Rozmowa
Maria Pakulnis (Anna Bedyńska / Agencja Wyborcza.pl)
Maria Pakulnis (Anna Bedyńska / Agencja Wyborcza.pl)

Film "Na twoim miejscu", który 6 stycznia wszedł do kin, to opowieść o rodzinnych relacjach. Kaśka i Krzysiek, młode małżeństwo z uroczym synkiem, teoretycznie powinni być szczęśliwi, a jednak są na skraju rozwodu. Każdy dzień spędzają na kłótniach. Aż do poranka, kiedy z przerażeniem odkrywają, że zamieniono ich ciałami. Każde z nich musi stawić czoła problemom, o których istnieniu wcześniej nie miało pojęcia. Pani gra mamę głównej bohaterki Teresę Osińską, która także musi się odnaleźć w tej niełatwej sytuacji.

A wie pani, że ja nie zapamiętuję imion i nazwisk moich postaci? Podobnie jak nie pamiętam ludzi sprzed 30–40 lat, z którymi się zetknęłam na krótko. Często ktoś do mnie podchodzi i zagaduje, a ja nie wiem, z kim rozmawiam. Na początku było mi głupio. Krępowałam się i udawałam, że pamiętam. Teraz, jeśli poznaję twarz, ale nie pamiętam, skąd ją znam, po prostu pytam: w czym żeśmy razem pracowali?

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje

W filmie jest scena, kiedy do przedszkola, w którym pracuje pani bohaterka, przychodzi Jan Frycz i mówi: "Jak ja się w tobie kochałem". A pani go nie pamięta.

To on żywił wobec mnie emocje, więc mnie pamiętał, a ja go nie, bo mi nie towarzyszyło uczucie zakochania. Ale ponieważ od tego pana zależy los naszego przedszkola, to nieudolnie udaję, że go pamiętam. Mam nadzieję, że wyszło to zabawnie.

Owszem. Z tego, co pani mówi, w realnym życiu by pani nie udawała. A jak pani reaguje, kiedy ktoś do pani podchodzi i mówi: "Jak ja się w pani kochałem"?

Bardzo często po premierze w teatrze czy po spotkaniu słyszę od panów słowa: "Pani Mario, kochałem się w pani przez całe życie". Nawet z żoną czy partnerką taki pan podchodzi. Mówię wtedy żartem: "Dobrze, no ale co ja z tego mam?".

A tak poważnie: nigdy się nie skupiałam na swoim wyglądzie czy na tym, żeby zrobić na kimś wrażenie. Nigdy nie zabiegałam, żeby się komuś przypodobać. Już w szkole teatralnej grałam podstoliny, a więc takie postaci wymyślone jako kobiety dojrzałe, i lubiłam to. Nie zastanawiałam się nad tym, czy jestem seksbombą, czy nie.

Jan Frycz i Maria Pakulnis w filmie 'Na twoim miejscu' (Jarosław Sosiński)

Stawia pani na szczerość i naturalność?

Zawsze.

Powiem pani, że młoda byłam szalona i nieprzewidywalna. Nie kalkulowałam. Bywało, że jak widziałam, że komuś dzieje się krzywda, zachowywałam się jak emocjonalne zwierzątko. Musiałam zareagować. Kiedyś piesek jakiegoś chłopca zaatakował moją kotkę. Pamiętam, że ostro wtedy z nim walczyłam.

Bywała też pani bezkompromisowa?

Od dziecka. W dodatku byłam sprawna niczym błyskawica. Bawiłam się z chłopakami, zawsze pierwsza wchodziłam na drzewo. Moim światem było jezioro, las i łąki.

U nas na podwórku starsze dzieci zajmowały się młodszymi. Mimo biedy miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Jeździliśmy na łyżwach po zamarzniętej ulicy albo po jeziorze. Strugaliśmy sobie wędki i proce z leszczyny. Stawialiśmy na cegłach puszkę i celowaliśmy w nią kijem albo bawiliśmy się na trzepaku. Marzyłam, żeby mieć kolorowe wiaderko i piłkę.

A później, gdy już pani dorosła?

Gdy dorosłam, marzyłam o małej czarnej i wreszcie ją sobie sprawiłam. Ale niedawno wyciągnęłam z szafy garnitur sprzed 30 lat i zakładam go na imprezy. Nie myślę o tym, że ktoś powie: "Ona znowu jest w tym samym". Bo i co z tego?

Nic. Poza tym ładnemu we wszystkim ładnie.

Tak pani myśli? Moi rodzice rzeczywiście byli pięknymi, szczupłymi ludźmi, ale ja się nie skupiam na tym, jak wyglądam. Wszyscy się zmieniamy wraz z wiekiem i to jest normalne. Trzeba to po prostu przyjąć.

Wie pani, ostatnio taksówkarz, który mnie wiózł, na widok młodej dziewczyny z mocno poprawioną twarzą zapytał: "Może pani, jako kobieta, powie mi, dlaczego one to robią?".

Maria Pakulnis na planie filmu 'Na twoim miejscu' (Jarosław Sosiński)

I co mu pani odpowiedziała?

Że ja też tego nie pojmuję. Nie ma nic piękniejszego niż młodość i naturalność. Ale chyba kobiety, które po zabiegach wyglądają niemal identycznie, jakby wyszły od jednego lekarza, tego nie rozumieją. A przecież nasza siła tkwi w tym, że się między sobą różnimy. I wcale nie chodzi mi o grubość czarnych brwi. 

Czyli raczej nie zobaczymy pani z wypełniaczami w policzkach i powiększonymi ustami?

Nie ma takiej możliwości!

A gdyby miała się pani zamienić na ciało z jakimś mężczyzną, dajmy na to, aktorem, to z kim?

Chętnie byłabym Anthonym Hopkinsem. Przemawia do mnie jego aktorstwo i osobowość.

Pani filmowy zięć Krzysztof czyta synkowi bajki na dobranoc. Czy pani, aktywnie pracując w kinie i teatrze, miała na to czas?

Starałam się dawać mojemu synowi dużo akceptacji i miłości. Ja jej w domu nie zaznałam. I rozmowa też była dla mnie ważna. Zresztą do tej pory uwielbiamy z moim "starym" już synem rozmawiać. Mamy swój rytuał: idziemy na spacer po naszym lesie, po naszych ulubionych ścieżkach i rozmawiamy. O wszystkim.

Maria Pakulnis i Krzysztof Zaleski, 2007 rok (Wojciech Surdziel / Agencja Wyborcza.pl)

Nigdy się od dziecka nie opędzałam. Owszem, nie zawsze miałam dla niego wystarczającą ilość czasu, bo dużo pracowałam. Jednak nie byłam udręczoną matką. Harowałam jak wół, ale czułam się spełniona. Gdy późno wracałam do domu ze spektaklu, jeszcze w charakteryzacji przychodziłam do synka do pokoju, żeby go pogłaskać po główce. On otwierał wtedy oko i mówił: "Tak na chwilkę połóż się koło mnie, opowiedz mi coś". Więc mu opowiadałam jakąś moją historię z dzieciństwa, a on się do mnie przytulał i zasypiał. 

Kiedy był już dorosły, bardzo mnie zaskoczył, bo powiedział: "Wiesz, że do dziś pamiętam te chwile? Były fantastyczne. I tak lubiłem na ciebie wtedy patrzeć, bo miałaś usta pomalowane na czerwono".

Zobacz wideo Woronowicz, Ostaszewska, Modzelewski i Kuna o filmie "Teściowie" [Popkultura Extra]

Powiedziała pani, że nie zaznała w dzieciństwie akceptacji i miłości.

To były takie czasy. Urodziłam się 11 lat po wojnie. Bieda była straszna, zwłaszcza wtedy, w Giżycku, na prowincji. Dorośli mieli swoje problemy. Nie cackali się z nami, nie organizowali nam zabawy. My, dzieci, biegliśmy po szkole nad jezioro i nikt się nami nie przejmował. Ale też nikt nas nie woził na dodatkowe zajęcia, nie katował tysiącem aktywności, że muszą być konie, balet i szermierka. Mieliśmy prawdziwe beztroskie dzieciństwo.

Pamiętam, jak pojawił się pierwszy mały telewizor. My, dzieci, siadaliśmy przed nim tylko raz dziennie, żeby zobaczyć dobranockę. Ale to były fajne czasy.

Maria Pakulnis i Anna Dymna, 2022 rok (Martyna Niecko / Agencja Wyborcza.pl)

Rodzice nie głaskali pani po głowie, nie przytulali jak pani swojego syna?

Nie. Ale ja miałam swój sport, kochałam jeździć na łyżwach. Przy każdej szkole w Giżycku było wtedy lodowisko. Wszyscy jeździli. Dostałam się nawet do drużyny łyżwiarskiej; nazywałyśmy się Czarne Pantery.

Jeździłam na obozy sportowe, bo rozwój fizyczny był dla mnie niezwykle ważny. Zresztą wszystkie dzieciaki dużo się wtedy ruszały. Niedawno zaczęłam o tym rozmawiać z panią w sklepie ze sportową odzieżą. Wszyscy mnie tam znają, bo jestem stałą klientką, i wiedzą, że lubię sobie pogadać. 

Maria Pakulnis. Chciała być pielęgniarką, a została aktorką (Grzegorz Dąbrowski / Agencja Wyborcza.pl)

O życiu?

Na przykład. I dowiedziałam się, że ostatnio mamy coraz częściej wypisują dzieciom zwolnienia z wychowania fizycznego. Jedna z nich napisała w uzasadnieniu, że nie chce, żeby jej córce się tipsy połamały. Wyobraża pani to sobie?

Nie bardzo. Wracając do pani – jednak od zawodowego sportu wolała pani aktorstwo.

Przez wiele lat trenowałam szybką jazdę na lodzie. Jednak po szkole podstawowej trzeba było szybko zdobyć zawód i mieć własne pieniądze, więc poszłam do liceum pielęgniarskiego. Po prostu.

O aktorstwie nie myślałam. Nie znałam tego świata, nigdy nawet nie byłam w teatrze. Oczywiście lubiłam oglądać Teatr Telewizji, ale gdzie tam ja, dziewczyna z prowincji, mogłabym zostać aktorką? Ani ja, ani moje koleżanki w ogóle nie miałyśmy takich zapędów.

Nawet na szkolnych akademiach?

Owszem, robiliśmy różne akademie "ku czci". Stojąc gdzieś z boku, patrzyłam, jak moje koleżanki występują na podwyższeniu w sali gimnastycznej, i trochę im zazdrościłam. Myślałam sobie: Jezu, jak ja bym chciała też tam stanąć i coś powiedzieć.

W liceum pielęgniarskim moja wspaniała polonistka wciągnęła mnie do teatru poezji, który prowadziła. Czasem dostałam jakieś maleńkie zadanie na wieczorze poetyckim. Kiedyś nauczycielka powiedziała: "Może ty byś zdawała do szkoły aktorskiej?". Przeraziło mnie to na początku, ale ponieważ miałam do niej ogromny respekt – bo nauczyciele byli dla mnie autorytetem – posłuchałam. Zresztą pani Krystyna Drab przygotowywała mnie potem do egzaminów, a nawet mnie na nie zawiozła. W ogóle mi matkowała, i to przez wiele lat. Pomagała mi na przykład w zorganizowaniu ślubu, bo moi rodzice na niego nie przyjechali.

Maria Pakulnis w swoim domu na Kabatach (Maciej Zienkiewicz / Agencja Wyborcza.pl)

Skoro wspomniała pani o swoim ślubie, to poproszę o więcej szczegółów. Z tego, co czytałam, przyjęcie weselne odbyło się w mieszkaniu aktora Adama Ferencego. Pani miała na sobie śliczną minisukienkę i solidny opatrunek na palcu. Z jakiego powodu?

Musiałam sama zrobić weselny obiad dla przyjaciół. Było ciężko, bo to były czasy kartek na jedzenie. Na szczęście do teatru przyjeżdżała "pani cielęcinowa", u której zamówiłam mięso. Basia Sołtysik miała samochód i pomogła mi zawieźć je do domu. Tak się cieszyłam, tak byłam podekscytowana, że za chwilę upiekę gościom to mięso, że wysiadając z auta, przytrzasnęłam sobie palec prawej ręki.

Ból był straszny, ale jako wykwalifikowana pielęgniarka sprawnie owinęłam palec bandażem i przygotowałam cielęcinę. Potem ukryłam go w bukieciku i tak poszłam do ślubu. Miałam jednak kłopot, żeby utrzymać długopis, więc koślawo się podpisałam. Spojrzałam na urzędniczkę i mówię: "Przepraszam, ale palec mnie boli", a ona na to: "Spokojnie, ja też jestem zdenerwowana, bo to mój pierwszy ślub". 

Z reżyserem Krzysztofem Zaleskim była pani szczęśliwa przez wiele lat. Do jego śmierci w 2008 roku.

W małżeństwie można się pokłócić, jednak ta kłótnia nie powinna od razu prowadzić do rozwodu. Trzeba rozmawiać i wspólnie rozwiązywać problemy, a nie od razu mówić, że to koniec. Wiadomo, że namiętność w związku mija, ale pozostaje przyjaźń. I wspólne pasje, a myśmy je mieli.

Uważam też, że walka o dominację w związku oznacza jego koniec. Mam takich przyjaciół, których kocham nad życie. To Nina i Jurek. Z przyjemnością patrzę na to, ile jest w nich miłości, pasji i kompromisów. To dojrzali ludzie, którzy byli ogromnymi szczęściarzami, że trafili na siebie, potrafili to dostrzec i utrzymać.

Maria Pakulnis w 2007 roku (Wojciech Surdziel / Agencja Wyborcza.pl)

Pani filmowa bohaterka cieszy się, gdy córka mówi jej, że mąż chce się z nią rozwieść. 

Bo ma swojego zięcia za nieudacznika. Cieszy się, że jej córka uwolni się od jakiegoś rozmemłanego faceta. Sama jest mocną kobietą, w pracy dyrektoruje. Choć gdzieś w środku wie, że czegoś jej brakuje, ale stworzyła sobie własny bezpieczny świat i po prostu sobie w nim żyje. 

Myślę, że bardzo dużo jest takich teściowych. Chciałabym, żeby kobiety, zainspirowane moją bohaterką, popatrzyły na siebie. Żeby się zastanowiły, dlaczego na przykład nie układają im się relacje z zięciem. Nie chodzi mi jednak o to, żeby wtrącały się do życia swoich dorosłych dzieci.

"Czy ty, mamo, jesteś szczęśliwa?" – pyta pani filmowa córka. Odpowiedź wprost nie pada, ale możemy się domyślić, że Teresa Osińska, która żyje głównie pracą, raczej szczęśliwa nie jest.

To prawda. Ale ja wierzę, że każdy człowiek, nawet taki, który idzie swoim utartym szlakiem i boi się cokolwiek zmienić, może to zrobić. Próbować naprawić swoje życie można w każdym wieku. Jestem pewna, że w każdej samotnej osobie drzemie potrzeba, by to zmienić.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje

W pani też?

Ja nie jestem sama. Mam syna, który jest moim wspaniałym przyjacielem. Mam też przyjaciół z dawnych czasów i mam interesującą pracę. Mam swój ogród, a w nim drzewa, które sama sadziłam, a które urosły do samego nieba.

Umiem się cieszyć drobiazgami, każdą chwilą. Nie założyłam kapci, nie siedzę w fotelu i nie rozmyślam o przeszłości. Czytam, napawam się widokiem za oknem. Nawet teraz, gdy z panią rozmawiam, podziwiam ośnieżone drzewa, mieniące się w słońcu niczym diamenty. Jak mi jest czasem źle, to się na nie gapię i wraca mi równowaga.

Maria Pakulnis. Pochodzi z Giżycka. Skończyła liceum pielęgniarskie w Giżycku, a potem warszawską PWST. Po debiucie w filmie "Dolina Issy" w reżyserii Tadeusza Konwickiego zagrała wiele ról filmowych, teatralnych i serialowych. Laureatka m.in. nagrody Polskiego Radia Wielki Splendor 2013 za wybitne kreacje aktorskie. Jej mężem był aktor i reżyser Krzysztof Zaleski. Ma syna Jana. 

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.