Rozmowa
Kadr z filmu 'Heaven in Hell' (fot. Materiały prasowe)
Kadr z filmu 'Heaven in Hell' (fot. Materiały prasowe)

Dlaczego zgodziłaś się zagrać w filmie, który jest mocno erotyczny? 

Często słyszę ostatnio to pytanie. 

I jak na nie odpowiadasz? 

Że to jest przede wszystkim obyczajowa historia o kobiecie na zakręcie, która jest zupełnie odcięta od swoich emocji, przeszła traumę, w konsekwencji której rozpadła się jej relacja z córką. I pewnego dnia poznaje mężczyznę, który w pewnym sensie zmusza ją do refleksji nad tym, czego chce od życia. Lub inaczej – na co jeszcze może sobie w życiu pozwolić. Rodzi się miłość, a miłości nie ma bez namiętności, którą chcieliśmy w piękny sposób pokazać. Stąd erotyk.  

Wiesz, o co jeszcze ludzie mnie pytają? Czy nie bałam się, że to będzie rola mniej ambitna niż poprzednie. 

No właśnie – nie bałaś się? 

Nie. Ta propozycja, jako kompletnie inna, wydała mi się bardzo kusząca. Nie mówiąc o tym, że w połowie gram po angielsku. Fajnie, że twórcy filmu pomyśleli o szerszym odbiorcy. Dla mnie jest to film o miłości na wielu frontach. Nie tylko mężczyzny do kobiety i kobiety do mężczyzny. Pokazujemy też ostracyzm i ocenianie, jakim nadal poddawany jest model relacji starszej kobiety i młodszego mężczyzny. Ważnym, jeśli nie najważniejszym wątkiem jest też relacja między matką a córką. I miłości do siebie samej.  

Przy tej roli po raz kolejny usłyszałam też: „A pani to się pewnie lubi rozbierać". 

A lubisz? 

Nagość ma mnóstwo aspektów. Nadzy możemy być u lekarza i ta nagość nie ma wtedy charakteru erotycznego. Trudno myśleć o zawodzie aktora, pomijając kontekst nagości. Wybierając ten zawód, jesteśmy przygotowani na to, że być może przyjdzie nam zagrać sceny wymagające rozebrania się. 

Dla mnie najważniejsze jest to, że nagość na ekranie musi być uzasadniona. Erotyka tylko dla erotyki w ogóle mnie nie interesuje. Uważam, że powinna być przedłużeniem emocjonalności bohaterów. Jeśli nim jest, jeśli tłumaczy się w scenariuszu, uznaję ją za część mojej pracy. 

Chcę także powiedzieć, że rozbieranie się na ekranie nigdy nie jest łatwe. To, że się rozbieram przed kimś obcym, zawsze wymaga ode mnie pewnego przełamania się. Tym bardziej że lata płyną. Wcale nie było mi prościej się rozebrać w „Heaven in Hell", dlatego że mam większe doświadczenie i że zrobiłam to już wcześniej na planie „Sztuki kochania" czy „Różyczki". Z każdym mijającym rokiem moje ciało się zmienia, więc i tym razem było to dla mnie bardzo trudne. Ale wiem, że taka jest moja praca. I jeśli ja nagość w roli rozumiem, to jest to dla mnie w porządku. 

Myślę sobie, że aktor musi mieć w sobie czasem coś z ekshibicjonisty. Czy ty czujesz się skrępowana? Zawstydzona? 

Na pewno.  

Zdążyłam jednak przyzwyczaić się do kontekstu nagości tej roli, bo miałam na to czas. Zanim zaczęliśmy zdjęcia, wybraliśmy się we czwórkę na krótki wyjazd: reżyser, operator, Simone Susinna, który gra Maksa, mojego filmowego partnera, i ja. Musieliśmy się ze sobą oswoić, dotrzeć, żeby czuć się bezpiecznie. Można powiedzieć, że wszystko odbyło się w tym czworokącie. 

Kadr z filmu 'Heaven in Hell' (fot. Materiały prasowe)

To znaczy? 

Dużo dyskutowaliśmy, próbowaliśmy sceny najpierw w ubraniach, żebyśmy mogli się lepiej poznać. Poszliśmy też raz całą czwórką do sauny. Potem na planie nie wyglądało to tak, że nagle się rozbieram i słyszę: „Proszę, grajmy". Znaliśmy się, więc właściwie nie myślałam już o tym, że zaraz będę naga. Teraz też o tym nie myślę. Interesuje mnie jedynie to, jak film przyjmą widzowie. 

Miałaś konsultantkę od nagich scen? 

Nie. Po prostu nie widzieliśmy takiej potrzeby. Uznaliśmy, że wystarczy moje doświadczenie przy poprzednich rolach i otwartość na własne ciało, jaką ma Simone, który jest modelem. Pracowaliśmy w gronie osób, które dobrze wiedziały, gdzie są granice. Ja zresztą po rolach w „Różyczce" i „Sztuce kochania" wiem doskonale, gdzie są też moje własne. Stworzyliśmy sobie wzajemnie komfortowe warunki. 

Zapowiedziałaś wcześniej, że kamera schodzi do linii bioder i niżej już nie może? 

Nie, to nie tak. Myśmy się po prostu wszyscy wcześniej umówili, jak gramy. Nie było mowy o żadnej przypadkowości. Czułam się na tyle bezpiecznie, że nawet się nie zastanawiałam, co zrobi kamera. Nie chodziło nam o oddanie aktu seksualnego, tylko o pokazanie zmysłowości. 

Fizyczność jest w moim zawodzie istotnym aspektem. Na to, że zaproponowano mi rolę Olgi, z pewnością miały wpływ moje poprzednie role. Ale również to, że może zakochać się we mnie 29-letni atrakcyjny mężczyzna i że dla widza będzie to wiarygodne. Przecież gram kobietę o 15 lat od niego starszą.   

Tyle że z jednej strony obsadzono mnie w roli kobiety, która może budzić pożądanie młodszego mężczyzny, a z drugiej non stop mi przypominano: jesteś po czterdziestce, masz już zmarszczki. Kamera wciąż szukała moich zmarszczek, zamiast je ukrywać. 

Katarzyna Figura powiedziała mi jakiś czas temu, że po rolach seksbomby świadomie zdecydowała, iż nie będzie już tą dziewczyną sprzed lat. Poszła w bohaterki charakterystyczne, często nawet dużo starsze od siebie. 

Bycie symbolem seksu to zajęcie na pełny etat, bo trzeba też spełniać te warunki także poza ekranem. Cały czas dobrze wyglądać, zwracać uwagę na swoją postawę, mowę ciała. Myślę, że musi to być nieźle męczące. 

A bywa dla ciebie męczące patrzenie na młodsze kobiety, na młodsze aktorki? Czujesz zazdrość? 

Nie, bo wiem, że nic nie zrobię z upływem czasu. Jeśli patrzę z zazdrością na jakąś kobietę, to w pozytywnym znaczeniu tego słowa – coś mnie w niej zapala, inspiruje. Myślę sobie: jaka osobowość!   

Ty też jesteś silną kobietą o wyjątkowej osobowości. Aktorką, partnerką, matką.  

To, że jestem mamą, oczywiście miało wpływ na mój odbiór scenariusza. Gdy zgodziłam się zagrać w „Heaven in Hell" i zaproszono mnie do szlifowania finalnej wersji tej historii, moją ambicją było pogłębienie roli Olgi o relacje z córką. Wiedziałam, że jeśli nie obronię jej jako matki, to widz za nią nie podąży, nie będzie jej kibicował w walce o własne szczęście. Chciałam, żeby Olga była nieidealna, ale też żeby pokazywała, że nigdy nie jest za późno, by naprawić swoje życie.  

Pomogły też konsultacje z psychologiem, który na co dzień zajmuje się konfliktami na linii matka–córka.  

W czym? 

Chociażby w tym, żeby dialogi mojej bohaterki Olgi z córką były wiarygodne. Ja jestem mamą pięciolatka. To wystarczy, żebym wiedziała, że teraz każda moja życiowa decyzja jest przepuszczana przez pryzmat macierzyństwa.  

Kadr z filmu 'Heaven in Hell' (fot. Materiały prasowe)

Powiedz, jaką jesteś mamą? 

Na pewno zapracowaną. Niedawno starsza koleżanka aktorka, którą bardzo cenię, powiedziała mi, że macierzyństwo i aktorstwo wzajemnie się znoszą, bo jedno i drugie wymaga zaangażowania. Ciągle się uczę, jak być przy swoim dziecku na sto procent i jak, będąc w pracy, nie myśleć o tym, co dzieje się w domu. Najistotniejsze jest dla mnie, by umieć w pełni poświęcić się synowi, by się po pracy odciąć od grania. Mój zawód jest specyficzny, nie zostawia się go na wycieraczce. Czasem wracam przeczołgana emocjonalnie, rozedrgana, bo wydobyłam z siebie na planie rzeczy, które normalnie trzymam pozamykane w sobie. Ciężko jest ot tak otrzepać się przed wejściem do domu i wszystko zostawić przed drzwiami. 

Poza tym zupełnie inaczej wyobrażałam sobie siebie jako mamę, miałam wyidealizowany obraz macierzyństwa. Nie przypuszczałam, że to ciągła lekcja wybaczania sobie własnych niedoskonałości. 

A powiem ci, że trafił mi się bardzo intensywny egzemplarz! 

Dlaczego? 

Zaskoczyło mnie zmęczenie, które odczuwam, a które pogłębia się, kiedy mam intensywny czas w pracy. Najmniej byłam zmęczona świeżo po porodzie, gdy mój synek był malutki. Teraz, gdy już mi się wydaje, że uzyskałam kod dostępu do tego małego człowieka i czegoś się nauczyłam, to on się kompletnie zmienia. I tak chyba będzie do czasu, gdy dorośnie. 

Wydawało mi się, że gdybym miała córkę, to byłoby mi łatwiej i lepiej bym sobie poradziła. Ale los najwyraźniej zesłał mi chłopca nie bez powodu.  

„Ty się szanuj" – mówi z dezaprobatą mama Olgi, gdy odkrywa, że jej córka ma romans z dużo młodszym mężczyzną. A jak ty byłaś wychowywana? 

Jestem jedynaczką. Pochodzę z rozbitej rodziny, ale wyniosłam z domu ogromne zaufanie, jakie pokładali we mnie rodzice. Z mamą łączy mnie świetna relacja, właściwie mogę powiedzieć, że się przyjaźnimy. Od dziecka czułam się wspierana, kochana i akceptowana. Także w dążeniu do tego, by zostać aktorką. Mama ogląda filmy z moim udziałem, mówi, że jest ze mnie dumna. To szczere i ważne. 

Mama jest dla mnie wzorem. Zawsze mi powtarzała, że tyle jesteś wart, ile możesz z siebie dać drugiemu człowiekowi. Jako pielęgniarka pracowała w szpitalach dziecięcych, ale i na intensywnej terapii, gdzie trzymała za rękę umierających pacjentów. Czasami patrzę na nią z boku i zastanawiam się, skąd w tym małym, kruchym ciele tyle hartu, odwagi i dumy.  

Wychowała mnie też w dużym szacunku dla samej siebie. Okazywała mi ten szacunek, jednocześnie szanując moją prywatność. Wiedziałam, że cokolwiek by się wydarzyło, zawsze damy sobie radę. I to staram się teraz przekazywać mojemu dziecku. 

Kadr z filmu 'Heaven in Hell' (fot. Materiały prasowe)

Nigdy nie miałyście z mamą starć, trudniejszych momentów? 

Jasne, że kłótnie się zdarzały, chociaż nie pamiętam, żebym była zbuntowaną nastolatką. Gdy miałam 16 lat, mama wyjechała do pracy za granicę, żeby nas utrzymać. Wtedy nie było miejsca na konflikty, bo najzwyczajniej w świecie bardzo za sobą tęskniłyśmy. 

Kto się wtedy tobą zajmował? 

Tata, wujek, dziadkowie. Postawiłam wtedy jeden warunek: mogą mi wszyscy pomagać, jeśli chcą, ale ja będę mieszkać sama, w swoim domu i na swoich warunkach. Nigdzie nie zamierzałam się przeprowadzić i tak zostało. 

Już wtedy byłaś silna i samodzielna?  

Z wiekiem nauczyłam się perfekcyjnie maskować swoje słabości. A z drugiej strony przyzwyczaiłam się, że wszystko sama dźwigam na swoich barkach. Muszę się uczyć prosić o pomoc partnera czy inną bliską mi osobę.  

W dodatku mam w sobie permanentną potrzebę kontroli, o czym dowiedziałam się właśnie dzięki synowi. Lubię mieć poczucie, że nad wszystkim panuję. Gdy sytuacja wymyka mi się z rąk, to się denerwuję. Wciąż uczę się więc odpuszczać. 

Maria Pakulnis opowiadała mi niedawno, że po powrocie z teatru zawsze starała się przytulić syna na dobranoc. Dziś najlepiej wspomina on właśnie te chwile i jej czerwone od szminki usta. Tobie też się to zdarza? 

Maria dwukrotnie grała moją mamę, uwielbiam ją!  

Kiedy tylko mogę, nawet na krótką chwilę, staram się okazywać mu czułość i ciepło. Mówię, że go kocham, że jestem z niego dumna, że może mi o wszystkim powiedzieć. 

Gdy jesteśmy razem, staram się z nim być, tak naprawdę być. Nie rozmawiać z kimś innym, nie siedzieć z nosem w telefonie, tylko poświęcać mu pełną uwagę. Choć przyznam: czasem zachowuję się też tak, że wcale nie jestem z siebie dumna. Na przykład jak się na niego po ludzku wkurzę. Brak cierpliwości, który zwykle wynika u mnie ze zmęczenia, jest czymś, z czym również mierzę się na co dzień. 

Czy twój syn ogląda filmy i seriale, w których grasz?  

To dla niego normalne, że ogląda mamę czy tatę na ekranie albo w gazecie. Nie dostrzega w tym nic wyjątkowego. Raz tylko, gdy ktoś do mnie podszedł na ulicy i poprosił o wspólne zdjęcie, zapytał: dlaczego? Bardzo go to zdziwiło. 

Myślę, że jak dorośnie, to się zorientuje, że rodzice jego kolegów w telewizji nie występują. Ale nie przesadzajmy, Warszawa to nie Hollywood. Zresztą mówimy mu, że jest wiele wyjątkowych zawodów, na przykład lekarz. Bardzo nie chciałabym, żeby myślał, że jesteśmy od kogoś lepsi. Chociaż opowiadamy mu, że mamy szaloną pracę. Od niedawna powoli zaczynamy zabierać go do teatru albo na plan. Chcemy go oswajać z aktorstwem, żeby nie myślał, że praca to jakiś dziwny twór, który zabiera mu rodziców. 

Martwi cię upływający czas? 

Nie ukrywam, że film „Heaven in Hell" wzbudził we mnie myśli o przemijaniu. Właściwie zostawił mnie z poczuciem, że ten pociąg powoli odjeżdża. Z konkluzją, która nie była dla mnie łatwa. Oczywiście, przemijanie to normalna rzecz, ale wcześniej tego nie konstatowałam w pełni świadomie. 

Zobacz wideo Boczarska: Miałam profesorów, którzy mówili, że aktorstwo to zawód, do którego trzeba mieć powołanie

Co zamierzasz z tym zrobić? 

Nic. Nikt przecież nie wymyślił antidotum na to, że czas upływa. I nikt jeszcze z nim nie wygrał. Jestem przeciwna ingerencjom w naturalny wygląd, bo uważam, że zawsze je widać. Poza tym nie chciałabym, żeby zabiegi odebrały mi tożsamość. Uważam, że trzeba o siebie dbać, ale prawda jest też taka, że magnetyzm i charyzma są ponad urodą.  

I ponad wiekiem? 

Też. I tego się trzymam, bo jest szansa, że będę miała czym nadrabiać. 

Magdalena Boczarska. Pochodzi z Krakowa, skończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Ludwika Solskiego. Aktorka teatralna i filmowa. Zagrała m.in. w „Różyczce", „Bejbi blues", „W ukryciu" oraz „Sztuce kochania". Zdobywczyni wielu nagród filmowych. Związana z Mateuszem Banasiukiem, też aktorem. Mają syna Henryka. 

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.