
O sprawie Igora dowiedziałem się, gdy opisywałem strajki głodowe w ośrodkach dla cudzoziemców. Wybuchały one w kwietniu, maju i czerwcu tego roku, przede wszystkim w Lesznowoli, ale także w Krośnie Odrzańskim oraz Przemyślu. Podobne protesty miały miejsce także w styczniu w cieszącym się najgorszą sławą ośrodku zamkniętym w Wędrzynie, nazywanym "polskim Guantanamo". To właśnie tu trafił Igor zatrzymany przez Straż Graniczną po podróży z Kaliningradu i wędrówce lasami do granicy z Polską.
Historię młodego rosyjskiego uchodźcy opisała mi Laura Kwoczała, asystentka posła Tomasza Aniśki z Partii Zielonych. Szukała dla Igora dobrego prawnika, który pomógłby go uwolnić z ośrodka. Ilu obywateli Rosji ubiega się – tak jak Igor – o azyl w Polsce? Urząd ds. Cudzoziemców odpowiedział mi, że "od 24 lutego wnioski złożyło 1164 obywateli Federacji Rosyjskiej, a decyzje wydano dotychczas w 400 przypadkach. Nie jest jednak możliwe przygotowanie statystyk obejmujących wyłącznie mieszkańców Rosji, bez uwzględnienia mieszkańców republik wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej". A to znaczy, że podane liczby mogą dotyczyć nie tylko Rosjan. Po ogłoszeniu 21 września przez Putina częściowej mobilizacji, liczby te ulegną zapewne sporym zmianom. Jak podaje "Nowaja Gazieta", z Rosji uciekło już ponad 261 tys. poborowych.
Jak to się stało, że młody, 19-letni rosyjski uchodźca trafił do zamkniętego ośrodka dla cudzoziemców w Polsce?
Wiesz, kim jest Aleksiej Nawalny, prawda? To pewnie widziałeś wideo z samolotu do Omska, na którym otruty nowiczokiem zwija się z bólu? Na szczęście udało się go wywieźć do Niemiec, gdzie lekarze go odratowali. Gdy Nawalny wrócił do Rosji, trafił do więzienia. W wielu rosyjskich miastach wybuchały wówczas protesty. Wtedy pierwszy raz poszedłem na demonstrację.
Już wcześniej widziałem, w jaką stronę zmierza Rosja, jak bardzo jest to skorumpowany kraj i jak bezkarna jest władza, ale gdy zobaczyłem, jak w biały dzień chcieli zabić opozycjonistę, a potem bezprawnie zamknęli go w więzieniu, poczułem, że po prostu muszę wykrzyczeć, co mnie boli.
I co krzyczałeś?
To, co wszyscy: "Precz z Putinem, wolność dla Nawalnego".
Byłeś już wtedy zatrzymany?
Wtedy nie, mimo że udzieliłem wywiadu Radiu Wolna Europa. Powiedziałem, co myślę o sytuacji w Rosji, o aresztowaniu Nawalnego, o Putinie. Ten wywiad cały czas jest na YouTube i o dziwo, nie miałem z tego tytułu żadnych problemów. Później zapisałem się do organizacji Nawalnego – Team Navalny, ale nie chodziłem na wiele manifestacji, bo i niewiele ich było. Aż do 24 lutego.
Po wybuchu wojny w Ukrainie też nie było wielu manifestacji w Rosji.
Mimo to kilka się odbyło. Ja poszedłem 3 marca na plac Czerwony w Moskwie. Było nas ze 200 osób, jak na centrum Moskwy, to niewiele. Z początku nie było policji, ale po chwili przyjechał OMON, chyba 10 autobusów.
OMON-owcy nas spałowali i załadowali do autobusów, a następnie wywieźli pod Moskwę. Grozili, że nas zamkną za zdradę ojczyzny, krzyczeli, że jesteśmy ekstremistami, że zrobią z nami porządek. Nie chciałem dać się sfotografować ani oddać odcisków palców, ale dostałem cios w splot słoneczny i wykręcili mi rękę. Usłyszałem, że mam robić, co mi każą. Byłem w szoku, myślałem: "Co oni robią? Przecież tak nie wolno!" Gdy dostałem papiery do podpisania, cały się trząsłem.
Co to były za papiery?
Orzeczenie, w którym napisali, że uczestniczyłem w nielegalnej manifestacji, za co dostaję grzywnę w wysokości 10 tys. rubli. Podpisywałem to z jedną ręką wykręconą za plecami. Usłyszałem też, że gdyby to była wojna, to by mnie zastrzelili za zdradę ojczyzny. Bo przecież nie ma żadnej wojny. Jest tylko specjalna operacja wojskowa.
Jeden z manifestujących dostał przy mnie 15 dni aresztu. Potakiwałem więc wystraszony i modliłem się, żeby mnie puścili. W końcu oddali mi dokumenty i kazali się wynosić. Do domu wróciłem o czwartej nad ranem, położyłem się spać, a obudziłem z myślą, że przecież oni mogą zrobić ze mną wszystko, mogą mnie zamknąć albo wysłać na front. Postanowiłem, że muszę wyjechać z tego kraju.
Do Polski?
Z początku myślałem, żeby jechać do Finlandii, Litwy lub Łotwy, ale to był początek wojny, bałem się więc, że jeśli Putin zajmie Ukrainę, to następni będą Finowie, Litwini lub Łotysze. Postanowiłem jechać w głąb Europy, ale nie myślałem o żadnym konkretnym kraju. Po prostu otworzyłem mapę i patrzyłem, którędy mogę bezpiecznie wyjechać z Rosji. Zdecydowałem, że najłatwiej będzie dojechać do Kaliningradu, a następnie przekroczyć granicę lasem – a po drugiej stronie była właśnie Polska. OK, Polska jest w NATO i mamy podobne języki, niech będzie. Kupiłem bilety do Kaliningradu, napisałem siostrze, że wyjeżdżam, i ruszyłem w drogę. Rodzice zorientowali się, co zrobiłem, dopiero jak byłem na miejscu.
Dlaczego nie rozmawiałeś o wyjeździe z rodzicami?
Ponieważ to nie miałoby żadnego sensu. Pokażę ci rozmowę z nimi z wczoraj. Spójrz: mówię im, że będę udzielał wywiadu o mojej sytuacji, że będę rozmawiał anonimowo, dla mojego i ich bezpieczeństwa, i że za dwa dni wychodzę z ośrodka. A oni odpisują, żebym pod żadnym pozorem z nikim nie rozmawiał, bo narobię wszystkim problemów. Piszą też, że tajne służby sprawdzą każde słowo oraz że w Polsce wcielą mnie do wojska.
Dlaczego w Polsce ktokolwiek miałby wcielać cię do wojska?
Nie mam pojęcia, ale moi rodzice wierzą, że to Ukraińcy bombardowali Donbas. Oni nic nie rozumieją z tego, co się dzieje teraz, ani z tego, co się wydarzyło 24 lutego.
A jak ty zapamiętałeś 24 lutego?
Pamiętam olbrzymie napięcie. Idzie wojna. Mieszkałem wtedy w akademiku, w kampusie, gdzie studiowałem informatykę. No i w końcu się stało. Rano obudził mnie sąsiad, mówiąc: "Stary, wstawaj, zaczęło się. Kurwa mać!". Chwyciłem za telefon i zacząłem przeglądać newsy na Telegramie. Setki newsów. Nawet nie wiem, co wtedy czułem.
Ja byłem przerażony. Za chwilę wszystko się zmieni, za chwilę przyjadą miliony uchodźców, a wojska rosyjskie staną przy granicy z Polską. No i ta lawina newsów, wszędzie tylko o wojnie.
W Rosji to były dwa światy – informacje na Telegramie i propaganda w państwowych mediach, gdzie nikt nie może używać słowa "wojna", bo cały czas mówi się tylko o "operacji wojskowej".
Jak myślisz, ilu Rosjan wierzy w tę "operację wojskową" tak jak twoi rodzice?
Kolega, który mnie obudził 24 lutego, dobrze wiedział, co się dzieje, ale mimo że był przeciwny wojnie, to na żadne manifestacje nie chodził. Swoją drogą, został już wcielony do armii. A większość studentów z mojego otoczenia nie interesowała się polityką, trudno było o kogoś, kto aktywnie sprzeciwiał się Putinowi. Część z nich wręcz popierała agresję na Ukrainę.
Jeśli chodzi zaś o całe społeczeństwo, gdybym miał szacować, powiedziałbym, że jakieś 60 proc. popiera Putina. Może nie są to ludzie gotowi iść z karabinem i mordować Ukraińców, ale z plakatami popierającymi wojnę już pójdą. 30 proc. nie chce mieć nic wspólnego z żadną polityką, a 10 proc. jest przeciw. W tym wszystkim jest jeszcze jakiś ułamek, który byłby gotów wszcząć rewolucję. Tak to mniej więcej według mnie wygląda.
A dlaczego wydarzyła się Bucza? I co się dzieje z rosyjską armią? Przecież to miała być potęga.
A żołnierze kradną nawet papier toaletowy. Władimir Zolkin, ukraiński dziennikarz prowadzący swój kanał na YouTube, robił wywiady z więźniami wojennymi po stronie ukraińskiej. Wynika z nich, że żołnierze, którzy zostali wysłani na front, pochodzą ze wschodnich, bardzo ubogich miast. Często nie mają niczego. Dostali do ręki kałasznikowa, więc biorą, co tylko się da. Żadna potęga, żadna druga armia świata.
A dlaczego wydarzyła się Bucza? Nie potrafię tego wyjaśnić. To nie byli ludzie. To były orki.
Jakie będą konsekwencje tej wojny dla Rosji?
Drugi ZSRR, czyli zamknięty kraj, w którym nie było niczego. I to znów się dzieje. Cały świat odwraca się od Rosji, sankcje, puste półki. Ale problemem nie jest tylko wycofanie się znanych marek, cała gospodarka, cała myśl techniczna się cofa. Spada jakość życia, coraz bardziej i coraz gwałtowniej. Mogę mieć tylko nadzieję, że ludzie się obudzą, ale to tylko nadzieja. Rosjanie od dawna wiedzą, czym jest ubóstwo, i nic z tym nie robią.
Jeżeli większość Rosjan wierzy w propagandę, to znaczy, że nie myśli samodzielnie. A skoro nie myśli samodzielnie - nie ma pojęcia, jak działa świat ani na czym polega demokracja. Jak więc mają walczyć o demokrację, jeśli nie wiedzą, co to jest? Rosja dziś jest krajem niewolników.
I ty z tego kraju wyjechałeś. Jak wyglądała twoja droga?
Do Kaliningradu poleciałem samolotem dzień po zatrzymaniu, bez żadnych problemów. Z Kaliningradu pojechałem w stronę granicy z Polską. Byłem sam, z małym szkolnym plecakiem. Wziąłem ze sobą jakieś ubrania na zmianę, wodę, ciepłe czapki oraz 1,5 tys. dolarów. Na nowy start musiało wystarczyć. Ruszyłem przez las, udało mi się przejść niezauważonym i znalazłem się w Polsce. A gdy szedłem w poszukiwaniu posterunku polskiej Straży Granicznej, żeby się zgłosić, po drodze minęło mnie auto strażników. Zatrzymałem ich. "Do you speak English?" "No." "Gawarit pa ruski?" "Niet."
Witamy w Polsce.
Jakoś udało mi się wyjaśnić, że chcę ubiegać się o azyl polityczny, wspomagaliśmy się translatorem. Pytali, jak się tu dostałem, czy mam ze sobą jakieś niebezpieczne narzędzia, poprosili o paszport i zabrali mnie na komendę. Tam zrobili ze mną wywiad, już był tłumacz. Wypełniłem dokumenty i trafiłem do aresztu w placówce Straży Granicznej, gdzie spędziłem noc. W zasadzie od razu zasnąłem. Kolejne trzy dni upłynęły na wypełnianiu dokumentów, a następnie sąd zdecydował, że trafię do zamkniętego ośrodka. Nie wiem dlaczego.
Być może dlatego, że przekroczyłeś granicę w niedozwolonym miejscu.
A przedstawiłem konkretne powody swojej prośby. Mówiłem o tym, że jest wojna i że nie chcę zostać wcielony do wojska. Mówiłem też, że sytuacja społeczna staje się coraz bardziej niebezpieczna. Ludzie potrafią się pobić, a nawet pozabijać, tylko dlatego, że mają inny pogląd na wojnę. Pokazałem też wywiad, którego udzieliłem rok wcześniej, nagrania i zdjęcia z manifestacji, w których brałem udział, oraz orzeczenie o grzywnie. Powiedziałem też, że należę do organizacji Team Navalny. Ale usłyszałem tylko, że obawiają się, że ucieknę na Zachód. Tyle że ja sam się zgłosiłem do Straży Granicznej i poprosiłem o azyl polityczny. Przed nikim nie uciekałem. Jest wojna, więc może bali się, że jestem szpiegiem, tylko jak ja miałem udowodnić, że nie jestem szpiegiem? Przecież to niemożliwe.
Decyzją sądu trafiłeś więc do ośrodka zamkniętego. Którego?
Najpierw zawieźli mnie do Białegostoku, a stamtąd wraz z innymi mężczyznami 12 marca przewieźli do Wędrzyna. A Wędrzyn to było więzienie.
Polskie Guantanamo – tak napisano o Wędrzynie w raporcie Amnesty International. Kim byli ci ludzie, którzy z tobą jechali do Wędrzyna?
Mężczyźni z Iraku, jeden był z Syrii, jeden z Afganistanu i jeden z Jemenu. Było też dwóch z Kuby.
A czy ty w ogóle wiedziałeś, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej?
Wiedziałem tylko, że w 2020 roku, po nieudanej rewolucji w Białorusi przyjechało do Polski wielu Białorusinów, ale o tym, co się dzieje teraz, czyli o uchodźcach z Bliskiego Wschodu na polsko-białoruskiej granicy, dowiedziałem się dopiero od nich samych. I to były straszne historie.
Mężczyźni opowiadali o tym, jak szli do Polski przez las, jak ich przyjaciele umierali w drodze, jak koczowali po dwa tygodnie bez jedzenia i wody, nie mogąc zawrócić. W Wędrzynie spotkałem człowieka, któremu białoruscy strażnicy złamali rękę, inni opowiadali o obozie po stronie białoruskiej i o tym, jak Białorusini kierowali stamtąd ludzi do Polski. A w Polsce ich zamykali, na przykład w Wędrzynie.
Jak wyglądał Wędrzyn?
Ośrodek mieści się na wojskowym poligonie. Gdy zawieźli nas tam autobusem, otworzyła się przed nami brama zwieńczona drutem kolczastym. Przeraziłem się. Dlaczego wiozą mnie do więzienia, co się dzieje z moim życiem? Umieścili mnie w sali z piętnastoma innymi mężczyznami. Spaliśmy na niewielkiej przestrzeni, na piętrowych łóżkach. Część pryszniców nie działała w ogóle, a pod resztą była tylko lodowata woda. Ludzie myli się w umywalkach, trzeba było obrócić kran do góry, żeby mieć lepszy strumień wody.
W Wędrzynie spędziłem pięć miesięcy. Na początku źle się czułem, ale z czasem musiałem się oswoić. Nie było tam nic do roboty, więc dużo rozmawialiśmy. Nieco później pojawił się sprzęt do ćwiczeń na podwórzu. Mieliśmy też salę telewizyjną i komputery. Po cztery na blok, a bloków było sześć: cztery dla osadzonych, dwa dla strażników. Przez pierwsze dwa miesiące na cztery komputery było 80 mężczyzn. Ustalaliśmy między sobą kolejność, żeby z nich korzystać.
Wędrzyn miał najgorszą opinię spośród wszystkich ośrodków zamkniętych w Polsce. Jak byliście traktowani przez strażników?
"Ku*wa" czy "Fu*k you" to była norma. Tak samo popychanie, na przykład w drodze na stołówkę. Czasem także osadzonym puszczały nerwy. Słyszałem, jak strażnicy wobec jednego z nich użyli gazu pieprzowego, bo był agresywny. Innym razem przy mnie, na stołówce, mężczyzna, który dostał drugą decyzję odmowną w swojej sprawie, wywrócił do góry nogami stół. Po chwili na stołówce zaroiło się od strażników. Zabrali go na rozmowę, a może nie tylko na rozmowę, a nam kazali posprzątać. "Ku*wa, sprzątać to!" – usłyszeliśmy.
Słyszałeś jakieś obelgi w związku ze swoją narodowością?
Słyszałem: "Ty, Ruski, a co ty tu robisz? Nikt cię tu nie chce, wracaj do siebie, idź na wojnę". W Wędrzynie co rano, około piątej–szóstej budzili dwóch mężczyzn i kazali wynosić śmieci, choć to nie osadzeni powinni robić. Gdy mnie budzili, mówili: "Ruski, wstawaj, wynieś śmieci, a potem posprzątaj podwórko". Zdarzało się też, że rzucali: "Ty ruska ku*wo". Ale muszę zaznaczyć, że w ten sposób zachowywała się połowa strażników, z którymi miałem kontakt, druga połowa była w porządku, a niektórzy nawet próbowali pogadać ze mną po rosyjsku.
Czy w trakcie swojego pobytu w Wędrzynie kontaktowałeś się z jakimiś organizacjami pomocowymi? Czy ktoś robił ci zakupy albo wysyłał paczki?
Nie udało mi się z nikim skontaktować. W ośrodku było ogłoszenie z jakimiś internetowymi adresami, ale gdy próbowałem otwierać strony, wyskakiwał błąd 404. A na podawane maile nikt nie odpisywał.
Zakupów nie robiłem, bo nie potrzebowałem niczego. Raz tylko kupiłem kartę SIM. Jeśli zaś chodzi o paczki, dostałem od innych osadzonych kontakty do organizacji, które zajmują się ich wysyłaniem. Napisałem pod pięć różnych adresów, ale nigdy nic nie dostałem.
A o co prosiłeś?
O książkę do nauki polskiego oraz telefon bez kamery, bo w ośrodku nie wolno mieć telefonów z kamerą.
Nie mogłeś tego załatwić przez strażników?
Ze strażnikami nic się nie dało załatwić. Oni byli od pilnowania, nie od pomagania. Jeśli już coś bardzo chciałeś z nimi załatwić, to musiałeś znaleźć tego jednego strażnika, który akurat miał dobry humor. W przeciwnym razie darli twoje podania i prośby oraz wrzucali je do kosza na twoich oczach. Sam widziałem, jak to robią. Ostatecznie dostałem telefon od jednego z mężczyzn, który wychodził, Nokię starego typu. Później ktoś inny dał mi smartfona. A polskiego uczyłem się przez Duolingo.
Co w tym czasie działo się w twojej sprawie o azyl?
Po dwóch miesiącach dostałem informację, że przedłużają mi pobyt w ośrodku.
Dlaczego?
Tego się nie dowiedziałem. Przedłużają, bo tak – i to od razu o cztery miesiące. Siedź sobie dalej, odpoczywaj, masz czas. Po kolejnych dwóch miesiącach dostałem informację, że przeprowadzą ze mną wywiad. To był wywiad wideo z Taborową 33, czyli z Urzędem ds. Cudzoziemców. Opowiedziałem jeszcze raz o swojej sytuacji, poskładałem wszystkie podpisy, wysłałem dowody w mojej sprawie i wróciłem siedzieć dalej. A na początku sierpnia przenieśli mnie do ośrodka zamkniętego w Krośnie Odrzańskim, bo Wędrzyn zamykali.
W jaki sposób skontaktowałeś się z Laurą Kwoczałą, asystentką posła Tomasza Aniśki z Zielonych?
To ona się ze mną skontaktowała. Gdy już byłem w Krośnie Odrzańskim, ośrodek wizytowała delegacja Partii Zielonych. Strażnik wezwał mnie na rozmowę z nimi – nie wiem czemu akurat mnie wybrał, ale chętnie poszedłem i opowiedziałem o swojej sprawie.
Wiem, że później Zieloni szukali dla mnie prawnika, ale z tego, co zrozumiałem, nie udało się nikogo zainteresować moją sprawą. Ale Laura była ze mną cały czas w kontakcie, co kilka dni pisała: "Cześć, jak się masz?". Odpisywałem: "Cześć, dobrze, a ty jak się masz?". Brzmi to może banalnie, ale to było dla mnie naprawdę bardzo ważne, że wreszcie w Polsce był ktoś, z kim miałem kontakt.
1 września zwolnili cię z ośrodka zamkniętego.
Powiedzieli, że mam stawić się w ośrodku otwartym w Białej Podlaskiej, podali adres, odwieźli na dworzec i powiedzieli: "Powodzenia, wierzymy w ciebie".
Słucham?
No tak, do ośrodka musiałem jechać już sam. Dobrze, że spotkałem na dworcu ludzi, którzy mi pomogli, bo nawet nie wiedziałem, gdzie i jak kupić bilet – kasy były zamknięte.
Rozmawiamy teraz w Białej Podlaskiej. Co dalej?
Mam nadzieję, że będę mógł zdobyć pozwolenie na pracę. I że koniec końców dostanę azyl z powodów politycznych. Myślisz, że mam szansę?
*Z Igorem rozmawiałem na początku września. Prosił, bym zmienił mu imię, ponieważ jego rodzina mieszka w Rosji.
Bartosz Rumieńczyk. Dziennikarz zajmujący się migracjami, uchodźstwem, prawami człowieka i prawami zwierząt. Przez pięć lat związany z redakcją Onetu, obecnie niezależny. Jego artykuły można przeczytać na łamach "Tygodnika Powszechnego", Krytyki Politycznej, OKO.Press, "Przeglądu" czy Wirtualnej Polski. Współtworzy projekt "Historie o człowieku".