Rozmowa
Kuratorki wystawy 'Stan rzeczy': Grażyna Bastek i Monika Janisz. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)
Kuratorki wystawy 'Stan rzeczy': Grażyna Bastek i Monika Janisz. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Jakie mają panie refleksje po otwarciu wystawy, zestawieniu tylu rzeczy razem?

Grażyna Bastek: Cieszymy się, że zgromadzone przez nas przedmioty podobają się i budzą emocje – zarówno u publiczności, jak i u kolegów po fachu. Zazwyczaj publiczność obawia się, że wystawy w muzeum są przez duże W, a sztuka przez duże S. W dodatku, że wymagają sporej wiedzy i przygotowania. Tymczasem nasza wystawa jest bardzo starannie przemyślana koncepcyjnie, ale sprawia wrażenie lekkiej, a to ośmiela ludzi i zachęca do swobodnego odbioru.

Zresztą proszę zobaczyć – ludzie chodzą po ekspozycji w grupkach, rozmawiając ze sobą, pokazują sobie eksponaty, są wyraźnie zaciekawieni, nawet rozbawieni.

Mnie zawsze zadziwia jakość i trwałość dawnych przedmiotów – jak ubijaczka do masła z kryształową czarą i litym drewnem.

G.B.: To ważna refleksja. Jesteśmy w muzeum sztuki, mamy określone tradycje kolekcjonerskie, wiadomo, że zbieraliśmy jako instytucja najbardziej wartościowe obiekty – zarówno pod względem artystycznym, jak i historycznym. Posiadamy sztukę elit. W dodatku są to eksponaty, które powstały nie dla jednej osoby, ale na pokolenia, „na zawsze". To, że przedmioty te przetrwały stulecia, a w tym bardzo trudne czasy rozlicznych wojen, i to w takim stanie, dobrze świadczy o ich jakości. Szkandela po Napoleonie jest wykuta ze srebra.

Srebrna szkandela Napoleona, ok. 1800 r. (Muzeum Narodowe w Warszawie)

Szkandela?

G.B.: To przedmiot przypominający patelnię z pokrywką i z dziurkami, w który wkładało się rozżarzone węgle. Ta służyła Napoleonowi w podróży, zapewne ogrzewała zarówno łóżka, jak i nogi w powozie. Służący cesarza zostawili ją w Nieświeżu, a podczas drugiej wojny światowej przepadła.

Kustosze muzealni trafili na szkandelę w 1953 roku i odkupili ją ze skupu srebrnego złomu. Wydawałoby się, że przedmiot, który przeszedł tak wiele, będzie nie do odratowania. Okazało się jednak, że po oczyszczeniu błyszczy jak nowy.

Maselnica, o której pani wspomniała, ma kryształowy pojemnik, ale już drewno, służące za szkielet, jest pomalowane na szlachetny heban – hebanem jednak nie jest, kość przypomina słoniową, a jest wołowa. Przedmiot udaje lepszy, niż jest, ale wykonany został niezmiernie starannie i działa do dzisiaj.

Jak "thermomix" z dyskontu!

G.B.: Nie aż tak! Musimy pamiętać, że zgromadzone  tu przedmioty należały do bogatych ludzi, do królów, arystokratów, szlachty, bogatego mieszczaństwa. Ich standard życia był bardzo daleki od życia służby, chłopów czy robotników. Zresztą dzisiaj rozwarstwienie pomiędzy najbogatszymi a najbiedniejszymi jest podobne, a demokracja dotyczy jedynie plastiku. Najbardziej luksusowe przedmioty są niedostępne ogółowi społeczeństwa ze względu na cenę.

Monika Janisz: Warto dodać, że maselnica stała w jadalni i była elementem kultury życia domowego. W czasie posiłku pani domu mogła własnoręcznie ubić świeże masło. Było to przejawem jej gościnności, troski, a zarazem popisem gospodarności.

Wystawa prezentuje dzień od przebudzenia o poranku aż do pójścia spać.

G.B.: Tak, ale dzień na wystawie jest całkowicie abstrakcyjny – w żadnym miejscu ani w żadnym czasie nie udałoby się go przeżyć, bo przedmioty pochodzą z różnych wieków i miejsc. Zabytki ze starożytnego Egiptu sąsiadują na przykład z dziewiętnastowiecznymi. Odbicie twarzy w egipskim lustrze z polerowanej miedzi od tego w zwierciadle z dziewiętnastowiecznego nesesera dzieli przepaść.

Które z nich przegrały z czasem?

G.B.: Pierwszy z brzegu – karnecik balowy. Młode damy zapisywały w nim kolejność tańców oraz imię przypisanego do każdego z nich kawalera. 

M.J.: Porte-bouquet – oprawa do bukietu z żywych kwiatów na czas spacerów, wyjścia do teatru, jazdy powozem. To akcesorium wymyślono, żeby utrzymać dłonie dziewcząt w ryzach. Nie można było wymachiwać rękami, należało je prezentować ładnie ułożone przy ciele.

G.B.: Nikt już nie nosi dzisiaj szatlenki – biżuteryjnej zawieszki do zaczepienia przy pasku. Były w niej niezbędne akcesoria: przybornik do szycia, tłoki pieczętne, pojemnik na sole trzeźwiące, zegarek.

Sole trzeźwiące rzeczywiście trzeźwiły?

G.B.: Oooo tak! Szybko i skutecznie, bo miały w składzie amoniak.

A dlaczego się wtedy tak omdlewało? 

G.B.: Po części było to działanie teatralne – kobiety omdlewały, osuwając się zwykle w pobliżu fotela, upadki były wystudiowane i bezpieczne. Mdlało się jednak także ze względu na gorsety ściskające ciała i przebywanie w dusznych pomieszczeniach. 

M.J.: W tak dopasowanym stroju i przy rzadkim myciu swędzenie pod gorsetem było częste, a podrapanie się dłonią niemożliwe. Dlatego konieczne było używanie drapaczki. Stąd cienki hebanowy drążek z porcelanową podobizną ludzkiej dłoni na końcu i z ostrymi paluszkami, które dawały ulgę. 

Gablota 'Wielkie wyjście' m.in. z drapaczką oraz wykrochmalonym na sztywno kołnierzykiem. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

G.B.: W zapomnienie odeszły spluwaczki – zarówno te publiczne, meblowe, jak i osobiste, przenośne. Spluwaczki stały w urzędach jeszcze do lat 60. XX wieku.

Mężczyźni mieli laski spacerowe, które kryły we wnętrzu na przykład urządzenie do mierzenia konia w kłębie. W takich laskach ukryte były też wysuwane noże, jak na filmach z Arsène’em Lupinem.

M.J.: Nie używa się dziś pazika – to był rodzaj szczypczyków podtrzymujących brzeg trenu sukni, żeby jej nie zabłocić albo umożliwić bezpieczne zejście ze schodów.

Widok wystawy 'Stan rzeczy'. Gablota z przedmiotami służącymi do oświetlania, a w głębi po lewej stronie - spluwaczka. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Przejdźmy do gabloty ze sztućcami. Są wspaniałym przykładem ślepych zaułków. Kiedyś było ich o wiele więcej i miały o wiele bogatsze zastosowania niż dziś.

G.B.: Prezentujemy tu sprzęt do wyjmowania staropolskiego przysmaku, czyli szpiku z kości, obsadkę do podcinania czubka jajka, łyżkę do nakładania poziomek, szczypczyki do cukru i osobne do czekoladek.

Taka różnorodność stołowych akcesoriów to wytwór końca XIX i początku XX wieku. Wąska specjalizacja poszczególnych sztućców pojawiła się jednak na krótko, wtedy, kiedy ludzie majętni, ale niżej urodzeni zaczęli upodabniać się zwyczajami i posiadanymi przez siebie przedmiotami do arystokracji i najwyższych elit. A te lubiły pokazywać swoją odmienność i wyrafinowanie.

Ta inność czasami oznaczała także brak chęci podążania za postępem – elektrycznością, telekomunikacją.

M.J.: Na przykład w Kozłówce Zamoyscy niechętnie podchodzili do nowinki, jaką było oświetlanie pomieszczeń elektrycznością. Byli przyzwyczajeni do światła lamp naftowych i świec. Zdaje się, że pałac został zelektryfikowany po nacjonalizacji, w latach 50. ubiegłego wieku.

Kiedyś niezbędnym elementem wyposażenia zamożnego domu był stolik na karty wizytowe, które zostawiali goście. 

M.J.: A sposób składania bilecików wizytowych – zaginania rogów lub brzegów – miał ogromne znaczenie w przekazywaniu bardzo określonych komunikatów. Na przykład zagięcie lewego rogu lub brzegu biletu oznaczało, że nie zastało się w domu gospodarzy. Składając kondolencje, zaginano do dołu prawy brzeg lub prawy róg biletu. Na bileciku można było także zapisać wiadomość dla pana domu.

G.B.: Dodajmy, że najbardziej eleganckie wizytówki miały zapisane tylko nazwisko, bez żadnych ozdobników, a nawet herbów. 

Gablota 'Wokół stołu'. Pierwsza od lewej łyżka do szpiku. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Który przedmiot z prezentowanych na wystawie wydaje się paniom najbardziej nieprzystający do współczesnych realiów?

G.B.: Bourdalou, czyli przenośny nocnik damski. Wkładało się go pod suknię, między nogi – a było to łatwe, bo majtek wtedy nie noszono – i siusiano na siedząco w powozie lub na stojąco, nawet na przyjęciu, z którego nie można było wyjść. Rzecz jasna, odbywało się to z pomocą służących, które musiały podtrzymać suknię, a potem szybko wynieść nocnik.

Myślałam, że za zupełnie absurdalną uznają panie bindę – osłonę na wąsy do spania – która chroniła je przed zmierzwieniem.

G.B.: Wprost przeciwnie. Wąsy bywały niekiedy naprawdę imponujące, jak na przykład u cesarza Franciszka Józefa. Łatwiej było je ochronić, niż na nowo czesać, układać i formować.

M.J.: Nieprzystające do dzisiejszych czasów są klamerki na palce dłoni, które miały wyszczuplić ich końcówki, żeby mieściły się w wąskich rękawiczkach. Nazwa handlowa tego sprzętu to "zestaw przyrządów do formowania palców". Zakładało się je na noc. Tortura!

Kiedyś szczupłe palce, dzisiaj duże usta – można kupić pompki do powiększania warg.

G.B.: Różne bywają kanony urody. Krosty i blizny po ospie w XVIII wieku można było przykryć muszkami, czyli kawałkami czarnego jedwabiu przyklejanymi na twarz. Z czasem muszki stały się ozdobą i służyły niewerbalnej komunikacji – przyklejone w konkretnym miejscu dawały sygnał, że ktoś jest kimś zainteresowany, zakochany...

M.J: ...albo że jest się w nastroju do flirtu. Były różne kształty muszek: gwiazdki, półksiężyce. Stanowiły język salonu. 

Gablota 'Przygotowanie do snu'. Pierwszy eksponat po lewej to bourdalou, owalny damski nocnik. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Im bliżej nocy, tym atmosfera robi się bardziej frywolna.

G.B.: W czarnej gablocie z wizjerami prezentujemy przedmioty poświęcone zmysłom, na przykład "turystyczny przyrząd do masażu" z czterostronicową instrukcją. Niestety, nigdzie nie jest napisane, co właściwie można by z tym przedmiotem zrobić. A był to zwykły wibrator na baterie. Tymczasem rysunek na opakowaniu pokazuje panią, która masuje szyję.

Gablota 'Wspomnienia i pamiątki'. Od lewej karnet balowy, miniatura z przedstawieniem Jana Potockiego z jego włosami w oprawie oraz medalion z przedstawieniem oka mężczyzny. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Skoro przy miłości jesteśmy – seks to zdrowie. Bardzo szykowna ta przenośna apteczka.

G.B.: Podobno należała do Stanisława Augusta. To apteczka podróżna z flakonikami z rubinowego szkła. Uzyskanie takiego materiału wymagało ogromnego kunsztu i kreatywności. Choć w nazwie ma rubin, to w składzie znajduje się między innymi złoto.

W gablocie poświęconej leczeniu jest także nietypowy słój z wypustkami w środku. Z czymś się pani kojarzy?

Z pijawkami.

G.B.: Brawo! Pijawki kupowało się w aptekach w celach leczniczych. Były przechowywane w ogromnych ceramicznych wazach. Przysysając się do ludzkiego ciała, pijawki wydzielają substancję, która łagodzi stany zapalne i działa przeciwgorączkowo.

Tu obok, w gablocie z listami, notesikami i medalionami, widzę oko wyglądające na męskie.

G.B.: W drugiej połowie XVIII wieku i na początku XIX panowała moda na noszenie wizerunków ukochanych osób, ale tak, by nie zdradzić ich tożsamości. Początek tego zwyczaju wziął się stąd, że Jerzy IV, gdy był jeszcze następcą tronu, zakochał się w kobiecie z niższego stanu. Podarował jej miniaturę z przedstawieniem swego oka, co nie zdradzało jego tożsamości. Takie miniatury z czasem powstawały nie tylko po to, żeby ukrywać, kim jest ukochany lub ukochana, ale żeby czuć na sobie spojrzenie bliskiej osoby.

Jak widać po notesiku młodej arystokratki, zdolności plastyczne mieli nie tylko artyści.

G.B.: Większość arystokratek potrafiła rysować. To sztambuch, czyli rodzaj notesu, należący do heskiej księżniczki. Notowała w nim wrażenia z podróży, zasuszyła listek, narysowała podczas podróży malowniczy widok.

Jeden ze zwiedzających powiedział, że ten sztambuch jest jak dzisiejszy profil na Instagramie.
Gablota 'Wielkie wyjście' z parurą, czyli biżuteryjnym garniturem. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Tylko w wersji konta zamkniętego. Obok sztambuchu mamy skórzane etui na listy. Ciekawa jest ta potrzeba chowania przedmiotów w ochronnych futerałach.

G.B.: Opakowania były dopasowane kształtem do przedmiotu, wyściełane, zamykane. Wypukłe etui wymagało rozgrzania skóry, uformowania, utrwalenia kształtu, co było długotrwałym procesem.

Przy tych wszystkich wytwornych materiałach – kryształach, porcelanie, rubinowym szkle – dziwi komplet żeliwnej biżuterii. W eleganckim etui, rzecz jasna.

M.J.: To parura. W jej skład wchodził grzebień do włosów, para bransolet, brosza-wisior oraz kolczyki. Odlewane żeliwo było szalenie modne na początku XIX wieku. Cała wytworna Europa je nosiła.

Zobacz wideo 100 lat sukienek na komunię. Polskie gusta od 1915 roku

Przy okazji nocnika damskiego wspomniały panie o czymś, czego się nie nosiło...

M.J.: Majtki, jakie znamy dziś, pojawiły się w XX wieku. Wcześniej były pantalony oraz kombinacje – zwane bielizną łączoną czy reformowaną. Była to jednoczęściowa koszulka wraz ze spodenkami i z rozcięciem w kroku zapinanym na guziki. Gorsety, tiurniury, wiele warstw ubrania uniemożliwiały swobodne zdejmowanie dołu, stąd rozcięcie do sprawnego załatwienia potrzeb fizjologicznych.

G.B.: Z koszul odpinano mankiety i kołnierzyki i prano je osobno. Były mocno krochmalone i sztywne, dzięki temu nie trzeba ich było często prać, bo wystarczyło przetrzeć szmatką namoczoną w ciepłej wodzie. 

Widok wystawy 'Stan rzeczy'. Na pierwszym planie stolik do robótek z zamykanym wieczkiem. (Bartosz Bajerski/Muzeum Narodowe w Warszawie)

Na szczęście mamy pralki, ale czasami żałuję, że bardziej na ZPT-ach nie uważałam. Przydałby mi się kurs cerowania artystycznego i stoliczek do prac ręcznych, taki jak ten przypominający wielkie jajo.

G.B.: Elegancki, prawda? Można w nim było schować zaczętą robótkę i zasłonić bałagan wieczkiem, nadając stolikowi jajowaty kształt.

Piękne to wszystko, interesujące, ale i dające do myślenia, ile z przedmiotów jest zbytkiem.

G.B.: Życie w otoczeniu tylu wyspecjalizowanych przedmiotów byłoby niemożliwe, gdyby nie służba. Na przykład neseserek podróżny – ma bogate wnętrze, wątpię, żeby właściciel po użyciu akcesoriów czyścił je i składał.

A opróżnianie nocników, pranie koszul, układanie odpowiednich sztućców do każdego dania... Wytworne życie wymagało ogromnej liczby przedmiotów, ale i sztabu osób do pomocy. 

Dziś mamy inny problem: otoczeni jesteśmy przedmiotami z plastiku czy innych nietrwałych materiałów. One się szybko psują, kupujemy więc następne. To zbytek we współczesnym wydaniu.

*Wystawę „Stan rzeczy" obejrzeć można do 7 sierpnia 2022 roku.

Ola Długołęcka. Redaktorka o zróżnicowanych zainteresowaniach tematycznych. Kolekcjonuje zasłyszane historie i toczy boje podczas autoryzacji wypowiedzi.