Rozmowa
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Wstydziłaś się?

Jak pierwszy raz miałam wyjść na rurę, to się wstydziłam. Przez moment. Po chwili poczułam się dobrze, bardzo kobieca, seksowna i silna.

Zatrudniłaś się w klubie go-go w centrum Warszawy, żeby zobaczyć pracę seksualną z bliska. Napisałaś o tym reportaż.

I byłam z siebie dumna, że sobie poradziłam, choć przecież nie umiałam tańczyć na rurze. Ruch, endorfiny, ekscytacja, coś nowego dla mojego organizmu. Ale też strach i przełamywanie barier, bo przecież trafiłam na klienta, który zapłacił za prywatny taniec. Prywatny – to znaczy taki, podczas którego rozbierasz się do naga. Miałam poczucie nierealności, myśl "co ja tu właściwie robię?", ale po chwili ta obawa zamieniła się w poczucie mocy. Oto ja zarządzam mężczyznami, którzy do klubu przychodzą.

W jaki sposób władasz facetami, którzy na twój widok ślinią się i mają wzwód?

Myślę: ślinią się, OK, no to niech się ślinią. Ja na tym zarabiam. Ja się czuję dzięki temu silna. Podobne myśli miałam, jak pracowałam jako hostessa i modelka na studiach. Dla niektórych pracownic seksualnych ich zawód to esencja feminizmu. Bo kobieta zarządza swoim ciałem, zarabia na mężczyznach i jeszcze ma z tego radość.

Po własnych doświadczeniach postanowiłaś posłuchać historii pracownic seksualnych.

Jedna z bohaterek zwróciła mi uwagę, że wcieleniówka w klubie go-go nie była w porządku. Bo dla mnie to tylko przygoda, a dla nich codzienność. Po czasie rozumiem ten punkt widzenia. Cieszę się, że nie ograniczyłam się do tego reportażu, tylko drążyłam dalej. Moja książka oddaje głos ludziom, którzy rzadko kiedy mają okazję wypowiadać się w mediach – bez paternalizmu, bez oceniania.

Gdy nad nią pracowałaś, odwiedziłaś kluby dla swingersów i plan filmu porno, rozmawiałaś z dominami, escortkami i ludźmi pracującymi na sekskamerkach. Jak poczułaś się w tym świecie?

Kiedy zaczynałam pisać książkę, nie miałam o tej rzeczywistości pojęcia i wydawało mi się, zgodnie ze stereotypami, że trafię do miejsc niebezpiecznych. Wcale tak nie było. W klubach dla swingersów panują jasne zasady: uprawiasz seks, tylko jak masz na to ochotę. Nikt cię do niczego nie zmusza ani nie namawia. Niektórzy przychodzą tam napić się piwa, popatrzeć albo pogadać. Szczerze mówiąc, czułam się tam dużo bezpieczniej niż w większości zwykłych miejsc, gdzie dziewczyny muszą uważać, czy jakiś podejrzany typ nie dosypuje im tabletki gwałtu do drinka. W klubach dla swingersów czegoś takiego nie ma, bo ich bywalcy to mała społeczność, która dobrze się zna. Za takie zachowania możesz dostać na zawsze bana. Zresztą kluby wyglądają często niepozornie, jeden znajduje się w zwykłym domu jednorodzinnym w warszawskim Wawrze.

W książce opisuję scenę z klubu, której byłam świadkiem. Siedzimy w samej bieliźnie i rozmawiamy, nagle naga kobieta zaczyna głośno krzyczeć. Przypadkiem rozerwała bransoletkę, srebrne koraliki rozsypały się po ziemi. Dziewczyna wrzeszczała, bo to pamiątka po babci, poświęcona w Częstochowie. I nagle półnadzy goście rzucają się na ziemię, grzebią w dywanie, szukają tych koralików. Pomyślałam, że to świetna metafora Polski.

Karolina Rogaska (fot. Archiwum prywatne)

Podobnie rodzinna atmosfera panowała na planie filmu porno, który odwiedziłaś. Jedną scenę nawet osobiście reżyserowałaś.

Ta historia nie weszła do książki i nie przesadzałabym z tym reżyserowaniem. Aktorka opierała się o kanapę w jakiejś nieprawdopodobnej pozie, więc podpowiedziałam ekipie, jak powinna się ustawić, żeby scena wyglądała naturalnie.

Planem filmu porno było wynajęte mieszkanie. Warunki kameralne, czworo aktorów, reżyser, który jest zarazem operatorem, dźwiękowcem i gościem od świateł. No i wizażystka. Zdjęcia trwają siedem–osiem godzin, za jednym zamachem kręci się kilka filmów. Aktorzy wspomagają się viagrą, żeby wytrzymać tak długo. Wszystkie sceny kręcone są bez zabezpieczeń, bo "ku*as w gumce się nie sprzedaje". Aktorzy i aktorki muszą przynieść na plan aktualne badania na HIV i HCV.

Kiedyś na tych planach, jak mówił mi jeden z bohaterów, "trzeba było naru**ać, ile się da jednego dnia, nie ma, że boli". Teraz reżyser pilnuje, by aktorki i aktorzy czuli się dobrze i nie robili niczego, co wywołuje ból lub jest przekroczeniem granic.

Rynek jest mały, bo aktorki – rzadziej aktorzy – boją się, że zostaną rozpoznane w rodzinnych miejscowościach, a sąsiedzi zgotują im piekło. Dlatego wiele próbuje sił w czeskiej Pradze, gdzie rynek porno jest znacznie większy.

Rozbijasz w książce stereotyp, który jest mocny w naszym społeczeństwie: jeśli zarabiasz na życie za pomocą seksu, to musisz być głupia albo leniwa.

Dziewczyny, z którymi rozmawiałam, nieraz słyszały, że im to "wystarczy nogi rozłożyć". Co tam w ogóle trzeba robić? To mit, bo na przykład tancerki muszą mieć niesamowite umiejętności, są bardzo wysportowane, dużo ćwiczą. Escortka, czyli dziewczyna spotykająca się z klientem na seks, musi się przegrzebać przez ogłoszenia, wybrać klientów, nauczyć się, jak z nimi rozmawiać. Często dla klienta ta rozmowa jest ważniejsza niż sam stosunek. To cały czas praca z człowiekiem, więc trzeba czytać jego charakter, jego potrzeby, ale też wypracować w sobie intuicję, jakich klientów unikać. I znaleźć w sobie odwagę, żeby spotkać się z obcym, nieznajomym mężczyzną.

Istnieje cały zbiór zasad, jak się zachowywać. Przed spotkaniem się z klientem w jego mieszkaniu należy wysłać zaufanej osobie adres. Najlepiej umawiać się w hotelu, bo tam są kamery i obsługa, a klient płaci kartą, więc zostawia dane. W swoich mieszkaniach dziewczyny zwykle mają gaz pieprzowy. Muszą też wiedzieć, co zrobić, jeśli klient zdejmie prezerwatywę w trakcie seksu. I najlepiej powiesić lustro nad łóżkiem, żeby dziewczyna mogła widzieć, co klient robi z tyłu, jeśli uprawiają seks w takich pozycjach.

Zobacz wideo Jak się dzisiaj kochamy? Rozmowa Agi Kozak z Anną Marią Szutowicz z Y&Lovers

No i co zrobić, jak zdejmie prezerwatywę?

Przerwać stosunek. Jedna z moich bohaterek, o pseudonimie Medroxy, nakrzyczała na klienta, który tak zrobił. W tej pracy trzeba być silnym i zdecydowanym.

Wyobrażam sobie, że klient może być agresywny, wyjechać z tekstem typu: "Płacę, to wymagam, co ty mi będziesz gadać"...

Agresywni klienci oczywiście się zdarzają. Albo tacy, którzy nie rozumieją słowa "nie". Jedna z moich bohaterek musiała się długo oglądać za siebie, bo klient niezadowolony ze skończonej relacji zaczął ją śledzić, wysyłać SMS-y, nachodzić.

Ta robota to nie jest sielanka, ale wiele dziewczyn podejmuje decyzję, by wejść w ten biznes, bo pozwala to uniknąć kieratu pracy po osiem albo więcej godzin dziennie, pięć dni w tygodniu.

Czyli jednak z lenistwa...

Nie, po prostu dbają o siebie! Zobacz, jak łatwo wsadzamy ludzi w stereotypy. Zapominamy o tym, że każdy z nas ma inne możliwości. Jedna z moich bohaterek, Iga, choruje na zaburzenia psychiczne, ma stany lękowe. Rozbieranie się przed kamerą pozwala jej pracować w samotności, bez stresującego kontaktu z ludźmi, a zarazem zdobyć przyzwoite pieniądze.

Z kolei Dominika, właścicielka studia BDSM, jest non stop w pracy. Spędziłam z nią sporo czasu i widziałam, jak wygląda jej dzień. Cały czas odbiera telefony, nadzoruje swoje studio fetyszu, obrabia zdjęcia i wrzuca je na stronę, prowadzi social media. Roboty ma po kokardę, jak wiele bizneswoman. Po prostu jej biznes jest nieco inny.

A o jakich pieniądzach my mówimy?

Escortki, które obsługują bogatych klientów, mówią o 20–30 tys. zł miesięcznie. Niektóre moje bohaterki tyle zarabiały. Ale to naprawdę rzadkość. Bardziej prawdopodobne są zarobki rzędu 10 tys. miesięcznie, podobnie w przypadku dziewczyn tańczących na rurze. Ale już dziewczyny pracujące w agencjach mają 100 zł za klienta. Za dzień zdjęciowy na planie porno kobieta dostaje 1500 zł, mężczyzna – 500. Kobiety zarabiają więcej, bo trudniej znaleźć kobiety chętne do grania, a do tego często mają więcej pracy, bo robią także sceny z innymi kobietami. I generalnie klienci – niezależnie od branży – wolą kobiety w seksbiznesie, to one mają większe wzięcie.

Wielu moim bohaterkom takie pieniądze pozwalają na niezależność. Ola Kluczyk, escortka, której losy opisuję w książce, jest bardzo zaangażowana w ruch praw osób LGBT+. Dzięki pracy seksualnej miała więcej czasu na działanie. W rodzinnym Białymstoku przygotowała wystawę w galerii sztuki, oprowadzała po niej gości, za staż dostała 1000 zł. Mogła sobie na to pozwolić dzięki pieniądzom zarobionym na pracy seksualnej.

Inna z bohaterek jest samotną matką, praca seksualna pozwala jej utrzymać siebie i 10-letnią córkę. W ciągu dnia pracuje w sklepie z winami. Jej szef wie, że gra w filmach porno, nazywa ją "gwiazdeczką". Największym problemem jest społeczna stygmatyzacja takich pracowników. Nawet w sytuacji zagrożenia nie możesz zgłosić się po pomoc, bo jeżeli będziesz musiała powiedzieć, czym się zajmujesz, na przykład policji, zostaniesz wyśmiana, potraktowana źle, po raz kolejny doświadczysz krzywdy. Boisz się, jak zareagują twoi bliscy, znajomi, sąsiedzi, gdy dowiedzą się, czym się zajmujesz. Ta stygmatyzacja odbiera poczucie bezpieczeństwa.

Opowieści twoich bohaterek przypominały mi opowieści o coming oucie osób homoseksualnych.

Tak, jest wiele podobieństw: pracownicy też mówią, że się wyoutowali z pracą seksualną. Zresztą walka o prawa osób pracujących seksualnie historycznie sprzęga się z walką osób LGBT+. Wystarczy spojrzeć na zamieszki w klubie Stonewall Inn w Nowym Jorku w 1969 roku, które uznawane są za przełomowy moment dla ruchu LGBT+. Nam się wydaje, że tymi cegłami w policjantów rzucali głównie biali geje, a prawda jest taka, że wśród nich było mnóstwo osób transpłciowych, a także pracownic i pracowników seksualnych, nierzadko czarnych. Bo jeśli byłeś osobą ze społeczności LGBT+, osobą transpłciową, w dodatku czarną, to w latach 60. w Ameryce praca seksualna często była twoim jedynym wyborem. W innej branży byłbyś dyskryminowany albo w ogóle nie znalazłbyś zatrudnienia.

A coming outy moich bohaterek i bohaterów faktycznie bywały trudne. Wiele dziewczyn nie zdecydowało się powiedzieć najbliższym do dzisiaj. U innych to przebiegło naturalnie: ktoś ze znajomych dostał link, ktoś zobaczył je w internecie i poszło. Ich praca stała się towarzyską ciekawostką. Inne musiały mierzyć się z odrzuceniem przez rodzinę. Mam wrażenie, że matki częściej akceptują i wspierają córki we wszystkim, co robią. Rzadziej ojcowie. Ojciec jednej z moich bohaterek pracuje w prawicowym piśmie. Miałby twardy orzech do zgryzienia, gdyby wiedział, czym zajmuje się córka.

Część moich bohaterek ma dzieci. Większość ukrywa przed nimi charakter swojej pracy. Dominika, która jest dominą, wyjaśniła swojemu 10-letniemu synowi, oczywiście bardzo ogólnie, jak pracuje jego mama.

A jak reagują partnerzy?

Tu też nie ma jednego scenariusza. Są tacy, którzy powiedzą, że im to nie przeszkadza, wręcz będzie ich to ekscytować, na zasadzie: zobaczcie, moja dziewczyna kręci tylu typów, nieźle, co? Z czasem jednak ich praca może zacząć stanowić problem. Nieżyjący już aktor porno, z którym rozmawiałam, pseudonim Toxic Fucker, na początku tworzył z dziewczyną związek otwarty, partnerka sama zresztą miała różne seksualne przygody. Potem jednak chciała mieć Toxica na wyłączność. Rzucił dla niej pracę w branży, a i tak koniec końców się rozstali. Znam też przykłady bardzo udanych par. Czasami to klienci zostają partnerami escortek.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

Cały czas używamy słowa "escortka". Jeszcze niedawno użyłbym po prostu słowa "prostytutka".

Ja też, ale dzisiaj wiem, że pracownice i pracownicy wolą go nie stosować, bo ma to konotacje z czymś brudnym, złym, kryminalnym. Praca seksualna była – i wciąż jest – kryminalizowana w wielu krajach. Jeśli chcemy to zmienić, musimy znaleźć lepszy język. "Prostytutka" stoi bardzo daleko od słowa "praca", odziera z podmiotowości osoby pracujące seksualnie. Lepiej mówić "escortka". Choć wiemy, że Polacy bronią się przed zmianą języka, nie lubią żeńskich końcówek, oburzają ich anglicyzmy.

Ja na przykład nie wiem, jak nazwać dziewczynę, która pracuje na ulicy. Nie nazwiesz jej escortką.

A dlaczego?

Bo escort girl kojarzy się z ekskluzywną partnerką, no i pracującą w czterech ścianach, a nie na ulicy.

Kobiety pracujące na ulicy są też escortkami. Spotykają się z klientami na seks za pieniądze. Escorting kojarzy się z dziewczynami, które jeżdżą do Dubaju za grubą kasę. A chodzi o to, żeby to słowo było bardziej egalitarne, włączało wszystkie pracownice.

Wśród osób pracujących seksualnie zdarza się klasowa rywalizacja, na przykład dziewczyny jeżdżące z bogatymi klientami czują się lepsze od koleżanek pracujących w agencjach, bo przecież więcej zarabiają, ich praca jest bardziej "prestiżowa". Teraz to się zmienia. Ważne, żeby to słowo "escortka" przyswajać, bo innych na razie nie mamy. Wierzę, że językiem jesteśmy w stanie zmieniać rzeczywistość.

Mam wrażenie, że język to za mało. Przecież samo zarabianie na życie swoim ciałem jest dziś uważane za upokarzające.

Znowu: zwróć uwagę na język, którego użyłeś. "Zarabiają swoim ciałem". O twojej pracy nikt nie powie, że "zarabiasz rękami". Nie musisz w ten sposób etykietować. W każdym zawodzie pracujesz ciałem. Problem w tym, że mamy ograniczony sposób patrzenia na nasze ciała, zwłaszcza na ciało kobiety. Nagie ciało postrzegamy jako coś brudnego. To efekt wielu lat wpływu Kościoła katolickiego na nasze społeczeństwo.

OK, ale praca seksualna...

… to sprzedaż usług.

To jednak jest inna usługa niż kserowanie. Seks jest dla większości z nas czynnością intymną, zarezerwowaną dla bliskiej osoby.

Mówisz o wycinku rzeczywistości. Ponieważ w Polsce w ogóle mało rozmawiamy o seksie, to nie mówimy o tym, że są różne jego rodzaje. Nie zawsze seks będzie się wiązał z emocjonalnością, przywiązaniem, może się wiązać z czystą satysfakcją fizyczną. Mamy bardzo różne potrzeby, a model, o którym ty mówisz, czyli seks równa się bliskość, jest tylko jednym z modeli, do którego odruchowo porównujemy inne sytuacje. Dla ciebie seks to coś intymnego, inni lubią pobawić się w klubie dla swingersów. I jedno, i drugie jest OK.

Zdjęcie ilustracyjne (fot. Shutterstock)

A czy twoi bohaterowie nie ponoszą kosztów psychicznych swojej pracy?

Oczywiście, część z nich płaci cenę, tylko znowu – moim zdaniem to są koszty psychiczne społecznej stygmatyzacji. Jak pracujesz seksualnie, to boisz się, że cię rodzice wyrzucą z domu albo przestaną odbierać telefon. Słyszałam historię dziewczyny, którą sąsiad zobaczył w rozbieranym magazynie. Porobił ksero i rozwiesił po całej miejscowości. To jest przykład, z jakim odrzuceniem czasami muszą radzić sobie bohaterki.

Jednocześnie przestrzegasz, by z osób pracujących seksualnie nie robić ofiar losu.

Tak, pracownicy seksualni bardzo nie lubią "zbawców" albo "zbawczyń" – osób, które pod pozorem troski o dobro uciemiężonych kobiet będą w ich imieniu walczyć z pracą seksualną. Bo przecież skoro w ten sposób zarabiają, to znaczy, że ktoś lub coś je do tego zmusza. A zupełnie nie o to chodzi.

Jasne, dla części osób pracujących seksualnie nie była to praca pierwszego wyboru. Możemy powiedzieć, że sytuacja ekonomiczna zmusiła je do pracy. Tylko znowu: czym to się różni od pracy dziennikarza czy menedżera w korporacji? Przecież wszyscy pracujemy dla pieniędzy.

Nie wszystkie osoby pracujące seksualnie lubią swoją pracę, niektóre uwielbiają. Niektóre mają różne opcje do wyboru, a ta jawi się dla nich jako najlepsza. Znowu – niczym nie różni się to od sytuacji w innych branżach.

Widzisz jakieś wspólne cechy twoich bohaterek i bohaterów?

Są bardzo różni. Wiele dziewczyn, z którymi rozmawiałam, pochodzi z mniejszych polskich miast, rodzin robotniczych, niektóre przyjechały za pracą do Warszawy. Ola, zanim została escortką, jeździła pracować za granicę, zbierała truskawki, pracowała w hotelach, sprzątała. Miała długi za niekasowane bilety komunikacji miejskiej, więc praca seksualna na początku pomogła się ich pozbyć.

Wielu moich bohaterów miało trudne życie, pochodzą z rozbitych rodzin, mają ojców alkoholików lub nie mają ich wcale. Czasem ta praca pomagała im uchronić się przed traumą. Aktorka, która doznała molestowania, przychodzi na plan porno, bo tam ma do czynienia z bezpieczną sytuacją, którą może kontrolować. W ten sposób przepracowuje zbliżenie.

Czy myślisz, że dożyjemy czasów, kiedy praca seksualna będzie w Polsce traktowana jak inne branże?

Widzę zmiany na lepsze. Coraz więcej osób opowiada głośno o tym, co robi, a warto zaznaczyć, że nie mówimy o jakiejś niszy. Szacuje się, że w Polsce 200 tys. osób pracuje seksualnie: czy to jako escortki, tancerki, aktorki czy przed sekskamerkami. Potencjał zmiany jest. Oczywiście do całościowej zmiany, włącznie ze zmianą prawa, jeszcze bardzo daleka droga.

Książka "Bez wstydu" Karoliny Rogaskiej do kupienia w Publio >>>

Karolina Rogaska. Ur. 1991, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, reporterka i dziennikarka "Newsweeka", zaangażowana w tematy równościowe. Jej teksty ukazywały się m.in. w "Charakterach", "Dzienniku Opinii", w Onecie, Wirtualnej Polsce, w portalu Weekend.gazeta.pl oraz w "Dużym Formacie" "Gazety Wyborczej". Jej audycję radiową można usłyszeć w Resecie Obywatelskim. Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się właśnie jej książka "Bez wstydu. Sekspraca w Polsce". 

Bartosz Józefiak. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje z Dużym Formatem Gazety Wyborczej, Tygodnikiem Powszechnym, portalem Weekend.Gazeta.pl. Dwukrotnie nominowany do dziennikarskiej Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej w kategorii Najlepsze w Internecie. W sierpniu nakładem Czarnego ukazała się książka Bartka i Wojciecha Góreckiego Łódź. Miasto po przejściach. Kontakt do autora: bartoszjozefiak42@gmail.com