepie miałby lepiej? 

Taką kwotę brutto dostałby raczej dopiero po kilku latach pracy w danej sieci. Chociaż trzeba pamiętać, że u nas prócz gołej pensji są jeszcze dodatki. Sporą sumę dodatkowo można otrzymać za tzw. obecność w pracy, czyli nienadmierne korzystanie na przykład ze zwolnień lekarskich.  

Premie świąteczne? 

Jak najbardziej! Są premie roczne oraz bony na święta. Ale niektórym się chyba nigdy nie dogodzi. Jak ostatnio dostaliśmy bony na Boże Narodzenie, to pracownicy różnie je oceniali. 

A ile dostaliście? 

Po tysiąc złotych. 

To bardzo dużo! Za tyle można wyprawić święta! 

Ale ludzie pamiętali, że dostali te pieniądze, póki ich nie wydali. Albo kręcili nosem: "E, raz na rok dali!". Nie musieli dać. Nie w każdym sklepie dostaniesz. Jak właściciel jest fajny, to ci da szampana i cukierki. I tyle.  

A my mamy naprawdę fajny pakiet socjalny. Są regularne doładowania na karty przedpłacone, gdzie kwota jest uzależniona od dochodu na członka rodziny. Są też firmowe imprezy. Na okrągłe urodziny firmy wszystkie sklepy zamknięto, podstawiono autobusy i były pikniki. Oczywiście, że byłam! Bardzo było przyjemnie. Niektórzy dyrektorzy mieli jeszcze wtedy włosy, a dziś są siwi i mają zakola. (śmiech) 

Są plusy tej pracy! Są! 

Jak idę z koleżankami spoza branży na spacer na Starówkę czy do Łazienek, to za każdym razem spotykam klienta, który się przywita, powie komplement. Śmieją się: "Hania, ty jak celebrytka jesteś, nie można z tobą spokojnie się przejść po mieście". 

'Klient nie jest moim panem i nie może wszystkiego. Podobnie jak i ja nie mogę wszystkiego' (Fot. Anna Kalita)

A wydawałoby się, że sklep wielkopowierzchniowy w stolicy daje anonimowość! 

Skąd! Warszawa jest mała! (śmiech) A stali klienci się zaprzyjaźniają. Pan, którego bardzo lubię, zobaczył mnie i mówi: "Śliczna fryzura! Gdzie pani była u fryzjera?". "Nigdzie. Sama w domu się farbuję". Za trzy dni przychodzi z żoną, a ona: "Pani Haneczko, pani się pokaże, niech zobaczę, czym ten mój mąż się tak zachwycił". 

Bardzo miłe. A jakie są minusy tej pracy? Ile jest zmian? 

Trzy. Ja najbardziej lubię popołudnie, bo nie znoszę rano wstawać.  

Ale kończy pani wtedy o 22! 

Później! Trzeba przecież wszystko ogarnąć. Posprzątać. To się samo nie robi.  

No i nadźwiga się pani. Wystarczy unieść zgrzewkę cukru – 10 kilo do przerzucenia. 

Nie inaczej. Bywa, że koledzy przyjdą i pomogą, ale nie każdy się garnie. Potrafią walnąć tekstem: "Chciałyście równouprawnienia, to sobie radźcie same". 

Plecy bolą? 

Po 20 latach pracy? Oczywiście. Jestem świeżo po rehabilitacji. Ale nie ma co narzekać! Nawet jeśli wracam do domu zmęczona, to jest to pozytywne zmęczenie. Siadam sobie w fotelu, nóżki w górę i się relaksuję.  

A stresuje się pani w pracy? 

Ja? Skąd! Moja córka do mnie zawsze mówi: "Haniu, ty to masz na wszystko wywalone".

No a jakby coś pani przeoczyła i nie nabiła na kasę? Potem nie będzie się zgadzać. 

To nie będzie. 

Nie musi pani oddać z pensji? 

Nie! Owszem, gdyby to się zdarzało zbyt często, kierownictwo by wezwało załogę na rozmowę i o premiach można by było zapomnieć. Ale z pensji do tej pracy się nie dokłada. 

Ale też nie ma mowy o – jak to się mówi w korporacjach – "dupogodzinach". Osiem godzin pracy to jest osiem godzin wypełnione po brzegi? Nie ma pustych przebiegów?  

Nie ma. Czasem półtorej godziny człowiek się wybiera do toalety! Lecisz, ale klient zaczepi: "Gdzie olej, mąka, sól?". Odpowiadasz, a kolejna osoba już o coś pyta. Ja zawsze wtedy wołam: "Tylko wykończę pana i biegnę do pani". Taki mam stały tekst. A jak otwieram kasę, zawsze mówię: "Teraz ja się z panem/panią policzę". Klienci zaczepiają, kończą się bułki, więc trzeba wypiec, a do rozładowania czeka towar. Zawsze jest robota do wykonania. 

Wspomniała pani o swoich powiedzonkach. Autorka bestselleru "Udręki pewnej kasjerki" Anna Sam pisała na przykład, że kiedy klienci pytali: "Czy jest pani wolna?", odpowiadała: "Kasa jest wolna. Ja nie". 

(śmiech) Ja też zawsze wtedy odpowiadam: "Nie. Ja jestem mężatką". A jak słyszę pytanie: "Czy może pani otworzyć tę kasę obok?", odpowiadam: "Mogę, ale będę wtedy obsługiwać jednego klienta z tej kasy i jednego z tamtej". "A dlaczego tu jest tak mało pracowników?". "Jeśli ktoś z państwa się zatrudni, to będzie nas więcej. Zapraszamy! Rekrutacja trwa. Są wystawione ulotki".

Na kasie praca czeka? Można się bez problemu zatrudnić? 

Tak. Mamy w Polsce duży rynek pracownika, szczególnie sprzedawcy. Dlatego dziwię się, jak młode koleżanki się trzęsą o pracę. "Bo mnie kierowniczka skrzyczy!". Jezus kochany! Dyrektor też człowiek. Ja zawsze powtarzam, że boję się tylko kar cielesnych. (śmiech)  

Dyscyplinarki się zdarzają? 

Zdarzają. Chodziły opowieści, jak to w jednym sklepie kierownik miał zobaczyć, że kasjer odruchowo wkłada do kieszeni dwa grosze, które znalazł pod kasą. Ale czy to prawda? Czy raczej było tak, że od dawna się zbierało i zwolniono go zupełnie za coś innego? Zwolnienia dyscyplinarne dotyczą głównie pracowników, którzy kradną. A nawet wtedy bywa, że kierownik idzie na rękę i proponuje: "Sam złóż wymówienie".  

Różni ludzie pracują na kasie. Również bardzo dobrze wykształceni! Pracowałam między innymi z panem, który wcześniej był nauczycielem w średniej szkole. Zdziwiłaby się pani, jak wielu magistrów siedzi na kasie.  

I w związku z tym cierpią?  

Niektórzy. Zdarzyło się, że dziewczyna mi się żaliła: "Ta praca jest poniżej mojej godności! To jest straszny upadek!". 

'Jak otwieram kasę, zawsze mówię: 'Teraz ja się z panem/panią policzę'' (Fot. Shutterstock.com)

Bardzo nieładnie w stosunku do pani. Ta praca jest poniżej jej godności, ale poniżej pani godności już nie?  

Czasem ludzie powiedzą, zanim pomyślą. Nie poczułam się dotknięta. Szacunek należy się i mnie, i pani sprzątającej, i każdemu. Żadna praca nie hańbi, byleby była dobrze wykonywana! 

Obserwuje pani Polaków od 20 lat. Jakimi jesteśmy konsumentami?   

Zakupoholikami.  

Jednak? A myślałam, że ten wypchany po brzegi wózek cieszył po zmianie ustroju, że już się nasyciliśmy i kupujemy rozsądnie? 

Nie. Jak byliśmy rozrzutni, tak jesteśmy. To jest forma dowartościowania siebie. Pracuję – mam – kupię. I przyznam się, że sama się zaliczam do kategorii klientów, którzy kupują za dużo. Lubię mieć pewność, że jedzenia nie zabraknie. 

Jesteśmy zaganiani? Wiecznie się spieszymy i biegamy między regałami? 

Nie wszyscy. W pandemii zaobserwowałam panią, która autentycznie się cieszyła z możliwości przebywania wśród ludzi i chodziła po sklepie 45 minut. Proszę też nie zapominać o samotnych, starszych osobach. Emerytkach. Te panie zawsze przy płaceniu rachunku szukają okazji, by choć chwilę porozmawiać: "Kochana, coś mnie dziś głowa boli, chyba coś z ciśnieniem". Albo: "Wczoraj to pół dnia siedziałam w przychodni". 

'Spotykam klientów na osiedlu, 'po cywilnemu', krzyczą z daleka: 'Dzień dobry pani ładna!'' (fot. Archiwum prywatne)

Serce boli. 

Tak, tylko że w kolejce za taką panią potrafi stać już kilka osób. I zdarzyło się, że stały klient zaczął na mnie krzyczeć, popędzać. Odpowiedziałam: "Proszę pana, a gdyby to pan miał mi coś do przekazania? Miałabym na pana napluć czy chciałby pan, żebym panu udzieliła odpowiedzi?". Klientka stojąca za nim mnie poparła. Zanim odszedł, przeprosił mnie cztery razy, a dziś się kłania z daleka. Jeśli ktoś jest bezczelny, czasem trzeba dość mocno uświadomić, że jest bezczelny. 

Ależ się pani zmieniła od tamtej pierwszej pracy, w której płakała pani na kasie! 

Przełomowe było spotkanie z klientką, która poruszała się o balkoniku. Ja wtedy byłam młodą, 30-letnią dziewczyną... 

Zobacz wideo Pieniądze szczęścia nie dają. A może jednak...? Rozmawiamy z dr Tomaszem Stawiszyńskim

A to była osoba starsza i niepełnosprawna. 

Nie! To była kobieta w kwiecie wieku! Chorowała na stwardnienie rozsiane. A jej mąż poruszał się na wózku. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy znaleźli się przy mojej kasie, a ona na mnie spojrzała i powiedziała: "Dlaczego ty jesteś taka smutna? Jesteś młoda, ładna. Życie przed tobą!". I wtedy spojrzałam na nią, która opierała się o ten balkonik – ale miała zrobioną fryzurę, była umalowana i uśmiechnięta – i powiedziałam sobie: Hania! Czego ty chcesz, człowieku? Ty wszystko masz. 

To spotkanie przewartościowało wszystko? 

Tak! Na początku na siłę, na siłę, a potem już naturalnie zmieniłam podejście. W pracy jak w życiu: im więcej z siebie daję, siedząc na kasie, tym więcej dostaję od klientów. Spotykam ich na osiedlu, "po cywilnemu", krzyczą z daleka: "Dzień dobry pani ładna!". (śmiech) 

Jak tu nie lubić takiej pracy? 

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Hanna Łoszewska. Ukończyła technikum handlowe i pomimo że marzyła o pracy w bibliotece, to związała zawodowe życie z handlem. Od 20 lat jest kasjerką w sklepach wielkopowierzchniowych. Jest mężatką i ma dwie dorosłe córki oraz psa.  

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. otrzymała honorowe wyróżnienie Festiwalu Sztuki Faktu oraz została nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.