Rozmowa
Hanifa, która obiecała umierającemu ojcu, że odbije swoje pięć sióstr z niewoli ISIS, poświęca całe swoje życie temu celowi (materiały prasowe)
Hanifa, która obiecała umierającemu ojcu, że odbije swoje pięć sióstr z niewoli ISIS, poświęca całe swoje życie temu celowi (materiały prasowe)

Nie był to łatwy seans. Opowiadasz o ludobójstwie Jezydów w Iraku, którego ISIS dokonało w 2014 roku. Kiedy postanowiłaś, że poświęcisz temu tematowi swój kolejny film?

Zawsze szukam uniwersalnych tematów. Historia jest wyłącznie pretekstem do opowiedzenia o emocjach, ludzkich zachowaniach, zrozumiałych pod każdą szerokością geograficzną. O poświęceniu, miłości, strachu. Część bohaterów „Aniołów z Sindżaru" poznałam w Niemczech, kiedy jeden z moich znajomych miał zrobić zdjęcia grupie jezydzkich uchodźców. Przyłączyłam się do niego i szybko poczułam, że muszę opowiedzieć historię tych ludzi. Wiedziałam, że aby to zrobić, muszę wyjechać do Sindżaru. Nie mogłam zrobić tego dokumentu w Europie, po prostu rozmawiając z osobami, którym udało się przeżyć i uciec. Ta historia dzieje się tam, w północnym Iraku.

Wyjazd do Iraku owładniętego wojną domową musiał być szalenie niebezpieczny.

Był 2017 rok, nadal trwały tam działania wojenne. Mimo że wojna oficjalnie zakończyła się pięć lat temu, cały czas jest gorąco. Irak buduje teraz mur na granicy z Syrią, by ograniczyć napływ terrorystów ISIS. Jezydzi, którzy wrócili do Sindżaru i próbowali odbudować swoje życie od nowa, znowu musieli stamtąd uciekać. Tam cały czas giną ludzie, cywile. Zarówno dorośli, jak i dzieci nadal przebywają w niewoli. Mieszkańcy szukają swoich bliskich, próbują ich odbijać z rąk ISIS. Wielu osób nadal nie udało się odnaleźć. Jezydzkie ludobójstwo pod wieloma względami trwa nadal.

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje na wakacje >>

W filmie wielokrotnie ocierasz się o niebezpieczne sytuacje. Bałaś się?

(dłuższa przerwa) Tam było dużo fizycznego niebezpieczeństwa. Bomby, miny, działania wojenne, ISIS. Dla mnie największe niebezpieczeństwo kryło się jednak w aspekcie psychologicznym. Wiadomo, że bałam się również fizycznych zagrożeń, ale skupiałam się wyłącznie na celu. Tutaj była nim realizacja zdjęć. Dużo bardziej bałam się traumy moich bohaterów. Wiedziałam, że pozostawia głębokie ślady. Nie byłam pewna, czy moja psychika to wytrzyma. To, przez co ci ludzie przeszli, to jest niewyobrażalna skala cierpienia, bólu. Trudno znaleźć słowa, by to opisać.

Jezydzi, którzy wrócili do Sindżaru i próbowali na gruzach swych domów odbudować życie od nowa, znowu musieli uciekać (materiały prasowe)

Warunki podczas pracy nad filmem były bardzo trudne. Nie zdawałam sobie do końca sprawy, w co się pakuję. Kiedy wspominam, że na pierwszy wyjazd przywiozłam do Iraku walizkę z piżamą, chce mi się śmiać.

Nie przydała się.

Pierwszej nocy spaliśmy w jednym pokoju w kilkunastoosobowej grupie, składającej się głównie z mężczyzn. I gdzie ja tam miałam wyciągnąć tę piżamę i kapcie, które sobie przywiozłam? Większość z tych rzeczy nie została nigdy rozpakowana. Tam trzeba być zawsze gotowym, że w każdej chwili trzeba będzie uciekać. Funkcjonowaliśmy cały czas w napięciu.

Na ile trudno było ci, jako białej kobiecie, na dodatek z kamerą, wtopić się w tłum, nie przyciągać ciekawskich spojrzeń?

W świecie fundamentalizmu muzułmańskiego to jest bardzo trudne. Natomiast w kulturze Jezydów kobiety mają więcej wolności, kształcą się, jeżdżą samochodami, nikogo tam nie dziwiła kobieta z kamerą.

Jak duża ekipa towarzyszyła ci podczas pracy? Zdjęcia realizowałaś w większości sama.

Najczęściej byłam sama, czasami towarzyszyli mi tłumacz i kierowca. Te ograniczenia wynikały z bardzo prozaicznej przyczyny – czasu i pieniędzy było zawsze za mało. Niektóre wywiady przeprowadzałam w taki sposób, że wręczałam rozmówcom listę pytań i nagrywałam rozmowę bez tłumaczenia na bieżąco.

Z czasem nauczyłam się podstaw języka i niekiedy filmowałam z zapałem jakąś scenę, bo wydawało mi się, że dzieje się coś bardzo istotnego dla fabuły. A dopiero podczas montażu okazywało się, że słowo, które usłyszałam, brzmi bardzo podobnie do innego zwrotu, który nie ma nic wspólnego z opowiadaną przeze mnie historią. Błądziliśmy w ten sposób czasami po omacku.

Jestem bardzo dumna, że udało nam się ten film skończyć, mimo trudnych warunków. Po tym doświadczeniu podjęliśmy wspólnie z moim montażystą Kotem Bastkowskim decyzję, że jednak nigdy więcej nie robimy filmu w języku, którego w ogóle nie znamy.

Co cię urzekło w kulturze Jezydów do tego stopnia, że znalazłaś siłę, by pokonać tyle przeciwności?

Jezydzi przez wiele lat funkcjonowali jako swoista enklawa, nieco na uboczu, niemal odcięci od cywilizacji, przez co wykształcili niezwykle bogatą kulturę. Ich historia jest naznaczona przemocą – wydarzenia z 2014 roku to już jest siedemdziesiąte trzecie lub czwarte ludobójstwo Jezydów. Bolesne doświadczenia sprawiły, że Jezydzi bardzo zamknęli się na obcych, skupiając się raczej na kultywowaniu tradycji, która jest teraz niszczona przez ISIS.

Urzekła mnie prostota ich życia w zgodzie z tradycją i własnymi korzeniami. Stworzyli niezwykłą wspólnotę, która może na siebie liczyć w trudnych chwilach. Mają obowiązek odwiedzać chorych i podtrzymywać ich na duchu. Kiedy ktoś umrze, cała wioska spotyka się w domu bliskich zmarłej osoby, by pomóc im przetrwać żałobę. Jezydzi mieszkają w prostych, glinianych domach. Jedzą proste, lecz pyszne jedzenie. Są ludem pasterskim, wypasają owce i ich kuchnia składa się z produktów mlecznych, mięsa owczego, lokalnych owoców i warzyw, aromatycznych miodów. Mają mnóstwo jogurtów, serów – ser nywyszke, bardzo tłusty, podobny do masła, mast z kolei przypomina konsystencją jogurt. Nigdzie na świecie nie jadłam tak pysznego chleba naan.

Historia Jezydów jest naznaczona przemocą. Wydarzenia z 2014 roku to jest siedemdziesiąte trzecie lub czwarte ludobójstwo na nich popełniane (materiały prasowe)

Jezydzi mają też niezwykły szacunek dla zwierząt, które im służą, dają mleko i mięso. Składają ofiary przodkom, tańczą, śpiewają tradycyjne pieśni przy akompaniamencie tamburu. Ich teksty są jak najpiękniejsza poezja, opowiadają o deszczu, o spotkaniu z dziewczyną, w której jesteśmy zakochani. Takie doświadczenia otulają mnie i pomagają przetrwać najtrudniejsze chwile.

W świątyni bohaterowie zaplatają supełki na tkaninach, wypowiadając życzenia. Co to za tradycja?

Jezydzi wierzą, że jeśli jedna osoba zawiąże supełek na tkaninie, wypowiadając życzenie, a kolejna osoba go odwiąże i zawiąże we własnej intencji, modlitwy zostaną wysłuchane. Stojąc na wzgórzu w świątyni słońca niedaleko Hanasoru, patrząc na doliny, pomyślałam sobie, że to jest jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi. Surowe, ale szlachetne. Bliski Wschód ma w sobie niesamowity koloryt, smak, ta ziemia jest sucha, spalona słońcem, niemal aseptyczna. To miejsce przypomina mi o prostych wartościach.

Jak poznałaś Hanifę i Saeeda, głównych bohaterów filmu?

Hanifkę przedstawił mi znajomy z Iraku. Z kolei Saeeda spotkałam przypadkiem. W Sindżarze poznałam jednego z jezydzkich dowódców, który wykazał się w obliczu wojny niezwykłym męstwem. Ratował kobiety z niewoli, wyzwalał tereny okupowane przez ISIS. Spotkaliśmy się któregoś dnia na ulicy, wysiadł z samochodu i towarzyszył mu właśnie Saeed. Pamiętam, jak zobaczyłam go po raz pierwszy: stał wyprostowany, pełen werwy, w pełnym słońcu, w okularach przeciwsłonecznych...

…obrazek jak z westernu. 

Dokładnie. (śmiech) Od razu jednak było widać, że nosi w sobie ogromny smutek. Powiedział mi, że wybiera się następnego dnia do Koczo, swojej rodzinnej wioski, by przeprowadzić ceremonię uhonorowania zmarłych bliskich. Koczo została zrównana z ziemią przez ISIS, a większość jej mieszkańców – brutalnie zabita lub wzięta do niewoli. Saeed był jedną z nielicznych osób, którym udało się przeżyć.

Bardzo mnie ujął swoją gościnnością i otwartością. Gotował obiad, przygotowywał i serwował, starał się stworzyć rodzinną atmosferę. Zaczęłam wtedy nagrywać z nim pierwsze rozmowy i od razu uderzyło mnie, że rozmawiam z człowiekiem, którego serce zostało złamane, a który jednocześnie potrafi być niezwykle powściągliwy i ciepły. Ta gorycz, ból i cierpienie przełamywane słodyczą i radością wbrew wszystkiemu wydały mi się niezwykłe. Kiedy zapytałam go, czy chciałby zostać bohaterem filmu, zarzekał się, że nie chce opowiadać o tym, co go spotkało.

A jednak zmienił zdanie.

Przekonał go jego przywódca. Powiedział mu, że podzielenie się jego historią z całym światem będzie bardzo ważne dla społeczności Jezydów. Saeed zgodził się, ale udział w filmie bardzo dużo go kosztował.

Te wszystkie historie moich bohaterów, nieważne, jak wstrząsające i koszmarne, my, widzowie, twórcy, odbieramy mimo wszystko jako „tylko" film. A dla tych ludzi każda rozmowa na temat wojny i śmierci ich bliskich to jest przeżywanie tego niewyobrażalnego bólu na nowo.

Zdałam sobie z tego w pełni sprawę którejś nocy, kiedy zgrywałam do późna materiały po jednym z naszych wywiadów. Zobaczyłam Saeeda, jak siedzi samotnie przy oknie i bardzo cierpi. Ten człowiek stracił niemal całą swoją rodzinę podczas wojny. Jemu te wspomnienia rozdzierają serce. On po naszych rozmowach nie może spać ani normalnie funkcjonować. Dla niego to były tortury. To był koniec naszych rozmów.

W „Aniołach z Sindżaru" towarzyszysz bohaterom w niezwykle intymnych momentach, pojawia się wiele cierpienia, łez, bólu. Skąd dokumentalista wie, kiedy warto filmować, a kiedy powinno się wyłączyć kamerę?

Świadomość, kiedy należy odstawić kamerę i pobyć z człowiekiem, jest bardzo ważna. Mam z tym problem. Wydaje mi się, że na moim miejscu niejeden dokumentalista wykorzystałby okazję i filmował dużo dłużej niż ja. Może nawet bohater nie miałby nic przeciwko. Dla mnie to jest jednak nieetyczne, bohater i jego dobrostan powinny być zawsze na pierwszym miejscu.

To, przez co przeszli Jezydzi, to niewyobrażalna skala cierpienia i bólu (materiały prasowe)

Kiedy przyjechałyśmy z Hanifą do miejsca, w którym jej siostry zostały porwane przez ISIS, ona dostała takiego ataku spazmu, że się o nią autentycznie bałam. Wyłączyłam kamerę i tuliłam ją w ramionach przez długi czas. Dopiero kiedy się uspokoiła, wróciłyśmy do rozmowy i nagrywania. Hanifa przypłaciła ten wyjazd kilkudniowym pobytem w szpitalu. To są niesłychanie trudne doświadczenia dla tych osób.

Zwykle nie sięgałaś w swojej karierze po lekkie tematy. Wyobrażam sobie, że te historie muszą cię dużo kosztować.

Historie przedstawione w „Aniołach z Sindżaru" są ekstremalne. Przecież jednak każdy z nas dotyka tematu narodzin, śmierci, miłości, choroby, straty, poświęcenia. Czasami największe wartości można odnaleźć w najbardziej pozbawionych nadziei miejscach. Dla nich warto nadal żyć, iść do przodu. Widzę w tym filmie coś bardzo jasnego, dającego nadzieję. Wydaje mi się, że istnieją wartości ważniejsze niż samo życie.

W jakim sensie?

Hanifa, która obiecała umierającemu ojcu, że odbije swoje pięć sióstr z niewoli ISIS, poświęca całe swoje życie temu celowi. Myślę sobie, słuchając takich historii, gdzie są ci wszyscy żołnierze NATO, pokojowe korpusy, które otrzymują tak dużo środków, żeby mogły funkcjonować? Dlaczego to nie oni, tylko zwyczajna dziewczyna musi samodzielnie ratować swoje siostry z rąk terrorystów? To mi uświadomiło, że w obliczu takiej sytuacji człowiek jest zawsze sam.

 

Hanifa nie myśli o tym, że za każdym razem, kiedy zakłada niqab i abaję i próbuje wedrzeć się na teren ISIS, może zginąć lub trafić do niewoli. Jej poświęcenie jest ważniejsze niż jej życie. Oddałaby je za swoje siostry. To jest według mnie najpiękniejsza wartość, świadectwo triumfu człowieczeństwa nad bestialstwem i cierpieniem.

Moim ulubionym fragmentem filmu jest scena, w której Hanifa idzie z uratowaną siostrą na zakupy. Żartują, przekomarzają się, kupują słodycze i przymierzają dżinsy. Gdybyśmy nie znali kontekstu sytuacji, można by pomyśleć, że to po prostu dwie zwyczajne dziewczyny spędzają beztrosko czas.

Kiedy montowaliśmy ten film, myśleliśmy o Stanisławie Grzesiuku [autorze "Pięciu lat kacetu", jednej z najbardziej znanych autobiograficznych książek opowiadających o doświadczeniu niemieckiego obozu koncentracyjnego – przyp. red.]. Mimo koszmarnych przeżyć nie stracił nigdy animuszu i apetytu na życie. Wydaje mi się, że poczucie humoru pomogło mu przetrwać coś, czego nie da się przetrwać. Człowiek może znieść bardzo dużo i ma niezwykłą umiejętność odradzania się. Młodość, miłość rządzą się swoimi prawami. Nawet w obliczu wojny, śmierci, ludobójstwa.

Twoja droga do zawodu reżyserki była nietypowa. Masz na koncie studia aktorskie, operatorskie, na wydziale wiedzy o teatrze. To ci pomogło stworzyć własny styl i warsztat bez oglądania się na innych?

Dzisiaj taka droga nikogo nie dziwi, wiele się zmieniło, odkąd ja studiowałam. Nie trzeba mieć akademickiego wykształcenia, żeby wejść do tego zawodu. Istnieją kursy mistrzowskie, warsztaty, mnóstwo praktycznej wiedzy można znaleźć w internecie. Sama biorę udział, jako wykładowczyni, w tego typu inicjatywach, na przykład podczas plenerów Film Spring Open Sławomira Idziaka, gdzie pomagam młodym dokumentalistom rozwijać ich projekty.

Moim marzeniem było występowanie na scenie w teatrze, ale zostałam wyrzucona ze szkoły. Bardzo to przeżyłam. Tak mocno się starałam i moje marzenie legło w gruzach przez niezaliczony egzamin. Następnie trafiłam na wydział wiedzy o teatrze, a potem skończyłam studia operatorskie na moskiewskim WGIK-u. Dzięki tym doświadczeniom czuję, że bardzo dużo wiem, i stałam się swoistym człowiekiem orkiestrą i wiele mogę zrobić sama. Każde doświadczenie poszerza nasze horyzonty. Najgorzej radzę sobie ze stroną techniczną związaną z przygotowywaniem plików, postprodukcją. Poza tym... chyba mogę robić wszystko. Scenariusz, reżyseria, produkcja, zdjęcia, montaż wspólnie z Kotem Bastkowskim.

Hanna Polak, nominowana do Oscara reżyserka 'Aniołów z Sindżaru' (materiały prasowe)

Jak połączyć te wszystkie funkcje w jednym projekcie? Wydaje się to ponad ludzkie siły. 

Wiele mnie to kosztuje. Każdy film to jest ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny. Nawet kiedy projekt jest skończony, emocjonalnie nadal rezonuje we mnie podczas wywiadów, festiwali. W każdym projekcie wychodzę również z roli filmowca i angażuję się w akcje pomocowe, jestem przy moich bohaterach, trzymam ich za rękę, wspieram. Dla mnie to jest dużo więcej niż praca, niż film.

Czuję też, że nieustannie muszę się uczyć nowych rzeczy. Zmienia się sprzęt, ciągle wydaje mi się, że za mało wiem, że muszę sobie dawać w kość i nie spoczywać na laurach. Nie potrafię odpoczywać.

Jak w tym wszystkim znaleźć czas i przepis na zadbanie także o siebie? Dla własnego zdrowia i zachowania kreatywności, która pozwoli realizować kolejne projekty z taką samą pasją?

Nie potrafię tego niestety zrobić. Znam to tylko w teorii. Są dokumentaliści, którzy potrafią stawiać sobie granice i ich nie przekraczają. Pracują na przykład przez osiem godzin dziennie, mają czas dla rodziny i na życie prywatne. Ja przekraczam te granice nieustannie, mimo że wiem, że to się może źle dla mnie skończyć. Widzę po sobie, że materiał się zużywa, nawet tak prozaiczna rzecz, że od ciągłego siedzenia przed komputerem psuje mi się wzrok i wysiadają plecy.

Przy poprzednich projektach po skończonych zdjęciach wychodziłam pobiegać i montowałam podczas treningu filmy w głowie. Przy „Aniołach z Sindżaru" nie było takiej możliwości. Cóż, tak jak wspominałam wcześniej: jest jeszcze wiele rzeczy, których muszę się nauczyć. Nie tylko w kwestii doskonalenia warsztatu, ale przede wszystkim umiejętności zadbania o swoje zdrowie. Mam nadzieję, że przy kolejnym filmie będę miała więcej czasu na bieganie.

Hanna Polak. Reżyserka, producentka i operatorka. Nominowana do Oscara i nagród Emmy za „Dzieci z Leningradzkiego". Laureatka kilkudziesięciu nagród za film „Nadejdą lepsze czasy", zrealizowany w koprodukcji z HBO. Wyróżniona nagrodą Złote Serce za swoje działania charytatywne, za „służbę najwyższym ideałom ludzkości". Jej najnowszy film „Anioły z Sindżaru" jest dostępny od 30 września na platformie HBO Max.

Małgorzata Steciak. Dziennikarka. Publikowała m.in. w ''Gazecie Wyborczej'', ''Wysokich Obcasach Extra", „Polityce", portalu Filmweb.pl. Wcześniej była redaktorką portali Onet.pl, Gazeta.pl. Stała współpracowniczka Weekend.gazeta.pl, Vogue.pl. Prowadzi edukacyjne zajęcia filmowe dla młodzieży w ramach programu Filmoteka Szkolna. Kiedy nie pisze o kinie, zajmuje się technologią VR i AR w firmie CinematicVR.