
Otwarcie opowiadasz o swojej chorobie. Jak ona się zaczęła?
W moim życiu psychicznym nie było dobrze, odkąd pamiętam. Dość długi czas zajęło, nim zostałam prawidłowo zdiagnozowana.
Po śmierci mamy nasiliła się moja depresja. Zaczęłam wręcz obserwować jej fizyczne objawy, ale dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, że to są właśnie symptomy depresji. Wcześniej nie przychodziło mi do głowy, że może to tak oddziaływać na ciało, bałam się, że mam jakieś zmiany w mózgu. W końcu neurolog wspólnie z psychiatrą doszli do wniosku, że powoduje je moja choroba.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Nie miałam siły, żeby wstać z łóżka czy przejść kawałek ulicy. W nocy czasami dopadał mnie szalony ból głowy, budził mnie i paraliżował. Był tak silny i nieustający, że pojawiły się też myśli samobójcze, pierwszy raz bardziej realne. W tamtym czasie dostałam już pierwsze leki, ale to niewiele dawało. Z tym bólem zmagam się do dziś. Jest już lepiej, ale lęk i czujność pozostały.
Kiedy straciłaś mamę?
Dwa lata temu.
A kiedy cię zdiagnozowano?
Dopiero w tym roku dowiedziałam się, że choruję na chorobę afektywną dwubiegunową oraz mam ADHD. Po tej diagnozie wiele rzeczy poukładało mi się w głowie, znalazłam przyczynę swoich zachowań. Trafiłam na genialnego lekarza, a to jest niesamowicie ważne. Nabrałam wobec siebie większego zrozumienia, przy czym przyznam ci się, że o wiele łatwiej było mi się zmierzyć z ADHD niż z chorobą dwubiegunową. Przez długi czas sama myślałam, że dwubiegunówka to jakieś szaleństwo. Wydaje mi się, że właśnie taki jest jej powszechny odbiór. Gdy sobie uświadomiłam, jak mogą postrzegać mnie ludzie, poczułam duży smutek, a nawet wstyd, że jestem chora, oraz poczucie winy. Zresztą do dziś zdarza mi się myśleć o chorobie w ten sposób.
I jak sobie z tym radziłaś?
Postanowiłam, że zacznę o tym mówić i przyczynię się do zmiany stereotypów. Nie boję się tego, w pewnym sensie jestem odważna, a już na pewno trudno mnie złamać. Staram się to robić również w najbliższym gronie, co – o dziwo – chyba jest dla mnie najtrudniejsze. Bardzo mi zależy, żeby ci, którzy mają w rodzinie czy wśród znajomych kogoś, kto cierpi na zaburzenia psychiczne, nie patrzyli na niego z góry. By nie traktowali chorego jak szaleńca. Bez szacunku, bez wsparcia.
Przykro jest słyszeć: e tam, idź na spacer do lasu, pobiegaj, weź urlop. Potrzebne jest leczenie i terapia.
Wielokrotnie słyszałam też o sobie, że jestem wariatką. Nawet niedawno znajomy, który wie o mojej chorobie, śmiał się z innej osoby cierpiącej na dwubiegunówkę. Przyznam, że mnie to dotknęło.
Czy mogłabyś opowiedzieć mi o tym, jak się objawia choroba dwubiegunowa?
W chorobie dwubiegunowej wymieniają się dwa stany: depresyjne i hipomaniakalne czy maniakalne. O stanach depresyjnych wiele się mówi, więc może nakreślę, czym jest mania. To stan, w którym dysponujemy nienaturalnie wysoką dawką energii, nie potrzebujemy normalnej ilości snu, a umysł pracuje na zwiększonych obrotach. Często zdarza się, że ludzie podejmują wtedy ryzykowne decyzje, na przykład biorą pożyczkę czy maniakalnie robią zakupy. To bardzo indywidualna sprawa, zarówno jeśli chodzi o częstotliwość, jak i intensywność trwania jednego i drugiego okresu, czyli depresji i manii. Ja mam długie okresy depresyjne. Czasem wskakuję w hipomanię, czyli manię w lżejszej odsłonie. Mam znajomego, u którego choroba objawia się odwrotnie.
Często jest tak, że choroba dwubiegunowa uaktywnia się przez mocny bodziec. Zwykle przed 30. rokiem życia.
Ty masz dopiero 23 lata.
Pierwsza mania pojawiła się u mnie niespodziewanie. Już przez długi czas walczyłam z depresją i byłam do niej przyzwyczajona, a tu nagle prawie przestałam potrzebować snu. Miałam bardzo dużo energii i pomysłów. Czułam się, jakbym latała nad ziemią, miałam trudności w robieniu jednej rzeczy. Nie rozumiałam tego stanu, zaczęłam się zastanawiać, skąd pochodzi ten zastrzyk niewyczerpanej energii. Po kilku dniach zaniepokojona zadzwoniłam do mojego psychiatry. Umówiliśmy się na wizytę i stwierdził chorobę dwubiegunową.
Zaczęły się eksperymenty z lekami, proces ich ustawiania trwał około dwóch miesięcy. A później znowu nagle wróciła depresja. To bardzo ważne w chorobie, żeby być ciągle w kontakcie z lekarzem i nie zaniedbywać brania leków. W pewnym momencie zalecono mi też psychoterapię, no i właśnie ponownie ją rozpoczęłam.
Co było najgorsze?
Momenty, kiedy nie mogłam usiedzieć w miejscu. Dosłownie. Chodziłam w kółko, i to przez dłuższy czas. Czułam, że nie kontroluję swoich myśli. Trzęsłam się. Czasem płakałam z bezsilności. Bardzo źle to wspominam, było to gorsze niż depresja.
Po wielu dniach bez snu byłam wyczerpana, choć jednocześnie wciąż pełna energii. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Mówiłam jak nakręcona, ręce mi się trzęsły. Inni to zauważali, a ja się wstydziłam. W tamtym czasie brałam udział w kilku konferencjach, czasem jako prelegentka, a to tylko wzmogło moją nakrętkę poprzez stres. Czułam się dysfunkcyjna. Wiele rozczarowania przyniosły mi też wizyty u psychiatrów.
Z jakim podejściem się spotkałaś?
Leki przeciwbólowe, które przyjmowałam, by jakoś żyć z ciągłym bólem głowy, nie działały. Resztą sił, niemal powłócząc nogami, poszłam do psychiatry. Słuchając mnie, uśmiechał się, rzucał jakieś żarciki. Wreszcie zapytał: "No to co mam pani przepisać?". Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Dał mi receptę i powiedział, że do zobaczenia za trzy miesiące. Myślałam, że się przesłyszałam. Za trzy miesiące? Serio? Jak ja nawet nie wiem, czy wytrzymam dwa dni. Jeśli on tak mówił wszystkim pacjentom w podobnym stanie, to nie chcę wiedzieć, ilu z nich dotrwało do kolejnej wizyty. To zresztą niejedyne rozczarowanie, jakie mnie spotkało za sprawą polskiej służby zdrowia.
To znaczy?
Kiedy jakieś dwa–trzy miesiące temu, gdy zdecydowałam się rozpocząć terapię, próbowałam się umówić w Centrach Zdrowia Psychicznego, jakie działają w Warszawie. Dowiedziałam się, że oferują bezpłatne spotkania w ramach NFZ. Na Bródnie usłyszałam, że na terapię czeka około 200 osób, więc trudno o termin, a na Woli, że mogą się zapisać tylko mieszkańcy tej dzielnicy. Poza tym w tym roku nie ma już miejsc. Udało mi się pójść prywatnie. Ale co mają zrobić ci, których na to nie stać?
Czego poza terapią potrzebują osoby w kryzysie psychicznym?
Mogę odpowiedzieć za siebie. Ze mną jest tak, że są dni, kiedy za duża ilość bodźców mnie wyczerpuje. Nie mam nawet siły, żeby krótko porozmawiać z którymś z przyjaciół. Wiem, że fajnie byłoby, gdybym napisała chociaż wiadomość, że żyję. Czasem mam na to siłę, ale bywa, że jest mi trudno. Potrzebuję wtedy wyrozumiałości.
Generalnie jednak, jeśli widzimy, że dzieje się coś niepokojącego z naszym znajomym, można zaoferować swoje wsparcie, na przykład w znalezieniu specjalisty. Jak nie masz poleconego psychiatry, to jest jak loteria. Poza tym osobę w kryzysie szukanie lekarza może zwyczajnie przerastać. Znalezienie razem specjalisty, który ma dobre opinie, umówienie wizyty, a nawet towarzyszenie w drodze do lekarza – to naprawdę bezcenna pomoc.
Jeśli jednak taka propozycja wsparcia od razu zostaje odrzucona, to raczej bym nie nalegała. Na siłę nic się nie wskóra. Ja sama przez pewien czas namawiałam na terapię bliską osobę. Nie udało mi się. Zresztą i teraz mam do czynienia z analogiczną sytuacją. Motywowanie kogoś, kto chce dla siebie inaczej niż ty dla niego, zazwyczaj kończy się klęską. Jeżeli ktoś sam nie chce podjąć leczenia czy terapii, namawianie go raczej nic nie da.
Ty chcesz.
Ja bardzo chcę.
A co powinniśmy wiedzieć o osobach z ADHD?
Są dwa główne typy tej choroby. Jeden objawia się niedoborem koncentracji, a drugi impulsywnością i nadaktywnością. Ja mam akurat ten drugi, więc mogę ci powiedzieć, jak to wygląda. Na przykład dostaję pozytywny bodziec i przez parę godzin jestem tak nakręcona, że nie mogę się zabrać do konkretnej czynności. Kiedyś bardzo utrudniało mi to funkcjonowanie, a dziś po prostu biorę leki i one działają. Te stany zniknęły.
Kiedy piszę albo mówię o zdrowiu psychicznym – udzieliłam takiego wywiadu Gosi Serafin z SEKIELSKI BROTHERS STUDIO – dostaję wiadomości, że pomagam w ten sposób osobom w kryzysie. "Ja też jestem chora, dobrze, że o tym mówisz" – to są takie komunikaty. Dla mnie bardzo ważne, bo bardzo się bałam łatki chorej psychicznie córki rockmana. Tata odradzał mi ten wywiad, ale posłuchałam intuicji. Dopóki dostaję sygnały, że komuś jest to potrzebne, będę mówić, jak wyglądają moje zmagania. Będę też reagować na dyskryminujące czy stygmatyzujące teksty.
Jesteś też działaczką społeczną, co pewnie sprawia ci sporo satysfakcji?
Od 2020 roku działam w fundacji Efektywny Altruizm. Tworzymy projekty badawcze i wspieramy organizacje dobroczynne, opierając się na dowodach naukowych. Zadajemy sobie pytania: Czy ktoś już zajmuje się tym problemem? Jak rozległy on jest? W Polsce społeczność EA to ponad 1000 osób skupionych na Facebooku, a w samej fundacji działa około 30 osób. Mają średnio około 30 lat, studiują kierunki związane z IT albo statystyką, ale też filozofię, psychologię, ekonomię czy geofizykę. Jest nawet kilku muzyków.
Nasz najnowszy projekt "Więcej Dobra" zakłada powstanie platformy, na której będzie można finansowo wspierać najefektywniej działające organizacje pomocowe z całego świata. W grudniu zeszłego roku zebraliśmy prawie 30 tys. złotych na rzecz organizacji Helen Keller Intl, która zajmuje się dziećmi poniżej piątego roku życia z krajów azjatyckich i afrykańskich. One chorują, tracą wzrok, a nawet umierają z powodu niedoboru witaminy A. Za zebrane pieniądze udało się kupić około 6000 dawek suplementów. Uderzyło mnie to bardzo, bo przecież witamina A kosztuje w aptece parę złotych.
To rzeczywiście niewiele.
Wyobraź sobie, że co miesiąc przekazujesz na rzecz organizacji charytatywnej 20 zł. Niewiele, prawda? Nie zmienia to też zbytnio twojego życia, a może zmienić życie wielu innych osób czy zwierząt.
Wcześniej przez kilka lat byłam aktywistką stowarzyszenia Otwarte Klatki, działającego na rzecz zwierząt hodowlanych. Pamiętam, jak miałam chyba z 10 lat i zobaczyłam film "Ziemianie" – o tym, jak przemysłowo wykorzystywane są zwierzęta. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy więcej już nie zjem mięsa, i trzymam się tego do dziś. Wtedy też bardzo silnie zapragnęłam coś z tym zrobić, ale byłam za mała, żeby móc realnie działać. Musiałam dorosnąć.
Ale kiedy dorosłaś, okazało się, że zmagasz się z chorobą.
Zaangażowałam się w pomaganie bardzo mocno i niestety prawie w ogóle nie myślałam o sobie. Czułam misję i miałam przekonanie, że są istoty, które cierpią dużo bardziej niż ja, a ja tak łatwo mogę im pomóc. Więc było moim marzeniem, by to robić. To marzenie właściwie już się spełniło. No ale w końcu się przelało. Dlatego z końcem roku rezygnuję z funkcji prezeski zarządu fundacji. Nie była to łatwa decyzja, ale podjęliśmy ją wspólnie w gronie zarządu, który też z racji mojej choroby mierzył się z trudnościami w pracy ze mną. Zmieni się moja rola, najprawdopodobniej będę nagrywać materiały związane z efektywnym altruizmem w formie podcastów czy audiobooków w moim Stalowa Studio. Tematyka będzie obszerna – od zdrowia publicznego po sztuczną inteligencję. Dziś wiem, że najpierw trzeba zadbać o siebie, by móc zadbać o innych.
Bywały na przykład okresy, w których wręcz nie dotykałam muzyki. Czułam, że więcej sensu ma działalność dobroczynna. To była dla mnie wielka, piękna misja. Aż zrozumiałam, że bez muzyki czuję się jak bez oddechu. Jest dla mnie terapią. Odkryłam, że mój organizm właśnie tego potrzebuje.
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Gdy mówiłaś o chorobie, wyglądałaś na zagubioną, trzęsły ci się ręce. Słowo "muzyka" sprawiło, że zaczęłaś się promiennie uśmiechać.
Muzyka jest dla mnie lekarstwem.
W domu stało stare pianino mojej prababci. Od dziecka sobie na nim brzdąkałam. A tata grał na gitarze, pisał. Pamiętam, że czasem coś razem śpiewaliśmy. Gdy miałam sześć lat, zaczęłam naukę gry na fortepianie. To było naturalne, zwłaszcza że z tatą byliśmy zawsze bardzo ze sobą związani. Rozumieliśmy się.
Po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia w Gdańsku-Wrzeszczu poszłam na fortepian jazzowy na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Uczyli mnie Włodzimierz Nahorny i Sławek Jaskułka. Później dostałam się na kompozycję klasyczną do Pawła Mykietyna.
Pewnie niektórzy w tym momencie wypomną ci, że jesteś córką Krzysztofa Jaryczewskiego, współzałożyciela i pierwszego wokalisty zespołu Oddział Zamknięty.
Moi rówieśnicy nie kojarzą mnie z Jarym z Oddziału Zamkniętego. Sama piszę swoje teksty, komponuję, aranżuję, produkuję i wydaję. 2 grudnia miał premierę mój singiel pt. "Stal". To manifest osoby, która próbuje się podnieść po rozstaniu. Myślę, że mam w sobie dużo siły, żeby zakończyć terapię i iść dalej.
Maja Laura Jaryczewska. Ma 23 lata. Artystka – występuje jako Maja Laura – i działaczka społeczna. Gra na fortepianie, komponuje, pisze teksty, aranżuje i produkuje. Prezeska fundacji Efektywny Altruizm. Związana z zespołem Ścianka.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.