
Jak zostaliście rodzicami Kai?
Ewa: Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć dziecko, chciałam je urodzić przed trzydziestką. Prawie wykonałam plan, bo w wypisie z porodówki mam: "31-letnia pierworódka". Okropne słowo! Może dobrze, że spóźniłam się o rok, bo inaczej mogłoby nie być Krzysztofa.
Samotna kobieta, lesbijka nie może w Polsce skorzystać z procedury in vitro czy inseminacji ani kupić nasienia z banku. Mnie się udało znaleźć prywatną klinikę, w której lekarz machnął na to ręką. Miałam cztery próby inseminacji, żadna się nie powiodła. Gdy chciałam zobaczyć plemniki pod mikroskopem, powiedział, że jest ich za mało. Zrezygnowałam z tej kliniki. Wtedy moja ówczesna partnerka znalazła w internecie stronę robimydzieci.pl.
Krzysztof: To forum internetowe dla dawców i biorczyń nasienia. Ogłaszają się na nim też surogatki. Pomyślałem: nie jestem brzydki ani głupi. Skromny – jak najbardziej! (śmiech) Nie mam obciążeń genetycznych. Właściwie czemu miałbym komuś nie pomóc? Zamieściłem ogłoszenie, że mogę zostać dawcą.
E: A ja swoje, że szukam dawcy. Z listą życzeń: wysoki, niebieskooki, bez nałogów. Zgłosił się szereg panów chętnych pomóc "metodą naturalną". Ta oczywiście mnie nie interesowała.
K: Rozmawiałem z kilkoma dziewczynami z tego forum. Powiedziały, że bardzo trudno jest znaleźć dawcę. Starsi faceci oferują "metodę naturalną", bo liczą na łatwy seks. Albo łatwą kasę. Wpisują swoje parametry: wzrost, kolor oczu, pasje – każdy kocha poezję. (śmiech)
A na co ty liczyłeś?
K: Na nic. Z wykształcenia jestem biotechnologiem, od pierwszego roku studiów fascynuję się genetyką. O forum powiedziała mi moja ówczesna dziewczyna. Dla beki: "Ej, to pewnie coś dla ciebie, he, he, he!". Trochę czasu minęło, rozstaliśmy się i przypomniałem sobie o tej stronie. Miałem 23 lata.
Ewa, Krzysztof do ciebie napisał. Co było dalej?
E: Do kontaktów kupiłam sobie telefoniczną kartę prepaid. Na stronie radzili poprosić kandydata o badania krwi. Krzysztof je wykonał i mi przesłał.
K: Z mojego oficjalnego konta mailowego z imieniem i nazwiskiem w nazwie. Zorientowałem się po wysłaniu. Trudno, poszło! (śmiech)
Zależało ci na anonimowości?
K: Jasne, miałem różne obawy. W końcu to było spotkanie z obcą osobą.
E: Nie wiadomo, czego ta kobieta będzie chciała.
Co dalej?
E: Spotkaliśmy się u mojego starszego brata, w jego pustym mieszkaniu pod wynajem. Krzysztof poszedł do drugiego pokoju i po chwili wrócił z kubeczkiem, a ja z tym kubeczkiem i strzykawką poszłam sama do łazienki.
K: Pamiętam, że składaliśmy w tym czasie z twoją partnerką origami. Pokazywałem, jak złożyć kameleona.
E: A po wszystkim "dzięki, dzięki, no to pa!".
Zapłaciłaś za transakcję?
E: Nie. Wszystko było pro bono. Ale za pierwszym razem się nie udało.
Czyli było drugie spotkanie.
E: Kilka miesięcy później, pod supermarketem. Był luty, bardzo padał śnieg, Krzysztof przyjechał na rowerze.
K: Włożyłem kubeczek w kieszonkę na piersi, na rower i dzida. (śmiech)
E: Miałam ze sobą torebkę termiczną z dwoma słoikami z ciepłą wodą. On wyjął z kurtki pojemniczek, włożyłam go między te słoiki i szybko do domu na inseminację!
K: Silne plemniki dały radę w tej śnieżycy. (śmiech)
Za drugim razem już się udało?
E: Tak. Już pierwszy test pokazał, że jestem w ciąży, ale moja ówczesna partnerka kazała napisać, że nie wyszło. Bała się, że Krzyś będzie chciał być obecny w życiu Kai.
K: Dostałem SMS. Pomyślałem: no trudno. Całkiem zapomniałem o sprawie. Przez pół roku jeździłem po Europie, od Arktyki w lutym po Maroko w sierpniu, wróciłem, bo miałem zacząć kolejne studia. Sprawdzam maila, a tam: o, mam córkę!
Chciałeś to wiedzieć?
K: Tak. Przede wszystkim, czy się udało i jaka płeć. Może raz na jakiś czas dostać zdjęcie i informację, jak dziecko się rozwija.
E: Tak się umówiliśmy. Po narodzinach Kai napisałam do Krzysztofa, bo źle czułam się z tym, że go okłamałam. Z tamtą partnerką byłam jeszcze rok. Jak się rozstałyśmy, jedną z pierwszych rzeczy, o jakich pomyślałam, było napisanie Krzysiowi, co u Kai. Krzysztof poznał ją 24 grudnia.
K: Mam to zapisane w telefonie.
Kto zaproponował tamto spotkanie?
E: Ja. Zapytałam, czy w ogóle Krzyś chce poznać Kaję osobiście. Bo przecież nie było w ogóle takiego pomysłu, żeby uczestniczył w jej życiu.
K: Myślałem, że może poznamy się, gdy Kaja będzie starsza. Ale Ewa wyszła z tą propozycją. A mnie, szczerze mówiąc, ciekawość zżerała.
E: Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojego domu. Krzyś podarował Kai pluszowego diplodoka. Wciąż go ma.
Praktycznie obca kobieta przyniosła ci do kawiarni twoją córkę. Co czułeś?
K: Koktajl emocji. To było miłe uczucie, ale też szokujące. Patrzyłem na Kaję: moja, nie moja, podobna, niepodobna? Była wtedy taką pucią, że nie dało się dostrzec rysów twarzy. (śmiech) Jak się "wyciągnęła", to już nie dało się ukryć podobieństwa.
Wziąłeś na ręce?
K: Wziąłem, było noszone. Mam zdjęcia.
Nie miałeś żadnych wątpliwości, czy to na pewno jest twoje dziecko?
K: Na początku owszem. Czułem, że Ewa jest w porządku i nie ma żadnego kombinowania czy złych intencji z jej strony, tylko ten rok przerwy w kontakcie był dziwny. Ale z czasem, jak bardziej poznawałem ją i Kaję, zdecydowanie nie miałem wątpliwości.
Czyli najpierw robimy dziecko, a potem się poznajemy.
E: No tak wyszło. (śmiech)
K: Znów wyprowadziłem się za granicę. Przed latem wróciłem, powiedziałem o Kai mojej siostrze. Na początku myślała, że ją wkręcam, potem była zafascynowana, poznała ją. Jak wracałem, zatrzymywałem się u rodziców. Sporo spotykałem się z Ewą i Kają, ale mówiłem, że "z koleżanką". W końcu zapytali, czy wstydzę się nowej dziewczyny.
Prawdę raczej trudno byłoby odgadnąć.
(śmiech)
K: Z rodzicami zawsze miałem dobrą, szczerą relację. Czułem, że wypadałoby im powiedzieć, żeby chociaż wiedzieli. Tysiąc razy to sobie przygotowywałem w głowie, robiłem notatki, scenariusze. Wcześniej, jak moja kuzynka urodziła, to pojawiały się nawet komentarze rodziców, że "też mógłbym takiego zrobić".
Powiedziałem rodzicom, że jest taka istotka, że mogą zobaczyć zdjęcia Kai, że jest też opcja ją poznać, ale nie są do niczego zobowiązani. Myślałem, że zrozumieją, a może nawet się ucieszą.
E: A jak się okazało, że masz córkę z obcą osobą, i to jeszcze lesbijką, to był koniec świata.
K: Mama kompletnie nie potrafiła się do tego odnieść. Miotała się. W końcu stwierdziła, że chce poznać Kaję.
Tata o emocjach rozmawiać nie umie i nie lubi. To taka norma jego pokolenia. Z nim mogę wymienić uwagi na temat remontu albo hodowli jaszczurek. Przez całą rozmowę o Kai siedział i słuchał.
Ile czasu minęło od rozmowy z rodzicami do ich pierwszego spotkania z wnuczką?
K: Pół roku. Mnie najbardziej wtedy zabolało to, że największym problemem było dla nich, co powiedzą znajomym. Jedni nie uznają posiadania dzieci przez pary LGBT, inni mieli tendencje homofobiczne. Miałem wrażenie, że w tym całym równaniu w ogóle nie było mnie. Powstała wersja dla ich znajomych, że to była wpadka.
Jak wyglądało pierwsze spotkanie Kai z dziadkami?
E: Bardzo chciałam, żeby to się odbyło na neutralnym gruncie, a tymczasem pojechałam do nich do domu na herbatkę. Ależ ja miałam stres... Jadę do obcych ludzi, którzy są dziadkami mojej córki, i się stresuję, żeby dobrze wypaść. Abstrakcja! Ale było miło, rodzice Krzysia w ogóle nie dali odczuć, że mają problem z tą całą sytuacją, metodą, moją orientacją, "wyłudzeniem" nasienia ich syna. (śmiech) Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie z ich kotami. Potem się zaczęły wspólne święta itd. Tata Krzysia od razu złapał z Kają kontakt. "Chodź, pokażę ci żółwia, papugę".
K: Z mamą było trudniej. Kaja łapie czasem wstydziochy, jak to dzieci, a mama podchodziła do niej jak do dorosłej osoby. Kaja z nią nie rozmawiała, a mama uznała, że dziecko jej nie lubi.
Czyli mama też się bardzo stresowała.
K: No strasznie. Ja w tym wszystkim byłem gdzieś pomiędzy i czułem się obwiniany o to, że wpędziłem ją w taką sytuację. Że nie może być "normalną" babcią. Szczególnie że wcześniej miałem z mamą bardzo bliską relację. To był najsmutniejszy okres w moim życiu.
E: Czy ty żałowałeś kiedykolwiek, że Kaja się pojawiła?
K: Nie, nigdy nie żałowałem. Ale po prostu było mi ciężko. Na to nałożył się kryzys kariery naukowej. Wcześniej rozważałem przeprowadzkę za granicę, teraz czułem, że jest ktoś, kto sprawia, że wypadałoby, żebym jednak był w Polsce. Zmęczyły mnie też ciągłe podróże, choć wcześniej chciałem tylko więcej i dalej. Miałem milion pomysłów na siebie i nagle to się ucięło. Kolejne drzwi zaczęły się zamykać.
W twojej głowie.
K: Tak. Tylko i wyłącznie.
E: Ja nigdy Krzysztofowi nawet nie zasugerowałam czegoś w stylu: po co wyjeżdżasz, jak masz tutaj dziecko? Jak Krzysztof robił za granicą doktorat, to gdy tylko Kaja chciała porozmawiać z tatą, zdzwanialiśmy się na Messengerze.
K: Raz na parę miesięcy byłem w Polsce i wtedy się spotykaliśmy. Ewa zawsze była bardzo taktowna.
E: Jestem jedynym prawnym opiekunem Kai. Krzysztof nie jest uznany w dokumentach, wpisałam tylko jego imię. Ale jesteśmy blisko. Raz święta wyglądały tak, że przy stole w domu rodziców Krzysia zasiedli oni, Krzyś z dziewczyną, jego siostra z partnerem, jego babcia oraz ja z Kają i moją partnerką.
K: Patchwork do kwadratu!
E: Większość ludzi myśli wyłącznie heteronormatywnym scenariuszem. W pracy z automatu zakładają, że mam lub miałam męża, no bo jest Kaja. Odkąd mam dziecko, to mam po prostu święty spokój z pytaniami i domysłami, co jest ze mną nie tak. Mogę sobie z Kają fajnie, zwyczajnie żyć.
Rodzice od początku bardzo mnie wspierali. Mój tata odszedł w pandemii. Był w Kai zakochany po uszy, ona cały czas nie może pogodzić się z tym, że go nie ma. Robi smutną minkę i mówi: "Do dziadka...". Niedawno narysowała cmentarzyk. Raz na jakiś czas prosi, żeby jej pokazać, gdzie dziadek leży, i robi jej się troszeczkę lżej. Po śmierci taty rozmawiała z kamieniem i mówiła, że to dziadek i już go nie ma z nami, poleciał do gwiazd.
K: Ostatnio rozmawialiśmy o duchach i też wspominała dziadka.
E: Kai babć nie brakuje. Ma trzy i prababcię, czyli babcię Krzysia.
K: O, prababcia pierwsza powiedziała, że tak trzeba żyć. (śmiech) Pomysł takiego układu szalenie jej się spodobał, bardzo się też ucieszyła że ma prawnuczkę.
E: Ale mama ma wieloletnią przyjaciółkę i ostatnio mi powiedziała: "Wiesz, ta Halinka to tego dalej nie rozumie. Ona nie może zaakceptować, że taki młody chłopak pomaga obcej dziewczynie, mają dziecko i ty nie chcesz alimentów". To ludzi szokuje. "Przecież ojciec powinien na dziecko łożyć". No nie, nie musi, po prostu.
Ta przyjaciółka mamy ma dwóch synów, jeden ma szczęśliwe małżeństwo, a drugi poznał żonę na imprezie sylwestrowej i tej samej nocy zrobił dziecko. Gdy mieli się rozstać, to na pożegnanie zrobili sobie drugie, a na kolejne pożegnanie jeszcze bliźniaki. Więc teraz ma czwórkę, żona go całkiem wycięła z życia, a on cały czas kombinuje, jak tu nie płacić na te swoje dzieci. I to jest...
K: …według wielu zdrowa, normalna, polska rodzina.
E: Uważam, że wspieranie własnych dzieci to nie są tylko pieniądze. Krzysztof z Kają mają wspaniałą relację. Jak się spotykamy we trójkę, to Kaja mnie nie widzi. Jest tylko tata i tata.
K: Jestem wtedy głównie chodzącą encyklopedią pokemonów. (śmiech)
Krzysztof, czy ty czułeś się w obowiązku, żeby łożyć na Kaję?
K: Na początku ustaliliśmy, że nie będzie żadnych pieniędzy. Potem, że angażuję się emocjonalnie, ale finansowo nie.
E: Kaja ma założone konto oszczędnościowe. Moja mama i ciocia co miesiąc na nie wpłacają. Mama Krzysia zapytała, czy też by mogła. Powiedziałam, że nie. Nie chcę mieć żadnych zależności finansowych. Jestem matką samotnie wychowującą dziecko. Gdyby, odpukać, coś mi się stało, chciałabym, aby opiekę nad Kają przejął mój starszy brat.
K: Razem świętujemy urodziny Kai, spędzamy święta. Spotykamy się też bez okazji i dużo do siebie dzwonimy. A ostatnio moi rodzice i mama Ewy pojechali razem na wakacje do Egiptu. (śmiech)
E: Jak ktoś tego z boku słucha, to może pomyśleć: niemożliwe.
K: A przecież ludzie poznają się wszędzie. Ale ja chciałbym jeszcze wrócić do tego, co mówiłem o moim trudnym okresie.
Słucham.
K: Sama Kaja nigdy nie była dla mnie problemem. Po prostu nagle stało się coś, czego nikt z moich bliskich nie akceptował. Wtedy zauważyłem, że ludzie strasznie paplają. Bez weryfikacji powielają zdania, słowa i poglądy innych pod płaszczykiem własnych myśli. Gdy wszyscy cię krytykują, straszą i sieją wątpliwości, nieważne, jak silne i dobrze przemyślane masz podstawy moralne, zamykasz się w sobie albo ciągle od nowa się tłumaczysz, aż sam zaczniesz wątpić.
Niektórzy znajomi byli zszokowani, że – pardon – "nawet nie pobzykałeś". Inni wpadali w paranoję, że Ewa chce mnie wykorzystać finansowo. Że poluje na alimenty i spadek. Jaki spadek?!
Doświadczyłeś tego, co jest codziennością osób nieheteronormatywnych: żeby normalnie żyć, wciąż trzeba robić stresujący coming out i mierzyć się z tym, że inni wiedzą lepiej, co dla ciebie dobre.
E: Rzeczywiście!
K: Tak. W pewnym momencie przestałem wychodzić z tej szafy, kisiłem to w sobie, a to zaczęło promieniować na inne aspekty mojego życia. Dlatego przyszły cięższe czasy.
Pamiętam, Ewa, jak mi powiedziałaś, że Kaja pozna Krzysztofa. Też w pierwszej chwili miałam obawy. To była ryzykowna operacja.
K: Dla mnie ryzyko było takie, że według polskiego prawa dobro dziecka jest brane pod uwagę jako pierwsze. Nawet gdyby matka podpisała własną krwią, że nie chce pieniędzy, a potem jednak o nie wystąpiła, dziecko by je dostało. Ludzie zmieniają zdanie. Na początku chodzi tylko o to, by dziecko się pojawiło, ale jestem w stanie wyobrazić sobie wiele biorczyń, które dojdą do wniosku, że należą im się alimenty.
Czy Kaja to twoje jedyne dziecko?
K: Nie. Mam jeszcze synka. Z nim mam rzadszy kontakt, bo mieszka na drugim krańcu Polski. Jednak sytuacja jest bardzo analogiczna.
E: Poznałam Kasię, czyli mamę drugiego dziecka. Spotkałyśmy się i rozmawiałyśmy o dzieciach, swoich partnerkach i o Krzysiu. (śmiech)
Krzysztof, czy planujesz więcej dzieci? Nawet nie wiem, jak o to zapytać, bo w języku brakuje nomenklatury na takie sytuacje. Chodzi mi o "twoje" dzieci, ale przecież te też są twoje.
K: Nie planuję zakładać tradycyjnej rodziny. Przynajmniej na razie. A jeśli chodzi o bycie dawcą, to nie jestem już aktywny. Moje stare ogłoszenie widocznie nadal gdzieś tam wisi, bo raz na pół roku ktoś się do mnie odzywa, musi więc być straszna bieda z dawcami. Pomagałem jeszcze jednej parze dziewczyn. To bardzo długo trwało, owulacja rządzi się swoimi prawami. Ja miałem wyjazdy, one na mnie polegały, w końcu zamroziły sobie materiał. Może będzie kiedyś kolejne dziecko. Albo siódemka, bo embrionów jest siedem. I mogą się urodzić nawet za sto lat.
I jak się z tym czujesz?
K: Dobrze, niech będą.
E: Obecna dwójka jest fantastyczna.
K: Ja nie mam problemu z moimi dziećmi. Mam problem ze społeczeństwem.
Właśnie dlatego rozmawiamy. Bo nie ma jednego sposobu na rodzinę. A czy znasz kogoś, kto podobnie pomaga?
K: Znam dziewczynę, która oddała komórki jajowe. Też za darmo. Dziecko przyszło na świat, ale ona nie może poznać nawet płci. W polskim prawie wszystko jest tak zaprojektowane, żeby nikt nie miał żadnych roszczeń.
Nasienie to tylko materiał genetyczny. To ludzie dorabiają ideologię. Dziecko to nie jest tylko połączenie komórki jajowej i spermy. To przede wszystkim cała późniejsza praca. Opieka i wspieranie osobowości. Tak powstaje człowiek.
Czy zamierzacie kiedyś opowiedzieć Kai całą waszą i jej historię?
K: Jeśli Ewa tak postanowi, to oczywiście.
E: Wszystko zależy od tego, na ile Kaja będzie gotowa na przyjęcie informacji, że jej mama żyje w związku z kobietą i w tym wszystkim jest jeszcze tata. I na ile Polska będzie na to gotowa.
Na razie Kaja wie, że tata z nami nie mieszka. Pytała, czemu. Była mała, więc powiedziałam tylko, że tak zdecydowaliśmy. Akceptuje to, że tata nie zawsze jest obok. Ma skalę porównawczą z przedszkola, wie, że niektóre dzieci mieszkają z mamą i tatą, a inne są raz u mamy, raz u taty. Kaja na razie jest wyłącznie ze mną, ale zdarza się, że nocuje u rodziców Krzysia i to jest dla mnie OK. Chcę, żeby budowali ze sobą relację, umacniali ją.
A co wie o Twojej obecnej partnerce?
E: Że jest. Są tygodnie, kiedy Marta mieszka z nami, i takie, gdy jej nie ma i jest ze swoimi nastoletnimi córkami. A jak jest z nami, to jej córki są ze swoim tatą. Kaja ma tak od urodzenia, więc to dla niej norma.
Nie wie, że jesteście z Martą parą?
E: Na razie wie tylko tyle, że istnieją związki jednopłciowe. Mamy przyjaciół gejów, mówię jej, że są parą i się kochają. I dla niej to jest OK, bo to jej superwujkowie. Wie też, że są dziewczyny, które są razem. Kaja chce mieć dzieci z Leonkiem z przedszkola.
A do kogo waszym zdaniem Kaja jest bardziej podobna?
E: To jest właśnie ciekawe, bo ona jest podobna do... nas.
K: Bardzo.
E: Śmiałam się, że Krzysztof jest ideałem, jakiego mogłam sobie wymarzyć na ojca Kai. On ma nawet recesywne uszy. Kaja cała jest recesywna. Uszy i niebieskie oczy. Indywidualność sama w sobie i do tego jeszcze leworęczna.
Jakie uszy?
K: Takie bez tego dzyndzolka na dole. (śmiech)
E: Jakbym napisała w ogłoszeniu, że szukam dawcy z recesywnymi uszami, to chyba tylko Krzysztof by zrozumiał. Jego biotechnologiczne wykształcenie jest pokrewne z moimi zainteresowaniami. Kaja jest człowieczkiem zafascynowanym przyrodą, empatycznym. Jak widzi, że ktoś depcze mrówkę na chodniku, od razu mi to zgłasza. Raz przyszłam ją odebrać z przedszkola, a ona siedziała na placu zabaw obok martwej pszczoły. Myślała, że pszczółka śpi, więc nazrywała kwiatków i zrobiła jej ogródek.
K: To tak jak mój tata, który zrobił sztuczne oddychanie żółwiowi, jak się podtopił. Z sukcesem. A jak kot rozszarpał żabę, to ją zszył.
Moja koleżanka zwykła mawiać: gena nie wydłubiesz.
(śmiech)
Ewa, czemu tak ci zależało, żeby Krzysztof i Kaja mieli relację?
E: Bo jest dla mnie niesamowicie ważne, żeby Kaję otaczali ludzie, którzy ją kochają. I żeby miała tych ludzi jak najwięcej.
To piękne. A widzicie w Kai siebie z dzieciństwa?
E: Ja widzę.
K: O tak. I "zady", i "walety". To ciekawe, jak we własnych dzieciach dostrzega się siebie. Patrzę na Kaję i dopiero teraz wszystko nabiera sensu.
*Poza imionami bohaterów, którzy z racji tego, że mieszkają w Polsce, wolą zachować anonimowość.
Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.