Rozmowa
Dana we wsi swoich przodków - Rozavlea. Tam wciąż pamiętają rodzinę Ovitzów (archiwum prywatne)
Dana we wsi swoich przodków - Rozavlea. Tam wciąż pamiętają rodzinę Ovitzów (archiwum prywatne)

Jesteś z Izraela, mieszkasz i rozwijasz karierę muzyczną w Londynie.

Tak, ale gdy się przedstawiam, mówię, że jestem z Nazaretu, nie z Izraela.

Dlaczego?

Kiedy ludzie słyszą "Izrael", w głowie od razu pojawia się polityka. Nazaret kojarzy się bardziej z duchowością, różnorodnością. I taki właśnie jest – wychowałam się z Arabami, Rosjanami, Gruzinami.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Mnie Nazaret kojarzy się z miejscem dorastania Jezusa, chrześcijańskimi pielgrzymkami i turystami.

Nie tylko tobie. Ale Nazaret w większości zamieszkany jest przez Arabów. Ja urodziłam się na przedmieściach, w Nazaret Illit, co dosłownie oznacza "górny Nazaret". Widać stąd historyczne miejsca, do których pielgrzymują chrześcijanie i muzułmanie. Nazaret Illit został założony w 1957 roku przez Ben Guriona, pierwszego premiera Izraela, urodzonego w Polsce, który chciał w ten sposób zwiększyć obecność populacji żydowskiej w Galilei. Tak naprawdę Nazaret Illit jest oddzielnym miastem. Ale dużo osób myli te miejsca – arabski Nazaret, w którym, jak mówią, wychował się Jezus, z żydowskim Nazaret Illit. Niektórym to przeszkadzało i w wyniku referendum w 2019 roku postanowiono zmienić nazwę z Nazaret Illit na Nof Hagalil – "widok na Galileę".

Nazaret Illit - miasto założone w 1957 roku przez Bena Guriona, pierwszego premiera Izraela (Stringfixer.com)

Czyli jednak polityka...

Dla mnie te podziały nie mają znaczenia. Moja przyjaciółka jest chrześcijanką, mój dziadek był Arabem, pochodził z Egiptu. I też początkowo w rodzinie był traktowany z rezerwą. Jeśli ktoś jest z zewnątrz, obcy, zaraz spotyka się z niechęcią. To jest takie ludzkie, boimy się nieznanego. Mój pradziadek nie zgadzał się na małżeństwo córki z chłopakiem z Egiptu. "Ty słyszysz jego nazwisko?! Asulin! Przecież od razu słychać, że to Arab. Nie pozwolę, żeby moją córkę brali za Arabkę", odgrażał się. I przed ślubem kazał przyszłemu zięciowi zmienić nazwisko na Alon, żeby brzmiało po aszkenazyjsku. I tak już zostało. Moi wujkowie noszą nazwisko Alon.

Czy to był ten pradziadek? Ze słynnej muzycznej rodziny Ovitzów?

Avram Ovitz we własnej osobie. Sam pochodził z Rumunii.

Historia tej rodziny jest nieprawdopodobna. Opowiesz?

Ovitzowie pochodzili z ortodoksyjnej żydowskiej rodziny ze wsi Rozavlea w Transylwanii. Ich ojciec, Szymszon Ejzik, urodził się z achondroplazją, czyli karłowatością. Wyswatali go z wysoką panną z dobrego domu, z którą doczekał się dwóch córek. Obie, podobnie jak ojciec, były niskorosłe.

Szymszon został "badchanem", rodzajem wodzireja zabawiającego gości na żydowskich weselach. Cieszył się dużym szacunkiem społeczności, której członkowie szukali u niego rady i traktowali go jak rabbiego. Szybko został wdowcem. Chcąc zapewnić opiekę swoim dzieciom i obejściu, poślubił kolejną wysoką kobietę, o imieniu Batia, jedynie dwa lata starszą od jego córki. Doczekał się z nią ośmioro potomstwa, z czego pięcioro – trzy dziewczynki i dwóch chłopców, w tym mój pradziadek – odziedziczyło wzrost po ojcu. W rezultacie z dziesięciorga dzieci Ejzika siedmioro było osobami niskorosłymi, troje zaś przeciętnej postury.

Rok 1949, Antwerpia. W drodze do Hajfy. W dolnym rzędzie drugi od prawej Avram Ovitz. Nad nim jego córka Batia (babcia Dany), po jej prawej Dora, żona Avrama (Archiwum rodziny Ovitz) , Rok 1946, Sighet w Rumunii, Avram Ovitz z żoną Dorą i córką Batią (archiwum rodziny Ovitz)

Wszyscy poszli w ślady ojca: zabawiali publiczność, cieszyli się popularnością.

Batia powtarzała im, że mają się trzymać razem i robić to, w czym są dobrzy – zarabiać na życie, wykorzystując wrodzony talent sceniczny, urok i muzykalność. I tak robili. Stworzyli Trupę Liliputów. Jej niskiego wzrostu członkowie występowali na scenie – wśród nich mój pradziadek Avram, który był aktorem, ale i menedżerem grupy. Pozostała wysoka trójka pracowała za kulisami.

To byli profesjonaliści. Umieli śpiewać, grać i uwodzić widownię. Żyło im się dostatnio. Od początku lat 30. po pierwsze lata wojny koncertowali nie tylko w Transylwanii, ale także w innych częściach Rumunii oraz na deskach teatrów i kin Węgier i Czechosłowacji. Załatwili sobie dokumenty, w których zatajono ich żydowskie pochodzenie, co umożliwiało im podróże i występy przed gojską publicznością. W tych czasach, w 1936 roku, urodziła się moja babcia Batia, córka Avrama i jego wysokiej żony Dory.

Pod koniec wojny Trupa Liliputów wstrzymała występy, by nie skupiać na sobie nadmiernej uwagi, i wróciła do rodzinnej wioski. To stamtąd w kwietniu 1944 całą rodzinę zabrano do getta, a następnie w maju do Auschwitz-Birkenau. Gdy na rampie wyniesiono z wagonów siedmioro półżywych niskorosłych, a po chwili dołączyli do nich wysocy członkowie rodziny, strażnicy pobiegli po Josefa Mengele. Ovitzowie nie byli jeszcze świadomi grozy sytuacji. Jeden z nich, Miki, korzystając z okazji, zaczął wręczać oniemiałym ze zdziwienia esesmanom pamiątkowe zdjęcia trupy z autografami. Takie, jakie rozdawane były widzom po występach.

Fotografia rodziny Ovitz (archiwum rodziny Ovitz)

A gdy w końcu zjawił się Doktor Śmierć, padli ofiarą jego chorego zainteresowania...

Co – paradoksalnie – uratowało im życie. Mengele fascynowała ułomność Ovitzów. A zwłaszcza fakt, że część rodzeństwa była niska, podczas gdy troje cieszyło się wysokim wzrostem. Podobnie jak dzieci zrodzone z ich małżeństw, w tym moja babcia. Mengele chciał odkryć przyczynę bliźniactwa, karłowatości czy fizycznych deformacji, dlatego traktował ich w sposób specjalny. Z jednej strony pozwolono rodzinie trzymać się razem, zachować stroje, kobietom – nosić makijaże, nie obcinano im włosów. Z drugiej strony tygodniami poddawano ich wielokrotnym pseudonaukowym, bolesnym eksperymentom: pobierano im krew, szpik kostny, wlewano wrzącą i lodowatą wodę do uszu, wyrywano zęby, prześwietlano promieniami rentgena, ustawiano nago i prezentowano niczym żywe eksponaty doktorom przyjeżdżającym na tę okazję z różnych stron Rzeszy. Równocześnie kazano Ovitzom występować i organizować koncerty dla niemieckich pracowników obozu.

Udało im się przeżyć koszmar Auschwitz. Cała rodzina wróciła do domu.

Tak, ale pobyt w obozie odcisnął na nich nieścieralne piętno. Na ich potomkach też. Po wojnie wrócili do swojej wioski w Transylwanii, a następnie wyemigrowali do Izraela. Osiedlili się w Hajfie i wznowili występy. Zamieszkali razem, a nawet założyli kino.

Osobiście nigdy nie poznałam żadnego z nich. Babcia wyszła za mąż w wieku 16 lat za wspomnianego już młodzieńca z Egiptu. Jak najszybciej chciała wyprowadzić się ze wspólnego domu, założyć własną rodziną i odciąć się od przeszłości. Urodziła czworo dzieci. O jej historii wojennej w naszej rodzinie się nie mówiło. To był wstydliwy temat. Moi rodzice nie chcieli mnie wpuścić w ten świat pełen traum.

Więc skąd się dowiedziałaś o historii Ovitzów?

Uczniowie izraelskich podstawówek mają do wykonania projekt zatytułowany "Roots", czyli korzenie. Robią miniwywiady z żyjącymi przodkami, którzy opowiadają im koleje losów rodziny. Babcia Batia z trudem opowiadała mi o swojej przeszłości, płakała. Ale chciała, żebym wiedziała. Byłyśmy blisko związane. Moja mama urodziła mnie wcześnie, musiała szybko iść do pracy. To babcia w dużej mierze mnie wychowała. Pamiętam drobne cyfry wytatuowane na wewnętrznej stronie jej lewej ręki: A-5094. Babcia trafiła do Auschwitz, gdy miała osiem lat, spędziła tam niecały rok. Wojna się skończyła, ale w umyśle babci ona trwała nadal.

Diana Likvornik z rodzicami i babcią Batią (po lewej), Dana z bratem i babcią (po prawej) (archiwum prywatne)

Co masz na myśli?

Ciągle obawiała się, że zabraknie żywności. Była świetną kucharką. Przygotowywała taki gulasz, że chciało ci się płakać, gdy znikał z talerza. Nagromadzone jedzenie przynosiło jej spokój. W jej domu lodówka zawsze była wypełniona po brzegi. Gdy otwierałaś zamrażarkę, wylatywały na ciebie zamrożone udka i inne kawałki mięs. Nie wierzyła w Boga, ale gdy mamie zdarzało się wyrzucić kawałki chleba, wpadała w złość, mówiła, że to grzech. Pracowała w kuchniach, aż założyła własną restaurację na obrzeżach Hajfy. Niestety, miejsce splajtowało, bo babcia rozdawała jedzenie za darmo.

Czy kiedykolwiek wróciła do Europy?

Nie. Ale ja pojechałam. Pomimo niechęci najbliższej rodziny drążyłam niewygodny temat przeszłości. Chciałam usunąć z niego warstwę wstydu i przemilczenia.

Najpierw, będąc nastolatką, pojechałam do Muzeum Auschwitz-Birkenau. W Izraelu, nim młodzi ludzie trafią do armii, jadą wcześniej do Europy. By na własne oczy zobaczyć byłe nazistowskie obozy. Te wyjazdy organizowane są w ramach szkoły średniej, żeby pokazać uczniom, dlaczego i przed czym warto chronić kraj. 17-latki jadą do Auschwitz i ich perspektywa się zmienia. Krematoria, ślady na ścianach wydrapane przez ludzi, włosy i buty w gablotach – tego się nie zapomina.

W końcu wybrałaś się do Rumunii.

Tak, trzy lata temu. Z tęsknoty za nieżyjącą babcią. Chciałam poznać miejsce, w którym mieszkała, i poczuć, jaki ono ma na mnie wpływ. Towarzyszył mi kolega rumuńskiego pochodzenia. Znał trochę język, więc mogliśmy porozmawiać z lokalnymi mieszkańcami. Pokazali mi, gdzie było gospodarstwo Ovitzów. Historia Trupy Liliputów jest nadal znana we wsi. Wójt o imieniu Vasile, z którym się spotkaliśmy, chce stworzyć poświęcone im muzeum. Nie ma jednak za wielu przedmiotów należących do rodziny, poza ozdobą do włosów Perli, najmłodszej z rodzeństwa.

Rozavlea, wioska, w której urodzili się Ovitzowie, położona jest na północy Rumunii, w regionie Maramusz (archiwum prywatne)

Trupa Liliputów nie pozostawiła po sobie pamiątek?

W Yad Vashem, muzeum w Jerozolimie poświęconym żydowskim ofiarom Holocaustu, są instrumenty, na których grali. Przetrzymują je w sejfie. Dotykałam malutkiej czterostrunowej gitary Perli, miniaturowych skrzypiec jej dwóch sióstr – Roziki i Franziski. Fireda grała na cymbałkach, jej siostra Elizabeth na perkusji, a brat Miki – na zmniejszonej o połowę wiolonczeli i akordeonie.

Co ci dała podróż tropem przodków?

Dotarło do mnie, że nie jestem jedynie obywatelką Izraela, że oprócz arabskich genów dziadka mam też w sobie rumuńskich przodków. Tata również wywodził się z tej części Europy. Płynnie mówi po rumuńsku, ale nigdy nie odzywał się do mnie w tym języku. Nie chciał, żebym była źle odbierana. W Izraelu w niektórych kręgach źle się mówi o Rumunach. Co mnie zadziwia – Żydzi przez tyle lat się tułali, zewsząd ich wypędzano, dyskryminowano, a teraz na swojej ziemi sami nie wszystkich akceptują. Ale to chyba ludzka natura: bronić się przed obcym.

Jako pierwsza z rodziny nie tylko zmierzyłaś się z jej traumą, lecz także przywróciłaś tradycje muzyczne. Właśnie ukazał się twój  trzeci album, twoje utwory są grane w brytyjskim radiu. Występujesz w klubach londyńskiego Camden, ostatnio w Ministry of Sound, powstałym 30 lat temu w garażu autobusowym, a dziś mieszczącym wytwórnię płytową, cztery bary, cztery sale koncertowe. Jak młoda dziewczyna z Nazaretu trafiła na scenę kultowych klubów Londynu?

Przyjechałam do Londynu, by zagrać w popularnym Ronnie Scott’s Jazz Club. Wcześniej występowali tu Prince, Curtis Mayfield, Christina Aguilera. Londyn wydał mi się miejscem, w którym sztuka, kultura cieszą się autentycznym szacunkiem. Przyjeżdżałam tu regularnie, aż któregoś dnia postanowiłam zatrzymać się na dłużej.

W Izraelu, gdy mówię, że śpiewam, piszę teksty, nagrywam albumy, często pada pytanie: rozumiem, ale jaka jest twoja prawdziwa praca? Tak jakby kariera muzyczna nie była wystarczająco poważnym zajęciem. Oczywiście, że mamy światowej sławy artystów, ale porównując do Londynu, mam wrażenie, że w izraelskiej mentalności nadal podstawowym konceptem jest przeżycie, a wszelkie inne kwestie, w tym kultura i sztuka, schodzą na boczny tor.

Dana w Muzeum Yad Vashem, gdzie przechowywane są przedmioty związane z rodziną Ovitz, między innymi miniaturowe skrzypce Perli (archiwum prywatne) , Ze wszystkich piosenek, które napisała, Dana najbardziej lubi utwór 'Music' z albumu 'Swan'. Opowiada o dorastaniu na przedmieściach Nazaretu (archiwum prywatne)

A może to odczucie wynika bardziej z twojej osobistej historii, z domu, w którym wyrosłaś?

Być może. Ale dam ci przykład. Jakiś czas temu czekałam w Londynie na metro, miałam gitarę na plecach. Jeden z pracowników metra zagaił rozmowę: Jesteś muzykiem – W sieci dostępne są moje albumy, możesz posłuchać – odpowiedziałam bardziej z uprzejmości. Na drugi dzień znów go spotkałam i okazało się, że on naprawdę poszedł do domu i ich wysłuchał, śpiewał fragmenty moich piosenek. Mam wrażenie, że tutejsi ludzie mają w sobie więcej przestrzeni na relaks, na spontaniczność. Można tu być ulicznym artystą i z tego żyć. A w Izraelu? Kto wrzucałby ulicznym artystom pieniądze? Przecież są ważniejsze kwestie: bezpieczeństwo, historia.

Skoro o bezpieczeństwie mowa, byłaś w wojsku?

Pewnie, to obowiązek.

Jak wygląda obowiązkowa służba kobiet w Izraelu?

Trwa dwa lata. Przez pierwsze pięć tygodni przechodzisz podstawowy trening żołnierski. Mieszkasz w namiocie, uczą cię obsługiwać broń, celnie strzelać. Chodzisz w teren na długie wyprawy, okazjonalnie patrolujesz przystanki. Do tego szorujesz toalety, codziennie wstajesz na musztrę o szóstej rano. Aż dziw, że za tym nie tęsknię. (śmiech) Później przenoszą cię z namiotu do budynku i tam odbywasz już specjalistyczną służbę. Taką, która może mieć niejako związek z twoją przyszłą karierą zawodową. Każdy poddawany jest testom kwalifikacyjnym i na ich podstawie przydzielają cię do określonej grupy, na przykład kierowców, inżynierek, pielęgniarek, specjalistek IT czy innej.

W jakiej grupie ty się znalazłaś?

W muzycznej. Bardzo trudno było się do niej dostać. Mieliśmy lekcje ze sławnymi artystami, zajęcia kreatywne, a nawet sesje medytacji. Koncertowaliśmy w innych bazach wojskowych.

Brzmi dobrze. A czy często zdarza się, że ktoś od wojska chce się wymigać?

Do armii nie idziesz, jeśli jesteś w ciąży, masz dzieci lub masz przekonania religijno-światopoglądowe, które wykluczają służbę w wojsku. Oczywiście są ludzie, którzy po skończeniu osiemnastki mają inny pomysł na te kolejne dwa lata i robią różne rzeczy, żeby do wojska nie trafić. Ale później, na przykład przy okazji szukania pracy, ten temat może wypłynąć. Nie byłaś w wojsku? To co zrobiłaś dla kraju? – pada w rozmowie. Jeśli nie odbyłaś służby, warto pójść przynajmniej do pracy wolontaryjnej.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

Kiedy chodzisz ulicami swojego miasta, zwracasz uwagę na patrole, wojsko z bronią czy raczej stało się ono nieodzownym elementem krajobrazu?

Jeśli wychowała cię babcia, która przeżyła Holocaust, patrole na ulicach, żołnierze z karabinami nie robią na tobie wrażenia. Wiesz, po co te alarmy, huki, wystrzały. Jesteś Żydem, więc musisz liczyć się z zagrożeniem. Przynajmniej umiej się obronić. Po to jest wojsko – żebyśmy nie musieli uciekać. W sumie wszędzie może być niebezpiecznie, ale w Izraelu jest to rzeczywiście bardziej widoczne, namacalne. W Londynie groźba niebezpieczeństwa nie rzeźbi aż tak twojego życia.

Dana Elle na koncercie promującym album (archiwum prywatne)

A jak wyglądało twoje życie w Londynie w czasie pandemii?

Kluby były zamknięte, nie mogłam występować. Pisałam więcej tekstów. Dawałam korepetycje z hebrajskiego, w prywatnej szkole uczyłam śpiewu, intonacji, gry na gitarze. To ciekawe obserwować czyjeś postępy, rozwój, ale mi zależy bardziej, żeby tworzyć samemu. Więc cieszę się, że do klubów wróciły koncerty. Wierzę w siłę muzyki, czuję, że poprzez nią przekazuję widowni światło, radość. Marzy mi się więcej występów we współpracy z innymi artystami. Cieszę się, że festiwale muzyczne są wznawiane. W Polsce też je organizujecie. Mam nadzieję, że któregoś dnia wezmę udział w jednym z nich i odwiedzę Polskę raz jeszcze.

Dana Likvornik. Występuje pod pseudonimem artystycznym Dana Elle. Autorka tekstów, wokalistka pop i R&B pochodzenia izraelskiego, obecnie mieszkająca w Londynie. Pochodzi z artystycznej rodziny Ovitzów, która koncertowała w latach 30. ubiegłego stulecia pod nazwą Trupa Liliputów w Europie Środkowej. Prywatnie miłośniczka prac ogrodniczych i smakoszka węgierskiej kuchni.

Dorota Salus. Reporterka, tłumaczka. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje z weekend.gazeta.pl, tłumaczy dla National Geographic. Publikowała m.in. w Wysokich Obcasach, Polityce, Women’s Health. Biega i chce ukończyć maraton.