
Historia Marty* jest podobna do losu wielu kobiet. Na podstawie zebranych dowodów Sąd Okręgowy w Warszawie ustala, że mąż jest wobec niej bardzo agresywny, a jego zachowanie pogorszyło się szczególnie po narodzinach córki. Mężczyzna jest nerwowy i arogancki. Zarzuca żonie, że za mało zarabia. Krytykuje jej wygląd. Wszczyna awantury z błahych powodów. Znika na noc i nadużywa alkoholu. Korzysta z usług agencji towarzyskich, a podczas jednego z licznych wyjść z kolegami trafia do izby wytrzeźwień. Prośby o podjęcie terapii i zmianę zachowania nie odnoszą skutku.
Marta sama idzie na terapię w Ośrodku Psychoterapii i Psychoedukacji CARPA. Uczestniczy też w konsultacjach i spotkaniach grupy wsparcia dla osób doświadczających przemocy organizowanych w warszawskim Centrum Praw Kobiet. W kwietniu 2017 roku wyprowadza się z córką do wynajętego lokalu – czytamy w orzeczeniu Sądu Okręgowego, który w listopadzie 2020 roku rozwiązał małżeństwo z winy męża.
W czerwcu 2021 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie zmienia wyrok, obciążając winą za rozpad małżeństwa również Martę. Podczas rozprawy sędzia oświadcza, że "wina męża nie może budzić wątpliwości", ale "nie należało w skrytości podejmować decyzji o rozstaniu, a tym bardziej gromadzić materiału dowodowego przeciwko mężowi", i dodaje, że "trwanie małżeństwa jest najważniejsze, niezależnie od złych rzeczy, jakie się w tym małżeństwie dzieją".
O uzasadnieniu tego wyroku i trudnościach w sprawach rozwodowych rozmawiam z Natalią Gajecką, adwokatką udzielającą porad prawnych kobietom zgłaszającym się do Centrum Praw Kobiet w Krakowie.
Co najbardziej bulwersuje w tym orzeczeniu Sądu Apelacyjnego?
Po pierwsze, oczekiwanie, że żona będzie inicjować kontakty seksualne, żeby zatrzymać męża w domu. Zacytuję fragment:"Elementem sprzyjającym uratowaniu małżeństwa popadającego w stan kryzysu, nawet z przyczyn obciążających jednego z małżonków, jest jak najsilniejsze utrzymanie kontaktów intymnych, które zawsze sprzyjają poprawie jakości życia małżeńskiego oraz utrzymaniu związku, niż rezygnacja, zwłaszcza jednostronna, z tego elementu życia małżeńskiego, w szczególności w sytuacji, gdy postawa współmałżonka, nawet naruszającego swoje obowiązki w tym związku, nie wskazuje na to, aby stracił on zainteresowanie seksualne swoją małżonką".
Czyli jak mąż chce kontaktów intymnych, to ma je mieć. Niezależnie od tego, jak się wobec żony zachowuje.
I dalej: "Nasilał się kryzys wywołany postawą pozwanego, który też został spotęgowany, jak wskazuje doświadczenie życiowe, ustaniem kontaktów seksualnych. W ocenie Sądu Apelacyjnego wyjście z tego kryzysu było jednak możliwe, a z pewnością należało podjąć taką próbę poprzez podejmowanie w zupełności innego działania, ukierunkowanego jednak na zbliżenie się powódki do małżonka, okazywanie zainteresowania problemami pozwanego i większej jeszcze wyrozumiałości dla jego słabości, z wyznaczeniem wyraźnych granic tej tolerancji, lecz poprzez okazanie czułości, wykazanie inicjatywy, wciągnięcie męża w bliskość i intymność małżeńską w możliwie dużym stopniu na tyle, aby odzyskał silniejsze zainteresowanie wspólnym spędzaniem czasu, a tym samym by osłabione zostały skłonności pozwanego do udziału w imprezach z kolegami oraz do stałego krytykowania powódki. Po prostu należało przejawiać pozytywną, ciepłą i wyrozumiałą postawę".
Takie orzeczenie sugeruje, że żona za mało się starała. Mąż pił z kolegami, bo w domu nie było wystarczająco miło.
W mojej ocenie pobyt w izbie wytrzeźwień oznacza, że ktoś pije i nie potrafi tego kontrolować. Zresztą z całego orzeczenia przebija pobłażliwość dla zachowań męża. Po lekturze można odnieść wrażenie, że mężczyzna ma prawo stosować przemoc psychiczną, pić do nieprzytomności, imprezować nocami albo wysyłać sobie z kolegami pornografię, bo to nic takiego.
Ale kobieta nie ma prawa od niego uciec.
To druga bulwersująca kwestia tego wyroku. "Pozostając w wyłącznie subiektywnym przekonaniu, że ten związek nie ma szans powodzenia i że nie ma widoków na jego utrzymanie, w drugiej połowie 2016 r. to powódka podjęła, a następnie zrealizowała decyzję o jego zakończeniu i to w skrytości przed pozwanym, który jednak się tego nie spodziewał, a przede wszystkim nie godził się na to. (…) Nie należało w skrytości podejmować decyzji o rozstaniu, a tym bardziej gromadzić materiału dowodowego przeciwko mężowi, w tym wykorzystywać osobistą dokumentację, jak również korespondencję elektroniczną z kolegami. Podejmując takie działania, powódka musiała się liczyć z tym, że również ono doprowadzi do dalszego pogłębienia kryzysu, a w istocie do zerwania więzi małżeńskich, do czego doszło jednak wskutek wyprowadzenia się powódki ze wspólnego mieszkania".
Sąd obarcza więc winą kobietę za to, że chcąc chronić siebie i dziecko, uciekła od męża. Uznał, że nie zachowanie męża, ale postępowanie żony przyczyniło się do definitywnego rozpadu małżeństwa. Nie mieści mi się to w głowie.
Co by Pani zrobiła, gdyby na Pani sprawie odczytano taki wyrok?
Gdy sąd ogłosi wyrok, strony nie mają już prawa się odezwać. Ale w tym przypadku trudno byłoby mi się powstrzymać. Co ta kobieta miała zrobić? Przyjąć wyrozumiałą postawę, dać się niszczyć psychicznie i czekać? Poprosić męża o zgodę, żeby od niego uciec?
W postrzeganiu społecznym wciąż nie zwraca się uwagi na przemoc psychiczną. Uznaje się ją za normalne zjawisko. To, że mężczyzna robi coś złego, nigdy nie jest tak ważne jak argument, że najpewniej kobieta sama jest sobie winna. Jemu wolno wszystko, ona ma to znosić z pokorą. Są środowiska, w których można się takich poglądów spodziewać, ale nie u sędziego Sądu Apelacyjnego w dużym mieście w centrum Europy w XXI wieku.
Czy są do takiego wyroku jakieś prawne podstawy?
Nie. Nie ma praktyki ani podstawy prawnej, która kazałaby ucieczkę od osoby z ewidentnym problemem alkoholowym i stosującej przemoc psychiczną poczytywać jako winę.
Czy nie tak właśnie fundacje pomagają kobietom wydostać się z przemocowych związków? Organizując ucieczkę?
Dokładnie tak. Często przychodzą do mnie kobiety z pytaniem, czym im wolno się wyprowadzić od męża. Oczywiście, że wolno. Wsparcie w znalezieniu bezpiecznego miejsca zamieszkania i organizacja przeprowadzki to jedna z podstawowych form pomocy pokrzywdzonym przemocą w rodzinie.
Doradzacie również zabezpieczenie dowodów? Sąd wskazał, że sposób ich zdobycia "nie świadczy korzystnie o powódce".
A z czym miałaby pójść do sądu? Jak miałaby się bronić? Wszystko wskazuje na to, że małżeństwo rozpadło się wcześniej. Mężczyzna nie dojrzał do roli męża i nie potrafił się przystosować do tego, że jest ojcem. Tymczasem sąd nie dość, że ucieczkę przedstawił jako powód rozpadu małżeństwa, to uznał zgromadzone dowody za niewystarczające do stwierdzenia zdrady.
Czy pani Marta może się odwołać?
Nie. Niestety nic już nie może zrobić. Od wyroku Sądu Apelacyjnego nie ma odwołania w kwestii winy. Można jedynie inicjować kolejne sprawy sądowe w kwestii rozstrzygnięć dotyczących dziecka.
Sędzia w apelacji może zupełnie zmienić wyrok o winie bez żadnych konsekwencji? To znaczy, że może wszystko.
Przez sędziego ma przemawiać logika i doświadczenie życiowe. Ma wspierać zachowania właściwe i piętnować te, które są niezgodne z zasadami współżycia społecznego. Zdrada i przemoc są czymś niewłaściwym, więc sędzia powinien potępić takie zachowanie. Tymczasem w tym wyroku tego zabrakło. Uzasadnienie tego wyroku powinno się podawać za przykład, jak nie należy postępować w związku.
Ma Pani doświadczenia podobnie kuriozalnych wyroków?
Dwa razy zdarzyło mi się, że sąd odebrał alimenty wciąż uczącym się pełnoletnim dzieciom. W obu przypadkach sąd orzekł na rzecz ojców, którzy kilka lat wcześniej rozwiedli się z matkami i od tego czasu nie utrzymywali kontaktów z dziećmi. W żaden sposób nie przyczyniali się do wychowania i zapewnienia swoim dzieciom rozwoju. Sąd uznał, że nie muszą też łożyć na ich utrzymanie.
W pierwszym wypadku ojciec wniósł sprawę o uchyleniu alimentów, bo dowiedział się, że córka podjęła pracę sezonową. Dziewczyna chciała sobie dorobić na wakacyjny wyjazd. Sąd uznał, że uchyla alimenty, mimo że nie miała jeszcze wyuczonego zawodu i zaraz miała wracać do szkoły.
W drugim przypadku dziewczyna w szkole średniej powtarzała dwie klasy, bo poważnie zachorowała. W ogóle nie była klasyfikowana z uwagi na nieobecności, wszystko było udokumentowane medycznie. Potem poszła na studia i czasem pomagała matce, która prowadziła niewielki biznes. Ojciec, który zresztą był całkowicie winny rozwodu z uwagi na znęcanie się i nadużywanie alkoholu, wniósł sprawę o uchylenie alimentów. Sąd uznał, że choroba chorobą, ale bez przesady, córka miała wystarczająco czasu, żeby zdobyć zawód. A studia? Nie każdy musi mieć. Matce, która ją utrzymuje, może pomagać i bez zawodu.
Zdarzyło się również, że sąd odebrał córkę matce i przekazał opiekę ojcu skazanemu za znęcanie nad poprzednią rodziną. Albo sprawa, w której sędzia przerwała mi mowę końcową.
Co to za sprawa?
Sprawa, jakich wiele w konsekwencji rozwodu. Również chodziło o uregulowanie kontaktów dzieci z ojcem. W tej rodzinie przed rozstaniem była przemoc w stosunku do matki i dzieci, ale niestety nie udało się jej udowodnić. Co prawda jeden przypadek przemocy fizycznej wobec dziecka został zgłoszony. Ojciec szarpał jego ucho tak, że mu je naderwał. Policja jednak umorzyła sprawę ze względu na mały uszczerbek na zdrowiu. Ten sam ojciec wniósł sprawę przeciwko byłej żonę o poniesienie odpowiedzialności finansowej za to, że jego kontakty z dziećmi nie są realizowane.
Matka miałaby płacić za to, że dzieci nie chcą się widywać z ojcem, który stosował wobec nich przemoc?
Tak.
Dzieci są w wieku nastoletnim. Większość sędziów, gdy ma do czynienia z nastolatkiem, pozwala mu samodzielnie zadecydować, czy chce się widywać z rodzicem. Jeśli rodzic przez 11 czy 15 lat nie potrafił sobie wypracować takiej relacji z dzieckiem, żeby ono chciało się z nim dobrowolnie spotykać, wydawanie regulacji kontaktów i grożenie drugiemu rodzicowi nakazem zapłaty jest absurdem.
Złożyłam wniosek o wysłuchanie dzieci, ale sędzia się nie zgodziła. Podczas mowy końcowej odebrała mi głos. Kazała usiąść i więcej się nie odzywać.
Jakie było orzeczenie?
Sędzia uznała, że kontakty nie odbywają się z winy matki. I jeśli trzeba, ma wypchnąć siłą 15-letnie dziecko na spotkanie z ojcem.
Sędzia nakazała, żeby matka zastosowała przymus wobec syna?
Dokładnie. Wobec syna, który za nieco ponad dwa lata osiągnie pełnoletność i jest dwa razy większy od niej.
Jak wróciłam z tej rozprawy, miałam ochotę rzucić pracę. Tę matkę znałam ponad dwa lata, wiedziałam, ile przeszła i jak bardzo jest zaangażowana w sprawy dzieci. Nie przysłużyła się do sytuacji, która ją spotkała, więc bardzo mi zależało, żeby sprawiedliwość zwyciężyła. Zabolał mnie ten wyrok.
Co jeszcze boli w tej pracy?
Mam dwie główne bolączki. Pierwsza jest taka, że bardzo mało sędziów jest wyczulonych na kwestie przemocy domowej. Druga, że często nie chcą orzekać w sprawach rodzinnych i przymuszają do mediacji.
Wchodzę czasem na rozprawę, która odbywa się rok po wniesieniu sprawy, i słyszę: weźcie się dogadajcie, sąd tu nie będzie orzekał. A przecież sędziowie otrzymują wynagrodzenie właśnie za orzekanie. To jest ich praca. Sama jestem zwolenniczką mediacji i jeśli tylko widzę cień szansy, że sprawa zakończy się w mediacji, to namawiam na nią klientów. Ale nie zawsze jest to możliwe. Jednym z przeciwwskazań mediacji jest przemoc domowa, której sędziowie do końca nie rozumieją.
Jak to rozumieć?
Sędziowie bardzo często mylą pojęcie przemocy domowej z konfliktem.
Przemoc domową rozumiemy jako wszelkie przekroczenie granic drugiej osoby, na które ta osoba nie jest w stanie adekwatnie zareagować. To może być przemoc psychiczna, fizyczna, ekonomiczna, seksualna. Adekwatnie zareagować oznacza reakcję z pozycji równoważnej. Lęk bądź wstyd często sprawia, że taka osoba, której granice są przekraczane, nie zgłasza sprzeciwu. Boi się.
Konflikt jest wtedy, kiedy osoby pozostające w związku małżeńskim są w pozycji równoważnej i są w stanie adekwatnie reagować na przekraczanie granic. Jak mąż rzuci do żony wyzwiskiem, a ona mu odpowie, to można sądzić, że mamy konflikt.
Sądy często mylą te dwie sytuacje. Zarzut przemocy jest odbierany jako furtka, którą kobieta próbuje sobie coś wywalczyć. Nie miała już co wymyślić, to wymyśliła przemoc domową. Dla sędziów, jak nie było Niebieskiej Karty i policji w domu, to przemocy też nie było. Przemoc psychiczną bardzo trudno udowodnić.
Oczywiście jest wielu sędziów, którzy rozróżniają tę sytuację, ale nadal za mało.
Jakie to są zachowania?
Przemoc psychiczna to na przykład ograniczanie kontaktów z bliskimi. Niechęć, by żona odwiedzała rodziców albo utrzymywała kontakt z przyjaciółmi. Często obrażanie tych osób i stopniowe izolowanie. To także zabranianie lub zniechęcanie do podjęcia pracy. Są też wyzwiska, poniżanie i agresja słowna.
Przemoc fizyczna wciąż się zdarza?
Zwykle następuje podczas awantury, która eskaluje aż do rękoczynów. Taka przemoc może polegać na tym, że mężczyzna pluje na kobietę, łapie za nadgarstki, przyciska do ściany, szarpie. Ale są też makabryczne przypadki. Spotkałam się z sytuacją, gdy mąż wbił żonie nóż w plecy. Dosłownie. Udało jej się oswobodzić i była na takiej adrenalinie, że z tym nożem w plecach dobiegła na SOR.
Poszkodowanym zdarza się bronić swoich oprawców?
Często. Mówimy wtedy, że taka osoba jest uwikłana w przemoc. Jak pani, którą mąż zaatakował nożem. Cały czas usprawiedliwiała działania męża. Namawiała go na terapię, by mogła dać mu drugą szansę. Gdy on otrzymał zakaz zbliżania się i kontaktu, to ona do niego dzwoniła. A później zmieniała numer telefonu, bo znów się go bała. Skończyło się tak, że zrezygnowała z pomocy prawnej i psychologicznej. Stwierdziła, że ich sprawa będzie bardzo długo trwała i nie wypada, żeby zajmować nam tyle czasu. Mam podejrzenie, że po prostu wróciła do męża.
Badania wykazały, że kobiety wnoszą do sądu sprawy o rozwód dopiero wówczas, gdy ich sytuacja małżeńska staje się nie do zniesienia.
Tak, to jest tzw. syndrom gotującej się żaby. Bardzo często kobiety w przemocowym małżeństwie są jak żaba w garnku z wodą postawionym na gazie. Temperatura wody powoli rośnie, a żaba się przyzwyczaja. Podobnie jest w małżeństwie, gdy warunki zmieniają się stopniowo na coraz gorsze, kobiety tego nie zauważają. Orientują się, gdy jest naprawdę źle. A gdy jak żaba chcą wyskoczyć z wrzątku, często nie mają już na to siły. Zużyły całą energię, żeby się przystosować.
O czym kobietom najtrudniej mówić?
O przemocy na tle seksualnym.
Jeżeli podczas rozwodu powołujemy się na przemoc seksualną, trzeba opowiedzieć o wszystkich aktach tej przemocy. Kobieta mówi o tym, co robił jej mąż, gdy on siedzi obok. W sprawie karnej mamy możliwość, żeby usunąć oskarżonego z sali rozpraw, żeby kobieta mogła spokojnie zeznawać. Ale we wszystkich sprawach cywilnych druga strona ma prawo być obecna podczas przesłuchania. A wtedy padają pytania typu: dlaczego pani nie uciekła?
Często w małżeństwach zdarza się przemoc na tle seksualnym?
Często. Kobieta ma wpojone, że jak pan chce, to ona ma być do dyspozycji. Zdarza się przymuszenie siłą, ale częściej to jest po prostu komunikat: kładź się. I kobiety się kładą. Nieraz nie mają doświadczeń w przemocy fizycznej, ale szalenie się boją, że jeśli odmówią, to zostaną pobite.
Gdyby mogła Pani sprawić, żeby kobiety podczas rozwodu jedną rzecz robiły inaczej, to co by im Pani poradziła?
Zatroszczyć się o siebie. Kobiety, przychodząc do mnie, mówią o mężu, o dzieciach. Ich samych często nie ma w tej opowieści. Gdyby nie skupiały się tylko na roli żony czy matki, ale również na własnej tożsamości, to wiele by odmieniło.
Od psychoterapeutki, u której konsultuję prowadzone przeze mnie sprawy pod kątem psychologicznym, usłyszałam takie zdanie, które mną wstrząsnęło. Powiedziała: wszystkie relacje w naszym życiu są na czas określony. Najpierw miałam gęsią skórkę, ale po chwili refleksji się zgodziłam. Wszystkie relacje są na czas określony, małżeństwo również. Kiedy je zawieramy, często zlewamy się z partnerem. Warto zachować własną tożsamość i nie zapominać o sobie.
*Imię zmienione na prośbę bohaterki
Maria Organ. Dziennikarka, reporterka, kulturoznawczyni. Najchętniej pisze o kobietach i oczekiwaniach społecznych. W wolnych chwilach czyta i tańczy.