
Ilu mężczyzn niepłacących alimentów siedzi w polskich więzieniach?
W listopadzie 2021 roku było ich dokładnie 10 888. Dość optymistyczne jest to, że 6400 tam pracuje, natomiast nie jest optymistyczne, że alimenty wysyłane z więzienia wynoszą średnio 246 zł.
Karę odsiadują mężczyźni bardzo młodzi, ale także ci wiekowo zaawansowani. Alimenty to jest dług, który się praktycznie nie przedawnia. Dzieci mogą być już dorosłe, a on nad człowiekiem wisi.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Był pan członkiem Zespołu Ekspertów ds. Alimentów przy rzeczniku praw obywatelskich Adamie Bodnarze i w raporcie podsumowującym jego pracę napisał pan między innymi, że większe kary są nieskuteczne: coraz więcej dłużników alimentacyjnych siedzi w więzieniach, a od zaostrzenia prawa w 2017 roku łączna kwota zadłużenia stale rośnie.
Nazywam to patem alimentacyjnym.
Czy kobiety wobec faktu, że ojcowie ich dzieci nie płacą alimentów, używają argumentu "bo cię poślę do więzienia"? To raczej straszak czy realna groźba?
Zdziwiłaby się pani! W 2017 roku była lawina spraw! Wtedy z Kodeksu karnego zniknęło stwierdzenie o "uporczywym" uchyleniu się od alimentów i karane jest po prostu niepłacenie przez trzy miesiące lub w sytuacji, gdy urosła trzymiesięczna zaległość. Oczywiście zawsze w pierwszej kolejności prokurator wzywa delikwenta na rozmowę.
I proponuje: spłaci pan cały dług – żadnej kary nie będzie.
Wezwany dostaje szansę na tzw. czynny żal. Twardy warunek: gotówka na stół w ciągu miesiąca. Nie ma informacji, ile razy z tego skorzystano, ale z nieformalnych źródeł wiem, że bardzo rzadko. Kiedy na warsztatach z alimenciarzami, które prowadzę w wielu zakładach karnych, pytam: "Woleliście przyjść do kryminału, niż zapłacić?", to oni mówią: "Panie, a skąd ja miałem wziąć takie pieniądze? Kto mi da taki kredyt, jak ja mam też inne zobowiązania?". Proszę pamiętać, że w Polsce średni dług alimentacyjny to jest 39–41 tys. zł. Według różnych Biur Informacji Gospodarczej w Polsce jest aktualnie od około 250 do ponad 300 tys. dłużników alimentacyjnych. Łączna kwota zadłużenia to między 11 a 13 mld zł.
A to jedynie zaległości zgłaszane przez Fundusz Alimentacyjny. Organizacje kobiece twierdzą, że realne zadłużenie to może być nawet 50 mld zł!
To są szacunki, niemniej one pokazują ogromną skalę tego problemu.
W grudniu ubiegłego roku Ministerstwo Sprawiedliwości uruchomiło Krajowy Rejestr Zadłużonych, do którego trafiają osoby zalegające co najmniej trzy miesiące i wobec których wszczęto postępowanie alimentacyjne.
Moi klienci się tego boją jak ognia, dlatego że to jest rejestr jawny. Wystarczy wpisać PESEL i można sprawdzić, czy Kowalski jest dłużnikiem alimentacyjnym.
Ci, którzy trafiają za alimenty do więzienia, najczęściej mają też inne długi, prawda?
Prawie nie ma takich, którzy mieliby tylko niezapłacone alimenty! Wiszą nad nimi też niezapłacone czynsze, pożyczki, chwilówki, kredyty. Ci mężczyźni prawie zawsze wychodzą z więzienia z większym długiem, niż do niego przyszli. Ja nie jestem przeciwnikiem zamykania facetów za alimenty, żeby było jasne. Pokazuję tylko, jak działa system.
Rozumiem to doskonale. Proszę mi powiedzieć, czy osadzeni opowiadają o swoich byłych żonach: "Wredne babsko, które mnie niszczy, żyje z nowym gachem i chce ode mnie nie wiadomo ile pieniędzy"?
To są bardzo często całe spiskowe teorie: "Umówili się, drenują mnie, oszukują system państwa". Tak! I w dodatku: "Ona na każde dziecko bierze 500+, a ja tu, biedny, skrzywdzony i oszukany, siedzę w więzieniu". Poczucie krzywdy jest przeogromne. Rozwód często rodzi ostry konflikt. Ci faceci wyszli z sądu z postanowieniem: "Ja ci teraz pokażę! Będziesz gorzko żałowała i płakała!". Zawiść jest często tak oślepiająca, że także w sytuacji, gdy stać mężczyznę na to, żeby alimenty płacić, to nie płacili – "honorowo", w imię próżności, udowadniając, że to oni są górą. Albo jak się rozmawia o tym, jaki styl życia prowadzili, to się okazuje, że przy odrobinie samokontroli, dyscypliny i pokory na pewno byłoby ich na płacenie alimentów stać.
I co pan im mówi?
"Dzisiaj nie płacisz na dzieci, a na starość możesz potrzebować ich wsparcia, choćby tego emocjonalnego. A wtedy one się ciebie wyprą".
W ramach jednego z ćwiczeń dostają list, który w "Wysokich Obcasach" opublikowała kiedyś dorosła córka alimenciarza. Daję im zadanie, żeby na ten list odpisali.
Co piszą?
Są tacy, którzy się próbują tłumaczyć – że im się skomplikowała sytuacja, uzależnili się – i szukają rozgrzeszenia. A po niektórych widać, że to trudne uświadomić sobie, że kiedyś trzeba będzie temu dziecku spojrzeć w oczy. Dotykamy czułej nuty! Widać, że to nie jest skorupa, przez którą się nic nie przebije.
Zwolennicy zamykania alimenciarzy w więzieniach liczą chyba na to, że ci ludzie, siedząc tam, będą rozmyślali, co zrobić, żeby po wyjściu zacząć te alimenty płacić.
(śmiech) Proszę mi wybaczyć tę reakcję. Jest tak, jak mówiłem, to znaczy większość wychodzi z więzienia z większym długiem niż ten, z którym do niego przyszła. Na wolności zderzają się z rzeczywistością, z tzw. zadłużeniowym tsunami.
Znaleźć pracę po wyjściu z więzienia nie jest łatwo…
Więc oni znajdują sposób, żeby sobie poradzić…
Czyli idą do pracy na czarno. Wiceminister finansów mówił w listopadzie 2021 roku, że w szarej strefie może być nawet półtora miliona Polaków.
To jest ogromny problem. Mieszkam w okolicy Wronek, gdzie do pracy przyjechało wielu Ukraińców, a jednocześnie po ulicach chodzą faceci w typie Ferdka, którzy w firmach typu Amica czy Samsung nie chcą się zatrudnić. Mówią mi, że "nie będą robili dla komornika". Nie jestem przeciwko egzekucji komorniczej, żeby była jasność, ale obecny system powoduje, że taki człowiek nie ma najmniejszych szans wrócić na jasną stronę mocy. Wspieram mężczyznę, który też kiedyś więzienie zaliczył, a teraz próbuje się dogadać z Funduszem Alimentacyjnym, żeby wycofał egzekucję komorniczą.
To jest możliwe?
Jest prawna możliwość zawarcia ugody, która dawałaby perspektywę alimenciarzowi, jeśli ten zrozumiał błąd. Ale z Funduszem się bardzo trudno negocjuje! Jeśli dłużnik płaci bieżącą ratę przez trzy lata, może się ubiegać o umorzenie 30 proc. zaległości. Jeśli płaci pięć lat, to może się ubiegać o umorzenie połowy, a po siedmiu latach – całości. Tylko ustawodawca chyba się nie zastanowił, co to znaczy w życiu człowieka siedem lat! A to jest kosmos. Natomiast faktem jest, że w szczególnych okolicznościach urzędnik może podjąć inną decyzję, na przykład rozłożyć należności na raty, odroczyć je, nawet umorzyć resztę.
Rozmawiacie o tym na warsztatach w więzieniu?
Tak, oczywiście. Ponad stu wychowawców z różnych zakładów karnych nauczyło się prowadzić program, w którym nie chodzi tylko o to, żeby przyjść i skazanym nagadać, poruszyć ich uczucia. Ale też żeby pokazać, że są realne możliwości zadziałania. I ja się z tego bardzo cieszę.
Robimy zajęcia z budżetu domowego, z mediacji. Wyposażamy uczestników zajęć w tzw. dobre wiadomości. Ale o ile w więzieniach otworzono się na edukowanie alimenciarzy, o tyle na wolności zupełnie nie ma takiej woli. Kiedy alimenciarz przychodzi do pomocy społecznej, to najczęściej nikt z nim nie chce tak naprawdę rozmawiać. W społecznym odczuciu alimenciarz to się stereotypowo równa leń, cwaniak, menda bez uczuć. Tylko że nie podając mu ręki, sprawimy, że długi alimentacyjne będą tylko rosły. Choć ja też tych pracowników OPS-ów rozumiem, bo Fundusz Alimentacyjny to są państwowe pieniądze i jest presja, by je odzyskiwać. A zawsze jest takie ryzyko, że się mnóstwo czasu straci na pracy z dłużnikiem, on dużo naobiecuje, po czym się rozmyśli, bo się napije albo zakocha i już będzie potrzebował pieniędzy na coś innego niż alimenty. To naprawdę nie jest łatwy temat.
Nie jest!
Alimenciarzom się z założenia nie wierzy, a przecież psychologia udowadnia, że aby rozwiązać konflikt, trzeba stanąć po neutralnej, tzw. trzeciej stronie. Doprowadzić do mediacji, rozejmu.
W Wielkopolsce realizowaliśmy taki projekt i pamiętam mężczyznę, który był już wyedukowany i przyszedł na pierwszą komunię dziecka. Powiedział żonie tak: "Zobacz, poprawiłem się, nie piję, pracuję. Mogę ci zaproponować ugodę: będę płacić 10 proc. więcej od następnego miesiąca, ale warunek jest taki, że ty wycofujesz egzekucję. Po co 10 proc. ma zabierać komornik, jak ty możesz te pieniądze dostać?". Kobieta patrzy na niego: wygląda dobrze, przyniósł porządne prezenty dla dziecka, a te 10 proc. od tysiąca alimentów to jest 100 zł miesięcznie, bez żadnej fatygi.
Zgodziła się?
Nie. Powiedziała: "Ja ci już nie wierzę i pieprzę te 100 zł. Podpiszemy ugodę i znowu się zacznie cyrk". Osoby, które mają do czynienia z alimenciarzami, mają podstawy i prawo im nie wierzyć. To jest największe wyzwanie, przed którym stają nasi klienci. Zawsze mówię: "Musicie udowodnić, nie deklaracjami i biciem się w piersi, ale czynem, że warto wam dać kolejny kredyt zaufania". Przypominam też, że nieopłacanie alimentów to jest przemoc ekonomiczna.
Były postulaty, żeby spróbować społecznego ostracyzmu i wysyłać alimenciarzy do prac społecznych w odpowiednio opisanych koszulkach. Na przykład: "Nie płacę na swoje dzieci".
Takie grube pomysły wychodziły głównie od środowisk kobiecych. Nie wychodzimy w ten sposób poza paradygmat przykręcania śruby. Ja uważam, że ona musi być solidnie dokręcona, ale jestem też za tym, żeby dawać alternatywę. Jeśli mamy klasycznego uchylającego się alimenciarza, to uprawniona nie dostaje nic, a zaangażowani są prokurator, sąd, komornik, opieka społeczna. No i kosztuje pobyt w więzieniu. A w momencie, kiedy mamy szansę na ugodę, to ten facet pracuje, płaci ZUS, podatki, bieżące alimenty. To jest biznes, który się opłaca i pozwala też wychodzić z tej szarej strefy!
Pan teraz mówi o facetach, którzy może by i już chcieli płacić, ale są w pętli zadłużenia. A przecież zdarza się, że dobrze sytuowany mężczyzna przekonuje w sądzie, że jest biedakiem, a alimentów nie utożsamia wcale z pieniędzmi "na dzieci", tylko "na byłą żonę".
To jest jedno z alibi, że "nie będę dawał na twoje paznokcie i kosmetyczki". Znam przypadek, że kierowca TIR-a w transporcie międzynarodowym przyniósł zaświadczenie, że ma minimalną płacę. Sędzia mówi: "Gdybym nie miała zajadów, tobym się uśmiała!". Na szczęście sąd nie jest związany oświadczeniem o zarobkach, które klient przedstawia. Tamta sędzia zasądziła 1200 zł. Ale na tym się często nie kończy. Mężczyźni potrafią zatrudniać detektywów, żeby udowodnić, że matka źle gospodaruje pieniędzmi. Zdarza się, że te biedne kobiety na każdy drobiazg biorą paragon, żeby się chronić.
Alimenty w Polsce wynoszą średnio 500–600 zł i wiele zależy od tego, który sąd orzeka. Jeden zasądzi tyle, drugi 1000 zł, a trzeci – 1500.
Pozwani wiedzą z poczty pantoflowej, w którym sądzie czego mogą się spodziewać. Kobiety powszechnie wnoszą o wyższe alimenty, niż oczekują. Jak się startuje z pozycji 1400 zł, to te 700 zł, które w końcu zostaną zasądzone, to i tak będzie więcej niż standard.
Żenujące pieniądze.
Pełna zgoda.
Ściągalność alimentów w Polsce wynosi 19 proc. A na świecie?
U Duńczyków – 90 parę procent! Alimentami zarządza lokalna administracja. Urzędnik wydaje decyzję o alimentach, a ojciec czy matka je płacą. To jest oczywiste. Sądy są angażowane w sprawę w wyjątkowych sytuacjach, kiedy klient się uchyla. Ale to jest inna rzeczywistość, inna mentalność. Duńczycy płacą również uczciwie podatki.
U nas od przeszło roku obowiązuje prawo, że za zatrudnianie alimenciarza na czarno pracodawca może zapłacić nawet 45 tys. zł kary.
Rewolucji to nie spowodowało. Nadal zatrudniają! Kreatywność alimenciarzy powoduje, że gra nadal się toczy.
Zbyt dużo pozytywów dla kobiet i dzieci nie popłynęło, niestety, z tej rozmowy.
To, o czym dziś rozmawiamy, to bardzo trudne i przykre życiowe doświadczenie, w którym człowiek może ugrzęznąć.
W panelu ds. alimentów, które organizował poznański Kongres Kobiet, brał udział pan koło pięćdziesiątki. Opowiedział, że miał mamę, która bardzo o niego dbała oraz walczyła jak lwica o alimenty dla niego. Wkładała w tę walkę tak wiele energii i czasu, że on nie miał nie tylko ojca, ale także matki. Dziś ten człowiek sam nie wie, do którego z rodziców ma większy żal.
Dziś najbardziej potrzeba nam nie kolejnych chybionych pomysłów na dokręcanie śruby alimenciarzom, ale wyważonych, mądrych kampanii edukacyjnych, i to adresowanych do wszystkich stron konfliktu. Trudnych spraw nie da się rozwiązywać prostymi metodami.
Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl
Roman Pomianowski. Psycholog, inicjator Programu Wsparcia Zadłużonych w Poznaniu – oferty działań doradczych i edukacyjnych zmierzających do przygotowania osób zadłużonych do obsługi swoich zobowiązań oraz zbudowania systemu wsparcia, np. we Wspólnocie Dłużników Anonimowych. Prowadzi szkolenia dla osób pracujących z zadłużonymi. W Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich jest członkiem Zespołu Ekspertów ds. Alimentów.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN „UWAGA!" materiał „Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.
TU ZNAJDZIE SIĘ REKLAMA