
Michel Houellebecq nie był zadowolony, że grzebie pan w jego życiorysie.
Napisał mi wiadomość, że nie będzie przeszkadzał. Houellebecq ma już 66 lat i jest naprawdę zmęczony tym, co się przez lata wokół niego działo. Z drugiej strony myślę, że wciąż chce błyszczeć, wciąż potrzebuje światła jupiterów, bo chce być Tym Pisarzem, który ma wpływ nie tylko na literaturę, ale i na rzeczywistość. Odpowiedział nawet na kilka pytań, które mu przesłałem. Ale blisko dwie dekady temu było zgoła inaczej. Wtedy publikację pierwszej biografii usiłował zablokować nie tylko on, ale także jego wydawca, wpływowi przyjaciele, a nawet druga żona. Gdy zorientowali się, że niewiele wskórają, Houellebecq zażądał, bym mu przesłał gotowy manuskrypt, a on naniesie poprawki. Odpisałem: udostępnię go, ale tylko pod warunkiem, że będę mógł nakręcić twoje reakcje podczas lektury. (śmiech)
Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje
Dlaczego na początku pierwszej dekady po 2000 roku, gdy pracowałeś nad pierwszą wersją jego biografii, tak wiele osób obawiało się twojej publikacji?
Już w tamtym czasie Houellebecq miał status supergwiazdy. Powiedziałbym, że był jak Mick Jagger francuskiej literatury. Jego "Cząstki elementarne" w samej Francji sprzedały się w nakładzie prawie 700 tys. egzemplarzy, nie licząc wydania kieszonkowego i tłumaczeń na blisko 40 języków. Rano przy kawie otwierałaś gazetę, włączałaś radio albo telewizor, a tam znowu Houellebecq! Media z lewa i prawa pytały go o opinię na każdy temat. To było wręcz irytujące. Był nie tylko autorytetem, ale kimś w rodzaju proroka.
Jak to?
Pewnie pamiętasz, że "Platformę", jego trzecią powieść, wieńczy atak terrorystyczny dokonany przez dżihadystów w turystycznym kurorcie w Tajlandii. Ginie w nim partnerka głównego bohatera, Valerie. Pierwsze egzemplarze powieści pojawiły się w księgarniach pod koniec sierpnia 2001 roku. Zaraz na początku września w piśmie "Lire" opublikowano wywiad rzekę z Houellebekiem, w którym pisarz stwierdził, że islam to najgłupsza religia świata. We Francji zawrzało, środowiska muzułmańskie oskarżyły go o nienawiść na tle rasowym. Radykałowie wysyłali mu pogróżki. Budynek wydawnictwa Flammarion całą dobę ochraniała policja. Houellebecq musiał się ukrywać. Uciekł do Irlandii, gdzie miał dom, ale i tam nie czuł się bezpiecznie, więc ostatecznie zaszył się u znajomego pisarza. Zaledwie tydzień później samoloty uderzyły w wieże World Trade Center. Houellebecq prowokator przeistoczył się w Houellebecqa proroka. Rok później miał miejsce kolejny atak terrorystyczny, w kurorcie turystycznym na indonezyjskiej wyspie Bali, co jeszcze umocniło jego status wizjonera.
Zapomniano o jego obraźliwych słowach?
Bynajmniej. Sprawa trafiła do sądu, Houellebecqa bronili inni pisarze, on sam używał argumentu "bezkarności literatury". Ostatecznie go nie skazano. On zawsze lubił prowokować, bardziej paplał, niż brał odpowiedzialność za swoje słowa. Zresztą tak jest to dziś: niedawno powiedział, że Donald Trump to najlepsze, co przytrafiło się Stanom Zjednoczonym. Po czym dodał, że nie wie, czy jutro też tak będzie uważał. Ale dziennikarze i publiczność czekają na te wyskoki, bo podgrzewają atmosferę.
Problem w tym, że nikt nigdy nie wykazał wystarczająco determinacji, by odkryć, co kryje się za wizerunkiem prowokatora. Jeśli ktoś faktycznie pytał Houellebecqa o poglądy czy o jego biografię, on zręcznie lawirował, by nigdy nie dać jednoznacznej odpowiedzi.
Dlaczego akurat pan zdecydował się powiedzieć: sprawdzam?
Kiedy Houellebecq udzielił wywiadu magazynowi "Lire", jasne stało się, że nie tylko bohaterowie jego powieści obrażają muzułmanów. Redaktor naczelny tygodnika "Le Point", w którym wówczas pracowałem, polecił mi zbadać, skąd bierze się ta niechęć do muzułmanów. Zlecenie było dość niecodzienne, bo wcześniej nie zajmowałem się literaturą. Jestem dziennikarzem społeczno-politycznym. Choć Houellebecqa czytałem, gdy nikomu nieznany wydał "Poszerzenie pola walki". Zanim stało się to modne. Znałem też jego tomiki poezji i pomniejsze teksty. Innymi słowy, wiedziałem o jego twórczości więcej niż ktokolwiek w redakcji. O jego życiu wiedziałem niewiele, ale ktoś powiedział mi, że Houellebecq przez trzy lata studiował rolnictwo. To był jakiś punkt zaczepienia.
Pisarz rolnikiem? Ciekawe!
Zacząłem od telefonów do kilku osób, o których wiedziałem, że studiowały na tej samej uczelni. Jedna z nich zapytała, czy wiem, że Houellebecq to nie jest prawdziwe nazwisko pisarza. Nie miałem pojęcia! Okazało się, że tak naprawdę nazywa się Michel Thomas. Natomiast Houellebecq to nazwisko jego ukochanej babki ze strony ojca, która go wychowywała. Dowiedziałem się, że Michel Thomas był odludkiem, patrzył na ludzi z góry, a jednocześnie swoim dziwnym zachowaniem wzbudzał politowanie. Przez większość studiów był samotny, sfrustrowany i nieszczęśliwy. Zupełnie jak bohaterowie jego powieści. Miałem materiał dla "Le Point". Tymczasem w tygodniu publikacji doszło do ataku na World Trade Center i wszystkie planowane teksty zastąpiono artykułami poświęconymi atakom i planowanej inwazji na Afganistan. Mój tekst przepadł.
Houellebecq mógł spać spokojnie.
Odłożyłem ten temat na kilka kolejnych lat, a Houellebecq z pisarza stał się fenomenem. Pomyślałem, że może warto moje śledztwo rozszerzyć i przekuć w biografię. Miałem doświadczenie w tej formie, bo jeszcze w latach 90. opublikowałem książkę o życiu francuskiej gwiazdy kina Arletty. Z pomysłem wybrałem się do kilku największych francuskich wydawnictw. Ku mojemu zdziwieniu wszystkie odmówiły! Tak jakby Houellebecqa ochraniała pancerna ściana milczenia. Grube ryby bały się go tykać. Tym bardziej uznałem, że mój pomysł jest dobry.
Skąd brał się ten strach?
Wszyscy z lewa i prawa bili mu pokłony. Grzebanie w życiorysie takiej osoby to oczywiste wystawianie się na krytykę i wystąpienie przeciw układom panującym na rynku książki. Właścicielka niewielkiego paryskiego wydawnictwa Meren Sell jako jedyna nie bała się konsekwencji. Podpisaliśmy umowę i przystąpiłem do pracy. Od razu pojechałem na uczelnię rolniczą, na której studiował. To był strzał w dziesiątkę. W samym środku wakacji na wydziale znalazłem tylko panią sekretarkę. Poprosiłem o teczkę Michela Thomasa, a ona tak po prostu mi ją dała.
Jak to?
Tak! Od razu zabrałem się do kopiowania. Były tam jego oceny, prace, plan zajęć, adres. Cała historia studiów i dużo zdjęć. Okazało się, że Houellebecq nie urodził się w 1958 roku, jak podawał w mediach, tylko dwa lata wcześniej. Gdy kończyłem kopiowanie, przybiegła zdenerwowana sekretarka. Rozmawiała z szefem i ten polecił natychmiast odebrać mi teczkę. Zacząłem ją błagać, że te informacje są mi bardzo potrzebne. Chyba mnie polubiła, bo jednak poczekała, aż skończę, a potem sama z siebie obiecała przygotować listę z nazwiskami i numerami telefonów wszystkich osób, które przez trzy lata studiowały z Houellebekiem!
Zaczynam kochać RODO!
Fakt, dziś coś takiego nie byłoby możliwe. Zdajesz sobie jednak sprawę, że taka lista to dla biografa skarb. Zadzwoniłem do wszystkich, którzy na niej figurowali, i nawet byłem zaskoczony, jak wiele osób chciało ze mną rozmawiać. Dzięki nim wiedziałem, co czytał, co lubił, jak się zachowywał, co go trapiło, w kim się kochał. Miał tylko garstkę znajomych i był zafascynowany kinem. Marzył, że kiedyś będzie nowym Bergmanem albo Fellinim. Dowiedziałem się, że po ukończeniu szkoły rolniczej rozpoczął studia filmowe na prestiżowej paryskiej uczelni. Dotarłem do scenariuszy jego krótkich metraży, znalazłem aktorów. On to wszystko starannie ukrywał przed światem.
Dlaczego?
Może dlatego, że akurat w filmie mu nie wyszło? Może dlatego, że postanowił zabić w sobie Michela Thomasa?
Właściwie co jest niezwykłego w tym, że Houellebecq nie pisze pod swoim nazwiskiem i że zmienił datę urodzin? Ma prawo, a nam, czytelnikom, nic do tego.
Mnie ciekawiła determinacja, z jaką zakopał Michela Thomasa. Część jego dawnych znajomych była zaskoczona, gdy ode mnie dowiadywali się, że znany pisarz to Michel Thomas. Co więcej, w jednym z wywiadów Houellebecq wyznał, że jego matka zmarła. Wziąłem to za dobrą monetę i nie drążyłem. Bo kto kłamie o śmierci własnej matki?
Pewnego dnia poszedłem na obiad z sędzią znanym z walki z korupcją. Mimochodem zapytał, nad czym teraz pracuję, bo podobała mu się moja biografia Arletty. Powiedziałem, że nad biografią Houellebecqa, ale pisarz nie chce współpracować. On na to: "Świetnie się składa, bo niedawno widziałem się z jego matką Janine Ceccaldi. Mieszka na wyspie Reunion". Prawie spadłem z krzesła.
Czy nie tak samo nazywa się matka Bruna i Michela, bohaterów "Cząstek elementarnych"?
Tak. Nie dość, że ją uśmiercił, to jeszcze umieścił jako bohaterkę swojej powieści. W "Cząstkach elementarnych" opisał ją jako zdegenerowaną dziwkę hipiskę, wyznawczynię satanistycznej sekty z Kalifornii, lubującą się w wyuzdanym seksie i psychodelikach, która jest zainteresowana przede wszystkim własnym dobrostanem, a nie dziećmi.
Udało się panu dotrzeć do prawdziwej Janine Ceccaldi?
Ten sędzia dał mi kilka kontaktów. Zadzwoniłem i czekałem. Pewnego dnia w słuchawce usłyszałem głos: "Jestem tą, której pan szuka. Za dwa tygodnie będę w Paryżu i opowiem moją wersję historii". Nie miałem chwili do stracenia. W ciągu dwóch tygodni Janine mogła się pięć razy rozmyślić. Następnego dnia wsiadłem w samolot i kolejnych 10 dni spędziłem z matką Houellebecqa. To niesamowita kobieta. Mieszkała w malutkim domku w samym środku plantacji bananów. Bez elektryczności. Na dachu miała fotowoltaikę. Była już na emeryturze. Całe życie bardzo ciężko pracowała. Była lekarką. Na starość jedyną jej przyjemnością było słuchanie Rachmaninowa. Potrafiła z pamięci recytować całe strony "Braci Karamazow". Kiedy się z nią spotkałem, od ponad dekady nie miała kontaktu z synem.
Dlaczego?
Jeśli Houellebecq cokolwiek mówił o swoim życiu, to że matka porzuciła go, gdy był dzieckiem. Co jest jednocześnie prawdą i nieprawdą. Jego matka była komunistką. Urodziła się we francuskiej rodzinie zamieszkałej w Algierii. Jako młoda osoba angażowała się w algierski ruch na rzecz niepodległości, z tego powodu rodzice ostatecznie wysłali ją do Francji. Kochała kulturę Magrebu, obyczajowość. Wierzyła, że dzieci powinny być wychowywane przez wspólnotę. Rozstała się z ojcem Michela, gdy dziecko miało nieco ponad rok. Bardzo dużo pracowała, więc uznała, że małemu Michelowi będzie lepiej u dziadków. Ostatecznie chłopiec wylądował u Henriette Houellebecq, babci ze strony ojca. Janine odwiedzała go dwa razy do roku, łożyła na jego utrzymanie i edukację, jeździła z nim na wakacje. On z nich nie chciał wracać, bo rozstania z matką były zawsze bolesne. Ale do 1991 roku utrzymywali kontakt, odwiedzali się i korespondowali.
Co się stało?
Pokłócili się o operację "Pustynna burza". Matka, uczestniczka ruchu na rzecz dekolonizacji, była wściekła, że Francja bierze udział w tej ingerencji. Była całą sobą przeciwko wojnie. Michel – wręcz przeciwnie, gorąco popierał atak sił koalicyjnych. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy faktycznie obchodziły go kwestie geopolityczne, czy po prostu chciał zrobić matce na złość. W każdym razie kiedy zna się historię i poglądy jego matki, to wręcz uderzające jest, jak wiele tez wypowiadanych przez bohaterów jego powieści to krytyka jej wizji świata.
Na przykład?
Houellebecq uważał, że konsekwencją rewolucji ideologicznej, jaką był Maj ’68, jest rozpad więzi międzyludzkich, choćby pomiędzy rodzicem a dzieckiem, że ostatecznie rewolucja seksualna nie uwolniła ludzkości od cierpienia i frustracji, a tylko zwielokrotniła samotność i egoizm. Jego bohaterowie pogardzają kobietami, szczególnie tymi silnymi i wyzwolonymi. Obrażają muzułmanów i Arabów. Chyba jedyne, w czym Houellebecq zgadza się z matką, to ateizm i krytyczny stosunek do kapitalizmu, za który tak bardzo pokochała go francuska lewica.
To jest dla mnie niepojęte, jak lewica może go uznawać za "swojego" pisarza? Stawmy czoła faktom: w ostatnich latach Houellebecq okazał się zwolennikiem Trumpa, przeciwnikiem Unii Europejskiej, krytykiem aborcji, który najlepiej czuje się w towarzystwie kobiet cichych i uległych, którego stosunek do muzułmanów jest co najmniej dwuznaczny i który w ostatnich latach wyrażał podziw dla Putina!
Trzeba przyznać, że o swoim podziwie dla Putina czy Trumpa nie trąbi wszem wobec. Te jego wypowiedzi znalazłem na niezbyt poczytnych stronach internetowych. Co innego, jeśli chodzi o Brukselę i brexit, którego jest fanem, o niechęci do struktur unijnych mówi otwarcie, bo wie, że we Francji wiele osób podziela jego wątpliwości, szczególnie w kontekście porażek integracji, polityki migracji czy europejskich wartości.
Z drugiej strony jego pierwsze trzy powieści, w których oddaje doświadczenie pracowników średniego szczebla uwikłanych w powtarzalność bezsensownych czynności, w rzeczywistość, w której nawet więzi i relacje seksualne stają się towarem, to są ważne tematy dla środowisk lewicowych.
On sam był zresztą takim pracownikiem. Pierwszą powieść wydał dopiero w wieku 38 lat.
Po studiach długi czas nie mógł znaleźć pracy. W końcu się przebranżowił i pracował jako informatyk w instytucjach publicznych, co umieścił w fabule "Poszerzenia pola walki". W niej także występują bohaterowie drugiego planu, którym nawet nie pofatygował się zmienić tożsamości, przedstawiając ich jako ludzi żałosnych, banalnych i głupich. Dotarłem do nich. Nie byli zachwyceni, że Houellebecq ich wykorzystał. Niektórzy myśleli nawet, by wkroczyć na drogę sądową, ale ostatecznie zrezygnowali. Im głębiej wchodziłem w jego życie, tym bardziej jasne stawało się, że protagoniści z kolejnych powieści to on sam. Houellebecq taki ma sposób pracy: zbiera doświadczenia niczym reporter, zanurza się w jakiejś rzeczywistości, a potem przenosi je do fabuły. Na przykład spędził wiele miesięcy w towarzystwie członków sekty Raelianów, którzy wierzą, że – jak twierdzą – przybyli z kosmosu i próbują stworzyć nowego człowieka w procesie klonowania, a potem umieścił ich w fabule "Możliwości wyspy".
Czy Janine wiedziała, jak syn opisał ją w "Cząstkach elementarnych"?
Była załamana, bo nie dość, że ją opisał, to jeszcze umieścił w fabule jej rodziców. Jej zdaniem to była zemsta. W ten sposób odegrał się za lata rozłąki.
Nie boi się pan, że i pan spotka siebie w następnej książce, jeśli taka jeszcze powstanie?
Zamierzam zaprosić Houellebecqa na kolację. To byłby nasz pierwszy wspólny posiłek. Zobaczymy, czy się zgodzi.
Denis Demonpion. Francuski dziennikarz. Pisał dla "Paris Match", "Libération" i "Le Point". Jest również autorem uhonorowanej Nagrodą Goncourtów biografii J.D. Salingera i biografii francuskiej aktorki Arletty. Jego pierwsza biografia Houellebecqa powstała w 2005 r., druga w 2019. Polskie tłumaczenie tej ostatniej właśnie ukazało się nakładem wydawnictwa Agora. Książkę w formie elektronicznej można kupić w Publio.
Magda Roszkowska. Dziennikarka i redaktorka. Zdobywczyni Grand Prix Festiwalu Wrażliwego w 2019 r. Jej teksty ukazują się też w "Dużym Formacie" "Gazety Wyborczej".