
Pisze pan w swojej książce, że Kościoła dla pana już nie ma. Ale przecież przez wiele lat był on ważną częścią pańskiego życia.
Pochodzę z rodziny katolickiej. W moim otoczeniu nie było ateistów. Przyjmowałem sakramenty i chodziłem na religię, oazę, byłem ministrantem. Innej rzeczywistości nie było. Na to nałożyła się moja orientacja, z której wtedy nie zdawałem sobie sprawy. A skoro nie interesowałem się dziewczynami, wszyscy mówili: masz powołanie do kapłaństwa.
I poszedł pan do seminarium, jednak po sześciu latach pan odszedł. Przez cztery kolejne był pan diakonem w niewielkiej parafii, ale i z tego pan zrezygnował. Może pan podać powody?
Żeby się uwolnić. Dawano mi do zrozumienia, że nie chcą kogoś takiego jak ja.
Czyli jakiego?
Osoby, której nie wszystko w Kościele bezdyskusyjnie się podoba. Mówiłem innym księżom, co myślę. Że żrą, leniuchują i bawią się w barokowe rytuały, wzbudzają w wiernych poczucie winy i jeszcze każą sobie za to płacić. Ja funkcjonowałem inaczej. Pracowałem jako ogrodnik i jako stolarz, a w wolnym czasie chodziłem z młodzieżą na imprezy i koncerty rapowe.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Rzeczywiście odważnie! A jak by pan w takim razie skomentował najnowszy film Marcina Gutowskiego "Franciszkańska 3"? Jego autor skupia się na dowodach, które mają potwierdzać, że gdy Wojtyła piastował stanowisko krakowskiego kardynała, stykał się z problemem pedofilii w Kościele. Jednak nie opowiadał się po stronie ofiar, tylko wspierał księży.
Obawiam się, że będziemy mieli kolejną odsłonę wojny o to, jak nazwać ulicę, czy postawić, czy usunąć pomnik itd. A w tym czasie jakieś dziecko idzie na religię i zbrodniarz w sutannie planuje, jak je skrzywdzić. Gdy już do tego dojdzie, to nie pomogą żadne rozliczenia przeszłości - co się stało, to się nie odstanie. Na to kierowałbym uwagę ludzi, a nie na kogoś, kto od 17 lat nie żyje. Lepiej jest zapobiegać niż leczyć, a ran zadanych dziecku przez księży leczyć się nie da.
Miał pan w swoim życiu epizod w Kościele ewangelickim. Skąd ten wybór?
To jedyny poza katolickim Kościół chrześcijański, który działał blisko mnie. Chciałem zerwać wszelkie więzi z Kościołem katolickim, a jednocześnie nadal byłem wierzący. Przejście do innego Kościoła wiąże się w Kościele katolickim z automatyczną ekskomuniką. To dużo skuteczniejsze niż apostazja, bo ta nie ma umocowania w prawie kanonicznym. W ten sposób w 2013 roku ostatecznie pożegnałem się z Kościołem katolickim.
Co pana uwiodło w Kościele ewangelickim?
Po pierwsze: śpiew. W Kościele ewangelickim śpiewa się wszystkie zwrotki pieśni ze śpiewnika. Po drugie: brak kolorowych szmatek, ornatów, kadzideł, świeczek i całej tej oprawy w świątyniach. Wierni skupiają się na modlitwie i Biblii. Po trzecie: proboszcz parafii w niedzielę odprawia nabożeństwo, a poza tym ma rodzinę. Można do niego przyjść w tygodniu, napić się herbaty, porozmawiać z innymi parafianami.
Wreszcie: w Kościele ewangelickim nazywa się grzechem tylko to, co za grzech uznaje Biblia. Skoro zatem nie ma w niej nic o aborcji czy antykoncepcji, to ksiądz nie czuje się upoważniony, by o nich mówić. Zostawia te kwestie sumieniu wiernego. Duchowni ewangeliccy dystansują się też od polityki.
Także wierni w Kościele ewangelickim kompletnie inaczej podchodzą do swojej wiary.
Poda pan jakiś przykład?
Stojący na czele tego Kościoła biskup ma raczej funkcję reprezentacyjną. O sprawach Kościoła decyduje konsystorz, czyli swego rodzaju parlament, który w ogromnej większości tworzą wierni. To oni na przykład zdecydowali jakiś czas temu, że na duchownych można także ordynować kobiety. Także wybór proboszcza należy do wiernych. Ksiądz raz do roku rozlicza wszystkie wpływy i wydatki przed radą parafialną i ogłasza rozliczenie parafianom. Panuje pełna przejrzystość, a wierni mają prawdziwy wpływ na funkcjonowanie Kościoła.
Ale i z tego Kościoła pan odszedł?
Pożegnałem się z nim ostatecznie w 2018 roku, czyli po pięciu latach.
Dlaczego nagle w ogóle przestał pan wierzyć?
To nie było nagle. To był bardzo długi i delikatny proces. Zgłębiałem w tym czasie już biologię, czytałem o prawie doboru naturalnego i ewolucji. Zrozumiałem, że nie da się tej wiedzy pogodzić z religią. Po raz enty przeczytałem też Biblię i uznałem, że sam fundament chrześcijaństwa jest zły. Chociażby taki nakaz miłości nieprzyjaciół, który przecież jest dla nas niszczący. Pogróżki piekła, autorytaryzm Jezusa, mówienie o miłości tylko w kontekście kary i nakazu. Powoli doszedłem do tego, że jest to dla mnie nie do przyjęcia.
Wiara jest w dużej mierze uzależnieniem. Jej odstawienie nie dzieje się bezboleśnie. Czasem piszą do mnie ludzie, którzy odeszli od wiary i latami nie potrafią się odnaleźć. Poradziłem sobie, ale nie każdy ma tyle szczęścia co ja. A tylko dzięki szczęściu zdołałem się od wiary uwolnić.
Proszę powiedzieć, w jaki sposób?
Zrozumiałem, że na Kościele życie się nie kończy. Odkryłem, że istnieje coś o wiele lepszego i piękniejszego. To przyroda. Gdy to odkryłem, religia znikła z mojego życia. Stała się czymś kompletnie nieinteresującym. A w przyrodzie wszystko jest fascynujące. Życia nie starczy, by ją dogłębnie zbadać. Niczego mi nie nakazuje, niczego nie zakazuje, za nic mnie nie potępia.
Pamięta pan przełomowy moment, gdy rozpoczął pan nowe życie?
Tak, i to bardzo dokładnie. 22 marca 2015 roku podczas wyprawy w Bory Dolnośląskie. Spotkałem wilka. To było niesamowite - ja sam i on sam. Dzieliły nas tylko trzy metry, patrzyliśmy sobie w oczy. Nie ma nic piękniejszego niż wilk widziany z tak bliska w takich okolicznościach.
To spotkanie dało mi moc do działania. Do tamtej chwili nie wiedziałem, co mam zrobić ze swoim życiem. Dobrze, odszedłem z seminarium, odszedłem z Kościoła i co dalej? Czym mam się zająć? Zrozumiałem, że chcę studiować biologię.
I idąc za nim, zajął się pan badaniem przyrody?
A konkretnie lichenologią, czyli badaniem porostów.
Bardzo oryginalnie!
Ten pomysł przyszedł przypadkiem. Na studiach mieliśmy przedmiot waloryzacja środowiska, czyli badanie stanu ekosystemu na podstawie gatunków roślin czy zwierząt, które w nim występują.
Wyjechaliśmy na tydzień do Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego, który mieści się w pradolinie Warty w Wielkopolsce i słynie z unikalnego zespołu łąk trzęślicowych. Prof. Andrzej Brzeg, wybitny specjalista botanik, który nas po tych łąkach oprowadzał, mówił o tym, że jednym ze sposobów oceny stanu ekosystemu jest badanie występującej w nim bioty porostowej.
Porosty to organizmy złożone z grzyba i samożywnych glonów. Przytwierdzają się do kory drzew czy skał, ale niczego nie czerpią z podłoża. To, czego potrzebują do życia, chłoną z powietrza. Większość rozmnaża się bezpłciowo poprzez soredia, czyli fragmenty plechy, albo zarodniki.
Porosty bardzo szybko reagują nawet na najmniejsze zanieczyszczenie. Zatem po składzie i stanie porostów można ocenić jakość powietrza. Mierniki pokazują ją w danym momencie, porosty pozwalają wywnioskować, jaki jest stan powietrza w ciągu miesięcy lub lat.
Takimi badaniami zajmuje się wiele osób?
W czasie naszych zajęć prof. Brzeg ubolewał, że w Polsce brakuje specjalistów z tej dziedziny. A ponieważ nie lubię tłoku, pomyślałem, że to coś dla mnie. Nie mógłbym na przykład być entomologiem, bo na samym Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu jest ich aż kilkudziesięciu. Poza tym same porosty, choć niepozorne, są naprawdę fascynujące. Niektóre żyją krótko, ale na przykład wzorzec geograficzny Rhizocarpon geographicum może w odpowiednich warunkach dożyć kilku tysięcy lat.
To niesamowite.
Ten porost żyje w górach, na kamieniach. Każdy, kto był w Tatrach albo Sudetach, na pewno go widział, choć nie miał pojęcia, co to jest. Skały porośnięte nim mają kolor jaskrawej, jasnej zieleni. Wielu mija go obojętnie i nie zdaje sobie sprawy, że to najstarszy organizm, jaki w ogóle udało im się spotkać.
Czy dzięki pańskim badaniom będziemy oddychać czystszym powietrzem?
Moje badania ostrzegą, że jest źle. Od nas jako społeczeństwa zależy, co z tą informacją zrobimy i czy wykorzystamy ją, by poprawić stan powietrza. W tej kwestii nie jestem optymistą, bo dla wielu rządzących ważniejsze jest to, żeby zakazywać antykoncepcji czy homoseksualizmu niż zadbać o czystsze powietrze czy wodę.
Niełatwo mi było znaleźć promotora pracy licencjackiej z tak wąskiej dziedziny nauki, ale się udało. W maju będę ją bronił. Marzę o pracy w jakimś parku narodowym w Czechach, na przykład w Krkonošským Národním Parku.
A po pracy o spędzaniu czas z psem?
Jakiś czas po spotkaniu z wilkiem pomyślałem, że chciałbym mieć psa. Najlepiej podobnego do wilka. Pod koniec 2016 roku zgłosiłem się do fundacji, która ratuje porzucone czy skrzywdzone psy. I tak dostałem Aresa. Był łagodnym staruszkiem - miał 10 i pół roku - i wydawał się dla mnie idealny. Zaczęliśmy wspólnie chodzić po górach, odzyskał wigor. Obserwowanie jego psiej osobowości było dla mnie fascynujące.
Z Aresem nauczyliśmy się wzajemnie dogadywać, nie znając swoich języków. W czerwcu 2018 zmarł, a ja poczułem, że już nie mogę żyć bez psa u boku. Dwa tygodnie później pojechałem do schroniska po nowego towarzysza.
I tak w pana domu pojawił się Baron.
To był pies o bardzo smutnej historii. Znaleziono go, gdy błąkał się przy trasie z Jeleniej Góry do Jakuszyc. Był potwornie zaniedbany i w mocno zaawansowanym wieku. Weterynarze oceniali, że mógł mieć już nawet 14 lat. W schronisku przeżył skręt żołądka, miał dwie operacje. Nie dawano mu szans na dłuższe życie. Przywieziono go tam właściwie tylko po to, żeby mógł umrzeć w godnych warunkach.
Pan go uratował!
Chętni, gdy się dowiadywali, że Baron może pożyć jeszcze góra pół roku, rezygnowali. W dodatku wymagał drogich leków. Ale ja się nie przestraszyłem. Nasza wspólna przygoda trwała zaledwie dziewięć miesięcy, ale była cudowna. Zarówno Ares, jak i Baron nauczyli mnie, czym w przyrodzie jest śmierć. Zobaczyłem, że dla zwierząt nie jest problemem umrzeć. Zupełnie jakby rozumiały, że są tylko niewielkim ogniwem wielkiego łańcucha życia.
Kościół demonizuje śmierć, wiąże ją ze złem, diabłem, grzechem, karą itd. Ale proszę sobie wyobrazić, że miałaby pani żyć 500 lat.
Jakoś nie potrafię.
Człowiek po takim czasie zwariowałby przytłoczony ilością przeżyć i doświadczeń. I to nawet gdyby przeżył ten czas bez żadnych cierpień czy przeciwności. W Kościele księża mówią wiernym o życiu wiecznym. A przecież każde życie wieczne byłoby męczarnią! Dzięki psom to zrozumiałem. Trzymałem za łapę i Aresa, i Barona, gdy umierali. Patrzyłem im w oczy i widziałem w nich spokój.
Dziś ma pan trzeciego psa.
Ma na imię Bojar. Dwa lata spędził na łańcuchu bity i głodzony przez właściciela. Zabrano go od niego interwencyjnie i przewieziono do schroniska. Były z nim same problemy. Któregoś razu dziki zrobiły podkop w ogrodzeniu i Bojar zwiał. Po trzech tygodniach znalazł go gospodarz w sąsiedniej miejscowości. Zadzwonił na policję i powiedział, że jakiś wilk właśnie rozszarpuje mu szóstą kurę. Policjanci zastali na miejscu Bojara. Próbowali go złapać, ale on ich pogryzł. Trzeba było sprowadzać specjalistę z bronią usypiającą.
Po tym zdarzeniu uznano, że jest to pies, który jest zbyt agresywny, żeby można go było oddać do adopcji. Gdy umarł Baron, pani Izabella Plata z fundacji Jamhudy, która opiekowała się Bojarem, zaproponowała, żebym spróbował się z nim zaprzyjaźnić, że jeśli komuś się to uda, to tylko mnie.
Taka ostatnia deska ratunku?
Coś w tym rodzaju. To było cztery lata temu. Zabrałem Bojara na pierwszy spacer. Gdy po długiej wędrówce zatrzymaliśmy się na odpoczynek, on zaczął się do mnie przytulać. Pokazał, że mnie wybrał. Wziąłem go do domu, a on od razu po przyjeździe zajął moje łóżko. Teraz, gdy z panią rozmawiam, też leży na łóżku i na mnie patrzy.
Dobrze mu u pana?
O to trzeba by jego zapytać. Faktem jest, że złagodniał i zrobił się bardzo przyjazny wobec ludzi. Dziś ma już 11 lat. Choć kondycję nadal ma niezłą, nie chodzimy już po górach tak dużo jak kiedyś. Ale przez te cztery lata przewędrowaliśmy pół Sudetów. Poza tym Bojar uwielbia się wylegiwać w łóżku. Czasem odnoszę wrażenie, że tego mu najbardziej w życiu brakowało.
Trochę go pan chyba rozpieścił?
Może. Ale kim ja jestem, żeby przyrodzie rozkazywać? Bojar pokazał mi, jak wiele stereotypów o psach jest mylne. Wielu właścicieli psów uważa, że samiec dla innego samca będzie zawsze agresywny, a dla samicy miły. Nieprawda! Kiedyś na każdy spacer brałem notesik i zaznaczałem w nim płeć psa, którego napotkaliśmy, i reakcję Bojara. Wyszło pół na pół.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Cieszę się, że wiedzie pan teraz radosne życie.
To mit, że każdy, kto idzie do seminarium, do niczego innego się nie nadaje. Znam wielu byłych księży, którzy dziś świetnie sobie radzą. Prowadzą firmy, są informatykami, dyrektorami sieci handlowych i dobrymi pracownikami.
Natomiast na Wydziale Biologii poznałem wielu wspaniałych ludzi. Są z innego pokolenia, dla którego wszelkie ideologie, religie i filozofie są nudne. Ich interesuje rzeczywistość. Nie tracą czasu na bieganie do kościoła, tylko inwestują w swój rozwój. Jeden chłopak na przykład od 14. roku życia podczas każdych wakacji zapisywał się na wolontariat w którymś z parków narodowych w Polsce. Obecnie brakuje mu do pełnej listy tylko dwóch.
Jako dziecko też kochałem naturę, ale nikt z dorosłych tej mojej pasji nie podzielał. Woleli, żebym odmawiał różaniec i biegał do kościoła. Jeżeli czegoś dzisiaj żałuję, to właśnie tego, że tak późno wszedłem na drogę fascynacji przyrodą.
Robert Samborski. Przez sześć lat był w seminarium, a po nim przez cztery lata był diakonem. Obecnie studiuje biologię na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, specjalizuje się w badaniu porostów.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.