
Poznaj "Okres w moim życiu" – nową kampanię społeczną Gazeta.pl i inicjatywy TakDlaPodpasek.pl realizowanej przez Okresową Koalicję i Kulczyk Foundation. Apelując o darmowe podpaski w szkołach, rozmawiamy z kobietami o akceptacji własnego ciała, dostępie do środków higienicznych i o tym, jak okres wpływa na ich życie zawodowe.
Pamiętasz, kiedy dostałaś pierwszego okresu?
Miałam to szczęście, że później niż moje koleżanki, w gimnazjum. W szkole podstawowej miałyśmy taką "dziewczyńską" lekcję, z której zapamiętałam, że podczas okresu nie powinno się nosić białych spodni i nie trzeba kupować najdroższych podpasek. Dostałyśmy pakiecik pięciu różnych podpasek, bo było to przy okazji akcji promocyjnej jednej z dużych firm.
Pamiętam też ze szkoły plotkowanie o tym, że ktoś już ma okres (śmiech). Nie pamiętam, co się z tym wiązało, jaki był kontekst, ale były takie ploteczki "za plecami".
A jak sama dostałam okresu, to dopiero po chwili skojarzyłam fakty i powiedziałam o tym mamie. Szczęśliwie byłam wtedy w domu. Moi rodzice zawsze byli otwarci na takie tematy, mama nie chowała przed nami podpasek czy tamponów, to było normalne.
Z ploteczek szkolnych to ja zapamiętałam rozmowę z półkolonii czy jakiegoś innego szkolnego obozu, w której dziewczyny podzieliły się na zwolenniczki tamponów i podpasek. Grupa numer jeden argumentowała, że podpaski to jak pieluchy dla dorosłych, a grupa numer dwa, że tampony są strasznie inwazyjne i można z nimi "stracić dziewictwo". Brakowało mi takiej merytorycznej lekcji w szkole, która by się rozprawiła z różnymi mitami. Bo z zajęć pamiętam tylko filmy edukacyjne, które i dzisiaj, prawdę mówiąc, odebrałabym jako żenujące.
O tak, one były straszne! O przyjaźni, rodzinie, chłopakach... Do tego wszyscy mieliśmy wrażenie, jakby były nakręcone 20 lat wcześniej.
Wejdź na okreswmoimzyciu.pl, posłuchaj historii i podpisz apel
I musisz siedzieć i to oglądać. Nie możesz wystawić jednej gwiazdki na Filmwebie i pójść do domu.
Koszmar to był! Na szczęście moja mama pokazała mi tampony. Przed jakimś wyjściem na basen zaprowadziła mnie do łazienki, rozpakowała jeden, pouczyła, żeby zawsze upewnić się, że zdjęłam całe opakowanie, rozszerzyła go od dołu, że zrobił się jak rakieta – tak mi się wtedy kojarzył.
W moim domu okres do tego stopnia nie był tabu, że to mój tata kupował podpaski i tampony i wszystko o nich wiedział. To do taty trzeba było zgłaszać zapotrzebowanie. Pamiętam taką scenę z dorastania, jak stoimy w supermarkecie razem i porównujemy ich ceny, sprawdzamy, które opakowanie ma najlepszą cenę w przeliczeniu na sztuki.
W zeszłym tygodniu, jak kupowałam tampony, to wybrałam takie znanej marki, ale w wersji eko: z bawełny, z certyfikatem i dopiskami, że "żadnych szkodliwych substancji nie dodano". I mają dość wysoką cenę – 25 zł za 16 tamponów, podczas gdy te nieeko, tej samej marki, kosztują niecałe 10 zł za tyle samo sztuk. A na jeden okres potrzebne jest co najmniej jedno opakowanie.
Pamiętam, jak tata kiedyś mi mówił, że 37 groszy za tampony, których używałyśmy, to bardzo dobra cena. (śmiech) Parę lat temu taka "zwyczajna" cena to było chyba około 52 groszy. Dzisiaj już nie wiem, bo nie korzystam z tamponów.
Najtańsze, jakie pamiętam ze sklepu, kosztowały 15 zł za 64 sztuki, czyli 23 groszy za jeden. Kiedyś je chyba nawet wypróbowałam, ale bardzo szybko przeciekły. Teraz te eko wychodzą mniej więcej 1,5 zł za jeden, zwykłe – 62 groszy. Tylko dalej nie jestem pewna, czy to nie jest greenwashing i czy eko naprawdę są warte swojej ceny.
Kiedyś pracowałam w firmie produkującej kosmetyki naturalne i pamiętam, jak szefowa powiedziała, że producenci potrafią pisać na opakowaniach rzeczy, które niby są oczywiste. Po co? Bo jak ktoś o swoim produkcie powie w dany sposób, to zaczynamy się zastanawiać, czy to znaczy, że inne produkty, innych firm, już takie nie są. Na przykład jako firma produkująca i sprzedająca kosmetyki w Polsce nie musimy informować, że nasze kosmetyki nie są testowane na zwierzętach – bo już od kilku lat jest to zabronione w całej Europie. Ale i tak trzeba było to napisać, bo takie komunikaty są na opakowaniach kosmetyków innych firm. A skoro u nas ich nie ma, to mogłoby sugerować, że nasze jednak były są testowane na zwierzętach.
I kiedy na opakowaniu ekotamponów jest napisane, że "nie zawierają toksycznych substancji", to znaczy, że te zwykłe je zawierają? Tak naprawdę nie wiemy, bo często te ilości szkodliwych substancji, którymi na przykład wybielana jest bawełna, są tak małe, że nie ma obowiązku ich zgłaszania.
Dlatego trochę bardziej przemawia do mnie argument "środowisko", że ponieważ takich produktów w żaden sposób nie da się dalej przetworzyć, to może chociaż jak będę używać organicznych, to mniej będę śmiecić.
Ja w takich sytuacjach zastanawiam się nad alternatywą, w której kupujesz tańsze tampony, a zaoszczędzone pieniądze wpłacasz na organizację, która na przykład zajmuje się neutralizacją śladu węglowego, sadząc drzewa na Podlasiu.
Chodzi o to, że chcę dobrze, a i tak finalnie zanieczyszczam środowisko, produkuję śmieci, bo nawet organiczny tampon to przecież odpad? Tylko przy okazji daję jakiejś firmie nieźle zarobić, zamiast przeznaczyć te pieniądze na organizację charytatywną?
Trochę tak. Ja uważam, że organiczne tampony i podpaski kupujesz bardziej dla siebie, wierząc, że będą mniej inwazyjne dla twojego ciała. Jeśli chodzi o problemy związane ze środowiskiem, to one ich nie rozwiązują. Bo w kwestii zaśmiecania nie ma aż tak dużej różnicy między organicznymi a nieorganicznymi środkami higienicznymi. A można te pieniądze znacznie lepiej wydać, na przykład kupując za podobną kwotę dwie paczki zwykłych tamponów i jedne wziąć dla siebie, a drugie przekazać na walkę z ubóstwem menstruacyjnym, chociaż na razie jest to walka bardzo partyzancka.
Albo można kupić kubeczek.
Z dostępnych rozwiązań, jeśli chodzi o okres, mamy dziś tampony, podpaski, wspomniany kubeczek, majtki wielorazowe i podpaski wielorazowe. Czy o czymś zapomniałam?
Możesz jeszcze uprawiać freebleeding, czyli w dniach, w których jest najsilniejsze krwawienie, siedzisz w domu i krwawisz na ręcznik. Są osoby, które robią to z wyboru, ale mi kojarzy się to głównie z sytuacjami przemocy ekonomicznej, kiedy kobieta nie ma możliwości kupienia żadnego z dostępnych produktów.
A z czego Ty korzystasz?
Od 2017 roku z kubeczka. Gdy go kupowałam, kubeczki nie były jeszcze tak popularne jak dzisiaj. Szukałam w całej Warszawie, musiałam pójść do sex shopu, bo tylko tam były dostępne. Za jeden zapłaciłam 144 zł.
Wydaje się bardzo dużo.
Dziś w promocji kupisz go nawet za 25 zł! Ale od czasu tamtego kubeczka z sex shopu nie kupiłam ani jednej podpaski czy tamponu.
Więc i tak, mimo tej ceny sprzed pięciu lat, finansowo wychodzisz na tym znacznie korzystniej niż ja z tamponami.
To prawda, chociaż kubeczek też nie jest idealny, jakiś czas zajęło mi, żeby się z nim "dogadać", do dzisiaj czasem przecieknie. Przez pięć miesięcy nie mogłam go do końca dobrze ułożyć, zakładałam więc ciemniejsze majtki i kontrolowałam "przepływ" (śmiech). Chociaż z tamponami też zdarzają się przecież przecieki, więc moim zdaniem na żadnym etapie to kubeczka nie dyskwalifikuje.
Aż mi się przypomniało, jak kiedyś w towarzystwie kolegów ze studiów rozmawiałam z koleżanką o okresie i mówiłyśmy, że musimy pamiętać, żeby odłożyć czarne majtki i w tym tygodniu nosić kolorowe. Na twarzach kolegów widać było zdezorientowanie, dlaczego planujemy, kiedy jakie majtki będziemy zakładać. Wytłumaczyłyśmy im wtedy, że czarne majtki zostawiamy na okolice okresu, bo jak są zaplamione, to aż tak tego nie widać. Zdałam sobie wtedy sprawę, jakie to jest dodatkowe obciążenie – muszę planować, jakie pranie kiedy nastawiam, na jaki dzień odłożyć ciemne majtki, kiedy będę mogła założyć jasne. To jest cały czas z tyłu głowy, trzeba mieć też zawsze plan B. Teraz na przykład jestem na totalnym odludziu, na trzydniowym wyjeździe, i zupełnie nie spodziewałam się dostać okresu, ale zostałam zaskoczona. Całe szczęście wzięłam ze sobą kubeczek, bo nie wiem, co bym zrobiła. Papierem wypchała te majtki?
A ja mam w głowie zakodowane, choć nie wiem dlaczego, że okresu nie powinno być w żaden sposób widać. On może sobie być, ale niewidoczny. Krew cieknąca po nodze albo plama na spodniach? Horror!
Może to przez te reklamy, w których tak podkreślana jest niezauważalność produktów menstruacyjnych. Superultracienkie podpaski, które nie odznaczają się pod spodniami. Zbliżenia na tyłki, na których nic się nie odznacza. Produkty tak niezawodne, że możesz założyć białe spodnie, kiedy chcesz. Oczywiście nigdy nie ma czerwonej krwi, tylko różowe kwiatki i niebieski płyn na podpasce.
Nie umiem sobie też przypomnieć filmu ani serialu, w którym okres byłby przedstawiony "normalnie", że jak przecieknie, to jest OK. Jak już się coś takiego pojawi na ekranie, to z reguły jest przedstawiane właśnie jako coś wstydliwego, do ukrycia.
Bluza wokół bioder i bieg, żeby zmienić ubranie.
Ale za to filmów z krwią niemenstruacyjną jest multum. Widziałaś kiedyś krew menstruacyjną na dużym ekranie?
Ja kojarzę tylko wstyd i chowanie się, ukrywanie "problemu", "wpadki". Choć na TikToku ostatnio widzę, jak dziewczyny próbują to normalizować.
Wracając na chwilę do kubeczka – skąd wiedziałaś, jaki rozmiar wybrać na początku, jak go odpowiednio dobrać i ułożyć?
Nie wiedziałam (śmiech). Nie miałam pojęcia, jak ocenić swój rozmiar. Palcami, centymetrem?
Ja też nie mam pojęcia, jakim jestem rozmiarem kubeczka. Nikt mnie nigdy nie nauczył, jak pod takim kątem poprawnie ocenić moją anatomię.
No dokładnie, skąd mamy to wiedzieć? Pamiętam, jak porównywałam dwa rozmiary kubeczków jednej firmy w tamtym sex shopie i wybrałam finalnie ten większy, bo ten drugi wydawał mi się wręcz absurdalnie mały. I to był dobry wybór. Stwierdziłam, że najwyżej kupię drugi, mniejszy.
Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez kubeczka. Nie tylko ze względu na oszczędność pieniędzy. Nie muszę mieć kosza w łazience i o nim pamiętać. Nie zużywam tyle papieru na owijanie zużytych podpasek i tamponów. Kubeczek mogę zawsze wrzucić do torby czy plecaka i mieć go przy sobie na wszelki wypadek. Nie mam też problemu na przykład z suchością, bo tampony wchłaniają przecież nie tylko krew.
Wejdź na okreswmoimzyciu.pl, posłuchaj historii i podpisz apel
Pamiętam, że w pewnym momencie pokazywałaś na Instagramie, że szyłaś sobie podpaski wielorazowe.
W Centrum Integracji "Drugie Życie’, w którym pracuję, koncentrujemy się na modelu gospodarki obiegu zamkniętego i zdobywamy między innymi sporo materiałów z drugiego obiegu. Mamy też dostęp do takich chłonnych, bawełnianych i antyalergicznych ścinków, i koleżanka z pracy zasugerowała, że świetnie by się nadawały na podpaski. Więc postanowiłyśmy wybadać temat i eksperymentujemy z szyciem takich podpasek. Ale samej ciężko jest mi się do nich przekonać, będąc fanką kubeczka, nie bardzo mam nawet ochotę je testować – w ogóle nie kusi mnie to uczucie wylewającej się ze mnie krwi.
A za to moja druga koleżanka z pracy wspominała, że jak była młodsza, to jej mama szyła wielorazowe podpaski i dla niej to była zupełnie normalna rzecz. Teraz testuje te nasze i jest bardzo zadowolona. Mówi, że przez to, że krew na nich wysycha, a nie tak się "kisi" jak w większości podpasek, nie ma też tego słodkawego zapachu utlenionej krwi.
Teraz w sumie myślę, że zrobimy takie warsztaty – wspólne szycie podpasek z upcyclingowych kolorowych materiałów połączone z rozmową o okresie. Wyobrażam sobie, że nie każdy ma opcję rozmawiania o tym z bliskimi osobami na co dzień.
Sama kiedyś próbowałam testować majtki wielorazowe, ale poddałam się po miesiącu. Jedna para kosztuje średnio ponad 100 zł, potrzebujesz kilku na okres, trzeba je płukać, suszyć i prać w odpowiednim proszku, by nie zniszczyć warstwy chłonnej. Trzeba te majtki przepłukiwać po użyciu, czasem rozłożyć, żeby podeschły przed praniem, a ja nie mogę ich za bardzo zostawić na wierzchu, bo mam dwa koty, które potrafią się bawić wszystkim.
Jak chcesz, możemy zdjąć wykrój z twoich zwyczajnych majtek i spróbujemy uszyć takie z dodatkową warstwą chłonną. Ale nie naciskam, bo to nie jest opcja dla każdego.
Na razie chyba odpuszczam takie rozwiązania. Rozmawiamy o kubeczkach czy majtkach wielorazowych, o wydatkach rzędu kilkudziesięciu czy kilkuset złotych, a zdarza się, że dziewczyny mają problem z kupnem najtańszych podpasek i tamponów. W marcu 2020 roku firma P&G postanowiła sprawdzić, czy ubóstwo menstruacyjne jest obecne w polskiej szkole – wśród przebadanych osób aż jedna na sześć uczennic opuściła kiedyś lekcję z powodu braku dostępu do środków higienicznych.
To jest przerażające. Ja sama nie miałam nigdy takiego problemu – moi rodzice nigdy nie mieli dylematów, czy stać nas na podpaski i tampony – i dopiero na studiach zaczęłam zauważać, jak duży jest to koszt. I wiesz, z kina czy czekolady można sobie zrezygnować, ale wyobraź sobie, jak to jest, kiedy do wyboru masz zestaw obiadowy i opakowanie tamponów. Tampony przecież musisz kupić, bo bez nich nie będziesz w stanie normalnie funkcjonować. Albo jak stajesz przed wyborem: czy kupić mniejsze opakowanie za kwotę, którą możesz teraz wydać, czy większe opakowanie, które będzie bardziej opłacalne w perspektywie na przykład trzech miesięcy, ale wtedy musisz zrezygnować z czegoś innego, żeby było cię stać?
Takich dylematów nikt nie powinien mieć.
Mam wrażenie, że ubóstwo menstruacyjne jest bardzo cichym problemem i nie mówimy głośno o takich wyborach, bo są wstydliwe. Bo bieda jest wstydem i okres, który sam w sobie jest tabu.
Ale widzę za to, że w mojej bańce pojawiają się różowe skrzyneczki, chociaż nie jest ich za dużo.
Ja też coraz częściej widzę, jak w restauracjach i na uczelniach pojawiają się albo różowe skrzyneczki, albo koszyki, w których są rozłożone różne podpaski, tampony, czasem nawet dezodoranty czy mokre chusteczki. I z jednej strony jest argument, że podpaski i tampony powinny być jak papier toaletowy, dostępne w każdej toalecie, a z drugiej, że takie koszyki czy skrzyneczki będą regularnie rozkradane, bo to nie są tanie produkty.
Ale papier toaletowy też nie jest tanim produktem, a mimo to restauracje czy szkoły go zapewniają. Kiedyś policzyłam, że listek papieru toaletowego średnio kosztuje grosz, a ten papier często się wala, używa się go zdecydowanie więcej niż jednego–dwóch listków.
I tak większość osób wchodzących do toalety z takich skrzyneczek czy koszyków nie skorzysta, ale dla tych kilku, które skorzystają, to może być super – i powinna być taka opcja. Bardzo ważne jest normalizowanie tego w przestrzeni, rozmowa o tym, ale też po prostu widoczność. My i tak musimy na co dzień myśleć o okresie, a dla wszystkich wartościowe będzie uwidocznienie tego tematu. I też oczywiście umożliwienie skorzystania z tego tej co szóstej dziewczynie, która inaczej opuści zajęcia, bo nie będzie miała skąd wziąć środków higienicznych.
Najczęściej też nikogo o nie nie poprosi. W lutym 2020 na zlecenie Kulczyk Foundation przeprowadzono badanie, w którym okazało się, że tylko 1 proc. kobiet udało się do jakiejś instytucji w poszukiwaniu pomocy.
Myślę, że jak nie ma papieru toaletowego w restauracji czy szkole, to prędzej podejdziesz do kogoś w tym miejscu i to zgłosisz, niż poprosisz obcą osobę – czy nawet koleżankę – o podpaskę czy tampon. Tu jest dalej tak strasznie dużo wstydu.
Bardzo chcę tu też zaznaczyć, à propos skrzyneczek i kubeczków, jak ważny jest wybór – żeby kubeczki nie były używane jako przemocowy argument przez przeciwników skrzyneczek. Na zasadzie, że skoro można mieć jeden czy dwa kubeczki, to po co nam w ogóle te skrzyneczki, niech każda sobie kupi kubeczek, albo my je zasponsorujemy, i problem rozwiązany. No nie, nie jest rozwiązany. Nakazywanie używania kubeczka czy podpasek wielorazowych jest jak nakazywanie używania wielorazowego papieru toaletowego. Można tego używać, jest to wygodne, tańsze i ekologiczne, ale przecież nikogo do tego nie zmuszamy. Podobnie nie każda kobieta chce i może korzystać z kubeczka, nie każda potrafi i przede wszystkim nie każda musi.
Najważniejsze jest dać, szczególnie młodym dziewczynom, wybór i dostęp do różnych produktów. A przede wszystkim to powinniśmy zacząć o tym rozmawiać bez wstydu i stereotypów.
Mam wrażenie, że najpierw to musimy się w ogóle doedukować. Kasia Koczułap, prowadząca profil kasia_coztymseksem, udostępniła w lutym tego roku na Instagramie teksty na temat tamponów, które usłyszały jej obserwatorki od innych osób. "Ksiądz w liceum mówił, że tampony sprawiają przyjemność", "eks zarzucał mi, że używam tamponów, żeby samą siebie zadowolić", "skoro używam tamponów, to nie jestem już dziewicą".
Na takie teksty to już brak słów. Nie rozumiem też tych wszystkich żartów na temat seksualizacji okresu, wiesz, z kategorii rycerz z zakrwawionym mieczem...
Niestety też je pamiętam. Ale żeby zakończyć pozytywnym akcentem, chciałabym cię jeszcze zapytać o podpaski, o których wspominałaś na samym początku, które dostałaś w szkole podstawowej.
Nie było to wstydliwe na pewno, ten pakiecik dał mi poczucie bezpieczeństwa. Nie musiałam nikomu o tym mówić, mogłam go schować do szuflady w pokoju i mieć na wszelki wypadek. Mogłam je rozpakować i obejrzeć, była tam też dołączona ulotka o dojrzewaniu. Teraz trochę sobie myślę, że to było oczywiście komercyjne, jako reklama konkretnej marki, żeby się przyzwyczaić do tych podpasek i potem tylko je kupować. Ale jako sam pomysł było bardzo spoko. Dużo mi to dało.
Wejdź na okreswmoimzyciu.pl, posłuchaj historii i podpisz apel
Magda Piotrowska. Aktywistka ekologiczna, animatorka kultury, miłośniczka rzeczy niechcianych. Na swoim koncie na Instagramie @crush_on_trash codziennie pokazuje, co można znaleźć w warszawskich śmietnikach i jak można lepiej takie znaleziska zagospodarować. Edukuje o zasadach segregacji śmieci i uczy patrzenia na śmieci jako na wartościowe surowce. Organizuje wymianki ubraniowe, warsztaty z naprawy i przerabiania rzeczy, zachęca do sprzątania świata dookoła siebie. Dzięki niej setki, albo i tysiące osób segregują śmieci za swoich sąsiadów. W 2022 r. nominowana do tytułu Warszawianka Roku.
Agata Porażka. Dziennikarka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Twórczyni cyklu Zagrajmy w Zielone, który skupia się na tym, co powinniśmy zrobić, by dbać o planetę, zamiast ją niszczyć. Prowadzi podcast Zetka z Zetką.