Rozmowa
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Sprawę rozwodową Marty [imię zmienione] opisaliśmy w materiale "Marta chce rozwodu. Sąd: powinna pani inicjować seks, by zatrzymać męża". Na podstawie zebranych dowodów Sąd Okręgowy w Warszawie ustalił, że mąż jest wobec niej bardzo agresywny, a jego zachowanie szczególnie pogorszyło się po narodzinach córki. Mężczyzna nieustannie krytykuje żonę, wszczyna awantury z błahych powodów, nadużywa alkoholu, a podczas jednego z licznych wyjść z kolegami trafia do izby wytrzeźwień. W listopadzie 2020 roku Sąd Okręgowy orzeka rozwód z winy męża.  

W czerwcu 2021 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie zmienia wyrok, obciążając winą za rozpad małżeństwa również Martę. Najbardziej bulwersuje uzasadnienie wyroku. Można w nim przeczytać, że "elementem sprzyjającym uratowaniu małżeństwa jest jak najsilniejsze utrzymanie kontaktów intymnych (...) w szczególności, gdy postawa współmałżonka naruszającego swoje obowiązki nie wskazuje na to, aby stracił on zainteresowanie seksualne swoją małżonką".  

– Czyli jak mąż chce kontaktów intymnych, to ma je mieć. Niezależnie od tego, jak się wobec żony zachowuje – komentowała w naszym wywiadzie Natalia Gajecka, adwokatka udzielająca porad prawnych kobietom zgłaszającym się do Centrum Praw Kobiet w Krakowie. – Po lekturze orzeczenia można odnieść wrażenie, że mężczyzna ma prawo stosować przemoc psychiczną, pić do nieprzytomności, imprezować nocami albo wysyłać sobie z kolegami pornografię, bo to nic takiego. (…) Sąd obarczył kobietę winą za to, że uciekła od męża, chcąc chronić siebie i dziecko – mówiła Gajecka. 

Dziś Marta opowiada o tym, jak się czuła po ogłoszeniu wyroku, który zapadł w jej sprawie. Marta chce pozostać anonimowa.

Pamięta pani odczytanie wyroku przez Sąd Apelacyjny? 

Tuż przed rozprawą pomyślałam, że za pół godziny wreszcie będę wolna. Byłam zmęczona, chciałam mieć wreszcie to wszystko za sobą. Sąd Apelacyjny orzekał na podstawie dowodów i zeznań zebranych wcześniej przez Sąd Okręgowy. Podczas przesłuchania świadków nie było zeznań na moją niekorzyść, sąd orzekł rozwód z wyłącznej winy męża. Uwierzyłam wtedy, że jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie.  

Ogłoszenie wyroku odbywało się online, ze względu na COVID-19. Stawiłam się razem z moim prawnikiem. Gdy sędzia zaczął czytać wyrok, zamarłam. Oprzytomniałam w chwili, gdy mówił: „Powódka podjęła za radykalne, za wczesne działania". Powódka, czyli ja. Krew uderzyła mi do głowy i nie wytrzymałam. Zapytałam, czy to się nagrywa. Powiedziano mi, że tak, i sędzia po prostu kontynuował.  

Sąd Apelacyjny zarzucił mi, że zbyt szybko podjęłam decyzję o rozwodzie i zgromadziłam materiał dowodowy. Mój prawnik był zbulwersowany, ja nie mogłam wyjść z szoku. Pomyślałam, że to musi być jakiś film, to się nie dzieje naprawdę. A potem się rozpadłam. Zaczęłam głośno płakać i nie potrafiłam przestać. Kazano wyciszyć mój mikrofon, żeby sędzia mógł dalej czytać.  

Po rozprawie nie było dnia, żebym nie płakała. Wciąż zadawałam sobie pytanie: jak miałam postąpić inaczej, żeby ochronić siebie i niespełna dwuletnią córkę? Nie chciałam, żeby dorastała, patrząc, jak jej ojciec każdego dnia upokarza matkę.  

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Co było dalej? 

Osiem tygodni później pocztą przyszło pisemne uzasadnienie wyroku i tylko spotęgowało szok.  

Jak pani zareagowała na jego treść? 

Nie potrafiłam od razu przeczytać do końca. Nie mogłam znieść tego, co jest tam napisane. Po prostu psychicznie nie byłam w stanie przyjąć tej treści. Po każdym akapicie robiłam przerwę i myślałam, że coś mi się chyba pomyliło. Zadzwoniłam do prawnika, żeby mi to wytłumaczył, bo może czegoś nie rozumiem. Powiedział: jeszcze się z czymś takim nie spotkałem.  

Sędzia w uzasadnieniu napisał:  

Jeśli ponadto w powódce narastało przekonanie o niemożności kontynuowania związku ze względu na postawę męża, za najbardziej prawdopodobne należy uznać, że to powódka podjęła oraz zrealizowała decyzję o zaprzestaniu zbliżeń fizycznych, wielce możliwe, że po to, aby przywołać męża „do porządku", pozostając w subiektywnym wyłącznie przekonaniu, że odniesie to skutek. Przyjęte przez powódkę założenie było z gruntu chybione i sprzeczne z doświadczeniem życiowym i orzeczniczym Sądu Apelacyjnego. Elementem sprzyjającym uratowaniu małżeństwa popadającego w stan kryzysu, nawet z przyczyn obciążających jednego z małżonków, jest jak najsilniejsze utrzymanie kontaktów intymnych, które zawsze sprzyjają poprawie jakości życia małżeńskiego oraz utrzymaniu związku, niż rezygnacja, zwłaszcza jednostronna, z tego elementu życia małżeńskiego, w szczególności w sytuacji, gdy postawa współmałżonka, nawet naruszającego swoje obowiązki w tym związku, nie wskazuje na to, aby stracił on zainteresowanie seksualne swoją małżonką. 

Sąd oparł się na doświadczeniu życiowym i orzeczniczym.  

Przeraża mnie, że dla sędziów reprezentujących Sąd Apelacyjny w Polsce jedynym wyznacznikiem trwania małżeństwa wydaje się seks. Co więcej, z ich doświadczenia wynika, że kobieta ma być seksualną niewolnicą męża, zawsze gotową do zaspokajania jego potrzeb. Niezależnie od tego, czy mąż stosuje przemoc psychiczną albo wraca pijany nad ranem. Bo zgodnie z doświadczeniem sędziów, którzy wydali wyrok w mojej sprawie, nadużywanie alkoholu również nie jest wystarczającym powodem do rozstania.   

To także fragment uzasadnienia: 

Jednostkowy wypadek odwiezienia pozwanego po jednej z tych imprez do izby wytrzeźwień nie sposób uznać za element istotny dla rozpadu więzi małżeńskich między stronami, mimo że nie przyniósł pozwanemu chwały. Sam w sobie nie mógł doprowadzić do rozpadu pożycia, lecz co najwyżej do silnego wzburzenia po stronie powódki, która powinna na to spojrzeć również z politowaniem, jak na wybryk małżonka, któremu sytuacyjny nadmiar alkoholu po prostu zaszkodził na tyle, że o własnych siłach nie był w stanie dotrzeć do domu.  

Według Sądu Apelacyjnego, jeśli zachowanie męża jest przyczyną kryzysu w związku, żona powinna być bardziej wyrozumiała, pozytywna i ciepła. Mąż mnie dręczył, a ja powinnam bardziej się starać. 

W uzasadnieniu czytamy również:

W ocenie Sądu Apelacyjnego wyjście z tego kryzysu było jednak możliwe, a z pewnością należało podjąć taką próbę poprzez podejmowanie w zupełności innego działania, ukierunkowanego jednak na zbliżenie się powódki do małżonka, okazywanie zainteresowania problemami pozwanego i większej jeszcze wyrozumiałości dla jego słabości, z wyznaczeniem wyraźnych granic tej tolerancji, lecz przez okazanie czułości, wykazanie inicjatywy, wciągnięcie męża w bliskość i intymność małżeńską w możliwie dużym stopniu, na tyle, aby odzyskał silniejsze zainteresowanie wspólnym spędzaniem czasu, a tym samym by osłabione zostały skłonności pozwanego do udziału w imprezach z kolegami oraz do stałego krytykowania powódki. Po prostu należało przejawiać pozytywną, ciepłą i wyrozumiałą postawę. 

Co pani poczuła po przeczytaniu tego wszystkiego? 

Poczułam się upokorzona, potraktowano mnie jak kawałek mięsa. Ten wyrok jest taką samą przemocą, jaką stosował wobec mnie były mąż. To tak, jakby dziewczyna po gwałcie szukała sprawiedliwości w sądzie i została przez sąd dogwałcona.  

Obciążanie ofiary odpowiedzialnością za przemoc jest opisane w broszurach Niebieskiej Linii jako jedna z najbardziej szkodliwych reakcji społecznych na przemoc domową. Nie spodziewałam się jej napotkać w wymiarze sprawiedliwości. Jest ogromna różnica, gdy takie przekonania wygłasza przemocowy mąż, a gdy w ten sposób uzasadnia swój wyrok sędzia Sądu Apelacyjnego. Człowiek, który powinien cechować się ponadprzeciętną wiedzą, adekwatnym doświadczeniem i przede wszystkim empatią. Tymczasem sędzia czarno na białym przekonuje, że to ja powinnam poprawić swoje zachowanie względem męża.  

Zamiast tego pani jednak odeszła. 

Kuriozum tego uzasadnienia polega na tym, że Sąd Apelacyjny nie odebrał winy mężowi. Podkreślił dręczenie i udział w libacjach alkoholowych. A jednocześnie zrobił mi zarzut z tego, że za krótko to wszystko akceptowałam. Dałam za mało szans. Wina męża jest taka, że stosował przemoc i pił. A moja, że się nie chciałam na to godzić i odeszłam. 

W uzasadnieniu czytamy:

Nie należało w skrytości podejmować decyzji o rozstaniu, a tym bardziej gromadzić materiał dowodowy przeciwko mężowi, w tym wykorzystywać osobistą dokumentację, jak również korespondencję elektroniczną z kolegami. Podejmując takie działania, powódka musiała się liczyć z tym, że również ono doprowadzi do dalszego pogłębienia kryzysu, a w istocie do zerwania więzi małżeńskich, do czego doszło jednak wskutek wyprowadzenia się powódki ze wspólnego mieszkania, a następnie także złożenia pozwu rozwodowego i trwania w przekonaniu, że małżeństwo stron nie może dalej funkcjonować, nawet w sytuacji, gdy powód wnosił o oddalenie tego powództwa, a więc wierzył w to, że małżeństwo może być kontynuowane, czyli że więzi pomiędzy stronami nie ustały zupełnie i trwale. 

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Według psychologów i specjalistów zajmujących się problemem przemocy domowej postępowałam słusznie. Gdyby ktokolwiek przyjrzał się moim zeznaniom oraz datom zaświadczeń z CAPR-y, a następnie z Centrum Praw Kobiet czy Ośrodka Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, zobaczyłby, że moja ścieżka postępowania jest modelowa. To znaczy taka, jaką powinna wykonać osoba chcąca wyrwać się z kręgu przemocy domowej. Osoba uwikłana w przemoc obawia się swojego sprawcy, dlatego nie informuje go o swoich krokach. Mam wrażenie, że Sąd Apelacyjny nie wziął tego pod uwagę, bo nie traktuje poważnie przemocy psychicznej. 

Co pani ma na myśli? 

Przemoc psychiczna to jest przemoc. I nie występuje wyłącznie w rodzinach ocenianych z zewnątrz jako patologiczne. Wiem to z własnego doświadczenia i dziwię się, że sędziowie orzekający w Sądzie Apelacyjnym mogą tego nie rozumieć.  

Gdy zaczęłam chodzić na spotkania grupowe w Centrum Praw Kobiet, byłam zaskoczona, że każda z nas jest dobrze wykształcona, inteligentna, zadbana, a jednocześnie doświadcza przemocy. Nasze historie pokazują, że pod przykładną twarzą prezesa banku, lekarza czy polityka może czaić się prześladowca. W pozornie normalnie funkcjonujących rodzinach, takich z ładnym mieszkaniem i niedzielnym obiadem, rozgrywa się codzienny dramat. Te historie dzieją się tuż obok nas, ale o nich nie wiemy, bo ofiary niczym się nie zdradzają. Są upokarzane, zastraszane i pozostają z tym wszystkim same. Odseparowane od rodziny, przyjaciół, własnych potrzeb. Zdane na łaskę oprawcy i jego zachcianek, które – jak się okazuje – są w Polsce sankcjonowane.  

Dlatego zdecydowała się pani opowiedzieć swoją historię? 

Wie pani, postawiłam sobie za punkt honoru, żeby moja córka, kiedy dorośnie i – nie daj Boże – przytrafi jej się taka sytuacja, nie była zmuszana do bohaterstwa. Bo uważam, że przez źle działający system ja zostałam zmuszona do bycia bohaterką, choć nigdy tego nie chciałam. Straciłam przez to zdrowie. 

Dla osoby, która stara się wyrwać z kręgu przemocy, samo doświadczenie rozwodu jest koszmarem. Kobieta ucieka z domu, po czym jest namawiana przez sąd i prawników do mediacji z osobą, od której uciekła. Na sali rozpraw spotyka sprawcę i musi opowiadać w jego towarzystwie wszystko, co się między nimi działo. Często najintymniejsze szczegóły ze swojego życia. Płaci gigantyczne pieniądze, żeby ktoś jej bronił, wiedząc, że przemocy psychicznej właściwie nie ma szans udowodnić. Jej proces trwa latami, to jest kontynuacja traumy. Nikt nie powinien przechodzić przez tak długą i upadlającą procedurę. Tego rodzaju sprawy powinny iść trybem przyspieszonym. Nie da się po ostatniej rozprawie wstać, wyjść i po prostu o tym zapomnieć. To zostaje w człowieku, zwłaszcza kiedy dostaje się takie uzasadnienie jak moje.  

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl)

Mówią: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Ja uważam, że to bzdura. Cierpienie nie uszlachetnia, upokorzenie też nie. Mnie ono nie było potrzebne. Myśli pani, że ja chcę się takimi rzeczami zajmować? Wolałabym o tym zapomnieć i pójść potańczyć albo poczytać książkę. Nie chcę być bohaterką, ale czuję, że mam obowiązek wobec innych kobiet i mojej córki, żeby nie zostawić tak tej sprawy. Bo ona kiedyś dorośnie. 

Ten sędzia może dziś czytać podobny wyrok w sprawie kolejnej kobiety. Ile takich orzeczeń już napisał? Ile jeszcze napisze? Ile dziewczyn czyta coś takiego każdego roku? Nie zgadzam się na to, żeby w XXI wieku w Polsce sąd bezkarnie piętnował i upokarzał ofiary szukające u niego pomocy. Jeśli tak miałoby to wyglądać, to nie mają racji bytu prawa człowieka i resocjalizacja. Nie godzę się na taką rzeczywistość. 

Gdybym mogła, wyjechałabym z Polski jeszcze dzisiaj. Nie chcę tu mieszkać, bo to nie jest kraj dla kobiet, ale muszę, bo tu mieszka ojciec mojej córki. Nie chcę dla niej takiego kraju. Zostałam oficjalnie poniżona przez osobę, która ten kraj reprezentuje. I dzisiaj nie mogę nic z tym zrobić. Pomyślałam, że jeśli o tym opowiem, może uda się coś zmienić. Wtedy moja historia miałaby jakikolwiek sens.  

Pytała pani prawnika, co można z tym zrobić dalej?  

Prawnik powiedział, że istnieje instytucja skargi nadzwyczajnej, ale jeszcze nie było sytuacji, by uwzględniono taką skargę w sprawie rozwodowej. Poza tym wyrok w mojej sprawie jest prawomocny, co oznacza, że sama nie mogę wnieść takiej skargi. Musiałby to zrobić w moim imieniu Prokurator Generalny lub Rzecznik Praw Obywatelskich. To od nich zależy, czy taka retoryka i orzecznictwo będzie w mocy prawnej. Na orzeczenia Sądu Apelacyjnego mogą powoływać się sądy rejonowe i okręgowe, co oznacza, że mój wyrok może stać się wyrokiem innych kobiet. 

Sama nic więcej nie zdziałam. Pukałam do wielu drzwi z prośbą o pomoc. Kilka instytucji obiecało wystąpić z apelem w moim imieniu, ale wszystko utknęło w martwym punkcie.  

Dlaczego? 

Może dlatego, że to jest hermetyczne środowisko. Mało jest ludzi, którzy chcą się zająć taką sprawą. A kobiece fundacje nie zawsze mają moc sprawczą, wciąż bywają ignorowane. 

Wierzy pani jeszcze w sprawiedliwość? 

Wierzę w wytrwałość. Jak się puka do kolejnych drzwi, to w końcu ktoś otworzy i poda pomocną dłoń.  

Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.