
Usłyszałam ostatnio opinię, że płacz Igi Świątek podczas przerwy w meczu to dowód na nieradzenie sobie z emocjami. A ona podkreśla, że płacze, gdy przegrywa, i wtedy, gdy wygrywa. "Tydzień bez płaczu się nie liczy" – powiedziała na antenie Eurosportu. Czy nadchodzi zmierzch sportowców cyborgów?
Ludzkie emocje w sporcie były zawsze. Zmienia się otwartość zawodników i kibiców na ich pokazywanie. Kibice chcą wręcz zobaczyć w sportowcu człowieka. Trenerzy też mają świadomość, że nie trenują sportowca, tylko przede wszystkim osobę.
W sporcie są ogromne emocje, nieporównywalne do innych. One eksplodują, ale my ich zwykle nie widzimy, bo znajdują ujście w szatni, pokoju hotelowym.
Myślę, że oczyszczający płacz w przerwie meczu, zwłaszcza u tak młodej osoby jak Iga Świątek – rocznik 2001, 31 maja ma urodziny – nie jest niczym złym. Ale już rzucanie rakietami czy atakowanie stanowiska sędziego, co zdarza się na kortach innym tenisistom, powinno być piętnowane.
Agresji też nie popieram. Cypryjski tenisista Marcos Baghdatis po przegranym meczu, czy nawet jeszcze w jego trakcie, wyciągał po kolei nowiutkie rakiety z torby i je miażdżył na korcie. Nie radził sobie ze stresem, nie potrafił opanować emocji w kluczowych momentach. I miażdżył też siebie psychicznie.
Jak uzewnętrzniają się wielkie sportowe emocje? Messiemu podobno zdarzało się wymiotować.
Miałam pod opieką zawodnika, który przed każdym meczem musiał zwymiotować. Doprowadził się do takiego stanu, że przestał przed rozgrywkami jeść, co było dużym problemem, kiedy mecze rozgrywano po południu. Pracowaliśmy nad pewnością siebie, nad radzeniem sobie ze stresem. Nad koncentracją nie musieliśmy, bo miał świetną.
Niektórzy uderzają się w udo, klną pod nosem, machają rękami. Wielu zawodników chowa twarz w kapturze czy pod ręcznikiem. To daje możliwość złapania koncentracji, rozładowania emocji, pozbierania się. Zdarzają się problemy żołądkowe – sportowcy biegają do toalety.
Niektórzy obgryzają paznokcie, płaczą, zaciskają szczęki, fizycznie się zamykają. Są bóle głowy i "kontuzje z powietrza" – tak silne, że uniemożliwiają start.
Okazywanie emocji – to będzie nowy standard w sporcie?
Tak, emocjonalne coming outy to będzie nowa jakość. Więcej będzie szczerych wyznań, opowiadania o trudnościach, przeżyciach sportowych i osobistych...
Jak w przypadku Cristiano Ronaldo, który podzielił się rodzinną tragedią – śmiercią dziecka?
Tak. Wśród sportowców mniej będzie cyborgów, więcej ludzi. To dobra informacja, bo przekaz jest taki, że każdy z nas może sięgnąć po symboliczny medal w bliskiej sobie dziedzinie.
Nie trzeba być maszyną, można mieć gorsze dni, potykać się, płakać z bezsilności, a potem wstawać i działać dalej.
W drużynie jest łatwiej? Stres i emocje się rozkładają?
I tak, i nie.
Nie wtedy, kiedy trzeba strzelać karne.
W sportach zespołowych odpowiedzialność rozkłada się na grupę zawodników, ale im indywidualnie też bardzo zależy na tym, żeby jak najlepiej wypaść, zwłaszcza w kadrze narodowej. Drużyna to siła, ale zdarzają się niesnaski, są pretensje, silne emocje.
W sporcie indywidualnym mamy własne oczekiwania, na nas ciąży odpowiedzialność za wynik. Ta samotność jest pozorna, bo na zawodnika pracuje cały zespół: trener, sparingpartner, psycholog, dietetyk, fizjoterapeuta, lekarz.
Emocje dobrze widać u wszystkich sportowców, zwłaszcza na zbliżeniach w telewizji.
Czy można wartościować emocje? Może euforia – bo idzie nam dobrze – sprzyja wygranej?
Przypomina mi się przypadek Anity Włodarczyk, która po świetnie oddanym rzucie młotem – pobiła wtedy rekord świata – tak skakała z radości, że skręciła sobie kostkę, a konkurs jeszcze trwał. Są przypadki, kiedy zawodnik się cieszy, a jeszcze nie dojechał do mety – snowboardzista podnosi ręce i przewraca się na ostatnich metrach. Najlepiej cieszyć się, kiedy rozgrywka już się skończy.
Sama to przeżyłam z moją drużyną curlingu w meczu finałowym na mistrzostwach Polski. Szło nam bardzo dobrze i przeciwnik się poddał. Ze skupienia przeszłyśmy w euforię – wygrana była nasza. Okazało się jednak, że zgodnie z regulaminem w tej fazie rozgrywek drużyna nie może się poddać, może to zrobić, ale dopiero za dwa endy, czyli jak w tenisie – za dwa sety. Zebranie się w sobie i powrót do koncentracji były dla nas ogromnym wyzwaniem. Przeciwnik pierwszy z dwóch endów wygrał. Czy może lepiej powiedzieć: my go same przegrałyśmy. Ostatecznie wygrałyśmy i zostałyśmy mistrzyniami Polski.
Zdawałam ostatnio egzamin na odznakę Polskiego Związku Jeździeckiego. Pierwszy raz w dorosłym życiu brałam udział w czymś, co można chyba porównać do występu na zawodach. Czy to, co czułam, było zbliżone do emocji wyczynowych sportowców?
Są emocje, które są wspólne i dla amatorów, i dla wyczynowców. Ekscytacja, obawa, stres, napięcie, duże własne oczekiwania, pasja, wątpliwości. Ale jest i jedna bardzo duża różnica: pani po przejeździe zsiada z konia i wraca do swojego normalnego, codziennego życia, pracy, rodziny, a sportowiec zawodowiec – nie. Sport jest jego całym życiem: szkołą, rodziną, pracą. Jeśli pani nie zdałaby na odznakę, to świat by się nie skończył.
Nieudany start dla sportowca oznacza na przykład utratę stypendium i w konsekwencji brak środków pozwalających na utrzymanie się, czyli gorsze warunki do trenowania, pominięcie w powołaniu do kadry. To ogromna presja wewnętrzna, ale i zewnętrzna.
Na liście startowej byłam najstarsza, gros stanowiły 7–12-latki. I one, i ja nie chciałyśmy mieć bliskich na widowni.
To się bardzo często zdarza. Rodzice mają dobre intencje, ale gorzej u nich z wykonaniem. Dlatego dzieci często proszą rodziców o nieprzyjeżdżanie na zawody. Bo stres rodziców, oczekiwania i napięcie przekłada się na nie. Moja podopieczna, gimnastyczka sportowa, świetnie wszystko robi, ma pewność siebie i wiarę we własne umiejętności, ale strach, który nosi w sobie, przejęła od rodzica. A ten boi się o zdrowie i życie, lęka się, czy nowy element "się uda". A tu się nic nie "udaje" – skoki są zrobione albo nie. Takie myślenie obniża poczucie własnej skuteczności – najważniejszego elementu pewności siebie.
Rodzic powinien także być edukowany w treningu mentalnym. Robię szkolenie "Jak być rodzicem sportowca", ale zebranie grupy graniczy z cudem. Nieliczne osoby chcą się edukować, większość wyda ostatnie pieniądze na wsparcie dziecka, ale nie na siebie. A przecież to rodzic jest najbliższą dziecku osobą, on ma największy wpływ na młodego zawodnika i to on go kształtuje.
Co mówić, kiedy dziecko przegra? "Nie przejmuj się, to tylko zabawa"?
"Zabawa" jest OK, bo to coś fajnego – frajda, przyjemność. "Tylko" nie jest w porządku, bo deprecjonuje. Czas bezpośrednio po przegranej nie jest odpowiednim momentem na analizę. To chwila na przytulenie, wysłuchanie, wsparcie. Kiedy emocje opadną, nie mówmy: "Nic się nie stało", tylko: "Grasz dobrze, zaraz kolejny mecz i kolejna szansa, na treningu ci wychodzi, umiesz to robić". Komentarze mają być pozytywne, nie zaczynać się od zaprzeczenia.
"Nie było źle"?
Mózg słyszy "nie" i "źle". W zdaniach: "Nie stresuj się" i "Pamiętaj, nie bój się", "Nie będzie tragedii, jak przegrasz" – dziecko słyszy: stres, strach, tragedia. Wspieramy i wzmacniamy: "Jest dobrze", „Potrafisz", "Umiesz to". Wycinamy też wszystkie negatywne słowa i uwarunkowania typu "nawet". Lepiej powiedzieć: "Zawsze jestem z ciebie dumna. Kocham cię".
Nowe pokolenie – zetek – jest także obecne w sporcie. Moje pokolenie jest po autorytarnych rządach trenerskich i słyszało: musisz, robisz, idziesz. Mój syn nie zgadza się na krzyki. Przez trenera stosującego metody sprzed lat chciał porzucić uprawianie sportu.
Trenerzy nie zawsze nadążają za zmianą, zgadzam się, ich metody były skuteczne kiedyś, w innych okolicznościach, z innym pokoleniem. Wtedy świetnie się sprawdzały, wręcz były na medal olimpijski. Ale dzisiaj są nieskuteczne. Trener jest jak lekarz, powinien się ustawicznie kształcić – technologicznie, szkoleniowo, sprzętowo, psychologicznie.
Rodzaj komunikacji się zmienia, ale trener jako autorytet to stała. Dziś można z nim jednak rozmawiać, on przyjmuje informacje zwrotne.
Partnerstwo i wspólne cele?
Tak, zwłaszcza w sporcie na wysokim poziomie. W psychologii sportu nie koncentrujemy się na celach wynikowych: na podium medalowym, rekordzie, czymś, co zamyka się w liczbie. Skupiamy się na celach mistrzowskich, zadaniach. Jak u Adama Małysza, którego celem było niezmiennie przez lata oddanie "dwóch dobrych, równych skoków".
Zawodniczka biegająca na 200 m, z którą pracowałam, miała za zadanie wyćwiczyć wyjście z bloku i technicznie wyszlifować pokonanie zakrętu. Skupiając się na poprawie tych elementów, zdobyła w efekcie medal.
Ja uznałam, że moje przygotowanie do zdania egzaminu na odznakę oznacza przede wszystkim wykucie na blachę przejazdu. Przez trzy tygodnie codziennie zsuwałam na bok meble, rozstawiałam pachołki i biegałam.
Przygotowania przygotowaniami, ale najpierw trzeba mieć pewność, że się układ zapamięta. Bo jak myśli przeszkadzają: "Nie zrobię tego", "Nie uda mi się", "To dla mnie za trudne", to może pani kłusować i dwa miesiące, a nic z tego nie wyjdzie.
Ależ ja miałam wątpliwości. Przez dwa dni. Potem uznałam, że w trzy tygodnie nauczę się i do teorii, i do praktyki.
Wiara we własne umiejętności i podtrzymywanie tej wiary przez trenera, rodzica, kolegów z zespołu to podstawa. Przy pozytywnej motywacji na starcie jest łatwiej. Jest niewielka grupa zawodników, nie większa niż procent, którzy lubią negatywne nakręcanie. Oni wtedy działają na zasadzie: "Już ja ci pokażę, że potrafię". To jednak nie sprawdza się na dłuższą metę i wiąże się z dużym kosztem emocjonalnym, jest wyniszczające, bo w pewnym momencie nie będzie z czego czerpać mocy.
Niektórzy mówią, że 90 proc. sukcesu na starcie to psychika, bo sport jest dzisiaj bardzo wyrównany pod względem poziomu przygotowania fizycznego i taktycznego. Inni mówią, że trening jest najważniejszy, a psychika to niewielki procent powodzenia.
Zgadzam się z obiema teoriami, ponieważ w sporcie na wysokim poziomie liczą się ułamki sekund, milimetry. Psychika może być właśnie tym jednym procentem, który przechyli szalę zwycięstwa na naszą korzyść.
Jacy sportowcy do pani przychodzą?
Popularne sporty pominę, bo mam takich zawodników całe mnóstwo. Prowadzę osobę ze sportowego tańca na rurze, sportowych dronów, darts, czyli strzałek, paintballa, sportowego crossfitu, a także sportów z psami. We wszystkich tych dyscyplinach odbywają się mistrzostwa, i to na bardzo wysokim poziomie.
Musi pani znać specyfikę dyscypliny, żeby pracować ze sportowcem ją uprawiającym?
Staram się poznać sport jak najdokładniej, ale emocje i problematyka mentalna są wszędzie podobne. W zapasach i w paintballu utrata koncentracji może być równie kosztowna. Sportowcy wszelkiej maści potrzebują wsparcia we wzmocnieniu pewności siebie, w koncentracji, w oswojeniu się z publicznością, radzeniu sobie ze stresem startowym, wyznaczeniem niewynikowego celu.
Dla mnie u podstaw sukcesu leży także maksymalna wygoda. Przed startem w egzaminie na odznakę jeździecką najważniejsze było dobranie odpowiednich majtek, koniecznie bez żadnych koronek.
W ogóle mnie to nie dziwi. Moja podopieczna – zawodniczka tenisa ziemnego – powiedziała, że przegrała przez niewygodne majtki i złą opaskę na włosach.
Z kolei mój podopieczny maratończyk uważa, że sukces w biegu zależy od optymalnego obcięcia paznokci u stóp.
Właśnie! Z tą świadomością patrzę na mojego syna i jego kolegów z zespołu i widzę, jak bardzo przeszkadzają im stylowe długie grzywki czy opadające ochraniacze na kolana. To są takie elementy, które wyjątkowo wybijają ich i dekoncentrują.
Ja na lodowisku dla komfortu termicznego muszę pić coś ciepłego. Im się jest dojrzalszym sportowcem, tym bardziej takie detale zyskują na znaczeniu. Na początku młodym sportowcom niewiele przeszkadza, chociaż wyobrażam sobie, że opadające ochraniacze muszą być denerwujące.
Czy jest w pani pracy ze sportowcami jakiś problem powszechny?
Brak pewności siebie. I niesięganie po wygraną w kluczowych momentach. W tenisie ziemnym statystycznie połowę piłek się przegrywa. Ale od dwóch do ośmiu procent to piłki kluczowe, które należy wygrać. Polacy w kluczowych momentach cofają rękę ze strachu i braku pewności siebie.
Na kanapie, na której pani właśnie siedzi, miałam kiedyś zawodniczkę na konsultacji. Poprosiłam, żeby wymieniła 10 swoich pozytywnych cech i umiejętności. Co ona tu wyprawiała, żeby ich nie podać. Bo nie wypada się chwalić, mówić o sobie dobrze. A mówimy o komfortowych warunkach gabinetu, sytuacji bezpiecznej, spotkaniu, z którego nic nie wyjdzie poza ściany tego pokoju.
Młodzi sportowcy bardzo różnią się od tych kończących karierę?
Widzę ich przebojowość, deklarowaną wysoką pewność siebie, ale i mniejszą chęć do ciężkiego treningu. Chcą, żeby postęp przychodził łatwo, miło i bez wysiłku. Kiedy zderzą się z porażką, jest im trudniej. I z tymi niewygodnymi emocjami sobie nie radzą. Oczekiwania rodziców im nie pomagają, zwłaszcza kiedy słyszą: "Masz być najlepszy", "Ja tego nie osiągnąłem, to ty musisz".
Myślałam, że od tego się odchodzi, że rodzice chcą, żeby ich dzieci były po prostu szczęśliwe. Co w sumie też jest wyzwaniem, bo szczęście można inaczej rozumieć.
Muszę panią rozczarować. Rodzice młodych sportowców mają ogromne oczekiwania i to oni powinni być edukowani.
Kto ma cały pakiet i jest według pani sportowcem idealnym – psychicznie radzącym sobie z emocjami, nastawionym na wyniki, osiągającym cele, maksymalnie skoncentrowanym, ale i ludzkim?
Robert Lewandowski. Wiem, jaka praca za tym stoi, także z psychologiem sportowym. Obserwuję mowę ciała Lewandowskiego, słucham, co mówi. Widzę sportowe i życiowe doświadczenie, to, jak wszystko jest zaplanowane, przemyślane. I mam pewność, że kiedy gasną reflektory, to on wie, co ma dalej robić, bo sam talent wystarcza do pewnego momentu, potem jest ciężka praca.
A emocje?
Są! Ale bardzo dobrze zaopiekowane.
Katarzyna Selwant. Psycholog sportowy, autorka książek, trzykrotna mistrzyni Polski w curlingu, wykładowczyni akademicka oraz komentatorka wydarzeń sportowych.
Ola Długołęcka. Redaktorka o zróżnicowanych zainteresowaniach tematycznych. Kolekcjonuje zasłyszane historie i toczy boje podczas autoryzacji wypowiedzi.