
Twoja książka opowiada życiu w samotności, depresji, kryzysie wiary i braku wsparcia ze strony kościelnych hierarchów. Nosi tytuł "Zniknięty ksiądz". A ja chciałam zapytać, czy po jej wydaniu już się odnalazłeś?
Moje odnajdywanie się w nowym życiu miało kilka etapów. Pierwszym było pogodzenie się z Bogiem i powrót do wewnętrznej duchowości. Nastąpiło to mniej więcej rok po odejściu z kapłaństwa. W marcu 2020 roku powiedziałem biskupowi, że jestem ateistą. Bo tak też się czułem. Nie chciałem już więcej odprawiać mszy ani udzielać sakramentów, skoro nie wierzyłem w Boga. Nie chciałem okłamywać nikogo.
A kolejne etapy?
Zamieszkałem we Wrocławiu z kobietą, którą kocham. Pamiętam pierwszy dzień, to był wtorek. Akurat zaczęła się epidemia, ale zdążyłem zrobić duże zakupy do mieszkania, do którego właśnie się wprowadziłem. Przez pierwsze dni miałem wrażenie, że to sen. Bałem się, że zaraz się z niego obudzę i ocknę na plebanii. Cieszyłem się, że zrobiłem to, do czego pchało mnie serce, czego bardzo pragnąłem.
Dwa lata później, w lutym 2022 roku, premierę miała moja książka. W dużej mierze napisałem ją jeszcze jako ksiądz. Kiedy ją kończyłem, a jeszcze bardziej, kiedy się ukazała, poczułem ogromną ulgę, że już nie muszę się ukrywać. Że jestem wolny. Że już przed niczym nie uciekam, tylko wchodzę w kolejny etap mojego życia, na który mam wewnętrzną zgodę. Ta ulga uspokoiła wiele emocji, które dotąd nosiłem w sercu i które mnie męczyły: wstyd, poczucie klęski życiowej oraz tego, że zawiodłem.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Udało ci się ten wstyd pokonać?
Gdy książka wyszła, negatywne emocje mnie opuściły. Poczucie żalu zniknęło. Otwarcie stanąłem przed ludźmi, którzy może o mnie zapomnieli albo zastanawiali się, gdzie jestem. Mogłem im o sobie szczerze opowiedzieć.
Teraz czuję się w pełni sobą. Nie żywię pretensji do Kościoła, bo odkryłem, że większość księży męczyła się podobnie jak ja. A biskup… Cóż, nie miał na to żadnej rady. Przecież nie mógł mi powiedzieć, że jak się ożenię, to mi przejdzie.
Opowiedziałeś swoją historię bardzo szczerze.
Otwieranie się nie było łatwe, ale nie żałuję swojej szczerości. Przez sześć lat byłem księdzem i ta przeszłość jest dla mnie ważna. Nie chcę jej wymazywać. Nie uważam, że straciłem te lata. Jestem dumny z tytułu magistra teologii i z wiedzy, którą zdobyłem. Z decyzji o odejściu i rozpoczęciu życia na nowo też jestem dumny. Nie chcę udawać, że kapłaństwa w moim życiu nie było. A po ukazaniu się "Znikniętego księdza" w moim życiu dzieją się wspaniałe rzeczy.
Jakie?
Mam kochającą narzeczoną i dobrą pracę. Przyznam ci się, że ta książka była też dla mnie formą terapii. Dzięki niej mam poczucie, że nie jestem złym człowiekiem i że odchodząc nie zrobiłem nic złego. Zresztą starałem się tak pisać, żeby nikogo nie urazić czy nie wskazywać konkretnych osób, zwłaszcza gdy pisałem o rzeczach trudnych i bolesnych.
Na przykład?
O księdzu, który walczył ze swoim homoseksualizmem a przez to czuł wrogość do całego świata. Albo o proboszczu, który pokochał kobietę i się z nią związał, ale nie miał siły ani możliwości się do tego publicznie przyznać. W ich historiach, podobnie jak w mojej, starałem się pokazać toksyczny wpływ kościelnych struktur, odrealnienie, w jakim żyją duchowni, i wszechobecną samotność, z którą każdy radzi sobie raz lepiej, raz gorzej.
Z jakimi reakcjami na książkę się spotkałeś?
Były różne. Na portalach poświęconych książkom ludzie pisali, że podobał im się "Zniknięty ksiądz", że jest świetnie napisany, ale też odnosili się do mojego życiowego wyboru, pisali, że popierają to, co zrobiłem. W komentarzach pod wywiadami ze mną czy fragmentami książki głosy wsparcia mieszały się z krytyką. Niektórzy pisali o mnie: "ksiądz Judasz", "sprzedał Jezusa za 30 srebrników" albo "idź się powieś". Te słowa mocno wryły mi się w pamięć i zabolały, choć pozytywnych komentarzy było zdecydowanie więcej.
Dostawałem też sporo wiadomości zarówno od dalszych znajomych, jak i od ludzi mi obcych. Pisali, że doskonale mnie rozumieją, że to bardzo odważna decyzja, że mi jej gratulują. Albo – że podoba im się moja szczerość oraz to, że nie żyję w zakłamaniu.
Gdy szukałem pracy, jeden z rekruterów powiedział nawet, że widział w księgarni moją książkę. Zanim wyszła, to w swoim CV jako miejsce poprzedniego zatrudnienia wpisywałem zwykle "nauka w szkole" oraz "pracownik socjalny". Gdy ktoś dopytywał, wyjaśniałem, że robiłem to jako ksiądz, ale chcę się przekwalifikować i zmienić swoje życie. I wtedy padało pytanie: "Dlaczego?".
Co odpowiadałeś?
Że chcę się ożenić. To ucinało dalsze pytania i zaczynały się gratulacje. Raz tylko trafiłem na rektutera - co wspominam dziś z lekkim rozbawieniem - który próbował mnie przekonać, żebym dalej był księdzem.
Pracę znalazłem. Czuję w niej pełną akceptację i pełne zrozumienie. Żadnego oburzenia.
Jak na szczerą książkę zareagowali twoi bliscy?
Przeszli ze mną przez depresję i wpierali mnie też, gdy wyszła książka. Mówili, że wszystkie moje problemy ze zdrowiem to przez celibat. Rozumieli mnie. Podobnie jak rodzina mojej narzeczonej.
Zresztą kiedy oznajmiłem, że idę do seminarium, rodzice niespecjalnie byli z tego faktu zadowoleni. Pochodzę ze zwykłej rodziny, mieszkającej na Opolszczyźnie. Bliscy od początku mówili, że życie księdza jest bardzo ciężkie, ale zaakceptowali mój wybór. Tak samo jak decyzję o odejściu z kapłaństwa.
Rozmawialiście o tym?
Tak, i to dużo. Rodzice początkowi bali się, czy sobie poradzę w nowym życiu, czy znajdę pracę. Albo że moja depresja wróci.
Oczywiście, ponieważ są mądrzy, radzili, żebym najpierw powalczył o kapłaństwo. Mimo utraty wiary przez rok próbowałem się odnaleźć w Kościele, ale nie potrafiłem. Nie czułem już tej radości co świeżo po seminarium, kiedy byłem szczęśliwy, że będę głosił Ewangelię. Wreszcie powiedziałem rodzicom i siostrze, że nie chcę już tak żyć, że nie dam rady. Zrozumieli mnie.
Za to moja kuzynka po przeczytaniu "Znikniętego księdza" powiedziała: "Fajna książka, ale nie ma w niej niczego, czego byśmy o Kościele i księżach nie wiedzieli". Co ciekawe - i dla mnie zaskakujące - nikt z przedstawicieli Kościoła nie podjął dyskusji o tym, że wśród księży dzieje się źle, że są nieszczęśliwi.
Tak jak ty byłeś?
Chorowałem na depresję, ale o tym nie wiedziałem. Dopiero gdy poszedłem na terapię, okazało się, że to już siódmy czy ósmy epizod depresyjny z rzędu. Bardzo poważny. Codziennie czułem smutek, który mnie dusił i wracał, kiedy tylko zamykałem za sobą drzwi plebanii. Moja samotność się pogłębiała.
Piszesz, że jak miałeś wolny dzień, to jeździłeś autem bez celu. Najgorsza była myśl, że nikt na ciebie nie czeka.
Wiesz, kiedy się ludzie orientują, że ksiądz umarł? Jak nie przyjdzie na mszę. To zarazem śmieszne i tragiczne. Pewien proboszcz umarł w czwartek wieczorem. Dopiero w piątek zaczęto się nim interesować, bo rano nie przyszedł do kościoła. Takie więzi ma najczęściej proboszcz z parafianami.
Próbowałem walczyć z tą moją samotnością. Otaczałem się ludźmi, udzielałem się w różnych grupach. Ale z biegiem czasu zaczęło mnie to wyczerpywać aż ostatecznie nie miałem siły, żeby się w cokolwiek angażować. Zobaczyłem, że nie daje mi to bliskości, której pragnąłem najbardziej. Byłem przecież księdzem, a nie Marcinem. Choćbym nie wiem jak się starał, nie mogłem być częścią czyjegoś życia i ci ludzie nie mogli być częścią mojego. Księdza otacza tabu i to też jest niezwykle męczące. Podobnie jak to – co może wydawać się banalne – że ksiądz ma wolne, jak inni są w pracy, i odwrotnie.
Nie spodziewałeś się, że tak będzie?
Na początku, po seminarium, myślałem, że takiego życia właśnie chcę.
Kiedy zaczął się w twoim życiu przełom?
W 2018 roku zachorowałem na zapalenie oskrzeli, którego nie mogłem wyleczyć przez osiem miesięcy. Wciąż miałem lekką gorączkę i nawroty kaszlu. Niby nic takiego, ale to się ciągnęło.
Miałem też wypadek samochodowy. Padał deszcz, a ja za szybko jechałem, rozbiłem się o betonowy przepust, ledwo uchodząc z tego z życiem. Nikomu innemu nic się nie stało. Ale później dużo o tym wypadku myślałem. Że mogłem zginąć bezsensowną śmiercią podczas rozwożenia jakichś kościelnych plakatów.
Później przyszła depresja. Nie miałem żadnej motywacji, żeby wyzdrowieć. Dopiero na terapii dotarło do mnie, że muszę zaczerpnąć powietrza. Że muszę coś zrobić ze swoim życiem, bo inaczej będę ciągle nieszczęśliwy. Po trzech miesiącach w szpitalu stanąłem na nogi. Fizycznie i psychicznie.
Dziś jesteś zdrowy?
Po terapii, zgodnie z zaleceniami psychoterapeuty, byłem na dwóch kontrolach. Dwóch niezależnych psychiatrów uznało, że wszystko jest ze mną dobrze. To dla mnie dowód, że depresja była uwarunkowana samotnością i smutkiem, które towarzyszyły mi podczas kapłaństwa. Fizycznie też jestem zdrowy. Przewlekłe zapalenie oskrzeli zniknęło i już nie wróciło. Smutek też mnie opuścił.
Czy zanim zostałeś księdzem, nie miałeś poczucia, że chcesz z kimś być?
Jasne, że miałem! Ale w wieku 23 lat poczułem bardzo silne wewnętrzne wezwanie, żeby zostać księdzem. Mówi się, że to właśnie powołanie. I poszedłem za tym mocnym impulsem. Zrezygnowałem z budownictwa, które studiowałem, i wstąpiłem do seminarium.
Nie miałeś dziewczyny?
Nie. Choć jak pamiętam, myślałem wcześniej o tym, żeby się ożenić i założyć rodzinę. W seminarium mówili nam, że to normalne. Że tylko ten, kto chce mieć rodzinę, mieć dzieci, może zostać księdzem. To miało wykluczyć ze święceń osoby homoseksualne czy aseksualne.
I brzmi paradoksalnie, nie uważasz?
Uważam, że dwudziestoparoletni człowiek nie jest w stanie odpowiedzialnie podjąć decyzji o tym, że całe życie chce spędzić w samotności. Zwłaszcza po seminarium, w którym kładą ci do głowy, że będzie dobrze. Wiem to po sobie. Byłem przekonany, że tak ma być, że Bóg mnie wzywa, ale okazało się, że nie jestem w stanie tego wytrzymać. I wcale nie chodziło o seks, ale o więzi, o bliskość. Tego mi brakowało najbardziej. Widziałem cierpienie wielu mężczyzn, którzy podjęli taką decyzję jak ja i zostali księżmi. Prawdę o tym, że są nieszczęśliwi, odkryli za późno. Albo nie chcieli jej odkryć.
Wiesz, co się z nimi dzieje?
Cierpią dalej, męczą się. I zatruwają swoim cierpieniem innych. Na przykład ludzi, którzy przychodzą do Kościoła po wsparcie. Księża są zimni jak lód, niedostępni i zgorzkniali, ale nie mają odwagi, by odejść z kapłaństwa. Niektórzy popadają w alkoholizm albo w gadżetomanię. Kupują drogie auta, telefony czy zegarki, jeżdżą w Alpy albo do Malezji.
Według psychologów nadmierne zakupy są substytutem bliskości.
I ja to rozumiem. Pewnie robiłbym tak samo, gdybym nie odszedł.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Ale miałeś odwagę, żeby odejść. Opowiesz mi o swojej narzeczonej?
Znaliśmy się jeszcze z czasów, kiedy byłem księdzem. Ale nic się między nami nie działo. Dopiero podczas terapii uświadomiłem sobie, że ja tę kobietę kocham. Że jej potrzebuję. Czułem, że i ja nie jestem jej obojętny, choć zawsze trzymała dystans i miałem wrażenie, że boi się do mnie zbliżyć.
Po terapii odezwałem się do niej i zapytałem, czy nie chciałaby się ze mną spotkać. Zgodziła się. Umówiliśmy się na randkę, a potem na kolejne. Przez pierwsze pół roku spotykaliśmy się w ukryciu, niczym w sensacyjnym filmie. Bo jeszcze formalnie byłem księdzem.
Gdy byliśmy razem, czułem radość i szczęście. Nabrałem motywacji, żeby zacząć szukać pracy oraz mieszkania. Miałem dla kogo. Miłość dała mi odwagę i popchnęła do działania. Wiedziałem już, że chcę odejść z kapłaństwa, ale nie wiedziałem, jak mam to zrobić. Dzięki miłości postawiłem wszystko na jedną kartę.
Gdy już odszedłem z kapłaństwa, poprosiłem moją obecną narzeczoną, żeby pomogła mi w przeprowadzce. Zgodziła się i już została. Miała spędzić u mnie tylko jedną noc, ale wybuchła pandemia i razem zamieszkaliśmy.
Powiedziałeś na początku naszej rozmowy, że pogodziłeś się z wiarą.
W czasie terapii przestałem wierzyć w Boga, choć przecież wciąż jeszcze byłem księdzem. Myślałem, że to niemożliwe, a jednak ta religijna część mnie jakby nagle zgasła. Przestałem się modlić i zaglądać do Biblii. Jak zatem miałem odprawiać msze i mówić ludziom o Bogu?
Odszedłem z kapłaństwa jako ateista. Ale dzięki mojej narzeczonej, która jest bardzo religijna i co niedziela goniła mnie do kościoła, poczucie, że duchowość istnieje, wróciło do mojego serca. Na nowo uwierzyłem w Boga. Takiego, który chce, żebym był szczęśliwy.
Kiedy bierzecie ślub?
14 lipca. Cywilny, bo kościelnego wziąć nie możemy. Będziemy się jednak o niego starać w przyszłości.
Książkę "Zniknięty ksiądz" można kupić w wersji papierowej w Kulturalnym Sklepie bądź w wersji elektronicznej w Publio.
Marcin Adamiec. Magister teologii. Przez sześć lat był księdzem, obecnie pracuje jako analityk danych. Mieszka we Wrocławiu.
Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Specjalizuje się w niebanalnych rozmowach z odważnymi ludźmi. Pasjonatka kawy, słoni i klasycznych samochodów.