
W internecie jest zatrzęsienie ofert prywatnych detektywów, którzy obiecują dostarczyć dowody zdrady. Od detektywa Wojciecha Niemyjskiego usłyszałam, że są w branży ludzie, którzy są w stanie zrealizować takie zlecenie za wszelką cenę. Mówiąc krótko: spreparować dowody.
Pyta pani o ciemną stronę mojej branży. Chciałbym zacząć od uściślenia: detektywi nie są od zdobywania dowodów zdrady, ale od ustalania faktów. Jeśli w umowie, którą zawierają z klientem, jest napisane "zebranie dowodów zdrady" i detektyw bierze połowę ustalonej kwoty jako zaliczkę, a drugą połowę, kiedy te dowody dostarczy, to zapala się czerwona lampka. Te "dowody" mogą zostać spreparowane, bo on jest bardzo zmotywowany, by jak najszybciej jakieś dowody zebrać.
Ostatnio przyszła do mnie klientka z raportem detektywistycznym na swój temat. Mężczyzna, z którym była na załączonych zdjęciach, to jej kolega z pracy. Ujęcie zostało zrobione tak, że wyglądało, jakby ten człowiek trzymał swoją dłoń na jej pośladku. Kiedy się rozstawali, ucałowali się w policzki. Na firmowym lunchu było sześć osób, ale wszystko zostało tak wykadrowane, jakby przyszli tylko we dwoje.
Brzmi to dość prymitywnie. Sprawa rozwodowa była już w sądzie?
Tak. Kobieta dostała te materiały razem z pozwem rozwodowym. Zasugerowałem jej, że skoro nie ma sobie nic do zarzucenia, to najprawdopodobniej jej mąż ma powód, by chcieć się z nią rozwieść. A ten powód może mieć żeńskie imię. I okazało się, że faktycznie: pan nie tylko miał kochankę, ale także dwoje z nią dzieci! Szukał sposobu, by móc się rozwieść nie ze swojej winy, i trafił do agencji, która takie "dowody" dla niego sfabrykowała.
Nawet gdyby zdjęcia nie były spreparowane i gdyby kobieta pocałowała w policzek kolegę z pracy, a on trzymał jej rękę na pośladku, to czy dla sądu to oznaczałoby zdradę?
Sąd ocenia całokształt przedstawianych dowodów. Wzywani są również świadkowie. Jeśli detektyw zezna, że widział, jak tamten facet trzykrotnie tę kobietę całował i przytulał, ale tego nie udokumentował, bo akurat mu bateria w aparacie padła, to osoba, którą obserwował, mogłaby mieć problem. Takie zeznanie byłoby również dowodem w sprawie.
Akurat w tamtej sytuacji powołany przez sąd biegły orzekł, że nie można jednoznacznie stwierdzić, czy ręka jest położna na pośladku naszej klientki, czy też zdjęcie zostało zrobione z takiej perspektywy, że tylko sprawia takie wrażenie. My natomiast przedstawiliśmy wiarygodne dowody na niewierność małżonka.
Czy to, co zrobił detektyw na zlecenie jej męża, to było partactwo, czy też z premedytacją usiłował dowody spreparować?
Trudno wyrokować. Dzieje się i tak, i tak. Od 2014 roku, kiedy w życie weszła tzw. ustawa deregulacyjna, żeby zostać detektywem, nie trzeba już zdawać trudnego egzaminu państwowego w komendzie policji. Nazywaliśmy ten egzamin małą aplikacją adwokacką, ponieważ wiele osób podchodziło do niego nawet kilkanaście razy. Teraz wystarczy 50 godzin szkolenia, które najczęściej odbywa się tylko w teorii. Płaci się tysiąc złotych i po spełnieniu niewygórowanych wymogów formalnych – między innymi trzeba mieć 21 lat, wykształcenie minimum średnie oraz zaświadczenie o niekaralności – dostaje się licencję. Mam przeświadczenie, że to właśnie tacy ludzie trafiają na rynek i często to oni oferują dostarczanie dowodów zdrady.
W mojej agencji takiej oferty nie ma. Proponujemy ustalenie stanu faktycznego poprzez obserwację w konkretnych dniach. Zdradzę pani mały sekret mojej pracy: najłatwiejszym sposobem, żeby sprawdzić, czy ktoś dopuszcza się zdrady, jest wyjazd na weekend. Trzeba zabrać ze sobą dzieci, wybrać się dosyć daleko, by na przykład współmałżonek miał pewność, że nie wrócimy nagle. A wyjazd zaplanować ze sporym wyprzedzeniem.
Żeby podejrzany małżonek lub małżonka mieli czas się umówić, tak?
Oczywiście. Tym bardziej że druga strona również może mieć rodzinę, dzieci. Im więcej czasu, tym większe prawdopodobieństwo, że umówią spotkanie. Mąż lub żona ma więc weekend tylko dla siebie. I wtedy my sprawdzimy, co będzie robić. Może się okazać, że on będzie siedział w domu i grał na PlayStation. A może ona umówi się z koleżankami. Ale jeśli jakąś relację pozamałżeńską ma, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że akurat w ten weekend z tą osobą się spotka. W 8 na 10 przypadków dokumentujemy wówczas zdradę.
W jaki sposób? Wspina się pan na drzewo i fotografuje przez okno?
Detektyw nie może prowadzić działań w miejscu prywatnym, czyli za zamkniętymi drzwiami. Nie możemy, jak to czasem widać w filmach czy serialach, zainstalować ukrytej kamery u kogoś w sypialni, ukryć się pod łóżkiem, przyłapać delikwenta na gorącym uczynku, a w finałowym momencie wyskoczyć z jego żoną. Natomiast jeśli detektyw jest w stanie spojrzeć w okno i zobaczyć, że oto stoją na golasa dwie osoby i się przytulają, to dlaczego miałby tego nie udokumentować?
To takie zdjęcia można robić?
Każdy przechodzień mógłby! Detektyw też. W mojej opinii użycie drona w takiej sytuacji jest niezgodne z prawem, gdyż zdalne dokumentowanie jest zastrzeżone dla organów i instytucji państwowych. Co innego aparat fotograficzny z dobrym obiektywem. On pozostaje podstawowym narzędziem naszej pracy. Możemy robić zdjęcia z dużej odległości. Również wejść na drzewo i uchwycić moment z 200 m. Taki materiał ja bym przekazał klientce i obronił go w razie zarzutu o naruszenie prywatności.
Czy taki weekend, o którym właśnie rozmawiamy, to jest "test wierności"?
Nie. To jest sprawdzanie, jak – i ewentualnie z kim – osoba spędzi wolny czas. Tylko tyle. Natomiast test wierności to jest w zdecydowanej większości usługa nieetyczna, którą świadczą nie tylko niektórzy detektywi, ale także firmy, które nie mają pozwoleń na prowadzenie działań detektywistycznych. Odbywa się to na trzy sposoby.
Po pierwsze?
Jest nawiązywany kontakt online z daną osobą – po to żeby sprawdzić, czy będzie ona skłonna wejść w intymną relację. Moja agencja realizuję taką usługę, tylko jeśli wiemy, że osoba będąca w związku partnerskim czy małżeńskim używa aplikacji randkowej. Wtedy nie widzę nic złego w sprawdzeniu, czy jest otwarta na romans. Uważam, że to się mieści w granicach etyki. Natomiast są tacy, którzy do testowania wierności nie potrzebują żadnych powodów. Po prostu nagle jakaś podstawiona osoba zaczyna na Facebooku czy Instagramie lajkować zdjęcia figuranta…
Figuranta, czyli osoby, wobec której podejmowane są czynności detektywistyczne?
Tak jest. Zaczyna się komentowanie jej zdjęć, wysyłanie wiadomości. Żona czy mąż wiedzą doskonale, jaki jest ideał danej osoby, a testerzy wierności taką właśnie osobę podstawiają.
Chodzi o sprawdzenie, czy on lub ona byliby gotowi dopuścić się zdrady?
Dokładnie tak. Co w mojej ocenie jest bardzo nieetyczne.
Drugi rodzaj testu wierności?
Wysyłanie podstawionych osób, które mają za zadanie człowieka uwieść. Wcześniej mąż czy żona odmawiają seksu przez kilka miesięcy, więc w domu robi się coraz bardziej nieprzyjemnie, atmosfera jest napięta, dochodzi do kłótni, a tu nagle – najczęściej na imprezie, gdzie leje się alkohol – pojawia się podstawiona osoba, która wydaje się nim czy nią ogromnie zainteresowana.
Przecież to jest jawna prowokacja. Wynajęcie kogoś, żeby poderwał żonę czy męża?!
Takie rzeczy się dzieją. Pseudodetektywi takie usługi świadczą. Nie wiem, czy dochodzi wówczas do seksu. Prawdopodobnie wystarczy gotowość, czyli na przykład wspólne pójście do domu czy hotelu, i zrobienie dyskretnego nagrania, na którym widać, że ten ktoś zaczyna się rozbierać.
Czy osoba, która taki test wierności obleje, ma potem szanse obronić się w sądzie?
Ja uważam, że ma. Więź małżeńska zostaje zerwana już w momencie, gdy ludzie przestają ze sobą sypiać bez ważnego powodu. Więc on może oświadczyć w sądzie, że nie dopuściłby się czynu, gdyby nie to, że od pół roku żona nie okazywała mu absolutnie żadnej czułości, bliskości. I sąd może orzec obopólną winę rozpadu takiego związku.
Nie mogę sobie wyobrazić, co się musi dziać w małżeństwie, żeby ktoś przeciwko komuś taką usługę wykupił. Powiedział pan, że są trzy rodzaje: uwodzenie w internecie, podstawienie osoby, a trzeci sposób?
Tu już testerzy wierności idą na grubo! Po prostu wychodzi pani z supermarketu albo stoi na przystanku autobusowym, a tu nagle podchodzi nieznajomy facet i zaczyna panią całować. A inna osoba w tym czasie robi zdjęcia i na kilku będzie to widać, bo dopiero po chwili pani go odepchnie i da mu w twarz. Takie zdjęcia najczęściej są dostarczane w serii: ten sam facet trzyma dłoń na klamce drzwi pani samochodu, który stał na parkingu pod sklepem, a pani w nim nie było, ale tego przecież nie widać. Po chwili zagaduje panią o coś w sklepie i wygląda, jakbyście się wspólnie wybrali na zakupy. A finalnie powstaje zdjęcie, jak się całujecie.
Tego typu działań pseudodetektywów, osób, które żerują na ludzkim nieszczęściu, jest niestety dużo. Za niewielkie pieniądze są w stanie zniszczyć ludziom życie. Oraz handlować zebranym materiałem: "Zobacz, jak pięknie z kochanką wyszliście. To ile zapłacisz, żebym te zdjęcia usunął?". To również są rzeczy niedopuszczalne. Od kilku lat ja już wcale nie mam pewności, że detektyw to jest zawód godny zaufania.
Pewnie jak w przypadku wielu innych profesji są ludzie godni i niegodni zaufania. Wyobrażam sobie, że rzeczy, o których pan mówi, mogą mieć tragiczne skutki.
Znam wiele dramatycznych historii. Kobieta dowiedziała się od detektywa, przez telefon, że mąż ją zdradził. Że odebrał z lotniska piękną blondynkę, po czym poszli do hotelu. Podcięła sobie żyły. A okazało się – czego detektyw nie sprawdził – że odebrana z lotniska kobieta była jej siostrą, która przyleciała z zagranicy specjalnie na jej 50. urodziny połączone z rocznicą ślubu.
Mąż i ona wspólnie przygotowywali niespodziankę?
Tak! Półtorej godziny spędzili w hotelowej kawiarni na omawianiu szczegółów. Na szczęście cięcia nie były bardzo głębokie i ta kobieta przeżyła. Detektywa pozwała do sądu o odszkodowanie. Przekazując ludziom – czasem bardzo bolesne – informacje, bierzemy odpowiedzialność za ich reakcję. Przekazywanie niezweryfikowanych informacji przez telefon jest totalnie nieprofesjonalne.
Wspomniał pan o zdjęciach pary wchodzącej do hotelu. To w hotelach najczęściej dochodzi do zdrad?
Pandemia wymusiła innowacje, ponieważ hotele przez dłuższy czas były nieczynne. A ludzie nudzili się w domach, nawiązywali relacje przez internet i potem szukali możliwości skonsumowania nowego związku. Jeden mężczyzna uprawiał seks na parkingu pod dyskontem spożywczym…
Pan żartuje!
Absolutnie nie! Żonie powiedział, że już mu głowa paruje od tego siedzenia w domu, więc jedzie się przejechać po Polsce. Podejrzewała go, więc nas wynajęła. Pojechaliśmy za nim. Spotkał się z kochanką na parkingu pod sklepem, który akurat tego dnia był zamknięty. Poznał ją na portalu randkowym trzy tygodnie wcześniej, a tamtego dnia spotkali się pierwszy raz. Usiedli u niego w samochodzie, półtorej godziny rozmawiali, a potem był seks.
Latem ludzie często się kochają na łonie natury. Bardzo dużo mamy materiałów z plenerów: z lasu, znad jeziorka, rzeczki. Hotel to jest na pewno opcja na sezon jesienno-zimowy. Są hotele na godziny, w których nie ma kamer, jest pełna poufność i dyskrecja. A czasem to po prostu prywatne mieszkanie, gdy kochanek czy kochanka są wolni i mieszkają sami.
Ale powiedział pan, że mieszkanie to jest sfera prywatna i tam niczego dokumentować nie wolno.
Na klatce schodowej wolno. Montujemy zdalnie sterowaną, zamaskowaną kamerę i siadamy sobie piętro wyżej na schodach. Po czym dokumentujemy, że osoba wchodzi do mieszkania i po jakimś czasie z niego wychodzi.
I to jest dowód zdrady?
Sąd będzie wyjaśniał, co tam robili. Jeśli figurant powiedział żonie, że będzie w tym czasie z kolegą na działce, a tak naprawdę był w mieszkaniu jakiejś kobiety, to już daje do myślenia, prawda? Zdarzyło się, że pan oświadczył w sądzie, że całą noc w hotelowym pokoju grał z kobietą w karty. Ale na nic mu się to tłumaczenie nie zdało, ponieważ żona miała zebrane jeszcze inne dowody zdrady. Znalazła je między innymi w jego starym telefonie. Przyniosła do nas aparat i odzyskaliśmy wszystkie dane. Również wiadomości i zdjęcia, które zostały usunięte. Korespondencja była bardzo długa. Okazało się, że mąż i ta kobieta mieli głęboką relację i często wyjeżdżali wspólnie na weekendy. A on twierdził wtedy, że ma wyjazd służbowy.
Czyli wtedy to już była miłość i to musi boleć najbardziej. Kto jest bardziej podejrzliwy: mężczyźni czy kobiety?
Ostatnio coraz więcej zgłasza się mężczyzn. Kiedyś, gdy podejrzewali, że żona kogoś ma, to brali sprawy w swoje ręce, czyli sami ją śledzili, czasem prosząc tylko jakiegoś kumpla o pomoc. Dziś społeczeństwo jest bogatsze i wygodniejsze i również mężczyźni wolą takie sprawy zlecać specjalistom.
A kiedy otrzymują potwierdzenie swoich domysłów, to jak reagują?
Często pytają: "I co ja mam z tym zrobić?", a ja wtedy zawsze mówię tak: "Zanim się pani wybierze do prawnika i złoży pozew rozwodowy, warto się wybrać do psychologa i sprawdzić, co tak naprawdę pani chce z tym zrobić". Przyjrzenie się sytuacji, szczera rozmowa ze współmałżonkiem pozwalają wyciągnąć wnioski po to, żeby ta sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości. A są i takie osoby, które pomimo dowodów zdrady wybaczają i przepracowują wspólnie kryzys. Bywa, że związek jest potem silniejszy.
Któregoś razu kobieta zobaczyła zdjęcia kochanki męża i bardzo się zdziwiła: "Przecież ona jest starsza i brzydsza ode mnie". Mąż się przyznał, że wszedł w tę relację, by zrealizować fantazje seksualne, do których wstydził się przyznać żonie, bo się obawiał, że go weźmie za dewianta. A okazało się, że ją też ciekawiły innowacje, tyle że również bała się to zaproponować. W związkach najbardziej brakuje szczerości, otwartości i rozmów.
Seksuolodzy i psycholodzy stale to powtarzają. Jednak to by było chyba zbyt proste wyjaśnienie, że gdyby ludzie więcej i szczerzej ze sobą rozmawiali, to nie dochodziłoby do zdrad. Ja w to nie wierzę.
Ja też nie. Po niemal 10 latach w branży detektywistycznej zgadzam się z tezą psycholożki Esther Perel, która mówi, że kiedyś ludzie się zdradzali dlatego, że brali śluby w bardzo młodym wieku, nie kochali się, byli razem nieszczęśliwi.
Często te związki były aranżowane.
Już na starcie nie było między nimi miłości, chemii, więc szukali szczęścia. A teraz, mówi Perel, problem mamy inny: ludzie dobierają się świadomie, często się kochają i jest im dobrze.
Ale się nudzą?
To po pierwsze. Natomiast nie chodzi nawet o to, że są ze sobą nieszczęśliwi. Po prostu większość z nas dąży w życiu do maksymalizacji szczęścia.
Bartosz Weremczuk. Detektyw. Agencja detektywi.net.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN "UWAGA!" materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.